Ogłoszenie

Zwiń
No announcement yet.

Weekend w Tokaju czyli tydzień w Transylwanii

Zwiń
X
 
  • Filtr
  • Czas
  • Pokaż
Wyczyść wszystko
new posts

    Weekend w Tokaju czyli tydzień w Transylwanii

    Weekend w Tokaju czyli tydzień w Transylwanii, cz. I

    Swoim ,,dużym'' motocyklem generalnie staram się nie wjeżdżać w większe dziury, góry czy offy. Od tego mam wierną, choć coraz mniej już żółciutką Suzię Druzię. Natomiast Tenerka, choć to ta z tych mniejszych, bo tylko 660, robić ma za maszynę podróżną, raczej szutrowo-asfaltową, ze wskazaniem na jazdę z moją 8-letnią (już? jak ten czas zapiepędzi!) pasażerką.




    Owa pasażerka nie mówi o tym motocyklu inaczej jak ,,NASZA Tenerka'' (z naciskiem na ,,NASZA''), a wszelkie pomysły zamiany jej (Tenerki, nie pasażerki) na coś np. pomarańczowego, kwitowane są w najdelikatniejszym przypadku groźbą histerycznego płaczu, wydziedziczenia mnie z córowizny, a w gorszych sytuacjach dochodzi nawet do ręko- i nogoczynów. Nieodmiennie cierpią na tym moje różne słabe punkty, tak ciała jak i ambicji, no bo jak tu uderzyć kobietę, choć niewielką, to jednak pełną gębą i charakterem kobietę, która do tego trenuje wspinaczkę i rąsię ma dość ciętą.
    Tak więc przygarnięta niemalże przez przypadek od forumowego kolegi ,,Beżowa Krowa'' - tego określenia proszę nie cytować mojej Córci, bo... (patrz wyżej) - odziana jest nadal w stelaże, kufer i płyty doń, gmole i parę innych ciężkich zupełnie nie-offowych gadżetów. Moto generalnie jest adventurowe i takie być ma. Kropka.






    Z tego też wzgledu z wielką ochotą powitałem pomysł spędzenia weekendu w powszechnie znanym ze swej bachiczno-rozpasanej aury węgierskim Tokaju i na okalających go płaskich jak siedem nieszczęść szutrach. Zdaje się, że to Artur wraz ze swą ślubną coś w tym kierunku przebąkiwali, potem chcieli zahaczyć o Rumunię, ale nie na pewno, jeśli wystarczy czasu, czy tak jakoś... Pomysł podchwyciłem, ale rachunek logiczno-personalny nieomylnie doprowadził mnie do konkluzji, że w tym wypadzie przyda się jeszcze czwarty, i do tego chłop. Na najbliższej szutrowej pojeżdżawce po Śląsku, zaproponowałem ten wypad Tomkowi i jego małemu Gejesowi Dakar. Pełne zrozumienie i, ponieważ do wyjazdu został raptem dzień czy dwa, zaczęliśmy się pakować. Niestety, w tzw. międzyczasie stało się jasne, że różne sprawy firmowe nie wypuszczą pomysłodawcy i jego pani z domu, więc w ostaniej chwili zdecydowaliśmy, że jedziemy we dwóch. Start ,,stamtąd-skąd-zawsze'' o godzinie ,,rano-jak-nam-pasuje''.

    Tu przedstawmy pokrótce sylwetkę fizyczno-moralną bliżej nieznanego na naszym szacownym forum Tomka, alias Tomusia, vel Glacy, primo voto ,,Panie Hrabio''. W moich zbyt już zamierzchłych, aby je pamiętać, fazerowo-asfaltowych czasach, nakręciliśmy wspólnie multum kilometrów po Polsce i zagranicy, głównie po Słowacji i Bałkanach. Między innymi dojechaliśmy w Albanii aż do.... Szkodra, żeby wspominać to potem jako wielką przygodę (jakie skutki dla mnie miała ta przygoda, wiadomo). Tomuś ujeżdżał wówczas TDM-kę, później miał krótki romans z Tigerem 1050, żeby w końcu przejść na brudną stronę mocy i zaopatrzyć się w singla z kołem 21" z przodu, na dętkowych oponach i popróbować jazdy poza czarną masą, ogólnie: bardziej adventurowej, w czym chętnie mu pomogłem.











    Kostkowe opony i kamorzasto-piaszczyste trakty wciągły Glacę na amen (piszę ,,wciągły'', bo odległość niewielka; ,,Panie Hrabio'' wielki nie jest...), a naturalne u nowicjusza nieobycie dzielnie nadrabia kondycją i entuzjazmem. Tak więc, a propos entuzjazmu, już pierwszego dnia jazdy na postojach zaczął ,,mendzić'' (ten typ tak ma, ja jestem ten sam typ), że nudzi go asfalt.



    Jak normalnie nie znoszę mendzenia, tak właśnie tym razem było ono dla moich uszu jak muzyka, niemal tak piękna jak gitarowe solo M.Knopflera w ,,Tunnel of Love''.


    Z muzyki czerpiemy natchnienie, a więc i mnie natchło (natychnęło??), żeby profil wypadu zmienić z winogronowowyrobowego na... motocyklowy Łypnięcie okiem na mapę wystarczyło, aby określić, że do przejścia granicznego z Rumunią mamy dwa rzuty moherowym beretem, a stamtąd do pierwszych górek - jedno pchnięcie piuską. Szybka kalkulacja wykazała, że przy dobrej pogodzie i tomkowym zwyczaju budzenia się tuż po 4-tej rano mamy szansę przejechać przynajmniej jedną z legendarnych tras w rumuńskich Karpatach, czyli słynną Drum Nacionale 67C - Transalpinę (bo bliżej) lub DN7C - Trasę Transfogaraską (bo szybciej i ciekawiej, szczególnie po zabetonowaniu Transalpiny). Drobne telefoniczne uzgodnienia potwierdziły, że w razie ,,W'' możemy pozwolić sobie na dobę/dwie poślizgu, w pracy nic nie goniło, w końcu już po dożynkach, decyzja zapadła więc prędziutko: weekend przedłużamy, standardy czekają, kierunek - przez Góry Apuseńskie (Munti Apuseni) do Alba Julia i Sebes.




    Ostatnio edytowany przez sowizdrzal; 369.
    Sowizdrzał
    KTM 750 6T
    Nie wierz, nie bój się, nie proś!

    #2
    Dawaj dalej
    "Demokracja jest wtedy, kiedy dwa wilki i owca głosują, co zjedzą na obiad. Wolność jest wtedy, kiedy dobrze uzbrojona owca podważa wynik głosowania." Benjamin Franklin

    Komentarz


      #3
      Ciekawie, czekamy na dalej

      Komentarz


        #4
        Weekend w Tokaju czyli tydzień w Transylwanii, cz. II

        Jako informatyk, mam kilka komputerowych przyzwyczajeń, dość dziwnych dla zwykłych użyszkodników komputerów. Jednym z nich jest stałe poszukiwanie niezależności od łącza internetowego, zwłaszcza e-dysków, wobec czego lubię mieć ze sobą, niemal wszędzie i zawsze, jak najwięcej swoich zarchiwizowanych danych. Koledzy śmieją się nawet, że codziennie przed zaśnięciem robię kopię zapasową internetu i wrzucam na dyskietkę Spośród tych danych bardzo przydały się - jak zwykle - mapy do Garmina i ślady .GPX szutrowych i górskich dróg, biegnących przez różne mniej lub bardziej dzikie zakątki Europy. Część tych śladów została pracowicie wyrysowana w długie zimowe noce, a część podstępem wydarta dobrym ludziom-motocyklistom oraz quadowcom. W każdym razie, posiadanie przy sobie tego archiwum na karcie w nawigacji okazało się na wagę złota, tfu! co ja mówię ,,złota'': wręcz amelinium Ale o tym za chwilę.

        Tymczasem Góry Apuseńskie zaroiły się od motocyklistów, przy czym ,,zaroiły'' ma tu swoje specyficzne rumuńskie znaczenie. O ile przed dwoma laty przez tydzień włóczęgi po Maramureszu i Bukowinie spotkaliśmy 6.0 (słownie: sześć przecinek zero) motocykli, o tyle tego dnia już na dzien dobry było ich nieco więcej. Ki diabeł? Leciwe Tenerki, Hondy, małe Gejesy mijały nas na leśnej szutrówce koło Albac, a ich kierownicy pozdrawiali nas i przyjaźnie zagadywali. Wspólna kawka w przydrożnym barze wiele wyjaśniła - otóż w ciagu najbliższych dni w pobliskim Sibiu rozpoczynała się impreza enduro RedBull Romaniacs, która jest okazją do spotykania się lokalnych towarzystw dwukółkowych. Nasi mili rozmówcy pochodzili z Bukaresztu i od kilku już dni krążyli po okolicznych górach. Podpowiedzieli nam to i owo o okolicach Transalpiny, niemniej ciekawych niż jej główny przebieg.









        Po pożegnaniu miłych ,,Teneristi'' (czyt. teneriszczi), tryb mendzenia na coraz bardziej zaasfaltowane drogi włączył się nam ponownie. Gdzies koło osady Abrud postanowiliśmy sięgnąć do archiwów w moim Garminie, żeby zaznać bardziej odludnych okolic. Z Abrudu zboczyliśmy więc w kierunku miejscowości Mogos, a tam dróżkami, które nawet na topograficznych mapach zaznaczone są cienką przerywaną kreską, przebijaliśmy się przez Dolinę Ampoloiuli w kierunku Alba Julia.













        Na tych dróżkach adventurowy charakter mojej Tenerki coraz bardziej zaczął się zatracać, ustepując miejsca cechom offowym, a niekiedy przeprawowym. Nie powiem, lubię to nawet, ale do pewnego momentu, który ograniczony jest przez masę motocykla, mierne jak na tę masę zawieszenie i nieporadność uniwersalnych opon TKC w błocie i mokrej trawie. Do tego bagaż niefrasobliwie upchany w dwie ledwo zipiące już sakwy mocno zarzucał tyłem.







        A tu jak na złość zaczęło padać i to nawet ostro, dróżka ma mapie skończyła się ni stąd ni zowąd, za to kontrolka przegrzania silnika się zapalila, a spod korka chłodnicy wyleciały sobie w niebo, na spotkanie kropel deszczu, opary płynu chłodniczego...
        Sowizdrzał
        KTM 750 6T
        Nie wierz, nie bój się, nie proś!

        Komentarz


          #5
          Weekend w Tokaju czyli tydzień w Transylwanii, cz. III: Transasfaltina

          Z lasu jakoś udało się w końcu wyjechać na drogę, pokazaną z resztą bardzo dokładnie przez Garminka (,,W nawi funkcji kupa, ino nawigator d..a''). W strugach deszczu skierowaliśmy sie do pobliskiej ,,pensjuny'' coby wyschnąć. Wstawiliśmy do łazienki kilka elektrycznych grzejników, a dobry obiad poprawił nam humory.







          Po powrocie do pokoju zastaliśmy atmosferę gęstą od oparów wydobywających się z naszych ubrań i butów. Na pewno to i tylko to było przyczyną porannego bólu głowy, no bo przecież nie ta Żubrówka, którą popijaliśmy obiad, ani nie to piwo z kukurydzy w 2.5-litrowych butelkach, które przez przypadek stały koło Żubrówki i nęcąco szeptały ,,wypij mnie! I mnie! I mnie też!''.





          Przy pomocy tableta dwa dni wcześniej wyrwanego przemocą z silnych córeczkowych rączek (komunia była w maju) mogliśmy podkradać internet wszędzie tam, gdzie ,,sieć jest niezabezpieczona hasłem''. Niestety, aktualnych prognoz pogody w swoich archiwach nie mialem Córeczka postawiła tylko jeden warunek - mam dbać o Pou, komputerowe zwierzątko w kształcie kartofelka, które nalezy karmić, przewijać i dostarczać wirtualnych rozrywek, bo inaczej marudzi tak, że system operacyjny Android 4.0 zaczyna się dusić od nadmiaru komunikatów. Zapewniłem więc zwierzątku kilka fastfoodów i sprawdziłem prognozy na najbliższe dni. Miało być mniej deszczowo i bardziej słonecznie, czyli dobra aura na wysokogórskie widoki. Wydawało się, że po dolaniu płynu problemy z chłodzeniem ustąpiły tak szybko jak się pokazały.





          Położenie stolicy Rumunii - Bukaresztu - na południe od głównego łańcucha Karpat rodził dla doktryny wojennej z 1-szej poł. XX w. następujący problem: ewentualny przemarsz wojsk z południa na północ lub odwrotnie, mógłby odbyć się wyłącznie wzdłuż doliny, którą obecnie prowadzi Drum Nacionale 7, z Ramnicu Valea do Sibiu. Droga w pewnych warunkach i miejscach staje się śmiertelną pułapką. Nie trzeba być fachowcem, aby pojąć, że stosunkowo niewielkim nakładem sił można w tej dolinie zatrzymać nawet potężną armię, o ile w ogóle ta armia tam przejdzie, bo w kilku miejscach ruch drogowy na DN 7 odbywa się mostami zbudowanymi... wzdłuż rzeki. Nic więc dziwnego, że stratedzy tamtych czasów szukali rozpaczliwie rozwiązania problemu. Wpierw powstała słynna Transaplpina, do istnienia której także Wermacht przykładał wielką wagę, http://pl.wikipedia.org/wiki/Transalpina . Jakiś czas po II WŚ komunistyczny dyktator Rumunii Nicolae Ceauşescu wydał rozkaz zbudowania drogi równoległej do Transalpiny, lecz prowadzącej przez Góry Fogaraskie http://pl.wikipedia.org/wiki/Droga_Transfogaraska . Mówi się nawet, że była to jego wielka ambicja, wręcz obsesja, na ziszczenie której nie szczędzono nakładów finansowych ani ludzkiego życia. Z tego okresu - na szczęście - na obu drogach pozostały już tylko atrakcje turystyczne i unikatowe w skali Europy widoki.







          Jednak dojazd do Urdele Pass, najwyższego punktu Transalpiny (ok.2200 npm.) nie wzbudził naszych większych emocji, czego powód był tylko jeden: asfalt. Co jak co, ale wyjątkowy charakter tej drogi został przez czarną masę, która położyła tam czarną masę, bezpowrotnie zamordowany.















          Skorzystalismy więc z rad napotkanych dzień wcześniej Teneriszczi, aby wbić się choć na chwilę w jedną czy drugą boczną dróżkę, odchodzącą od Transasfaltiny.











          Szczęściem objazd sztucznego zbiornika Lacul Vidra po północnej stronie pomógł nam odzyskać poczucie estetyki gór i jednocześnie zatracić poczucie estetyki motocykli i ubrań





          Tymczasem wrażenie grzejącego się silnika nie opuszczało mnie, a konkretnie mojej lewej nogi (w tym modelu tak to się objawia). Na postoju dolałem jeszcze trochę wody do układu. Było jakby lepiej....





          Z Lacul Vidra sturlaliśmy się przepiękną drogą do Brezoi, stamtąd kawałek DN7 na południe i z Calimanesti w kierunku Suici, żeby wiejskimi boczkami wstrzelić się w drugi słynny standard - Trasę Transfogaraską, czyli DN7C. Zaraz za Calimanesti asfalt się skończył, droga zaczęła się piąć pod górę, a przeurocze wioski otwierały przed nami swoje życzliwe choć niebogate bramy.









          Z tym że silnik w Tenerze znów zaczął się mocno przegrzewać, pozornie od długich podjazdów na niskich biegach...
          Ostatnio edytowany przez sowizdrzal; 369.
          Sowizdrzał
          KTM 750 6T
          Nie wierz, nie bój się, nie proś!

          Komentarz


            #6
            No to ładnie, teresa znowu w RO i te same trasy co wcześniej
            Był Junak M10, WSK125, potem xt600z i xtz750 aż w końcu przyszło nawrócenie, lc4 620 sc, exc 520, a teraz
            No i oczywiście WSK 125 73' jest nadal, fajnie powspominać szczeniackie czasy
            sigpic

            Komentarz


              #7
              Fajna akcja.
              Ale co z przegrzewaniem tereski?
              https://sites.google.com/site/rzorzoster/

              Komentarz


                #8
                Weekend w Tokaju czyli tydzień w Transylwanii, cz. IV

                Tego wieczoru nareszcie zrobiło się słonecznie, rozbity biwak nad górską rzeką zachęcał do wypoczynku. Kukurydziane piwo szybko ubywało z plastikowych flaszek.











                Plan na kolejny dzień zakładał przejechanie Trasy Transfogaraskiej, z początku z lekkim odchyłem w stronę Curtea De Arges, coby poszukać w sklepach kartusza z gazem i poobserwować chłodzenie w Tenerce w miarę blisko cywilizacji.



                Niestety, od samego rana w Tenerce kontrolka przegrzania silnika nie gasła już ani na chwilę, pomimo stałego uzupełniania wody. Objawy wskazywały na złe odpowietrzenie układu, ale przecież robiliśmy to już tyle razy... SMS-owa konsultacja z Polską pomogła przy ustalaniu szczegółów. Na stacji benzynowej w Curtea ponownie rozebraliśmy plastiki i w końcu Tomek zauważył przyczynę - urąbany wężyk przy chłodnicy, czego powodem była szpilka montażowa zbiornika, a raczej to, że do tej szpilki ów wężyk za bardzo się zbliżył. Chłodnicę odchyliliśmy na podkładkach, wężyk się założył, układ się zalał i po raz kolejny porządnie odpowietrzył.













                Ruszyliśmy Nareszcie!!! Znacie to uczucie, kiedy uda się usunąć awarię i można spokojnie jechać dalej nie martwiąc się o nic. Czekały na nas widoki z kolejnych zakrętów Drogi Transfogaraskiej: szczyty, estakady i górskie jeziora









                Jakieś 10 min. później z bliżej nieznanych powodów Gejes i jego kierownik wyrżnęli o asfalt, a elementy z logo BMW rozsypały się po drodze i rowach w promieniu kilku metrów...
                Sowizdrzał
                KTM 750 6T
                Nie wierz, nie bój się, nie proś!

                Komentarz


                  #9
                  zazdroszcze wyprawy, ale juz nie długo...

                  Komentarz


                    #10
                    Weekend w Tokaju czyli tydzień w Transylwanii, cz. V

                    No i mamy atrakcje i przygodę. ,,Panie Hrabio'' siedzi w rowie i niezbyt po szlachecku opisuje swoje odczucia co do wypadku. Do tego trzyma się za prawą kostkę, a próbując wstać - syczy i klnie. Gejes leży w kawałkach, hiper-adventurowe składane kufry złożyły się trochę inaczej niż to przewidział producent... Zbieramy jeszcze lusterka, stawiamy moto na koła, oceniamy uszkodzenia... Tragedii nie ma, pali, więc pojedzie. Kufry się obwiąże paskami, klamki sie wyprostuje, lusterka pospawa. Ciuchy kierownika się połata, ale czy pojedzie sam kierownik, zobaczymy za jakieś 15-20 minut, kiedy jego nadnercza przestaną już produkować adrenalinę i będzie w stanie odczuwać ból i strach.

                    [img]tu powinny być zdjęcia, ale jakoś nie miałem fazy, by je wtedy robić...[/img]

                    Co się właściwie stało? Na przejazd mocno uczęszczanej Trasy Transfogaraskiej specjalnie wybraliśmy dzień powszedni, coby się w korkach nie snuć.
                    Tym bardziej uderzyła nas w oczy dość spora (znowu określenie specyficzne w warunkach rumuńskich) ilosć motocykli w ruchu, głównie Gejesów. Zdaje się, że w austriackim Garmisch-Partenkirchen odbywał się wtedy zlot ekipy spod znaku Będziesz Miał Wydatki, więc część jego uczestników postanowiła śmignąć przez Węgry do słynnych rumuńskich standardów. Jeden z takich obładowanych kuframi i pasażerką GSA1200 z Rzeszy Wschodniej jechał przede mną. Z jakiejś bramy wysunęła się wiekowa Dacia 1300 w niewiadomych zamiarach, z naprzeciwka jechał autobus, w każdym razie Austriak postanowił... stanąć w miejscu i przeczekać tę sytuację. Owszem, po Rumunii jeździmy ostrożniej niż zwykle, ale BEZ PRZESADY !!! Zahamowałem awaryjnie, jadący za mną Tomek też, ale jego motek złapał piach na poboczu i stąd gleba okraszona dwoma fikołkami kierownika.

                    Kostka Tomka nie puchnie, czyli złamanie raczej wykluczamy, kufry mocujemy paskami na ścisk i jedziemy naście kilometrów. Nie jest źle, Tomek prosi jedynie o tabletkę przeciwbólową. Nad jeziorem Vidraru przy słynnej DN7C zapada szybka decyzja - dasz radę jechać na stojąco? Tak, nawet lepiej niż po asfalcie. To objeżdżamy I tak zamiast smętnego snucia się wyasfaltowanym wschodnim brzegiem jeziora, wpuszczamy się w szutrową ale pełną kałuż ,,drum forestier'' po jego stronie zachodniej. Bajka na równe, choć nierówne, 21 kilometrów







                    Leśna zabłocona droga przechodzi znów w asfalt, którym wijemy się niespiesznie aż do najwyższego punktu Transfogaraskiej - tunelu na przełęczy Capra. Pełnia słońca, ruch niewielki, Tomek powoli zapomina o pechowej glebie. Gejesy duże i małe śmigają dalej, ale szczyty gór rekompensują nam niemal wszystko














                    Po drugiej stronie tunelu ciut zimniej i troszkę chmur. Ano... góry... Snujemy się aż do końca słynnej Transfăgărășan. Na końcowych winklach, już w lesie, coraz słabiej mi idzie, pomagam sobie podglądając ich kąty na nawigacji. Nie zawsze mapa pokrwya się z rzeczywistością





                    Na zakończenie pierwszej połowy tego bogatego w przygody dnia raczymy sie tradycyjną rumuńską mamałygą ze śmietaną i tartym serem. Pod tę samą restaurację zajeżdża bratnia świętokrzyska ekipa na cruiserach, chcą tego dnia kończyć już jazdę...



                    ...a nam telefony podpowiadają, że mamy jeszcze dzień lub dwa do wykorzystania zanim zaczniemy na dobre wracać do Kraju. Noga Tomka nie przysparza większych zmartwień. Po prostu boli, ale enduro przecież nie klęka. Obieramy więc kierunek: szutry Transylwanii oraz kamieniste i leśne trakty Gór Kelimenskich i Rodniańskich.

















                    Wszystko idzie dobrze, póki nie okazuje się, że nie tylko rozpaprane kufry w Gejesie, ale też sakwy w Tenerce przestały dawno spełniać swoje funkcje, a bagaż systematycznie z nich wylatuje i ubywa. Na najbliższym biwaku uprawiamy jakieś ,,druciarstwo bez pojęcia'', ale zobaczymy na ile się to zda...















                    Sowizdrzał
                    KTM 750 6T
                    Nie wierz, nie bój się, nie proś!

                    Komentarz


                      #11
                      Weekend w Tokaju czyli tydzień w Transylwanii, cz. VI

                      Kolejne dwa dni minęły nam względnie spokojnie. Lekko kulejący ,,Panie Hrabio'' radził sobie świetnie. Bagaż się nie gubił, pogoda nie płatała figli. Z Transylwanii skierowaliśmy się na północny wschód, w Góry Kelimeńskie (Munti Calimani). Dobra i aktualna velomapa w Garminku podpowiadała ścieżki, których nie było na mapach papierowych. Nie padało juz od dwóch dni, więc ryzyka nie było praktycznie żadnego; jazda po kamieniach, a nie po błocie, przychodziła nam łatwiej i weselej










                      Niekiedy mijaliśmy wymarzone miejsca na biwaki, niestety pośrodku dnia, więc ,,obowiązek'' pchał nas dalej....









                      ... a niekiedy poprawialiśmy bawarską myśl techniczną.




                      ,,Panie Hrabio! Podano kawę''





                      W jednym z kolorowych choć tłocznych rumuńskich miasteczek, już bliżej Gór Rodniańskich (Munti Rodnei), postanowiliśmy ponownie rozejrzeć się za karutszem z gazem. Gazu turystycznego jako takiego nie było, ale w miejscowej hurtowni budowlanej dobrano nam podobny produkt.... gaz do spawania Nawet gwint do palnika się zgadzał, choć przed pierwszym jego uruchomieniem mieliśmy niejakie obawy, zupełnie jakbym kupił Córci zestaw ,,Mały pirotechnik''.







                      A oto jak stereotypowe postrzeganie motocykli dualsportowych, a ściślej: łatowierność ich kierowników, prowadzi do sromotnego odwrotu z obranej drogi. Pomiędzy Vatra Dornei a Nasaud biegnie linia kolejowa, której część położona jest na przełęczy pomiędzy Tesna a Lunca Ilvei. Niektóre mapy podpowiadają, że wzdłuż torów prowadzi droga, wprawdzie nikczemnej jakości i klasy odśnieżania, ale jednak droga. Przy ostatniej przed przełęczą stacji kolei zasięgnęliśmy języka co do jazdy tą drogą. Nie wiem dlaczego, ale frazę ,,spokojnie dacie radę tam przejechać'' wypowiedzianą w znanym mi języku bądź na migi, słyszałem już wiele razy, nawet jeśli chodziło o błoto, bagno, gęsty las lub górską ścieżkę szerokości dłoni, do tego porządnie nachyloną i wyeksponowaną. Coż, pewnie widok naszych opon i napis Dakar na BMW mówi ludziom, że fruwamy na naszych sprzętach jak po motocrossowych hopkach albo jak we freeride'owych zawodach. Nieodmiennie, zwłaszcza w stromym lub gęstym błotku kończy sie to wycofem. Tak było dwa lata temu pod wyciągiem narciarskim w Borsie...





                      ... tak też było i tym razem:



                      To nie koniec niespodzianek. Wyszukana z trudem droga omijająca wspomnianą ,,przełęcz kolejową'' okazała się ,,Drum in Lucru'', czyli w budowie. Tym razem nie uwierzyliśmy zapewnieniom, że ,,tymi motocyklami spokojnie damy radę''. Znów wycof...






                      Generalnie jednak trzymaliśmy się już dróg względnie suchych. Wiele z nich to szutrostrady wijące się przez lasy i wsie...









                      ... az do mostu w miejscowości Carlibaba, już na pograniczu gór Maramuresz i Bukowiny, aby powiedzieć sobie, że plan (którego nie było) wykonany jest w 110%. Odtąd, poza krotką przerwą techniczną na przełęczy Prislop...







                      ... i ostatnim biwakiem ...





                      ... pozostał nam już tylko dzień lakonicznej dojazdówki.
                      Sowizdrzał
                      KTM 750 6T
                      Nie wierz, nie bój się, nie proś!

                      Komentarz


                        #12
                        Wyjazd zacny. Opis i zdjęcia - jak można było się spodziewać po Sowizdrzale - pierwsza klasa !

                        Wygodniej podróżować na Tenerce? Czy po prostu za mało wyzwań w Tokaju żeby wziąć DRZ-ete? No i przy okazji wszystkiego najlepszego z okazji urodzin Adamie

                        Pozdrawiam

                        Komentarz


                          #13
                          Piekne dzieki za uznanie i zyczenia
                          Wyjazd mial byc lekko szutrowy i dwudniowy, dlatego pojechala tenerka. Poza tym Suzia juz 3 tyg. zamula Arturowi garaz (silnik), wiec ... wiadomo
                          Sowizdrzał
                          KTM 750 6T
                          Nie wierz, nie bój się, nie proś!

                          Komentarz


                            #14
                            Weekend w Tokaju czyli tydzień w Transylwanii, cz. VII, powrót

                            Tylko co tu pisać o tym najmniej optymistycznym dniu całego wypadu? Że padało po drodze? Że na ostatnim biwaku kopruchy i mrówki żarły nas niemiłosiernie, a płyn przeciw owadom wręcz zdawał się je przyciągać? Ech, sami rozumiecie... po prostu żal było wyjeżdżać...







                            Sowizdrzał
                            KTM 750 6T
                            Nie wierz, nie bój się, nie proś!

                            Komentarz

                            Pracuję...
                            X