Ogłoszenie

Zwiń
No announcement yet.

Iran 2015

Zwiń
X
 
  • Filtr
  • Czas
  • Pokaż
Wyczyść wszystko
new posts

    Iran 2015

    Najpierw zapowiedź:

    (ze zdjęciami tutaj: http://moto.elban.net/2015/07/14/iran-2015-zapowiedz/)

    Nie planowałem wyjazdu do Iranu. Miałem zaklepany urlop w innym terminie i pomysł na północną Rosję. Gdy jednak, z różnych powodów, ten plan upadł postanowiłem znaleźć kogoś kto wozi motocykle w ciekawe miejsce. Stanęło na Stajnie Motocyklową i Szparaga oraz odbiór motocykla w Gruzji, błyskawiczny przejazd do Iranu przez Armenię, a następnie, powrót do domu na kołach przez Turcję.

    Przed wyjazdem dosyć sprawnie załatwiłem wizę, szybko dogadałem się z przewoźnikiem, kupiłem bilet na pociąg do Katowic i lot ze stolicy Sląska do Kutaisi. Do tego turecka wiza, która załatwiłem za pomocą trzech kliknięć i przelewu. Miałem wszystko poza Carnet de Passage, którego nie chciałem wykupować z powodów ekonomicznych. Chciałem też ominąć pośrednika, który pomaga przekroczyć granicę bez wspomnianego papierka, co jest możliwe (opisane, na przykład, tutaj: http://www.byledalej.com/iran-bez-karnetu/), ale ponoć trudne.

    Zmieniłem też dosyć sposób pakowania się. Całkowicie zrezygnowałem z tankbaga, stawiając na sprytną kieszeń, którą mieści w sobie aparat i jakieś szpargały typu scyzoryk, latarka, notes i długopis. Kieszeń ta może być noszona jak nerka, przytraczana do plecaka z systemem taśm molle a na motocyklu idealnie mieści się na mój stelaż nad zegarami. Do kompletu kupiłem sobie camelbag, który, jak się poźniej okazało uratował mi życie, do tego rogal (na narzędzia i zapas ciuchów) i torba, w której trzymałem zestaw kempingowy oraz kilka podręcznych szpargałów.

    Już w Kutaisi, tak po prostu, popsuł mi się aparat. Moje Fuji X10 przestało działać bez żadnej przyczyny. W Gruzji planowałem spędzić ledwo kilka godzin, ale zmęczenie po nocnym locie, upał, ponowne przepakowywanie się oraz awaria aparatu skutecznie zatrzymały mnie ponad dobę. No dobra, basen w hostelu również mnie rozleniwił.

    Zjadłem chinkali, wypiłem wino, które dostałem, jak każdy gość lotniska w Kutaisi, od celnika, wyspałem się, kupiłem nowy aparat i uznałem, że następny dzień powinienem przywitać w Armenii. Po drodze było i 40 stopni w cieniu, i burza z gradem i dwie pierwsze awarie: wkręcone w zębatkę kąpielówki oraz zgubienie wszystkich śrub od szyby. Od tego czasu co jakiś czas poprawiałem trytki albo i drut.

    Mimo, iż w Gruzji czuje się bardzo dobrze, w głowie jakoś sobie ubzdurałem, że wyjazd w tym roku zaczyna się na granicy Armenii i tam też zacznie się tam opowieść (i przygody) na dobre.
    Social media: Facebook | @maku_xtz on twiiter
    Relacje Bośnia 2013 | Bałkany 2012 | Gruzja 2012 | Bałkany 2011

    #2
    Zapowiada sie pysznie!

    Komentarz


      #3
      Ehhh... zazdraszczam i czekam na więcej

      Komentarz


        #4
        Nieprzyjazna twarz Armenii

        Kolejny odcinek będzie miał tytuł "Przyjazna twarz Armenii".

        ze zdjęciami tutaj: http://moto.elban.net/2015/08/17/nie...twarz-armenii/

        Był środek nocy. Udało mi się w egipskich ciemnościach dojechać do granicy irańskiej. Ostatnie 30 kilometrów zrobiłem po rozwalonej drodze przez pasmo górskie, ze średnią 30 kilometrów na godzinę. Tak elegancki wynik udało się osiągnąć tylko dlatego, że złapałem świetnego zająca – perski autobus, za którym jechałem w ciemno. On hamuje, ja hamuje. On zakręca, ja zakręcam. Przy okazji doświetlał mi drogę, tak więc slalom przez dziury miałem zrobiony. Oprócz tej fury minąłem może trzy inne, tak więc byłem wdzięczny temu kierowcy, że się pojawił i tak pięknie mi pomógł.

        Jestem już po kontroli „wriemiennego wwozu”, paszport i bagaż też sprawdzony. W różnych miejscach mam poukrywane w sumie 680 dolarów, do tego mam świadomość, że jeżeli nie wykażę się wielkim sprytem i nie uda mi się ominąć pośrednika to wjazd do Iranu może okazać się niemożliwy. Przed wyjazdem ustaliłem sobie limit cenowy na tę operacje: 200 dolarów. Cena pośrednika wynosiła 500. W teorii wjazd bez Carnet de Passage jest niemożliwy. W teorii, jedyna droga ominięcia posiadania tego karnetu to pośrednik. Z drugiej strony, wiem, że są ludzie, którym udało się wjechać za 80 dolarów. Innym za 150-200$. Musi się udać.

        – Teraz idź do agencji celnej opłacić wriemienny wwóz

        – Przecież jest opłacony! Zapłaciłem przy wjeździe

        – U nas płaci się też przy wyjeździe

        Cena to 21$. Próbuje ściemniać:

        – Nie wiem czy mam tyle…

        – No to ja nie wiem jak zamierzasz opłacić agencje celną, która Ci wystawi papiery…

        Małymi nominałami pozbywam się 21 dolarów i zostaje wysłany do kolejnego okienka. W głowie mam tylko jedno: niech mi się uda wjazd do Iranu bo drugi raz nie zamierzam się użerać z ormiańskimi opłatami i od razu przygotowuje się do podwyższenia swojego limitu cenowego. Nie wiem czy agent celny zobaczył coś w moich oczach, czy też nie usłyszałem, że mam coś płacić. Papiery dostałem gratis.

        Aby doprowadzić się do takiego stanu wystarczyły mi 24 godziny. Mój stan wiedzy na temat biurokracji w Armenii był taki, że o ile samochody płacą jakieś masakryczne pieniądze, to motocykliści wjeżdżają za darmo, no, może ktoś musi wykupić ichniejsze OC (zielona karta nie działa) za jakieś 8 dolarów. Po sprawnym opuszczeniu Gruzji nastąpiło szybkie zderzenie się z rzeczywistością: przemili celnicy wysłali mnie do jakieś kanciapy, aby agent celny przygotował mi dokumentu wwozu. Cała ta granica to kilka rozpadających się bud, i, a jakże, dwa szlabany. Wjazd na granicę i wyjazd z granicy. Aby dokonać wjazdu należy załatwić papier celny. Wyjazd – z kompletem pieczątek.

        Pracowników agencji było dwóch: starszy wypuścił młodego, aby orżnął akurat mnie. Udawałem kompletnego niemotę, a tak naprawdę kątem oka obserwowałem starszego, który obsługiwał jakiegoś Gruzina. A ten, dał mu 10 lari. Nie do końca rozumiejąc po co mi ta agencja, usłyszałem, że mam zostawić 30 euro agentowi. A potem dowiedziałem się, że mam iść na górę i zapłacić jeszcze raz „w banku”. Dałem mu 10 lari, które mi zostały w portfelu i powiedziałem, że zamierzam zapłacić w banku kartą.

        – Ale tam karta nie działa

        – Coś się wymyśli

        Młody wyszedł za mną, więc swoje kroki skierowałem do najstarszego stopniem gościa na granicy. Młody zachował dystans i rozpoczął obserwacje.

        – Jaka u Was jest procedura?

        Kiedy dowiedziałem się wszystkiego, już wiedziałem, że agenci celni mogą mi skoczyć. Celnik co prawda, nie zaprzeczył wysokości ceny za ich usługę, ale zrobił takie wielkie oczy, że wszystko było jasne. Młody niby za mną łaził, ale skoro nic do mnie nie mówił, no to go ignorowałem. Pewnie dostał za to burę w kanciapie, ale to już nie był mój problem. Za wjazd skasowano mnie 15 dolarów. Na koniec pomachałem wszystkim przyjaźnie, sforsowałem drugi szlaban i okazało się, że jest już ciemno. Bez przekonania udałem się to budek gości handlujących ubezpieczeniem.

        – Brat, dawaj do mnie!

        Chłopak był naprawdę miły.

        – Może tortu, koniecznie weź arbuza, kawę chcesz?

        Tylko za OC chciał 40 dolarów. I nic nie chciał opuścić. Moja pozycja negocjacyjna słabła, ponieważ buda zapełniała się jego sąsiadami. Po kilkunastu minutach padło pytanie:

        – Brat,a gdzie Ty będziesz spał?

        – No nie wiem, na hotel to mnie nie stać. Gdzie to mogę namiot rozbić?

        – Wilki Cię tutaj zjedzą! Śpij w jednej z naszych bud. Za 35$ dolarów będzie OC i spanie!

        To jest ten moment. Kiedy zaczynają opuszczać sami cenę to wiadomo, że cała reszta to ściema. Niemniej, urwałem jeszcze 5$ dolarów, i tak jakby negocjacje zatrzymały się.

        – Dobra chłopaki, a jakbym tak wyciągnął bardzo smaczną polską wódkę? Takiej na pewno nigdy nie piliście.

        – Pokaż

        Na stół wjechała wiśniowa Soplica, którą kupiłem w bezcłowym za jakieś grosze. Po pierwszym łyku cena spadła do 15$ dolarów a my zostaliśmy kolegami. Kawka, ciasteczko, arbuzik i wiśniówka stanowiły bardzo smaczną kompozycje – w ten oto miły sposób spędziłem wieczór a następnie poszedłem spać na wyznaczoną kwaterę.

        Następnego dnia trafiła mnie kontrola drogowa. Na wideoradarze, naprawdę przemili panowie policjanci pokazali mi prędkość, którą osiągnęła moja tenera. 102 kilometry na godzinę. Wpadłem w lekką panikę, bo nawet nie wiedziałem czy to był teren zabudowany czy też nie. Gość, który ze mną gadał był tak miły, że prawie dałem się nabrać, że nie da się nic zrobić. Dopóki nie wyciągnął taryfikatora i nie pokazał mi, że przekroczenie prędkości o 12 kilometrów na godzinę kosztuje jakieś tryliardy miejscowej waluty, czyli z 40 dolarów. Ten "taryfikator" to było wymięte ksero jakieś tabelki, więc tu dał mi znak, że to są żarty. Trwało to z pół godziny, były wszystkie ściemy świata, łącznie z tą, że nigdy, nigdzie nie zapłaciłem mandatu. Nawet chciałem się złamać i dać mu 5 dolarów, ale nagle wpadłem na genialny pomysł.

        - Dam Ci super złotą monetę

        - Pokaż

        No to pokazałem mu monetę, którą dostałem swego czasu na Orlenie za zatankowanie 20 litrów paliwa. Na rewersie jakiś Junak czy inna Osa. Sęp jeden poszedł na konsultacje do radiowozu i wrócił z informacją, że jak dam dwie, to jednak nie będzie bumagi i da się to jakoś skasować z videoradaru. I dalej był bardzo miły. Dałem mu drugą i naprawdę byłem zły. Nie o to, że chcieli kasę, nie o to, że zabrali te monety. Oto, że próbowali mnie orznąć z takim miłym uśmiechem na ustach.
        Ostatnio edytowany przez ofca234; 2529.
        Social media: Facebook | @maku_xtz on twiiter
        Relacje Bośnia 2013 | Bałkany 2012 | Gruzja 2012 | Bałkany 2011

        Komentarz


          #5
          Przyjazna twarz Armenii

          z fotkami tutaj: http://moto.elban.net/2015/08/18/prz...twarz-armenii/

          Stoję gdzieś w zapomnianej wsi kilkanaście kilometrów za gruzińską granicą. Próbuję dokręcić linkę prędkościomierza. Jeżeli tego nie zrobię to nie będę wiedzieć z jaką prędkością jadę to jedno, a dwa, że wpadnie do linki pył z drogi i sama naprawa może się wydłużyć. To banalna sprawa, tylko śruba jest trudno dostępna. Czasem dokręcenie tego cholerstwa zajmuje 5 minut, czasem 35. Nie mam na to patentu, a śruba jest trudno dostępna. Tym razem było to bardziej pół godziny, niż krótka chwila. W tym czasie zatrzymał się jeden samochód, którego kierowca zaproponował pomoc, przyszedł w tym samym celu policjant z pobliskiej komisariatu i zatrzymał się kolejny samochód, z gościem, który studiował w Krakowie.

          Druga sytuacja była bardziej stresowa. Mój motocykl postanowił ograniczyć możliwość szaleństwa i przestał wkręcać się na obroty wyższe niż tysiąc. Do kompletu było 40 stopni, paliło słońce i stało się to dwupasmowej drodze szumnie zwaną autostradą. Żadne tam wysokości, kilkanaście kilometrów od Erewania. Na neutralnym biegu motocykl kręci się aż miło, na każdym innym przy tysiącu odcina. Zgłupiałem. Diagnozy przez telefon dokonał Omleś, mistrz-mechanik od Super Tenery. Cała naprawa ograniczyła się (serio) do pomacania kabli, tych obok akumulatora, z przekaźnikiem, czujnikiem stopki. Uprzedzając fakty, ten problem do mnie nie powrócił przez następne 9500 tyś kilometrów. Kiedy już kable zostały pomacane, ale nie zdążyłem się jeszcze zapakować na moto, na wstecznym podjechał do mnie jakiś miejscowy samochód:

          – Sie ma, jakieś problemy?

          – Nie, już nie…

          – No to wpadaj do mnie na herbatę i arbuza. To tylko kilkanaście kilometrów.

          Arman mieszkał w Polsce przez 13 lat swojego życia, dopóki całej rodziny nie zwróciły nasze władze z powrotem do Armenii. Ze śmiechem wspominaliśmy mózgojeby, stadion dziesięciolecia i inne wynalazki z lat dziewięćdziesiątych, które złożyły się na dzieciństwo mojego gospodarza i moje lata licealne. Arbuz smakował świetnie, gadało się fajnie, ale czas niestety mnie gonił. Chciałem być jak najszybciej na granicy, w razie nieudanego wjazdu do Iranu zamierzałem objechać cały ten kraj. Dla picu przeczyściliśmy jeszcze papierem ściernym styki koło macanych kabli, wymieniliśmy się numerami na wszelki wypadek i w drogę.

          Armenia (ta część, którą przejechałem), poza maluteńkim kawałkiem niziny na południe od Erevania, jest przepiękna. Większość drogi to przepiękna wyżyna. Od czasu do czasu wzrok przykuwa jakiś dziwny bądź sowiecki budynek czy po prostu coś dziwnego. Pomieszczenie zrobione z ogromnej beczki, kanapa przed sklepem, stacja do tankowania gazu składająca się z samych butli ustawionych na pace samochodu i pistoletu, nieczynny bar mleczny w środku niczego.

          W poprzednim wpisie pisałem o kłopotach na granicy. Wyjazd z Armenii zajął mi półtorej godziny. Z drugiej strony, gdy nie podejście służb na granicy było by to znacznie dłużej, bo po pierwsze, przekazywali mnie sobie z rąk do rąk, wciskali na początek kolejki, prowadzili do odpowiednich okienek i wyczerpująco tłumaczyli co mam robić. Procedura upierdliwa – niemniej same służby – super.
          Social media: Facebook | @maku_xtz on twiiter
          Relacje Bośnia 2013 | Bałkany 2012 | Gruzja 2012 | Bałkany 2011

          Komentarz


            #6
            Piwo Ararat to jakaś eksportowa wersja Lecha? Butelki bliźniacze

            Komentarz


              #7
              Seb, a nie wiem. nie dane było mi spróbować.

              Pierwsza noc w Iranie

              z jednym zdjęciem tutaj - http://moto.elban.net/2015/08/18/pierwsza-noc-w-iranie/

              No, w sumie to na granicy.

              Pomachałem na do widzenia wszystkim Ormianom, po raz setny sprawdzono mi pieczątki w paszporcie.

              – Sczastlivogo (*)!

              (*) powodzenia.

              Każdy kto próbował wjechać do Iranu swoim pojazdem wie, jak bardzo upierdliwe jest załatwianie Carnet de Passage – archaicznego papieru celnego będącego zabezpieczeniem, że motocykla w Iranie nie będę próbować sprzedać – w moim wypadku kaucja, którą musiał bym w Polsce zostawić wynosiła by czterokrotność wartości motocykla. Możliwy jest całkowicie legalny wwóz własnego pojazdu załatwiany w jakiś magiczny sposób na granicy. Mentalnie byłem przygotowany na 30 godzin, które spędzę na granicy tak aby wjazd bez Carnet de Passage załatwić sobie sam, omijając pośrednika. Jak każdy, próbowałem negocjować z jednym pośrednikiem, którego udało mi się znaleźć w internecie – motocyklistą Husajnem z http://www.overlandtoiran.com/, tak jak każdy, poległem. 500 dolarów za usługę. Bardzo drogo. Niemniej, uczciwe go poinformowałem, że spróbuje to załatwić sam, przeczytałem cały internet, wydawało mi się, że cały know-how mam w głowie. W torbie miałem trochę chleba i sera, duży zapas wody i mocne postanowienie, że się uda.

              Śmiesznie było od początku. Przy pierwszym szlabanie musiałem zostawić motocykl, choć sami pogranicznicy wydawali mi sprzeczne polecenia. Jeden, bardzo miły, zapraszał za szlaban, drugi, lekko gburowaty miał zdecydowanie inne zdanie – pojazd zostaje na ziemi niczyjej. Trwało to z 10 minut aż wreszcie starszy stażem postawił na swoje i pieszo powędrowałem do budynku. Tutaj druga niespodzianka – zawiesił się system komputerowy, więc kolejka robiła się coraz większa ale nikt nie był odprawiany. Po dłuższej chwili zainteresował się mną jakiś cywilny pracownik (cywilny jak domniemam, po prostu, nie był w mundurze), który jako jedyny mówił coś po angielsku i wytłumaczył mi cała procedurę.

              Dopiero później się nauczyłem, że cywilnie ubrany gość może więcej od tego w mundurze i jest jakby ważniejszy, bo może bym tę znajomość z miłym gościem mówiącym choć trochę po angielsku wykorzystał następnego dnia.

              Najpierw pieczątka w paszporcie (system kiedyś się odwiesi), potem lecę po wszystkie torby i pozwalam je prześwietlić i wychodzę drugim wejściem z budynku, co w sumie oznacza, że jestem już w Iranie. Magiczne słowo Carnet nie padło. Przyniosłem wszystkie torby, cała kontrola była na luzie, bo nie miałem ze sobą nic zakazanego, nawet w formie zachodniej muzyki na plikach mp3. Strict legal. Jak nigdy.

              Poszedłem do znajomego cywila upewnić się, że to już wszystko.

              – Tak, witaj w Iranie!

              – A Carnet de Passage?

              – Nie jest potrzebny!

              – Na pewno?

              – Tak

              Wooooow! Ale zmiana. Czytałem przed wyjazdem, że Iran otwiera się na turystów, że policja dostała nakaz bycia pomocną, że jest coraz łatwiej o wizę czy inne formalności, ale takiej promocji się nie spodziewałem. Zostawiłem torby przed wyjściem po „irańskiej” stronie i zachwycony wróciłem po motocykl. Pokazałem wszystkie stempelki, o karnecie nikt nic nie wspominał więc pełen entuzjazmu odpalam maszynę i zamierzam pojechać po mój bagaż. Po 100 metrach zatrzymuje mnie kolejny szlaban, którego wcześniej nie zauważyłem.

              – Carnet de Passage jest?

              Entuzjazm spadł. Wedle mojego stanu wiedzy w sierpniu 2015 roku kluczem do wjechania do Iranu na granicy było wykupienie tranzytowego Carnet de Passage.

              – No carnet. Armenia, Iran, Turkiye. Transit.

              – No problem, tommorow, Mr Abbasi (*)

              (*) nazwisko fikcyjne, zapomniałem prawdziwego.

              Udało mi się jeszcze ustalić, że mam się stawić między 8 a 9 rano we wskazanym budynku i że mogę pójść spać obok motocykla na parkingu, na którym celnicy zostawiają swoje samochody. Wymieniłem dosłownie kilka dolarów, zjadłem batonika, którego dostałem od jednego z celników i poszedłem spać zadowolony z siebie, że za pomocą sześciu prostych słów zaoszczędziłem 500 dolarów.
              Social media: Facebook | @maku_xtz on twiiter
              Relacje Bośnia 2013 | Bałkany 2012 | Gruzja 2012 | Bałkany 2011

              Komentarz


                #8
                Szczesciarz czy realista? Grunt ze sie udało! :-) czekam na ciąg dalszy!

                Komentarz


                  #9
                  ze zdjęciami: http://moto.elban.net/2015/08/19/w-iranie/

                  Obudziłem się chwilę po ósmej, zerwałem na równe nogi, spojrzałem w niebo, wciągnąłem powietrze głęboko do ust i położyłem się spać dalej. Wczoraj powiedziano mi, żebym się zgłosił między ósmą a dziewiątą, przecież wiadomo, że to jest najwcześniej dziewiąta piętnaście.

                  O 9.15 wyszedł mój brak doświadczenia. W budynku, w którym miałem się stawić był tylko portier, który sugestywnie pokazał mi, że jeszcze nie czas. Urzędników poznałem po reklamówkach ze składnikami na śniadanie, którzy zaczęli się powoli pojawiać. Sala dla interesantów, wyposażona w klimatyzacje, została otwarta. Wypatrzyłem „mojego urzędnika”, poczekałem cierpliwie aż zje i z radości podskoczyłem kiedy okazało się, że pamięta mnie i moja sprawę. Palcem pokazał mi jakiegoś chłopaka, z którym zaraz się zaprzyjaźniłem. Piątka, piątka, dodaj mnie na fejsie (oficjalnie zabronionym w Iranie) i tym podobne. Użyłem drugi raz magicznych sześciu słów:

                  – no carnet, Armenia, Iran, Turkiye, transit.

                  – 350 euro, how many days?

                  – 14

                  – no, maximum 3.

                  Zaklęcie przestało działać! Nie tylko cena mało konkurencyjna w stosunku do Husajna (450 euro) to i czas pobytu limitowany do śmiesznej sumy. Mój nowy przyjaciel nie potrafił mi wytłumaczyć o co chodzi, więc wybrał jakiś numer i podał mi słuchawkę. Przez telefon dowiedziałem się, że tranzytowy Carnet de Passage kupiony na granicy musi ograniczoną ważność do kilku dni. Czyli u tego gościa nic nie załatwię, ale jest możliwy wjazd do Iranu na podstawie dokumentu „czasowego wjazdu”. Sprawa wróciła do mojego „macierzystego urzędnika”, który palcem pokazał mi jakiegoś innego gościa.


                  Po jakimś czasie zrozumiałem jak działa ten system. Na granicy są urzędnicy, siedzący za kontuarem oraz załatwiacze. Urzędnicy głównie jedzą posiłki, palą fajki i piją herbatę. Gdy potrafisz im powiedzieć co chcesz, zapewne Ci pomogą. Problem jest w tym, że nie mówią po angielsku, tak więc odsyłają do załatwiaczy, którzy po angielsku mowią słabo, ale za to mają czas i chęci oraz numer w telefonie do kogoś kto po angielsku mówi fantastycznie. Oraz, mogą legalnie (domniemanie) przyjmować kasę za swoje usługi. Załatwiacze biegają po całym budynku celnym, ciągle gdzieś dzwonią, z kimś gadają, podsuwają jakieś dokumenty do podpisania urzędnikom. Słowem – cały ten burdel wszystkim jest na rękę. Kluczem do samodzielnego sukcesu jest know-how i jakiś phone-friend, który będzie Twoim tłumaczem.

                  Długo czekałem, aż wskazany gość porozmawia się mną. Gdy już się udało, okazało się, że telefonicznym tłumaczem jest Husajn, czyli pośrednik, którego chciałem ominąć. Podczas nieudanej próby negocjowania ceny, uczciwie mu zapowiedziałem, że spróbuje go ominąć wierząc w swój fart i umiejętności interpersonalne. Z drugiej strony, byłem z nim ugadany na jakaś pomoc przez telefon w razie czego. Byłem w kropce, usługi Husajna rujnowały mój budżet. Gość niby miał się mną zająć, ale nie było wiadomo ani za ile ani kiedy to nastąpi. W związku z tym rozpocząłem walkę z nudą:

                  – zrobiłem pranie

                  – wypaliłem masę fajek i wypiłem masę wody

                  – obciąłem paznokcie u nóg

                  – naciągnąłem łańcuch.

                  Poznałem też kilku urzędników, pokazałem zdjęcia tatarskich drewnianych meczetów z naszej ściany wschodniej, wypiłem herbatę. Zamieniłem kilka zdań z innymi zmotoryzowanymi turystami, którzy albo korzystali z usług Husajna, albo po prostu mieli Carnet de Passage.

                  Czekałem. Czekałem. Czekałem. Czekałem.

                  Około 16 ktoś przyszedł sprawdzić numery na ramie motocykla. Chwilę później okazało się, że mogę wymienić 500 dolarów na trzy karteczki. Łącznie z taką:

                  To karteczka, która upoważnia na wyjazd z granicy. Na dzień dobry stargowałem 50 dolarów. Usiadłem smutny na jakiś schodkach i zacząłem zastanawiać się czy 150 dolarów starczy mi na 8-10 dni pobytu w Iranie. Aż pojawił się mój poznany rano przyjaciel, z którym podzieliłem się swoimi wątpliwościami. I chwilę później wrócił z uśmiechem od ucha do ucha

                  – 400 wystarczy – stargowałem dla Ciebie!

                  To ja chwile po przekazaniu pieniędzy – jak widać pewności czy to był dobry ruch nie ma. Jeszcze tylko ostatni rzut oka na granicę:

                  I ruszyłem żwawo w kierunku wybrzeża jakimiś podrzędnymi drogami.


                  Na pierwszy nocleg wybrałem sobie takie piękne jeziorko....
                  Social media: Facebook | @maku_xtz on twiiter
                  Relacje Bośnia 2013 | Bałkany 2012 | Gruzja 2012 | Bałkany 2011

                  Komentarz


                    #10
                    Trzy kontrole wizy w 24h.

                    ze zdjęciami: http://moto.elban.net/2015/08/20/trz...-w-24-godziny/


                    Obudziłem się na centralnym placu malutkiego miasteczka. Wygramoliłem się z namiotu i zacząłem zjadać resztki moich zapasów na śniadanie. Powoli gromadziło się koło mnie coraz więcej ludzi. Był szef strażaków, był nauczyciel angielskiego, był też miejscowy superman – tak mi go przedstawiono, a także kierowca i pasażer przejeżdżającej ciężarówki. Jadłem otrzymanie dzień wcześniej warzywa i owoce oraz chleb, popijałem wodą z camelbaga i tak sobie rozmawialiśmy o różnicach kulturowych, mojej podróży i motocyklach. Za chwilę dostałem od kogoś herbatę, perski różaniec, pełniący taka samą funkcję jak katolicki. Ponieważ na placyku znajdował się też komisariat policji wpadli też tajniacy obejrzeć moją wizę. Byli bardzo mili, zrobili sobie zdjęcie wizy i życzyli miłego pobytu.

                    Dzień rozpoczynał się leniwie, wreszcie byłem wyspany i wypoczęty. Do tego, udostępniono mi prysznic, co było dla mnie zbawieniem. Mój organizm nie przystosował się jeszcze do temperatur powyżej 40 stopni i ciągłego chodzenia w długich spodniach, co jest wymogiem dla turystów podróżujących po Iranie. Przez ostatnie dni prowadziłem się jak prawdziwy bej, spiąć byle gdzie po kilka godzin, tak więc wykorzystałem skwapliwie okazje, żeby znów, na chwilę, przeistoczyć się w człowieka.

                    Poprzedni dzień spędziłem na piknikach rodzinnych nad jeziorkiem, które obrałem sobie za cel noclegowy. Pojadłem pieczonych ziemniaków z ogniska, warzyw i chleba, popiłem herbatą. Jeszcze dostałem prowiant na śniadanie, co było o tyle fajne, że od samej granicy do tego miejsca nie widziałem ani żadnej knajpy, ani nawet sklepu spożywczego.

                    Persowie uwielbiają pikniki. Gdy tylko mogą pakują się do samochodu z całym majdanem i ruszają gdzieś w ładne miejsce posiedzieć na kocu z cała rodziną. Jeżeli nie mogą, wyskoczą na trawnik przed blok w mieście. Nawet na pas zieleni rozdzielający dwa pasy ruchu. Byle było zielono i był cień.

                    Do pełni szczęścia brakowało tylko kąpieli w jeziorze. Niestety, była niemożliwa, to po prostu piękne bagno. Można do niego wejść, ale raczej tylko raz.

                    Ludzie, których tam spotkałem okazali się po prostu przemili, niemniej, jeszcze przed zapadnięciem zmroku musiałem ich pożegnać. Zmęczenie dawało o sobie znać – po chwili już spałem.

                    Obudziło mnie warczenie nad uchem. Jakieś durne zwierze szczerzyło kły prosto mi nad uchem. Wyobraźnia zaczęła szaleć, więc wyskoczyłem z namiotu. Zwierzak uciekł, ale wyglądało to marnie. Oprócz mnie nikogo nie było. Bardzo chciałem się wyspać więc postanowiłem przenieść się bliżej ludzi, więc znalazłem pierwszą lepszą chatę, na podwórku, której ktoś siedział i próbowałem sobie załatwić nocleg w ich pobliżu. Gospodarze nie mogli zrozumieć o co mi chodzi, więc wybrali jakiś numer telefonu, phone-friend pomógł nam się dogadać, i nawet dwóch gości postanowiło pomóc mi przenieść majdan.

                    Gdy pakowaliśmy graty do ich samochodu zatrzymał się jakiś biały pickup bez żadnych oznaczeń. Wysiadł z niego cywil i zażądał dokumentów. Z tyłu siedział jakiś gość w militarnej koszuli bez odznak, a obok niego leżał kałasznikow. Gospodarze ponownie wybrali jakiś numer i w słuchawce usłyszałem, żeby się nie martwić to tylko rutynowa kontrola dokumentów. Niestety jej wynikiem był prikaz przeniesienia noclegu do parku znajdującego się w najbliższym mieście. Wszystkie moje rzeczy wylądowały na pace pickup’a a ja miałem jechać za nim. Samochód ruszył w ciemną noc, pożegnałem się z gospodarzami i bez większego przekonania ruszyłem za białym pojazdem. W głowie miałem jedną myśl:

                    – Jest ok, czy właśnie wpadłem w wielkie gówno?

                    Użerałem się kiedyś z fałszywym milicjantem w Kirgistanie przez dwie godziny – jednak był dzień, byłem u kogoś na podwórku a gość był pijanym typem, którego spacyfikował bym dosyć łatwo. Dwóch trzeźwych z karabinem wydawało się być znacznie większą przeszkodą.

                    Kierowca sygnalizował skręt w lewo na główną drogę, a ja zastanawiałem się, czy nie odbić w prawo i nie dać w długą. Dobrze zrobiłem, że wytrzymałem ciśnienie – to byli policjanci, choć nie widziałem żadnych ich dokumentów. Odstawili mnie na placyk, wybrali jakiś numer gdzie ktoś potwierdził mi, że będzie ok. Obok głośno bawiły się dzieci na placu zabaw

                    – Nie przejmuj się, koło północy pójdą spać

                    Dowiedziałem się też, że zawsze powinienem sobie szukać noclegu przy komisariacie to na pewno będę bezpieczny i nic mi nie zginie. Wbrew pozorom to dobra rada, korzystałem z niej na różne sposoby w następnych dniach. Policjanci zawsze byli dla mnie mili i nie stwarzali żadnych problemów.

                    Dzięki tej sytuacji zyskałem pierwszego phone-frienda czyli człowieka, który zostawił mi swój numer telefonu i deklarował chęć tłumaczenia w razie jakichkolwiek problemów.

                    Opuściłem mój placyk i dojechałem do Ahar gdzie miałem zamiar kupić kartę SIM z internetem. Trafiłem do pierwszego i ostatniego niemiłego Persa. Ten burak najpierw w ogóle nie chciał mi sprzedać karty, w sumie do wydania mi jej zmusili go inni ludzie, którzy jak zobaczyli jak mnie traktuje zaczęli na niego krzyczeć. Oprócz podpisu wziął sobie mój odcisk palca. Ponieważ sam nie mówił po angielsku to nie mając innego sposobu na odgryzanie się mu mówiłem ostentacyjnie „Dziękuję” na każdą jego obcesową zagrywkę. Koniec końców dał mi kartę, ale zamknął swój sklepik, pewnie tylko po to, żebym nie mógł w jego klimatyzowanym pomieszczeniu próbować ją uruchomić.

                    Na zewnątrz zebrała się cała ekipa ludzi próbujących mi pomóc, aż wreszcie ktoś zaprosił mnie do urzędu miasta, gdzie jakiś nauczyciel angielskiego chciał się mną zając. Na miejscu dostałem wodę, po chwili przyszedł nauczyciel, który przedstawił mnie oficjelom – przybiłem nawet piątkę z samym burmistrzem. Była też kolejna kontrola dokumentów przez kolejnego cywila przedstawiającego się jako policja. Ponieważ wszyscy wokół mnie byli wyluzowani to i ja przestałem się przejmować robieniem zdjęć mojej wizy.

                    Koniec końców przekazali mnie komuś odpowiedzialnemu za turystkę, kto pokazał mi kawałek miasta, zabrał na przepyszny obiad.

                    Baakak okazał się fajnym rozmówcą. Oprócz turystyki w Ahar wykładał architekturę na uniwersytecie w Tabriz. Łączenie etatów to klucz do powodzenia, tak wynikało nie tylko z jego wypowiedzi. Jego żona, której nie poznałem, za to wykładała agrokulturę i miała bardzo dobre zdanie o polskich traktorach Ursus. Poszliśmy też uruchomić mojej kartę SIM do Pana Buraka, bo mimo prób pomocy w urzędzie miasta nie chciała działać. Ten stwierdził, że będzie aktywna dopiero wieczorem, dostałem też kartkę z kodami, które należy wpisać tak aby aktywować internet.

                    Ponieważ Baakak uparł się, że zapłaci za te wszystkie pyszne rzeczy to obiecałem sobie, że następny posiłek kupię sobie sam. Do tej pory jedyną rzeczą, za którą zapłaciłem był batonik na granicy – zapłaciłem za jeden a dostałem trzy.
                    Social media: Facebook | @maku_xtz on twiiter
                    Relacje Bośnia 2013 | Bałkany 2012 | Gruzja 2012 | Bałkany 2011

                    Komentarz


                      #11
                      ze zdjęciami: http://moto.elban.net/2015/08/21/nad...jskiego-morza/

                      Próbowałem znaleźć sobie miejsce w Sarein, miejscowości, którą mi polecali miejscowi. Miało być ładnie, fajnie, źródła termalne i tym podobne atrakcje. Była masowa turystyka, nawet z szyldami po angielsku. Straciłem na dojazd tam kilka godzin, przez co do Astary, miasta na wybrzeżu morza kaspijskiego dotarłem po zmroku.

                      Sam brak słońca nie był kłopotem, z Ardabil do Astary prowadzi kawałek autostrady i ekspresowej drogi górskiej – oba odcinki są na prawie całej długości oświetlone.

                      Przed wyjazdem, ktoś napisał mi, że mój pomysł na Iran jest wykonalny, pod warunkiem, że wykaże się asertywnością. Już drugiego dnia wiedziałem, że to będzie bardzo trudne.

                      Niby tylko tankujesz, a właściciel stacji zaprasza Cię na owoce i herbatę do budynku.W europie te budy przy dystrybutorach to są sklepy z hod-dogami i jakimś szajsem. W Iranie służą do picia herbaty z zaproszonymi gośćmi. Zamiast pięciu minut tankowanie trwa czterdzieści, ale trudno ten czas uznać za stracony.

                      W Iranie jest masa motocykli, ale praktycznie nie ma motocyklistów. To po prostu pojazdy dla ludzi, których nie stać na samochód. Nikt nikogo nie pozdrawia, nie jeździ w kaskach nie mówiąc już o odzieży ochronnej. Występują w kilku typach, w większości są koszmarnie zaniedbane. Zatrzymałem się też pomóc jakiemuś gościowi, któremu rozsypał się motocykl. Jego 250 (większe są zabronione) w stylu enduro straciła sprężynę amortyzatora – po prostu wypadła. We dwóch podnieśliśmy kanapę, gość ją gdzieś włożył, nic nie dokręcił, usiadł na sprzęcie i gestami chciał uzyskać potwierdzenie, że taka prowizorka ma szanse powodzenia. Pokręciłem głową:

                      – Bez szans

                      Uśmiechnął się, odpalił maszynę i ruszył. Kilometr dalej łapał stopa. Jego łańcuch nigdy nie widział smaru, nigdy też nie był naciągnięty. Tu i ówdzie wisiał porwane wiązki instalacji elektrycznej. Tragedia.

                      Duże motocykle to trudne i drogie hobby a legalnie można na nich jeździć w piątki (tłumacząc na europejski – w niedziele). Rejestracja, poza numerem, posiada zdjęcie osoby upoważnionej do jazdy.

                      W pierwszych dniach podróży ruch drogowy był dla mnie pozytywnym zaskoczeniem. Wydawało mi się, że Persowie to tacy Słoweńcy. Czasem lekko narwani, ale ogólnie jeżdżący bardzo przepisowo i przewidywanie. Owszem, od czasu do czasu trafiałem na jakąś niespodziankę – na jednym ze zjazdów zatrzymał mnie spory korek. Długo nie mogłem zorientować się co się stało, aż wreszcie zauważyłem pozującą parę młodą. Orszak weselny zrobił sobie postój na fotki.

                      Dopiero późniejsze dni pokazały mi jak bardzo się myliłem w ocenie miejscowych kierowców.

                      Nocleg w Astarze znalazłem bardzo gładko, na pierwszym skrzyżowaniu w mieście powitał mnie znak z kierunkowskazem na kemping.

                      Nawet mnie to ucieszyło, bo przeczytałem gdzieś, że na wybrzeżu atmosfera jest trochę bardziej luźna, młodzież przyjeżdża odpoczywać, tak więc liczyłem, że kemping w środku lata może być miejscem gdzie nawiąże jakieś znajomości. Sama miejscówka była pełna rodzin – Persowie uwielbiają rodzinne wypady za miasto – wszyscy mają takie same namioty, które ładują na dach swojego samochodu. Do kompletu dorzucają samowar lub czajnik na herbatę, kilka kocy, jedzenie i ruszają w jakieś ładne miejsce. Namiot można rozbić praktycznie wszędzie (czasem zdarzają się znaki zakazu rozbijania namiotów), samych kempingów jest raczej niewiele i nie oferują one nic za co było by warto zapłacić. Infrastruktura to co najwyżej ubikacje i zlew z zimną wodą.

                      Nie wiem co skłania ludzi do przyjazdu do Astary na ten kemping. Ja nie znalazłem tam nic ciekawego, miasto jest raczej brzydkie, w okolicy nie ma nic. Naprawdę. Nic. Można sobie wypić herbatę z wielkiego samowaru albo wyskoczyć do miasta na mięso z grilla.

                      Kolejne przyjazne gesty na każdym kroku upewniły mnie w przekonaniu, że kierunek podróży dobrze wybrałem. Gość, z którym przypadkowo zjadłem obiad przy jednym stoliku stargował dla mnie cenę posiłku. Ktoś zaprowadził mnie do lokalnego mistrza od kart SIM, który miał uruchomić mają feralną kartę – niestety – bez powodzenia. Dostałem masę owoców, kilka papierosów, herbatę, ktoś inny wysłał ze swojego konta maila do mojej dziewczyny.

                      Między bajki natomiast można włożyć luźniejszą atmosferę – plaże są puste, nie ma na nich żadnych knajp, nie znalazłem żadnego miejsca, w którym mógłbym zjeść patrząc na morze lub chociaż wypić herbatę, straszą też znaki zakazu kąpieli. Trochę mnie to zawiodło, bo liczyłem na chillout nad morzem po kilku intensywnych dniach. Postanowiłem następnego dnia dać ostatnią szansę wybrzeżu…
                      Social media: Facebook | @maku_xtz on twiiter
                      Relacje Bośnia 2013 | Bałkany 2012 | Gruzja 2012 | Bałkany 2011

                      Komentarz


                        #12
                        Fajowo! Dawaj dalej!
                        https://sites.google.com/site/rzorzoster/

                        Komentarz


                          #13
                          .... tak się napaliłem na tą opowieść..... a tu taka zawiecha...... już ponad miesiąc i nic, ...... i w końcu nie wiadomo, czy bohater przeżył, czy nie???
                          (...)!@#$%^&!!!

                          Komentarz


                            #14
                            A jeśli przeżył? To co przeżył?

                            Komentarz


                              #15
                              ,,A ja myślałam, że on się z nią ożeni'' - wychlipała blondynka po tym jak obejrzała pornola...
                              Sowizdrzał
                              KTM 750 6T
                              Nie wierz, nie bój się, nie proś!

                              Komentarz

                              Pracuję...
                              X