Ogłoszenie

Zwiń
No announcement yet.

Iran 2015

Zwiń
X
 
  • Filtr
  • Czas
  • Pokaż
Wyczyść wszystko
new posts

    #16
    sorry, wypadłem z życia. nogę sobie rozwaliłem (nie na moto), rehabilitacja, przygotowania do wyjazdu tegorocznego, zmiana pracy i w ogóle, więc kompletnie nie miałem czasu nawet czytać forum a co dopiero pisać relację. Uzupełni się, dobrze będzie!
    Social media: Facebook | @maku_xtz on twiiter
    Relacje Bośnia 2013 | Bałkany 2012 | Gruzja 2012 | Bałkany 2011

    Komentarz


      #17
      Przejechałem się jeszcze kawałek wzdłuż wybrzeża i zaczynałem trochę żałować, że pchałem się w te rejony. Pogoda była marna, samo morze niedostępne, architektura niezbyt atrakcyjna, krajobrazy fajne, ale ponieważ nastawiałem się na efekt „wielkiego wow” byłem trochę zawiedzony. Spojrzałem na mapę i przypomniałem sobie o Masuleh, wiosce, o której przeczytałem, że wygląda „jak z pocztówki”. Dodatkowo wiodła tam jakaś biała droga przez góry.




      Nim zrobiło się fajnie przejechałem przez kilka zupełnie nieciekawych miasteczek, a następnie wjechałem w góry. A raczej w wielką chmurę. Widoczność minimalna, nawet miejscowi kierowcy jeździli bardzo ostrożnie, niemniej, byli też użytkownicy motocykli, którzy w takich warunkach jeździli z pasażerem, bez kasków i świateł.




      Oczywiście wszystko ma swój koniec, po przejechaniu pierwszego pasma gór skończyły się chmury i wyszło słońce. Okazało się, że jest naprawdę prze-pięk-nie.




      Jeszcze fajniej było gdy zacząłem się zbliżać do chmury, która oblewała pobliskie szczyty. Z chmury wyjechał jakiś miejscowy kozak bez kasku, ale za to z pasażerem, więc nie spodziewałem się niczego stresującego.




      Aż wjechałem w tę chmurę…. Akurat ten kawałek był w budowie, więc oprócz strachu, że się zgubię, spadnę w przepaść, wjadę w samochód bez świateł wkręciłem sobie jeszcze wjazd w jakiś lej czy koparkę. Prędkość spadła do 10 kilometrów na godzinę, zatrzymywałem też każdy napotkany samochód aby upewnić się, że jadę w dobrym kierunku. Po godzinie byłem na miejscu. Faktycznie, bardzo ładnie.


      Pozostało mi tylko znalezienie taniego noclegu, co początkowo szło mi opornie, do kompletu zaliczyłem paskudną parkingówkę, deszcz ciągle padał, ktoś chciał mnie naciągnąć parking i spanie w drewnianej budzie bez wstawionych drzwi i okien, aż wreszcie z opresji wybawił mnie Khabib.

      Khabib to biznesmen, na stałe mieszka w Dubaju, do Iranu wraca na wakacje, które spędza z kumplami i swoim bratem. Jeżdżą samochodem gdzie ich dusza poniesie i świetnie się bawią. Spotkałem ich kilka godzin wcześniej podczas jakiegoś postoju w górach. Teraz wpadliśmy na siebie drugi raz.

      Po pierwsze, zrozumiałem ile ma mnie kosztować parking i nocleg we wspomnianej budzie z drewna – od razu podziękowałem. Po drugie, mój kolega wytłumaczył żołnierzowi na stróżówce to czego ja nie byłem mu w stanie wyłuszczyć przez co zostałem odprawiony w kwitkiem. Mianowicie, motocykl zostaje przed ich okienkiem, a ja wrócę wieczorem po rzeczy i gdzieś rozbije namiot. Gdy usłyszeli to samo po persku, od razu się zgodzili, jeszcze wskazali mi gdzie mam ten namiot rozbić.

      Samo miasteczko to takie Zakopane. Pełno knajpek z żarciem i sklepików z pamiątkami. Dodatkową atrakcją byłem ja – ludzie robili mi zdjęcia, albo po prostu, robili sobie zdjęcia ze mną. Jedzenie tak pachniało, że po prostu zjadłem dwa obiady, w dwóch różnych knajpach, nakupowałem pamiątek do domu i pogadałem z synem właściciela jednej z knajp.



      W Masuleh, jeżeli ktoś nie je, albo nie kupuje jakiś pamiątek to na pewno robi sobie zdjęcie.

      Nocleg wskazany przez żołnierza (a może i policjanta) znajdował się na tarasie restauracji. Ktoś z obsługi skasował mnie za pobyt, długo musiałem się targować tak aby zapłacić trochę mniej niż cała perska rodzina. Po prostu, to miejsce, wieczorem, z jadłodajni zamieniało się w kemping czynny do 10 następnego dnia.

      Miałem też sposobność odbyć trochę krępującą rozmowę o polskich kobietach. Czy łatwe, czy ładne, a czy w ogóle, to nie znam jakieś dziewczyny, która by chciała wyjść za mąż za drobną opłatą. Mimo, iż cierpliwe tłumaczyłem procedury oraz to, że w sumie, dla kogokolwiek spoza strefy Schengen to nie jest takie łatwe mój rozmówca był coraz bardziej natarczywy. Rozmowa już dawno straciła swój sens, ale nie miałem odwagi sam jej skończyć. Pewnie dlatego, że tego samego dnia, ktoś na ulicy, w odpowiedzi na to, że jestem z Polski wykrzyczał mi twarz

      – Twój kraj odmówił mi wizy

      Gdy wreszcie wyczerpałem ciekawość zaczepiło mnie dwóch studentów. Byli to swoi ludzie – motocykliści. Na dwóch, kompletnie nieprzygotowanych (w sensie, bez żadnych akcesoriów) 250 wyskoczyli ze swojego miasta pojeździć przez weekend po górach. Jeździli tylko po szutrach, spakowani w jeden plecak, który zawierał: namiot, dwa koce, nóz, widelec, maszynkę gazową, czajnik do herbaty. I jeszcze kask.



      Powoli przyzwyczajałem się do picia herbaty. Piłem po kilka litrów dziennie, rozmawiając o różnych rzeczach. Czasem moi nowi znajomi mówili świetnym angielskim, czasem znali ledwo kilka słów. Zawsze mieli za to herbatę, z czajnika, z termosu, z samowaru. Zawsze byli bardzo sympatyczni.

      Znacznie więcej fotek (wklejanie ich na forum to kara) na blogu:

      Przejechałem się jeszcze kawałek wzdłuż wybrzeża i zaczynałem trochę żałować, że pchałem się w te rejony. Pogoda była marna, samo morze niedostępne, architektura niezbyt atrakcyjna, krajobrazy fajn...


      - - - Zaktualizowano - - -

      Dużo obrazków: http://moto.elban.net/2015/08/23/3921/

      Poznani dzień wcześniej motocykliści pokazali mi kilka fajnych ścieżek w okolicy oraz zachwalali mi Ramsar i Chalus, miasta na wybrzeżu. O ile ścieżki były naprawdę fajne to miasteczka po prostu mnie zawiodły. Odcinek pomiędzy tymi dwoma punktami na mapie to jedno wielki centrum handlowe. Taka oaza zachodu, gdzie można kupić ciuchy Zary i Levisa oraz zjeść Subwaya.



      Ta "shopping area" ciągnąca się chyba przez dwadzieścia kilometrów to jedno z moich najgorszych przeżyć na motocyklu. Już chyba wole korek w Istambule. Było ciemno, mokro i zimno a miejscowi kierowcy dostali amoku. Do tej pory uważałem Persów za w miarę przewidywalnych za kółkiem, może przejazdy przez ronda były emocjonujące, bo na skrzyżowaniu tego typu nie obowiązują żadne znane mi zasady ruchu drogowego, ani nie dopatrzyłem się żadnej logiki w postępowaniu miejscowych. Po prostu, należy znaleźć wolne miejsce i je wykorzystać. Poza miastem podróż w Iranie przypominała mi raczej Słowenię: niby bałkańska gorąca krew, ale jednak bardzo przewidywanie i głównie zgodnie z przepisami. Jednak to co się działo w korku przed Chalus przebija i Tbilisi, i Tiranę, i nawet Istambuł. Wszyscy śpieszą się, wciskają,nikt się nikim nie przejmuje (a tym bardziej jakimś tam motocyklem) , mimo to, że wszyscy to ignorują to trąbią na siebie zawzięcie, mrugają światłami, nie ma mowy o żadnych pierwszeństwach przejazdu, sensownym używaniu kierunkowskazów. Nic. Oszaleć można.


      Nim tam dojechałem zdążyłem kilka razy zmoknąć i spróbować obejrzeć cześć z atrakcji, które mi polecono. Niestety, pogoda była beznadziejna, chmury były bardzo nisko, więc głównie, zamiast podziwiać widoki wjeżdżałem w biały smog.





      To co mnie zdumiewało w Iranie to zamiłowanie do szpecenia rond tandetnymi rzeźbami. Niektóre z nich są ogromne i przedstawiają bohaterów rewolucji, niemniej równie dobrze może to być bocian albo ogromny koszyk z warzywami.



      Nie wiem czy to wpływ braku napojów alkoholowych tak wpłynął na irańskich producentów napoi, niemniej, w Iranie występuje niesamowity wybór przepysznych soków.

      Trochę zawiedziony kręciłem się po górach próbując ułożyć w głowie jakiś plan, który mógłby uratować ten dzień sprawdziłem jak w tej okolicy prezentuje się morze Kaspijskie. No cóż słabo...



      I tak kręcąc się bez celu, nie mając żadnego pomysłu na siebie, zaliczając kolejne porażki, trafiam na Habiba i ekipę. Wspólnie stwierdzamy, że skoro trzeci raz na siebie wpadliśmy to widocznie jest to jakiś znak. Korzystam ich uprzejmości i wpadam małą domówkę do kwatery, którą sobie wynajęli w Chalus. Jemy pizzę, gadamy o życiu, ktoś w międzyczasie się modli, w tle leci Al Dzasira. Za siedemdziesięciometrowy, nowy, w pełni wyposażony apartament kilkadziesiąt metrów od morza chłopaki płacą jakieś 40 dolarów, mimo, że jest tam z dziesięć miejsc do spania wszyscy śpią na podłogach a rano, na śniadanie jemy ponoć typową perską potrawę. Jajecznicę, ale z miodem (z dużą ilością pieprzu - polecam).



      - - - Zaktualizowano - - -

      dużo obrazków tutaj: http://moto.elban.net/2015/08/24/drastyczna-zmiana-klimatu/

      Miałem serdecznie dosyć deszczu i chmur. Poprzedni dzień uratowała mi ekipa Habiba, ale kolejnego nie zamierzałem spędzać w ten sposób. W planie został mi wjazd na Chalus (szczyt nazywający się tak samo jak miasto) oraz przejazd spektakularną, często mi polecaną, drogą Chalus – Teheran. Niestety, tego dnia chmury znów były nisko, i szybko porzuciłem plany wjeżdżania na szczyt, cała droga do stolicy Iranu to deszcz, temperatury poniżej 10 stopni Celsjusza oraz korek ciągnący się aż do najwyższego punktu drogi.



      W pewnym momencie przejechałem tunel, temperatura skoczyła o jakieś 30 stopni. Znów było gorąco i pięknie.



      Zatrzymałem się w lokalu z pięknym widokiem, zjadłem przepyszny szaszłyk z kurczaka, obejrzałem mapę i zacząłem zastanawiać się co dalej.




      Iran był prawie taki jak sobie wyobrażałem. Piękny, z fantastycznymi ludźmi, świetnym jedzeniem, ale ciągle brakowało mi powalającej na kolana architektury. Miasta przez które przejechałem były po prostu mało interesujące. Z drugiej strony, obawiałem się temperatur. O ile 45 stopni w słońcu wydawało mi się do zniesienia, choć w takie dni wypijałem po cztery – pięć litrów, to 55 na południe od Teheranu, o których mi opowiadano, przerażało mnie. Między jedynym a drugim kęsem wpadłem na świetny pomysł – sprawdziłem ceny noclegów w Lonely Planet, policzyłem dwa razy pieniądze i okazało się, że mogę sobie pozwolić na 3-4 noclegi pod dachem. Pozwalało mi to zostawić gdzieś wszystkie ciuchy w bezpiecznym miejscu i w ciągu dnia zwiedzać miasto. Przemieszczać się w tej strefie postanowiłem dopiero po zapadnięciu zmroku, po autostradach.

      Plan był świetny, jeszcze tego samego dnia byłem w Kashan zaliczając pierwszy w życiu przejazd przez pustynię. Zjadłem najlepszego falafela w życiu i poszedłem spać w jednej z bardziej obskurnych nor, w których przyszło mi nocować (za 10 dolarów). Znalezienie taniego noclegu nie było łatwe, mimo posiadania adresu z Lonely Planet. Wypaliłem z kimś siszę, ktoś zaprowadził mnie do hotelu za jakieś 100 dolarów, aż wreszcie trafiłem do miłego irackiego Kurda prowadzącego tani hotel.


      Social media: Facebook | @maku_xtz on twiiter
      Relacje Bośnia 2013 | Bałkany 2012 | Gruzja 2012 | Bałkany 2011

      Komentarz


        #18
        Zgodnie z umową zostawiłem wszystkie torby w hostelu, zabrałem jedynie camelbaga oraz arafatkę i ruszyłem na podbój Kashan. Szybko zorientowałem się, że najprzyjemniejszym miejscem do przeczekania największych upałów jest bazar. Po pierwsze, można na nim kupić wszystko, zapoznać się z najnowszymi trendami miejscowej mody, coś zjeść, wypić herbatę oraz skorzystać z darmowych dystrybutorów schłodzonej wody. Po drugie, bazar robi ogromne wrażenie, poprzez swoją skalę, masy ludzi przetaczających się przez niego, no i, oczywiście architekturę.

        Następnie wybrałem się na zwiedzanie meczetu i dzielnicy historycznych domów. Agha Bozorg był pierwszym meczetem, który zrobił na mnie ogromne wrażenie, ale to i tak było nic przy nic przy domu Abbasi. Wejście tam kosztowało mnie więcej niż zazwyczaj płaciłem za obiad (czyli 15 00 tumanów, za obiad płaciłem około 1 000 tumanów, cena biletu wstępu do zabytków to równowartość baku benzyny mojej Super Tenery mieszczącego jakieś 24 litry – tyle, że to około 5 dolarów). Spędziłem w tej rezydencji ze dwie godziny, siedząc sobie w cieniu, popijając wodę i pisząc maile do Polski. Jakbym miał książkę to możliwe, że został bym tam do wieczora.

        W międzyczasie całe miasto wyludniło się. Wszystkie sklepy i herbaciarnie zostały zamknięte, Kashan wybierało się na sjestę.

        Napełniłem CamelBaga wodą, zwilżyłem arafatkę i rozpocząłem poszukiwania jakiegoś parku, w którym planowałem się przespać gdzieś w cieniu. Włóczyłem się po pustych ulicach, przeskakując z jednej strony ulicy na drugą w poszukiwania choćby skrawka cienia aż nagle usłyszałem głos:

        – Jak sie masz? Jesteś Polakiem?

        I tak poznałem Mohammada. Chłopak był w Polsce, bardzo mu się podobało, nawet postanowił się nauczyć polskiego. Umówiłem się z nim u niego w sklepie po 18, kiedy obaj się wyśpimy. O tej porze planowałem mieć już spakowany motocykl i powoli czekać na sprzyjające warunki pogodowe czyli spadek temperatury. Do przejechania miałem jakieś 300 kilometrów po autostradzie i adres jakiegoś hostelu w centrum Esfahan.

        Mohammad postanowił mi pomóc i załatwić mi nocleg w Esfahan. Wykonał kilka telefonów, do ręki wetknął mi papier z numerem telefonu zapewniając mnie, że jego kumpel mnie przenocuje. Świetnie! Naszą rozmowę przerywały co chwilę wypowiadane przez Mohammada polskie słowa, które akurat sobie przypomniał, tak więc w jego miejscu pracy co kilka minut rozbrzmiewały polskie frazy

        – Naprawiam drukarki

        – Pałac Kultury i Nauki

        Było to z jednej strony absurdalne a z drugiej niesamowite, ponieważ z każdą minutą tych fraz było coraz więcej i więcej. Słońce powoli zachodziło, więc musiałem jakoś wydostać się na autostradę. Na bramkach zatrzymała mnie policja mówiąc, że motocykle mają zakaz poruszania się po takich drogach. Następnie sami doszli do wniosku, że nie powinno to dotyczyć mnie, bo motocykl jest szybki. Sprawdzili wszystkie światła, migacze i pozwolili mi jechać dalej. Podobną postawę przyjmowali pracownicy na bramkach – nikt nie chciał ode mnie pobrać opłaty. Jedynym felerem były światła – noc była tak jasna, że prawie nie oświetlały mi drogi. Musiałem jechać dosyć wolno, jakieś 80 kilometrów na godzinę. Próbowałem dokonać jakieś regulacji, ale nie dałem rady poprawić tego, tak więc zacząłem sobie szukać pomocy w inny sposób. Przyklejałem się do jakiegoś samochodu, który jechał z odpowiednią dla mnie prędkością (110-120 kilometrów na godzinę) i zależności od jego gabarytów jechałem przed nim lub za nim wykorzystując fakt, iż jego reflektory doświetlają mi drogę. Dzięki „light-friends” sprawnie dotarłem do Esfahan, pozostało mi odnaleźc Hassana, kumpla Mohammada. W dwumilionowym mieście, bez telefonu i GPS nie było to łatwe, ale już po czterdziestu minutach byłem u niego w domu.

        ze zdjęciami (jest dużo): http://moto.elban.net/2015/08/25/kashan/
        Social media: Facebook | @maku_xtz on twiiter
        Relacje Bośnia 2013 | Bałkany 2012 | Gruzja 2012 | Bałkany 2011

        Komentarz


          #19
          Jak tam noga ?
          piszi
          pzdr

          Wysłane z mojego SM-G530FZ przy użyciu Tapatalka

          Komentarz


            #20
            Hej. Co dalej z relacją? I tu na blogu posucha

            Komentarz


              #21
              napisze. jak będę mieć chwilę to napiszę. teżmnie to męczy.
              Social media: Facebook | @maku_xtz on twiiter
              Relacje Bośnia 2013 | Bałkany 2012 | Gruzja 2012 | Bałkany 2011

              Komentarz

              Pracuję...
              X