Ogłoszenie

Zwiń
No announcement yet.

Panie kierowniku, daleko jeszcze???

Zwiń
X
 
  • Filtr
  • Czas
  • Pokaż
Wyczyść wszystko
new posts

    Panie kierowniku, daleko jeszcze???

    W poprzednim sezonie na jednej z imprez zrodził się pomysł na wyprawę w Polskę.
    Niby banalne przedsięwzięcie, bo to w końcu u nas i nie ma bariery językowej, za to pierwsze w moim wydaniu jako organizatora. Z burzą w głowie podjąłem się wyzwania.
    Zwerbowałem ekipę, która potrafiła by zdzierżyć żółtodzioba za sterem.
    I w ten oto sposób ofiarami mojego planu zostali: Arthurr, Karson i Jarczoq.

    Warunkiem wzięcia udziału w tej eskapadzie była przede wszystkim klasa motocykla - Enduro.
    Plan prosty, zdobyć punkty wytyczone wcześniej a potem pozwolić sobie na jakieś wygłupy.
    Każdy z nas jechał z innej strony Polski, stąd też pomysł na zebranie nas w jednym miejscu.
    Padło na Łódź, zajechałem jako pierwszy – wiadomo, kierownik musi wszystkiego doglądać i przygotować.
    Siedziałem od 13.00 do 17.00 czekając na resztę ekipy. Już wtedy wiedziałem, że Jarek nie dotrze bo go zatrzymały sprawy rodzinne ale Artur z Piotrem jechali więc... siedzę, nic się nie dzieje, nuda, przerwa jakaś, siedzę nadal, znowu nuda, nic się nie dzieje...W końcu są !!!
    Taaaa od razu są - gdzieś się pogubili, stoją po środku niczego i każą mi po siebie przyjechać.
    No i jak ja mam ich znaleźć??
    Ale powoli, od czego w końcu mamy technologię.
    Znalazłem towarzystwo i pilotowałem na miejsce zbiórki, w tle oczywiście było słychać uwagi, że oni to nie będą po szutrach jeździć i mam ich asfaltami prowadzić.
    Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że to było tylko preludium w docieraniu świeżaka.
    Pierwszy nocleg jakoś nam minął przy grillu, w zasadzie można powiedzieć – spokojnie.
    Takie polaków nocne rozmowy, bardzo motywujące...
    1 lodz.jpg

    W tym miejscu rozpoczyna się nasza eskapada, puki co w składzie 3 osobowym, jarczoq dotrze do nas później.
    1 poranek.jpg
    Startujemy po śniadanku, po zwinięciu obozowiska, mamy dotrzeć w okolice Giżycka a dokładnie nad jezioro Krzywa Kuta więc kawałek drogi przed nami.
    Męki podróżowania po asfaltach i wielkomiejskich aglomeracjach przebija tylko miejsce naszego kolejnego noclegu. Okazuje się że to małe pole namiotowe jest bardzo kameralne, paru wędkarzy i tylko my z namiotami a poza tym cisza, spokój, możliwość wyciszenia się na maksa.
    1 noc.jpg
    Tylko pies właścicielki był tym co burzył ten spokój, to pierwszy pies który przedkładał patyk nad kiełbasę z ogniska. Przynosił kijek i dawał do zrozumienia że należy mu go rzucać.
    Rano pobudka o 6.00, cholerka to nie było normalne. Gdzieś w lesie łoś rozpoczynał swoje rykowisko i obudziło mnie to jego ryczenie, co za zwierz.
    Zrobiłem kawę dla siebie i reszty ekipy, powoli budziliśmy się do życia.
    Potem śniadanko i w drogę, przed nami* "Wolfchanze" w Gierłoży.
    Nie ukrywam, że to było to co mnie pociągało.
    Docieramy na miejsce a tam na parkingu podchodzi do nas parka i pyta czy będziemy brać przewodnika bo oni by w takim układzie przyłączyli się do nas - no czemu nie.
    Trafia nam się sympatyczny przewodnik, łazi z nami i opowiada.
    wsz2.jpg
    Widzimy miejsce zamachu na Adolfa, a każdy kolejny bunkier robi na nas wrażenie.
    wsz3.jpg
    Mieli skurczybyki rozmach, nie da się ukryć. Technika budowania i te wszystkie przemyślenia naprawdę budzą podziw.
    wsz1.jpg
    Docieramy do bunkra samego Hitlera, fakt wszystko jest powysadzane i nie wszędzie można się dostać. Ale na wieść że w jego bunkrze było 400 m2 pomieszczeń robi wrażenie, do tego wysokość całości tworzy naprawdę gigantyczny klimat.
    wsz4.jpg
    Stałem obok miejsca gdzie Adolf miał kominek przy którym się ogrzewał, cholerka ciarki po plecach przelatywały. W zasadzie do wnętrza jego bunkra nie było wstępu z powodu przyjeżdżających Niemców.
    Włazili tam gdzie nie wolno było i ostatnio 12 takich wywoziły karetki jedna za drugą. Wpadali w dziury i podziemia robiąc sobie krzywdę, chcieli poczuć ducha Führer-a to mieli.
    Za to nasz przewodnik pozwalał nam łazikować wszędzie gdzie tylko dało się wleźć i gdzie było w miarę bezpiecznie. Dzięki temu mieliśmy możliwość wleźć na dach bunkra Goeringa i nie tylko.
    wsz5.jpg
    Czas szybko mijał, a przed nami jeszcze Mamerki i bunkry całego sztabu wojsk III Rzeszy.
    Więc pożegnaliśmy Wilczy Szaniec i wyruszyliśmy w dalszą cześć trasy.

    Docieramy do Mamerek, tu miało być stado bunkrów... i było ale nic poza tym.
    mamer1.jpgmamer2.jpg
    Mamerki to jakaś porażka, jakieś makiety U-bota, V-2, latającego spodka czy Die Glocke robione z kartonu.
    Komercha szyta grubymi nićmi, wręcz przyprawiała mnie o złośliwy grymas twarzy.
    Porzuciliśmy tą ekspozycję i skierowaliśmy się na śluzy.
    Po drodze zajeżdżamy na jakiś posiłek. Knajpka klimatyczna, właściciel wesoły i rozgadany w tle lecą kawałki KSU. Jest dobrze, zostajemy na jedzenie.
    Samych śluz miało być kilkanaście a raptem tylko jedna została ukończona w 100%.
    Nie mniej te niedokończone robiły wrażenie swoją wielkością, na jednej z nich widoczny jest do tej pory ślad po niemieckiej wronie, jeszcze parę lat temu tam wisiała ale ktoś już się nią zajął.
    sluz1.jpgsluz2.jpg
    Za to śluza, którą ukończyli oszołomiła nas jakością wykonania. Beton po tylu latach jest w tak doskonałej kondycji, jakby dopiero co zakończono prace, sama zasuwa śluzy jest potężna.
    Konstrukcja samych wrót jest też bardzo ciekawa, one są półokrągłe od strony spływu i sam napór wody dociska je do siebie.
    Przekładnie, liny, koła zębate – wszystko stoi i jakby czeka na naciśnięcie guziczka by obudzić się do życia.
    sluz8.jpgsluz5.jpgsluz3.jpgsluz6.jpgsluz7.jpg
    Po takiej dawce emocji wracamy na naszą miejscówkę, cały czas polnymi drogami, szutrami, łąkami a nawet przebudowywanym mostem.

    Jest niezły fan i wieczorem przy ognisku było o czym wspominać.
    ognisko.jpg

    Kolejny poranek budzi nas mgłą tak gęstą, że wydaje się jakby deszcz padał. To był jednak chwilowy kaprys pogody, puki co cały czas mamy smażalnię.
    Znowu śniadanie mistrzowskie i jazda, dziś trójstyk granic i mosty w Stańczykach.
    Plan taki jak poprzednio, po odbębnieniu zwiedzania będzie powrót offem.
    Więc startujemy i zaczyna się mordęga.
    Niby jedziemy tam gdzie chcemy ale nawigacja zaczyna nam żyć własnym życiem i próbuje ciągnąć nas sama nie wiedząc gdzie.
    Po paru interwencjach Arthurra docieramy w końcu na trójstyk Polski, Litwy i Rosji.
    3styk1.jpg
    Słupek wyraźnie wykreśla jaki kawałek należy do jakiego państwa i w zasadzie można przejść na stronę Rosyjską bez wizy.
    Tyle że kamera patrzy cały czas na to kto tam się kręci.
    Parę fotek na pamiątkę i tyle, co tam można więcej robić.
    Kolejny etap to akwedukty w Stańczykach, można by tam dojechać asfaltem, ale po co.
    Jest pomysł na jazdę bezdrożami i w zasadzie to był strzał w dziesiątkę.
    Docieramy do mostów poprzez szutry i lasy. Gość z kasy był w szoku, jeszcze od tej strony nikt do niego nie przyjechał.
    stan1.jpgstan2.jpg
    Karson podrzucił pomysł, że pojedziemy nad Jezioro Hańcza, a rozgadany inkasent chyba załapał w mig o co nam chodzi i pokierował nas tak abyśmy dotarli do niego bezdrożami.

    To było coś, po prostu poezja i sama przyjemność. Dotarliśmy nad sam brzeg.
    Głębokość jeziora to wedle danych 108,5 metra choć są też i pomiary podające 113m.
    Przyszła pora, że nasze żołądki zaczęły się dopominać lekko o posiłek, więc stwierdziliśmy że poszukamy miejsca gdzie coś można by zjeść.
    Jadąć wzdłuż brzegu coś musi się znaleźć.
    W końcu trafiamy na domostwo, jakaś agroturystyka. Atruro poleciał na przeszpiegi podpytać czy w okolicy uda się coś skonsumować a tu pani mówi:
    Poczekajcie 15min i dam wam odpowiedź.
    No to już była heca, przychodzi po tym czasie i mówi: Będę miała dla was obiad interesuje was to?
    Kolejna fajna osoba jaką spotykamy na naszej drodze.
    Obiad dwa dania, rosołek z ręcznie robionym i krojonym makaronem a na drugie po naszemu pyzy z mięsem polane sosem z grzybów, kawałki kurczaka i surówka.
    Ech to było po prostu bardzo dobre.
    hancz1.jpghancz2.jpghancz3.jpghancz4.jpg

    cdn...

    #2
    Pięknie, pisz Pan
    Pomarańczowa gorączka rośnie... XTZ 660 i LC4 640

    Komentarz


      #3
      Miejscówa okazała się warta grzechu, kto wie może kiedyś człowiek tam zajedzie.
      Tak wyglądało podane danie, mylę że każdy by na to się dał skusić.
      hancz5.jpg

      Dzień ma sie powoli ku zachodowi, zapada decyzja o powrocie na Camping.
      A po drodze trafiamy na słynną dolinę Rospudy, przetaczamy się przez nią i gnamy dalej w swoją stronę. Osławionych żab nie stwierdziliśmy.
      rozpud1.jpg

      Po drodze Karson przyuważył lisa który biegł równo z nami, chciał go sfotografować a zamiast tego znalazł pięknego czerwonego kozaka. Wielki jak tależyk i zdrowy, ogłosilismy iż zostanie z niego zrobione danie, znaczy się poleci do jajówy z cebulką i będzie w sam raz na śniadanie.
      kozak.jpg

      Wracamy na obozowisko już po szarówce, rozpalamy ognisko i w zasadzie tylko pieczemy ziemniaki, bo na nic innego nie mamy ochoty.
      Ogniskami zarządza Karson, jest mistrzem w tym temacie i nikt nie odważył się wyręczać go z tej fuchy.
      No może poza jednym jegomościem, proszę jak nas traktował.

      Nie wiem co jest ale ognisko ma w sobie coś niesamowitego, pomimo zmęczenia siedzimy przy nim i wpatrujemy się w grę płomieni skaczących pomiędzy palącymi się konarami.

      Czas szybko mija i zastaje nas kolejny świt na mazurach, to już ostatni. Śniadanie ze znalezionym grzybem smakuje wybornie i daje energię do dalszej jazdy.
      W planie jest Mierzeja Wiślana.
      Jest już kontakt z Jarczoqiem, dogadaliśmy miejsce spotkania i mamy go zgarnąć ze stacji paliw w Stegnie.
      Wszystko idzie według planu, po paru godzinach docieramy i na umówionym Orlenie przejmujemy Jarka włączając go do naszej watahy.
      stegn.jpg

      Przelatujemy przez Krynice Morską i dalej aż do ostatniej miejscowości po naszej stronie – Piaski. Asfalt w zasadzie się kończy, jest plaża więc mamy parcie aby na nią wejść.
      Zanim to nastąpiło wychodzą nam oczy z orbit, na środku ulicy łazi sobie gromadka dzików.
      Latamy z aparatami i pstrykamy zdjęcia mając ubaw po pachy.
      Dziki niczym oswojone, łażą wszędzie gdzie im pasuje, widok - mega komiczny.
      dziki3.jpgdziki1.jpgdziki2.jpg

      Rozglądając się dookoła czy aby gdzieś nie ma lochy, wycofujemy się i przedostajemy na plażę.
      plaz1.jpgplaz2.jpg
      W końcu mamy widok na morze.
      Fakt od zatoki ale już morze i to cieszy.
      Zawijamy manele bo przecież powoli musimy jakiś nocleg ogarnąć.
      Musimy przeprawić się przez Martwą Wisłę i skorzystać z promu.
      Mieliśmy różne zdania na temat wykorzystania tego transportu, ale w końcu dałem sie przekonac Arturowi, że prom to dobra opcja.
      Przed nami nocka a camping jeszcze nie ogarnięty. Znajdujemy go w końcu i jest dylemat, bawimy sie w namioty na 1 noc czy bierzemy domek na spółkę.
      Padło na domek, pamietający późnego Gierka.
      plaz3.jpgplaz5.jpg
      Jak zobaczyliśmy stan domku to zastanowiliśmy się czy było warto, nie wietrzone, zapach wilgoci itp.
      No ale to tylko jedna noc, damy radę.
      Cały czas zastanawiam się jak ludzie nadal mogą przyjeżdżać tam na wczasy i siedzieć w takich warunkach przez tydzień?!
      camp1.jpgcamp2.jpg

      Bez zbędnych zahamowań opuszczamy ten przybytek, rozliczamy się i dalej w drogę.
      Tym razem przed nami torpedownia w Babich Dołach.
      Jest plan więc jest i realizacja.
      Nawigacja doprowadza nas przed bramę jednostki wojskowej. Cholera co jest grane!
      Podpytujemy co i gdzie i jedziemy pod wskazane miejsce.
      Nadal zonk, miejsca na parkowanie nie ma a torpedowni nie widać.
      W końcu zaczepia nas dwóch lokalesów, dopytuje czego szukamy i po pru słowach każą jechać za sobą.
      Doprowadzają na bezpłatny parking i przez krzaczory prowadzą na brzeg, gdzie widać jak na dłoni nasz cel.
      torp2.jpgtorp1.jpgtorp3.jpg

      W trakcie rozmowy wychodzi, że to też motocykliści, dopytują się o cel podróży i podpowiadają gdzie zatrzymać się na posiłek.
      Podziękowaliśmy za rady i ruszyliśmy we wskazanym kierunku.
      Docieramy do Rewy, na ulice Morską 1 i fakt znajdujemy małą smażalnię. Zamawiamy po rybie i delektujemy się smakami.
      Flądry świeże doprawione i usmażone zgodnie ze sztuką, palce lizać.
      reda1.jpg

      W międzyczasie zagaduje nas kolejny lokales na Transalpie.
      I znowu okazuje się, że spotykamy dobrego i życzliwego człowieka na naszej drodze.
      Kolega z Trampka obiecuje przeprowadzić nas z Rewy do Władysławowa brzegiem zatoki i żeby nie było - zero asfaltów.
      Banan pojawia się na naszych twarzach, to jest to, kolejna niezaplanowana wisienka na torcie.
      Zbieramy się i ruszamy.
      Kompan jak obiecał tak zrobił, jechaliśmy jak najbliżej wód zatoki, przez odcinki piaszczyste gdzie zaliczam glebę, za chwilę pada Karson.
      Potem wpadamy na podmokłe tereny, następnie lasy i tak prawie do samego Władysławowa.
      lokales1.jpg
      Tam rozstajemy się z nowym kolegą.
      Miłe i niespodziewane spotkanie sprawiło nam duża frajdę.
      To zadziwiające, że pomimo obecnego zamordyzmu można spotkać tak fajnych i sympatycznych ludzi.
      Rozjeżdżamy się, przed nami pozostaje nasz cel ostateczny – Hel.
      Docieramy do niego późnym popołudniem.
      Podobno nic na tym Helu nie ma, ale jak się jedzie i widzi z lewej morze i z prawej zatokę to robi to wrażenie.
      Wiatry zaczynają podwiewać o wiele chłodniejsze niż na mazurach.
      Czuć że to Bałtyk, nie da się ukryć.
      Docieramy na HelCamp, to najdalej wysunięty Camping na półwyspie Helskim.
      Załatwiamy formalności, rozbijamy obozowisko, zaliczamy grochówkę i zastanawiamy się co dalej.
      IMG_20160914_180034_(1024_x_768).jpg

      W zasadzie po co ja ciągnąłem to towarzystwo na Hel, sam nie wiem.

      Może po to aby wieczorem pójść na plażę i posiedzieć w blasku księżyca?
      I to było to - magia plaży, magia księżyca, magia szumu fal, magia piasku– magiczna chwila po prostu.
      plaz hel1.jpgplaz hel2.jpgplaz hel3.jpg
      Ten wieczór i te chwile nie zatrą się w pamięci.
      Mam nadzieję, że reszta watahy miała podobne odczucia.

      Poranek był niezbyt udany, rano jakieś biesiadniki z knajpki obok odpalili discopolo.
      Cholera jasna o 6.00 to było przegięcie.
      Nic to skoro i tak wstawać trzeba było, kawa, herbata i propozycja Jarka że on zrobi śniadanie.
      Wyruszył na zakupy a my czekamy, czekamy, nuda, nic się nie dzieje...
      Jest w końcu Jarek, będzie śniadanko – warzywa na patelnię i mięsko i sos do tego.
      Żołądki nam burczały, a tu jeszcze tyle czekania na posiłek.
      sniadanie hel.jpg

      W końcu doczekaliśmy się i objedzeni ruszamy zwiedzać Hel.
      A raczej bunkry i wszystko co tam zostało.
      Moje klimaty po prostu, docieramy do pomniejszych pozostałości z transzei.
      Ale nadal nie znaleźliśmy działobitni po artylerii Laskowskiego.
      Więc krążymy po wydmach i wychodzimy na plażę. No w końcu jakieś normalne widoki, w końcu jest jakieś fokarium.
      Udaje się wypatrzeć małe stadko narybku fląder.
      Zarąbiście wyglądały takie wielkości 5zł, wiały z pod nóg i maskowały się tak pięknie, że nie sposób było je na dnie wypatrzeć.
      Zdjęć nie ma, nie było opcji aby to uchwycić aparatem.
      Ostatnio edytowany przez dziunek69; 3519.

      Komentarz


        #4
        Bałtyk
        nie wiem dlaczego ale mogę tam zawsze wracać i nie mam dość
        Był Junak M10, WSK125, potem xt600z i xtz750 aż w końcu przyszło nawrócenie, lc4 620 sc, exc 520, a teraz
        No i oczywiście WSK 125 73' jest nadal, fajnie powspominać szczeniackie czasy
        sigpic

        Komentarz


          #5
          Przerywamy obcowanie z naturą, Jarek wypatrzył po drodze dalmierz artyleryjski na wieżyczce bunkra, więc udajemy się w tamtą stronę.
          Miał rację, to pozostałości centrum dowodzenia i namierzania.
          bunkry hel2.jpg
          Pomimo, że jest to już złom robił wrażenie - powiało duchem czasu i historii.
          DSCN2249_(1024_x_768).jpg
          Obok wieżyczka radarowa, też ją zaliczamy, wracając natrafiamy na poszukiwaną działobitnię baterii im.Heliodora Laskowskiego.
          IMG_20160915_145212_(1024_x_768)_(1024_x_768).jpg
          Robi wrażenie, potężna umiejscowiona na bunkrze z obsługą.
          Samo działo Boforsa zostało po wojnie zabrane do muzeum w W-wie. Jak by nie mogło pozostać tam gdzie było.
          Miało kaliber 152,4 mm i zasięg do 30 km. Na tamte czasy to już kawałek konkretnej armaty.
          W 1939 roku było ich cztery sztuki i stoczyły udany pojedynek z pancernikami Schleswig-Holstein i Schlesien.
          Zaliczając trafienie już po trzecim namiarze, a to nie byle co.
          IMG_20160915_141502_(1024_x_768).jpg

          Od tego popołudnia zaczęło do mnie docierać, że to już praktycznie koniec.
          Z tą myślą zasnąłem wieczorem w namiocie.
          Wszystko co dobre szybko się kończy, nie ominęło to również i nas.
          IMG_20160915_165029_(1024_x_768).jpgIMG_20160915_133905_(1024_x_768).jpgIMG_20160915_124204_(1024_x_768).jpgDSCN2258_(1024_x_768).jpgDSCN2238_(1024_x_768).jpgDSCN2212_(1024_x_768).jpgIMG_20160915_173650_(1024_x_768).jpg

          Po zwinięciu namiotów i zjedzeniu śniadania spakowaliśmy się na motocykle i wyjechaliśmy z Helu, ponownie stanęła przed nami trasa do Łodzi.
          DSCN2265_(1024_x_768).jpgDSCN2266_(1024_x_768).jpg
          Z uporem maniaka unikaliśmy dróg płatnych i o dziwo nawet Toruń nas nie zablokował.
          torun.jpg
          Prawie płynnie docieramy na ostatni nocleg.
          Gościna pełną gębą, obiad czeka, full wypas. Jeszcze tylko ostatnie rozbijanie namiotów.
          Noc zastała nas w trakcie zrzucania zdjęć i materiałów na twarde dyski. Na placu boju pozostał Artur, choć i on w końcu padł zmorzony snem.
          Co tu dużo mówić, rano każdy musiał się spakować i wrócić do swojego normalnego życia.
          Pozostało nam jeszcze jedno wspólne śniadanie, pospaliśmy do 8.00 i nikt nam snu nie zakłócał.
          IMG_20160916_212324_(1024_x_768).jpgost lodz.jpg

          Poranna kawa postawiła nas na nogi i śniadanko całkiem miło się wchłonęło.
          Jeszcze pakowanie i można się rozjechać.
          Powoli ekipa się kurczyła i w przeciągu godziny zostałem sam, ogarnąłem wszystko i wyruszyłem w kierunku własnego domu, to ostatnie 300km.
          IMG_20160917_090423_(1024_x_768).jpgIMG_20160917_090409_(1024_x_768).jpg

          Podsumowanie wyprawy - z mojego planu zostało zrealizowane 80% + dodatkowe niezamierzone atrakcje mocno powiązane z offem.
          Pogodę mieliśmy non stop jak na zamówienie, ciepło i bez deszczu.
          Po drodze spotykaliśmy fajnych ludzi, co budziło nasze zdumienie.
          Zawsze w sytuacji kryzysowej trafiała się dobra dusza, zawsze ktoś coś podpowiedział, zaproponował fajne rozwiązanie i tak prawie co chwila przez 8 dni.
          Wyjazd zakończony bezstratnie, nikomu nic się nie przytrafiło, wszyscy cali i zdrowi dotarli do siebie.

          Pozostaną wspomnienia, filmiki tylko w nieznacznym stopniu oddają sam klimat i to co się przeżyło.
          Nie mniej fajnie jest popatrzeć, choć skrótów jest masa.
          Nie da się tyle materiału zmieścić na takich parominutowych trailerach.

          Ostatnio edytowany przez dziunek69; 3519.

          Komentarz

          Pracuję...
          X