Ogłoszenie

Zwiń
No announcement yet.

Rosja 2017

Zwiń
X
 
  • Filtr
  • Czas
  • Pokaż
Wyczyść wszystko
new posts

    Rosja 2017

    Wraz z ekipą z forum BMW ruszyłem na Wschód. Cel: Morze Kaspijskie, ale po drodze z tymi wszystkimi Inguszetiami, Czeczeniami i Dagestanami.

    Planowany przebieg trasy był mniej więcej taki:






    A to lista miejsc:
    1. Warszawa
    2. Kijów
    3. Charków
    4. Biełgorod
    5. Rossosz
    6. Elista
    7. Kisłowodzk
    8. Bermamyt
    9. Waterfall Sultan
    10. Bylym
    11. Czegemskie wodospady
    12. Eltyubyu
    13. Bezengi
    14. Beslan
    15. Koban
    16. Dargavs
    17. Karmadon
    18. Egikal
    19. Vovnushki
    20. Grozny
    21. Jezioro Kezenoy-am
    22. Andi
    23. Agvali
    24. Echeda
    25. Khvarshi
    26. Tindi
    27. Khushtada
    28. Tlodonda
    29. Kvanada
    30. Datuna
    31. Khunzakh
    32. Gotsatl
    33. Koroda
    34. Salta
    35. Gunib
    36. Tschoch
    37. Sogratl
    38. Aymaki
    39. Balkhar
    40. Kishcha
    41. Ukarakh
    42. Kala-Koreysh
    43. Kubachi
    44. Itsari
    45. Richa
    46. Khiv
    47. Khuchni
    48. Kompleks peshcher „Dyurk”
    49. Derbant
    50. Kaspijsk
    51. Sarykum Sand Dune
    52. Astrachań
    53. Saraj Batu
    54. Gora Bogdo
    55. Wołgograd
    56. Biełgorod
    57. Kijów
    58. Warszawa

    Oczywiście nie udało się 100%, ani nawet 70%, ale i tak było grubo.

    Pewnie na forum BMW pojawi się jakaś relacja, ale że byłem jedynym reprezentantem XTZ, napiszę tutaj własne odczucia

    Będzie czas, będziem pisać!

    kkka.jpg

    #2
    Dobrze się zapowiada

    Komentarz


      #3
      Lubię to!

      Komentarz


        #4
        Spotkanie w Warszawie 29.07.
        Jest Piotrek na GS 1200 Adventure ten hiper najlepszy, jest Przemek z Edytą na GS 1200 Adventure trochę uboższym, i jest Maciek na GS 1200 ale już nie Adventure. Nie znam się ale tak mi tłumaczyli.
        No i ja na XTZ 750, która w dniu naszego wyjazdu obchodzi co do dnia swoje 25-te urodziny


        Dzień 1.

        30.07 z rana ruszamy.
        Na granicy przebijamy się do przodu, ludzie nie protestują. Jak na granicę idzie całkiem sprawnie. Potem już tylko do przodu tranzytówką na Kijów.
        Nuda, nuda i jeszcze raz nuda. Ale już zaczynają się pojawiać znaki lokalnego folkloru, jak np pan wiozący na rowerze kupkę siana (!)
        Stajemy na obiad, akurat na przerwę zatrzymał się też autokar, ludzie patrzą na nas jak na kosmitów, fotografują nas, pora się przyzwyczaić...

        Siadamy na moto i podjeżdża młody chłopaczek na jakimś krossie, widać że jest dumny ze swojej maszyny. Chwalimy go, cykamy fotkę i dalej.
        Ktoś wie co to za sprzęt?

        CIMG3185.jpg

        Dojeżdżamy do Kijowa, mamy tam nagrany hostel. Chociaż w sumie lepiej było gdzieś za miastem.
        Miasto strasznie mi się podoba, architektura to jedno, ale zasady ruchu drogowego dla myślących. Masz miejsce - jedziesz. Nie masz - nie jedziesz. Żadnego ogłupiania i czegoś w stylu "państwa opiekuńczego" i mówienia gdzie i jak jechać. I wszystko działa. Sprawnie, bezpiecznie i płynnie. Mi bardzo przyjemnie jeździło się po Kijowie.
        Hostel trudno znaleźć ale jest - zwykły europejski standard, ale dojście do niego jest przez trzy klatki schodowe, zewnętrzne schody i kilkanaście drzwi. W końcu za rurami gazowymi i obok schowka na miotły drzwi do hostelu.

        Mamy ugadanego gościa, aby dowiózł nam liofilizaty. W sumie mamy mu dać 96 USD, mówię: "Dajmy mu 100, i tak nie mamy drobnych a chłopak będzie miał napiwek". Gość dzwoni, idziemy na parking... a on podjechał długim Patrolem Y61!!! Akurat nasz napiwek bardzo mu potrzebny.

        Motki zostawiamy na parkingu strzeżonym i idziemy na zakupy. W marketach drogo jak diabli. Pytam babuszki z recepcji budynku, w którym mieści się hostel, jak to jest, że tak tu drogo. A ona na to, że to białe kołnierzyki tak zarabiają i wydają, ona dojeżdża z jakiejś wioski pociągiem, ma 1000 UAH emerytury i drugi 1000 UAH sobie dorabia, podobnie jak większość ludzi. Słabo.

        1000 UAH to ok. 150 zł.
        Ostatnio edytowany przez zz44; 3558.

        Komentarz


          #5
          czytamy
          Pomarańczowa gorączka rośnie... XTZ 660 i LC4 640

          Komentarz


            #6
            CZ cross
            Był Junak M10, WSK125, potem xt600z i xtz750 aż w końcu przyszło nawrócenie, lc4 620 sc, exc 520, a teraz
            No i oczywiście WSK 125 73' jest nadal, fajnie powspominać szczeniackie czasy
            sigpic

            Komentarz


              #7
              Dzień 2.

              Z Kijowa do Charkowa jest jeszcze 450 km! No to ogień na tłoki, uśmiech szeroki. Ładnie obwodnicą mijamy miasto i dojeżdżamy do granicy. Ukraińska idzie jeszcze jako tako. Ale przed nami jeszcze rosyjska. Tam się zaczyna… Czekamy już grzecznie w kolejce, na słońcu, nawet nie próbujemy się wbijać bliżej. W pewnym momencie pogranicznicy otwierają kolejny przepust i w ciągu pięciu sekund kilkanaście samochodów o mało co tratując się nawzajem, wpycha się jak najbliżej, jak stado wygłodniałych kurczaków do żarcia.
              My wypisujemy kolejne dokumenty i zaliczamy kolejne okienka. Ale trzeba przyznać, że pogranicznicy życzliwi, wriemienny wwoz wypisywany pierwszy raz to jakaś czarna magia, ale celnik pokazuje paluchem co i gdzie wpisać. Inni też pomocni. Kilku młodych z czapkami na bakier, pewnie poborowych, pilnuje aby nie przechodzić tu czy tam. Czeka nas też przesłuchanie, a jakże. Kto, dokąd, po co. Takie mają procedury, ale wszystko z kulturką i grzecznie, bez jakichkolwiek animozji. Ale tak czy inaczej schodzi nam na granicy 4,5 godziny.
              Decyzja – pierwsza gastinnica po drodze jest nasza. Dojeżdżamy do Belgorodu i pytamy miejscowych. Jakaś miła Oksana daje namiary na Irish Pub, gdzie na dole jest bar a na górze pokoje. Oczy mi się zaświeciły i znaleźliśmy ten pub, ale ceny zaporowe. Śpimy więc w hoteliku Austerija

              za 12 USD od głowy, a naprzeciwko jest knajpa z dobrym tradycyjnym gruzińskim żarciem.

              CIMG3190.jpg

              Biełgorod też ładny, zadbany, główne gmachy postawione w stylu oligarcho-baśniowym, głowa mi się obraca na lewo i prawo jak wieśniakowi, który pierwszy raz miasto widzi.

              Dzień 3.

              Też nie wydarzyło się nic spektakularnego.
              Nie wiem czy jeszcze trzeba zarejestrować wizę w ciągu 3 dni, ale na wszelki wypadek miła pani z recepcji robi nam meldunki. Ruszamy i zaraz zaczynają się roboty drogowe, mijanki, odcinki o zdartej nawierzchni itp. Idzie jak krew z nosa.
              W Rossosz dobry obiad – czyli okroszka, najpysznijesza zupa na upały, bo zimna i coś na drugie, za 200 rubli. Chcemy wymienić dolary w banku, ale odsyłają nas do innej placówki. Tam wymieniają tylko do tysiąca rubli… Nie ma to jak bankomat.
              W końcu wbijamy na autostradę M4 i to dopiero jest bajka. Dwa pasy, znakomita nawierzchnia, nie tylko TIRy ale i inne samochody zjeżdżają gdy nas widzą w lusterku. I to praktycznie wszyscy. Jak w Norwegii. Podoba mi się to. Zjeżdżamy na jakąś stację, staję w cieniu TIRa, za chwilę z kabiny wygląda zaspany Wiktor – jeździ sobie od Sankt Petersburga do Krasnodaru. Swój chłop. Mówi że kawałek dalej jest El Dorado – kompleks wypoczynkowy dla TIRowców z basenami i innymi wygodami, i niedrogi. Przestrzega aby ze stacji nie wyjechać pod prąd bo policja tylko na to czeka, chociaż tak wyglądają drogi wyjazdowe z 99% stacji na świecie, a tutaj postawili jakiś niemrawy znak zakazu i już można kosić przyjezdnych. W tym momencie francuski motocyklista wraz z towarzyszką na Afryce wyjeżdża właśnie pod prąd i na naszych oczach wpadają prosto w objęcia policji jak w paszczę rekina.
              Na spanie zjeżdżamy jednak na Millerowo. Szukając spania w noclegowniach dla kierowców, natrafiamy na piwną bibiotekę.

              CIMG3193.jpg

              A takie „książki” można tam pochłonąć. Trzeba uważać bo te lektury strasznie wciągają!

              CIMG3194.jpg

              Recepcja naszego hoteliku

              CIMG3196.jpg

              Na kolację butla piwa i złota rybka i spać.

              CIMG3197.jpg

              Komentarz


                #8
                Bardzo szczegółowo dobrze się czyta, świetna wyprawa..

                Komentarz


                  #9
                  Dzięki, piszę póki wszystko pamiętam.
                  No, to już chyba się kwalifikuje na wyprawę. Śmiać mi się chce gdy widzę na YT film "Wyprawa do Budapesztu" i jakiś gang dzikich wieprzy na swoich cruiserach

                  Dzień 4.

                  Rano wracamy na trasę i płyniemy z potokiem samochodów. Nagle zaczyna się spory korek, chwila nieuwagi i rozdzielamy się. Ja z Maćkiem gubimy Przemka z Edytą i Piotrka. Przeciskamy się więc do takiego punktu, gdzie na pewno ich zauważymy i czekamy. Potem już razem odbijamy na drogę na Elistę. Zaczynają się niezmierzone rosyjskie przestrzenie, płaskie setki, tysiące hektarów po horyzont. Zaczątek Wielkiego Stepu, który ciągnie się przez całą Azję, jednak tutaj wszystkie te tereny są jeszcze zagospodarowane. Patrząc na te bezkresne pola, nie mogę sobie nawet wyobrazić ile trwa ich obrobienie.

                  CIMG3206.jpg

                  Widocznie od dawna w tym rejonie przestawiono się na mechanizację rolnictwa, przy drodze stoi kołchozowy pomnik traktora, którego pewnie zajeździli na tym polu.

                  CIMG3202.jpg

                  Długie proste, aż do znudzenia, asfalt nienajgorszy, ale z niespodziewanymi "hopkami", na których leniwie trzymana kierownica nagle się wyrywa.

                  Czytałem gdzieś, że policjanci z Kałmucji są najbardziej czepliwi. Wjeżdżamy na skrzyżowanie z podporządkowanej, z daleka widzę policję, więc wszystko grzecznie. Ale Maciek jedzie jako pierwszy, i nie zauważa, że linia zatrzymania przed znakiem STOP jest dobre kilka metrów z daleko, i nic z tamtej pozycji nie widać. No ale zatrzymać się trzeba. Maciek podjeżdża do skrzyżowania i tam się zatrzymuje, jak normalny biały człowiek. Na to czekali policjanci. Wszystkich na bok, ale bez zbędnego bicia piany. Maciek do radiowozu, zostawia im 500 RUB (30 zł) i jedziemy dalej. Mają chłopaki opanowany szybki zarobek, przestojów nie ma.

                  W Eliście mamy nocleg z booking.com czy jakoś tak. Zwykła chałupa na zwykłej ulicy, tylko mała tabliczka informuje, że jest tu hostel.
                  Pokoje z klimą, czysto, normalny kibel, kuchnia, lodówka - klasa.
                  Tego dnia tenera zaczyna strzelać w tłumik. Beniamin podpowiada, że to króćce gaźnika mogły się poluzować. Zostawiam robotę na później, i tak w Eliście planujemy zostać dłużej.

                  Tak celem wprowadzenia w temat - Kałmucja jest jedynym buddyjskim regionem Europy. W XVII wieku Kałmucy z terenów Mongolii przywędrowali w okolice dolnej Wołgi. Kilkadziesiąt lat później, gdy nie spodobało im się życie pod carskim panowaniem, postanowili wrócić. Po cichu skrzyknęli się w swoich osadach i zimą ruszyli w drogę. Armia carska trochę im poprzeszkadzała, większość zginęła, a reszta wróciła nad Wołgę. W czasie II wojny walczyli zarówno po stronie Armii Czerwonej jak i III Rzeszy, za co Stalin kazał ich deportować na Syberię. Wrócili dopiero w latach 50-ych.
                  Dzisiaj Kałmucy słyną z mistrzów szachowych - nawet poprzedni prezydent miał jakieś mistrzostwo. W Eliście istnieje miasteczko szachowe - ewenement na skalę światową.

                  Zostawiamy graty, zimny prysznic i ruszamy w miasto. Szybko zauważamy kapitana dryfującego już do macierzystej przystani - właściwy człowiek na właściwym miejscu!

                  CIMG3209.jpg

                  Przemek bierze go na odpytki.
                  "Gdzie tu można wypić dobre piwo?"
                  "Nie wiem!"
                  "A wy gdzie pijecie?"
                  "Ja? W domu."
                  "A to zaraz do was przyjdziemy!"

                  Ale po chwili pojawia się Włodzimierz, 20-letni student informatyki, Kałmuk studiujący bodajże w Moskwie. Zaraz go przechwytujemy i prowadzi nas do jadłodajni Sputnik - przepyszne lokalne żarcie!

                  CIMG3228.jpg

                  Włodzimierz opowiada nam trochę o mieście i pokazuje te buddyjskie świątynki na głównym placu...

                  CIMG3211.jpg

                  ...i nagle podchodzi do nas jakaś laska. Niby uśmiechnięta, przedstawia się, pyta skąd jesteśmy, a zaraz pyta co sądzimy o rządzie polskim i o wojnie na Ukrainie. Mierna popłuczyna po FSB myślała, że zrobi karierę raportem o polskich szpiegach. Nie jesteśmy głupi, aby wchodzić na tematy polityczne, zbywamy ją uśmiechami, tak, tak, na FB cię dodamy, ale już spier....aj.

                  Wracając do Elisty - na centralnym placu jak w Disneylandzie, ludzi mnóstwo. Ładne te Chineczki, uśmiechnięte, naturalne, nie takie kwadratowe jak Mongołki tylko bardziej subtelne.

                  CIMG3212.jpg

                  Jest i szachownica w skali makro

                  CIMG3214.jpg

                  Z Przemkiem nie przepuszczamy żadnemu stoisku z kwasem chlebowym! A chłodzi i orzeźwia chyba najlepiej na świecie. Niektórzy nie trawią już samego zapachu, ale ja mógłbym go pić całymi cysternami.
                  I charakterystyczna cecha miast rosyjskich, i nie tylko - bramy i ogrodzenia, jakby mieli odpierać szturm hitlerowców. Włodzimierz mówił, że chodzi o to, aby nikt nie zobaczył, że coś cennego jest na podwórku.

                  CIMG3218.jpg

                  CIMG3216.jpg

                  Przypomniałem sobie wtedy 30-cm płotki bez furtek na posesjach w Skandynawii...

                  Popili, pojedli i spać!

                  Komentarz


                    #10
                    No nie takie od razu spać, bo integrujemy się jeszcze na tarasie, później przyłącza się właściciel z kumplem i domowym bimbrem.

                    Dzień 5.

                    Cały dzień mamy przeznaczony na Elistę! Więc ruszamy w miasto.
                    Jest gorąco jak cholera, a będzie jeszcze goręcej.

                    CIMG3231.jpg

                    Śniadanie w Sputniku i potem pieszo, nie spiesząc się, zwiedzamy miasto.
                    Jeszcze raz Pagoda Siedmiu Dni na głównym placu

                    CIMG3290.jpg

                    jakieś muzeum krajoznawcze - żeby nie było, że takie z nas proste kmioty
                    W tym muzeum widzę ponownie antylopę suhak, babka z muzeum mówi, że żyją sobie te zwierzaki w jakimś parku narodowym. Szkoda, że są pod ścisłą ochroną, bo bym sobie taką rogatą głowę zawiesił na ścianie

                    CIMG3232.jpg

                    Przemek ma dar przekonywania, zatrzymuje prywatny samochód, którym podjeżdżamy za free pod Katedralny Sobór. Kazański
                    W Soborze taka ciekawostka - obraz ze świętą rodziną carską. Niby człowiek o tym słyszał, ale i tak dziwne.

                    CIMG3233.jpg

                    W markecie Dosia w normalnej cenie tańsza niż Persil w promocji

                    CIMG3215.jpg

                    A takie tam mają pomniki. Ten pierwszy to "Stary Biały Człowiek - Pan Wszechświata, opiekun wszelkiego życia na Ziemi" i na tablicy jeszcze gwiazdozbiór Wielkiej Niedźwiedzicy. Ciekawa ta buddyjska mistyka.

                    CIMG3224.jpg

                    CIMG3227.jpg

                    Przeraża mnie ich zamiłowanie do wtórnego wykorzystywania surowców...

                    CIMG3235.jpg

                    CIMG3254.jpg

                    CIMG3255.jpg

                    Zachodzimy też do głównej buddyjskiej świątyni, na której budowę wydał zgodę Dalajlama w 1998 roku, z ogromnym złotym Buddą w środku.

                    CIMG3242.jpg

                    Ta świątynia w środku wygląda jak miejsce odpoczynku, relaksu i spotkania ze znajomymi.

                    Też z nich niezłe cwaniaki, obwieszają ogrodzenie flagami z modlitwą, i jak wiatr wieje to modlitwa sama się odmawia. Tak samo jak z tymi młynkami, wystarczy zakręcić młynek z modlitwą i paciorek odmówiony.

                    CIMG3241.jpg

                    Później znajdujemy jeszcze jakiś mniejszy chramik buddyjski, oczywiście wchodzimy, a tam zza kotary słychać szamańskie podśpiewki i dzwonki. Zaglądamy delikatnie i na kanapie siedzi kobieta a mnich odprawia jakiś rytuał. Ciekawe.

                    W końcu dochodzimy do miasteczka szachowego. Reszta ekipy obala się i zasypia na jakichś schodach ze zmęczenia, i tylko ja i Edyta ruszamy zwiedzać.

                    CIMG3267.jpg

                    CIMG3268.jpg

                    CIMG3273.jpg

                    CIMG3274.jpg

                    CIMG3278.jpg

                    W sumie dość ciekawie, na jednym z pięter jest muzeum historii Kałmuków. Miecze, łuki, zbroje itp (chociaż zbroje ciekawe - płócienne z zaszytymi metalowymi płytkami - gdy Kałmucy szli w bój, wróg dostawał pietra widząc jak strzały odbijają się od ubranych przecież w jakieś szmatki Kałmuków). Chłopaczek prezentuje naciąganie cięciwy - nie takie to proste.

                    Ciągle pojawia się ten cwaniaczek z pompką w nosie.

                    CIMG3260.jpg

                    CIMG3287.jpg

                    Później okazuje się, że to jakiś bohater literacki, właśnie uosobienie drobnego, miejskiego cwaniaczka z Odessy. Ale dlaczego w Eliście, tego nie wiem.

                    Jeszcze migawki z miasta:

                    CIMG3259.jpg

                    CIMG3264.jpg

                    A tak się Kałmucy relaksują przy medytacji:

                    CIMG3251.jpg

                    Mówiłem, że będzie bardziej gorąco

                    CIMG3288.jpg

                    Leniwie dzień minął, ale co kilka dni w podróży taki relaks to zbawienie.
                    Po powrocie ja zabieram się za rozkręcanie moto, bo aby dotrzeć do gaźników muszę zdemontować połowę tenery.
                    Przyjeżdża Roman z Astany w Kazachstanie na BMW F650. Jedzie sobie....na Islandię. Można?
                    Pokazuje resztki szarańczy w zakątkach motocykla, wpadł w całą chmarę i mówi że jeśli planujemy jechać wzdłuż Morza Kaspijskiego, to pewnie też się natkniemy.

                    Komentarz


                      #11
                      Dawaj dalej. Dobrze się czyta
                      wincyj.jpg

                      Komentarz


                        #12
                        ...nooooo dawaj, dawaj!
                        Już minęło ponad 13 godzin!
                        - starczy ....wstawaj i pisz!

                        Komentarz


                          #13
                          A co to za jakieś przerwy w lekturze warto pisać takie rzeczy żeby później mieć pamiątkę, jak się dołoży do tego komplet fotek i filmików to za kilka lat jest co podziwiać przy piwie, tym bardziej ze te kraje dość szybko się zmieniają idą "do przodu" za kilka lat nie będzie w Rosji już takich rarytasów, widzę jak zmieniła się Ukraina przez 10 lat.

                          Komentarz


                            #14
                            Wracając do tego korka na autostradzie z początku dnia 4.
                            Gdy my się przeciskaliśmy poboczem albo między samochodami, całe chmary innych pojazdów zjeżdżały wcześniej (rosyjskie autostrady nie są tak zagrodzone jak nasze) i próbowały ominąć korek jadąc polnymi traktami po pobliskich wzgórzach. Wyglądało to kuriozalnie, jak czołgi z II wojny w natarciu, bo nie tylko SUVy czy Nivy, ale zwykłe Łady czy busy również nie dawały za wygraną w niełatwym terenie, a każdy szukał lepszej drogi niż inni.
                            Miałem to nagrane na kamerce ale chyba wam nie pokażę, bo na chwilę obecną zaginęły dwie 32-gb karty z wideo od początku wyjazdu do Derbentu, czyli najlepsze smaczki. Może się znajdą., A może nie.

                            Dzień 6.

                            Wyjeżdżamy bardzo wcześnie, chyba nawet o 5-ej. Kilkaset metrów i tenera się krztusi. Pierwsza myśl - What the fuck? Druga myśl - Kraniki!
                            Zjeżdżam na pobocze i gmeram z kranikami. Podchodzi Piotrek, mówię że kraników zapomniałem odkręcić. On przerażony pyta czy teraz też będę musiał rozkręcać całe moto, ale na szczęście nie
                            Ruszamy ale...przestaje mi działać prędkościomierz.

                            Do czasów sowieckich Kałmucy byli nomadami, potem dopiero zostali zmuszeni do zamieszkania w domach w jednym miejscu.
                            Tu taki przykład radzieckiego budownictwa pewnie z lat 60-ych, drzewa posadzone tak blisko, że gałęzie wchodzą przez okna, i już żadnego rusztowania się nie postawi.

                            CIMG3252.jpg

                            Szukamy jeszcze pomnika deportowanych Kałmuków, gubimy drogę i podjeżdżam do jakieś kobieciny zapytać o drogę. Zatrzymuję się, a ona idzie dalej. To ja za nią a ta już prawie biegiem, lękliwie się oglądając, ucieka. Słyszę jak reszta ekipy ze mnie rży, no trudno, szukamy dalej
                            W końcu dojeżdżamy.
                            Taki pomnik.

                            CIMG3293.jpg

                            Ekipa cyka fotki i schodzi do wagonu.

                            CIMG3299.jpg

                            A ja że jestem ciekawski to hyc za pomnik, a tam siedzi młoda parka. Myślałem, że im przeszkodziłem w porannych igraszkach, ale mówią że nie ma sprawy. Młody chłopaczek mówi, że przyjechali z Woroneża i bodajże z Rostowa odwiedzić rodzinę. Mimo młodego wieku wydaje się bardzo poważny i dojrzały, co nie zmienia faktu, że chcę fotkę z najładniejszą kałmucką dziewuszką.

                            CIMG3297.jpg

                            Szczęśliwej drogi, buźka buźka i ruszamy. Dzisiaj cel ambitny - Elbrus.
                            Najpierw Kisłowodsk, potem płaskowyż Bermamyt, czyli strome głębokie urwisko, z którego ładny widoczek na najwyższy szczyt Europy.
                            Tak, tak, to nie Mt. Blanc a Elbrus jest najwyższym szczytem Europy, geografii się nie oszuka choćby nie wiem jak się chciało przymykać oczy na fakty.
                            To jak z Polską, przez długi czas była zaliczana do EUROPY WSCHODNIEJ, a Ukraina i Białoruś to już była azjatycka dzicz. Jakby kto miał wątpliwości, to kawałek Kazachstanu też leży w Europie.

                            Znowu stepy, znowu nuda i gorąco. Ale ruch dość mały, brak policji. Robimy postoje żeby popić wody i trochę się poprzeciągać.

                            CIMG3301.jpg

                            W Budionnowsku remont mostu w mieście, więc objazd. Jedziemy, jedziemy, czymś w rodzaju obwodnicy, już nie pamiętam kto prowadził, ale GPS każe skręcić. Więc skręcamy. Ale coś nie gra. Stajemy na poboczu, po chwili prowadzący pokazuje, że musimy wrócić na ślimaka. Dwa pasy w jedną, dwa w drugą... no to...myk myk i jesteśmy. Po chwili widzę w lusterku policję na kogutach. Myślę sobie "cholera, ci jak mają jakieś wezwanie to cisną ile fabryka dała, pod prąd, na czołówkę, no nieźle". Przepuszczam ich. A oni doganiają prowadzącego i zatrzymują NAS. W pierwszej chwili nie wiem o co chodzi.
                            "Zawróciliście na podwójnej linii! Stworzyliście niebezpieczeństwo! I to jeszcze przed samym radiowozem! Mamy to nagrane!"
                            Udajemy Greków, ale dobrze już wiemy, o co chodzi. Ja mówię, że gdybyśmy wiedzieli że tam stoją czy jadą to na pewno byśmy tego nie zrobili. Ale tłumaczymy się błędem GPSa, przepraszamy, okazujemy skruchę, mówimy że od początku nikt nas jeszcze nie zatrzymał, że jedziemy powoli i ostrożnie bo w grupie i na ciężkich motocyklach...
                            ...i kończy się na upomnieniu A mieli pełne prawo wlepić nam mandat, bez żadnego naciągania.

                            Dobijamy do Kisłowodska i tu daje nam się poznać kaukaski styl jazdy.
                            Jemy obiad, kupujemy mapę i ruszamy na Bermamyt. Są tam bodajże cztery drogi, wszystkie trudne. Jedna ponoć trochę łatwiejsza. Oczywiście mylimy, zamiast jechać zielonym traktem do końca, my zjeżdżamy w Kichi-Balyk (różowy szlak), no ale ciśniemy, bo święcie przekonani jesteśmy że dobrze jedziemy.

                            CIMG3906.jpg

                            Trochę się robi stromo i kamiennie. W końcu stajemy. Za ciężko. Przemek i Piotrek mówią, że zaczekają, a my z Maćkiem żebyśmy jechali, bo szkoda. No to ruszamy. Wdrapujemy się zaledwie jeden winkiel dalej, Maciek staje, a tenera na moment traci przyczepność, już jest spadek mocy i leży.

                            CIMG3302.jpg

                            CIMG3303.jpg

                            Dupa. No trudno. Zawrotka. Może jesteśmy cieniasy, ale nie dajemy rady, a nie o to chodzi żeby się zarzynać. Na powrocie podnosimy Przemka, który też się obalił w trakcie zawracania, i jedziemy prosto na Dżiły-Su.
                            Na mapie żółty szlak to szutrowa odbitka obok obserwatorium astronomicznego, jutro nią pojedziemy.

                            Póki co piękna droga na Dżiły-Su. Nie ma jej na google maps, a na open street maps coś tam niby jest ale bez oznaczeń.
                            Elbrus coraz bliżej.

                            CIMG3304.jpg

                            Dojeżdżamy do ogromnego kempingu na zboczach gór a przed tym wszystkim i..szlaban. Z budy wychodzi jakiś chłopek-roztropek, mówimy mu, że na nocleg, już jesteśmyu gotowi na rozdziewiczenie namiotów, ale że jesteśmy wygodni to dostajemy jakiś budowlany kontener, w środku cztery łózka i okno. I żarówka LED. Niby jest jakaś instalacja ale telefon to dla niej już chyba za dużo. O czajniku zapominamy, w ruch pewnie pójdą kuchenki. Kibel to oczywiście skocznia na uboczu.
                            Obok nas w drugim kontenerku mieszka sobie kilka starszych pań, ale balują tam już chyba dłużej i gospodarują konkretnie - przed kontenerem kuchnia, palniki, garnki, krzesła.
                            Zamieniamy z nimi kilka słów i ruszamy na obchód kempingu, póki jeszcze widno.

                            Chłopek-roztropek z budy i jego kumple nieśmiało pytają, czy mamy jakieś polskie pieniądze. Wytrząsamy jakieś groszaki, cieszą się jak dzieci i dają nam...dwie butelki wódki. Za darmo. "Bo my i tak nie wypijemy". To ok, jak dają trzeba brać. Ale jak się weźmie, trzeba wypić, bo potem nie wiem czy obie, ale jedna na pewno się zbiła.

                            I po cóż ci ludzie tu przyjeżdżają?

                            CIMG3306.jpg

                            No nie po to, aby pospać sobie w cieniu Elbrusa.
                            No ok, niektórzy stąd ruszają na trekking na szczyt.
                            Ale wszędzie tu w okolicy są lecznicze źródła. Są nawet "reżimy raboty" - w tych godzinach dla pań, w tych godzinach dla panów.
                            Za parawanem z desek i blachy falistej widzę dziurę w ziemi, a w niej tłumek ludzi, który siedzi w niej po szyję i dziwi.
                            A że jestem ciekawski to najpierw wskoczyłem do tej dziury a potem rozpytałem o co chodzi. Otóż obok ze skały nieregularnie wydobywały się odgłosy bulgotania, i to dosyć głośne.

                            CIMG3310.jpg

                            A z wodą, która wybijała spod góry, wydobywały się też związki siarki. Gdy w tej dziurze kucnąć, to już na poziomie pasa nie ma tlenu. Pytam na co ta siarka pomaga. "Na wszystko". A, ok. No to siedzę z nimi, chociaż jedyne co pamiętam z lekcji chemii to to, że wszystko związane z siarką jest żrące, śmierdzące i szkodliwe. Można było zatkać odpływ tej dziury, robił się wtedy naturalny basen siarkowej wody.
                            Maciek mówił, że zrobił mi zdjęcie jak siedzę w tej dziurze, może jeszcze wrzucę.

                            A, no poza tym zaraz obok biło ze skały kilka źródełek o specyficznym smaku. W darmowych ujęciach wody w domach uzdrowiskowych Kisłowodska, którego nazwa pochodzi właśnie od kwaśnych źródeł, woda smakowała podobnie. Nie wiem czy to siarka, ale była smaczna.
                            Zaraz obok są jeszcze jakieś wodospady, jeden z nich to prawdopodobnie Sułtan, ale już mamy gdzieś bawienie się w detektywów.
                            Fakt jest taki, że woda w nich, jak i w bystro płynącym potoku wygląda jak wylana z betoniarki. Ponoć po odcedzeniu tego pyłu skalnego woda jest czysta i zdrowa ale zadowalam się kąpielą w rwącym potoku w świetle księżyca.

                            Swoją drogą jest to popularne miejsce odpoczynku mieszkańców Dagestanu, sporo kobiet okutanych w chusty, chociaż bez zakrywania twarzy.

                            Wracamy do kontenera przygotowani na odpalenie kuchenek i wykwintną kolację złożoną z liofilizatów i batonów. A tu niespodzianka. Babcie z sąsiedztwa uszykowały nam kolację. Zwykła zupa mleczna z miodem. Ale przepyszna! Kto ma krowę ten wie jaka jest różnica w smaku. Zaraz postawiły cały garniec gotowanych jajek na twardo i koszyk chleba. Plus herbata i ciastka.
                            Kochane te babcie.

                            CIMG3317.jpg

                            Okazało się, że są Kabardynkami i są "stąd" czyli spod Elbrusa, ale z drugiej strony gór. Przyjechały na 10 dni pomoczyć się w świętych źródełkach, a jutro o 5-ej rano wyruszają ileś tam kilometrów pieszo pod górę aby wykąpać się w jakimś hiper-świętym źródle. A potem ich mężowie przyjeżdżają je odebrać i do domu.
                            Przyjemnie spotykać miłych ludzi na swojej drodze
                            Nawet jeśli zrobiły nam kolację bo miały za dużo jedzenia a jutro miały wracać - to i tak miły gest.

                            Ok, na koniec lekcja geografii:
                            Tutaj byliśmy na pograniczu Karaczajo-Czerkiesji i Kabardo-Bałkarii. Tutaj poglądowa mapka z kolejnymi republikami.

                            mapa kaukaz.jpg
                            Ostatnio edytowany przez zz44; 3558.

                            Komentarz


                              #15
                              Dzień 7.

                              Budzimy się ze wszystkimi, czyli około 6-ej, cały kemping już się krząta. Babć już dawno nie ma.
                              Faktycznie widać sporo ludzi z plecakami którzy powoli dreptają w stronę bielejącego w porannym słońcu Elbrusa.

                              CIMG3318.jpg

                              Z drugiej strony jest o wiele krótsze podejście, ale może stąd jest mniej strome. A może wcale nie idą na szczyt tylko połazić po okolicznych górach. Nie wiem.
                              Słychać latające śmigłowce, w końcu strefa przygraniczna, a może kogoś szukają.

                              Zbieramy graty i ruszamy. Cudownie się jedzie. Ruchu nie ma, asfalt gładziutki, szeroki, rześko, widoki nieziemskie.
                              Stajemy przy rozjeździe do Hasaut, czyli ponoć najlepszej drogi na Bermamyt. Z początku wygląda nieźle, ale idziemy kawałek dalej i widząc kilka kamyków i pierwszy podjazd znowu tchórzymy. Przemek każe nam czekać i rozpytuje stojących niedaleko kierowców busów i terenówek, czy by nas nie zawieźli autem. Ale każemy mu odpuścić.
                              Dojeżdżamy do obserwatorium i odbijamy na tę szutrówkę. Stoją trzy wyprawowe auta 4x4, pytamy ich o stan drogi. Mówią, że niestroma i nawierzchnia dobra, i dają nam broszurę "Kaukaz offroadowo", bo mają dwie. Super. Są tam opisane atrakcje, ciekawe miejsca, współrzędne, szlaki itp. Sporo tego. W komplecie był też zestaw tracków na GPS, który pewnie mają wgrany u siebie. Ale tutaj też są zrzuty map z google, można łatwo określić jak przebiegają szlaki.
                              Super - myślę. Na pewno kiedyś się przyda (myliłem się - kilka dni później broszura zalała się benzyną i skleiła w jedną bryłę).

                              Droga wyśmienita, więc pocinam na trójce. Czekamy, bo Przemek trochę zostaje z tyłu, z Edytą na pokładzie nie jest mu tak lekko.

                              CIMG3327.jpg

                              Droga prowadzi do wioski Kichimalka i miasteczka Kamennomostskoye.. Na myjni obok stacji benzynowej dwóch chłopaczków pucuje starą ładę. Nie bardzo wiemy jak się stąd wydostać na trasę, ale chłopaczki nas prowadzą na rogatki. Nuda, szukamy od rana gdzie by tu się napić kawy. W Baksan jest jakaś stacja, zjeżdżamy, jest automat na zewnątrz. Może być. Ale podchodzą do nas miejscowie. Kuda, otkuda. Najstarszy z ekipy funduje nam wszystkim kawę. Miło z jego strony.
                              Inny gość mówi że sam jeździ na moto miał coś tam, teraz ma coś innego. Daje namiary na klub motocyklowy w Nalcziku. Nam już tam nie było po drodze, ale może kiedyś komuś się przyda:
                              Klub motocyklowy Gorce Nalczik - Aslan 89286923181
                              W porządku ludzie, miło się gada ale musimy jechać.
                              Dobijamy do Czegemskich Wodospadów

                              No ładne, ładne. Strome skały po bokach, a z nich sączące się strużki wody.

                              CIMG3332.jpg

                              Dalej droga idzie jeszcze hen w góry!

                              A my dalej na Władykaukaz!
                              Po wjechaniu na "federałkę" od razu widać kaukaski styl jazdy. Wyprzedzanie za wszelką cenę, z lewej pod prąd to dla amatorów, prawdziwy twardziel wyprzedza całą kolumnę prawym poboczem...nawet nie można bezpiecznie zjechać do prawej. Widząc ładę samarę, 2107 albo pokrewne, zwalniamy i przepuszczamy gościa, bo i tak by nie spoczął, gdyby nas nie wyprzedził. A nie daj Bóg, że my kogoś wyprzedzimy - gość tak się zagotuje, że prędzej zepchnie nas albo samochód z przeciwka, niż pozwoli nam jechać przed nim. Szaleństwo. Brak świateł jakichkolwiek. Pewnie to stały temat dyskusji mężczyzn w regionie Kaukazu "Po co w samochodzie tyle świateł i wajch???". Wcale nie jedzie się dobrze, cały czas z nosem w lusterkach.
                              Mamy namiary na hotelik na wjeździe, okazuje się, że trwa tam wesele. Same luksusowe samochody z wstęgami w kolorach osetyjskiej flagi. Bo w końcu jesteśmy już w Osetii Północnej. Tablice rejestracyjne samochodów też nie mają flag Rosji tylko osetyjskie.

                              osetia.jpg

                              Albo takie nalepki:

                              CIMG3341.jpg

                              Przemek zagaduje i znajdują się dla nas pokoje, w nienajgorszym standardzie, chociaż wody ciepłej nie ma i słabe ciśnienie, co w sumie po upalnym dniu nie jest wielką przeszkodą. Ruszamy na zakupy, ale łapiemy taksiarza, który za śmieszne grosze wiezie nas w typowo kaukaskim stylu do centrum handlowego. A tam oczywiście rewia ład, no ok, może tylko kilku bo reszta to luksusowe fury których nazw pewnie jeszcze nie znam, ale też zrobione po wiejsku. Muzyka wali, dziewuszki się cieszą. Tak się żyje w stolicy republiki.

                              CIMG3343.jpg

                              W markecie świńskie uszy

                              CIMG3342.jpg

                              odkładam na półkę, i źle. Ktoś z ekipy to kupuje i...SMAKUJĄ WYBORNIE.
                              To jedno.
                              A drugie - świńskie uszy są w sklepie, bo Osetia jest w większości prawosławna. Chrześcijaństwo przyjęła już w IX wieku!

                              Wracamy do siebie, po weselu i luksusowych samochodach już śladu nie ma.
                              Aha, mnie jeszcze czeka poprawianie króćców na gaźnikach -_-

                              Komentarz

                              Pracuję...
                              X