Wyjazd kiełkował w głowie praktycznie od momentu zakupu motocykla czyli prawie od dwóch lat. W roku zakupu było poznawanie mastodonta, jazda była wyzwaniem ze wzgledu na dłuuuuga motocyklową przerwę no i co tu kryć to nie ten świat, nie ta technika, osiagi. Ale już wtedy na horyzonicie pojawiła sie wyspa. Potem miał być wyjazd krajowy, zobaczyć co i jak, moja żona poza jedniodnowymi wypadami nie miała absolutnie żadnego doświadczenia w takich wyjazdach, moje też było znikome. Życie zweryfikowało temat do kilku jedniodniowych wypadów, 600 km to było maks... ale Korsyka została.
Zaklepanie urlopu na początku roku, w maju potwierdzenie że w czerwcu się uda. Noclegi, promy, planowanie trasy która na drugi dzień była znowu zmieniana.... był moment że ograniczyłem tylko do kontynentu, aż pewnego dnia po prostu siadłem do kompa z kalendarzem i dzień po dniu zarezerwowałem noclegi i kupiłem bilety na prom.... nie było juz powrotu. Zostało mi tylko zakomunikować małżonce - jedziemy i szykuj się na dwa tygodnie, do dyspozycji masz kufer boczny z nakładką i centralny.
Przeglad motocykla, nowa opona na tył a w tym wszystkim przegapiłem klocki hamulcowe tylnego hamulca ale to wyszło w tracie (a zacisk miałem dwa razy w ręce).
Plan przedstwiał sie następujaco:
1. Darłowo - Chwałowice (nocleg u rodziny)
2. Chwałowice - Fusch (nocleg Chalet Charlotte, booking)
3. Fusch - Garda, San Felice del Benaco (kamping, dwa dni)
4. Garda - Livorno (booking)
5. Livorno - Bastia - Ghisonaccia (kamping, 5 dni)
6. Bastia - Livorno - i tu nie było planu gdzie nocujemy prócz tego ze gdzieś w Toskani a finalnie wioska Ca Gennara koło Poretta Terme
7. Ca Gennara - Ossiach (kamping, dwa dni)
8. Ossiach - Zawada (koło Opola, nocleg rodzina)
9. Zawada - Darłowo
Z założenia nie miało być ekstremalnie, miało być przewidywalnie a jedyna niewiadomą tylko widoki i sam przebieg konkretnego dziennego odcinka.
Motocykl gotowy, pakowanie o dziwo przebiegło prawie bezproblemowo, jedziemy...
Dwa pierwsze dni to po prostu przelot. Przeturlalismy sie po Polsce trasą pokonaną wieeeelokrotnie. Dzień drugi, przed nami najdłuższy z etapów. Do granicy czeskiej w kierunku Jesenika, Jesenik i kilka zakrętów i oooo jak fajnie, później wrażenie ze jedziemy jedną długą wioską, nudna autostrada w Austrii do czasu zjazdu w okolicach Salzburga. Wjechaliśmy w drogi lokalne, zaczęły sie tunele, jazda w dolinach , postraszyło mocno deszczem które zniknęło za kolejnym tunelem. Docieramy wieczorem do Fusch, pieknej wioski na początku drogi na kultowy Grossglockner, znajdujemy domek, wypak.....
Nocleg w domku opanowanym przez węgierskich motocyklistów i jednego kolarza. Prowadzony przez sympatyczne angielskie małżeństwo. Cisza, spokój, czasem jakiś motocykl przeburczy po drodze, góry wchodzace do pokoju przez okno, zaczynamy oddychać.
Pierwsze koty za płoty, jazda prawdę mówiąc zacznie się od dnia następnego. Czeka nas kultowa przełęcz, gdzieś w taaamtą stronę. Świadomość że będę motocyklem wyzej niz Rysy (na których kilka razy wszedłem) powoduje mrowienie w brzuchu..
fot 1.jpgfot 2.jpgfot 3.jpgfot 4.jpgfot 5.jpg
- - - Zaktualizowano - - -
Dzień 3... wieczorne planowanie zakładało przejazd przez Glossglockner (inaczej nie można ;-) ), Dolomity i przejazd przez przełęcz Sella i dalej w kierunku Gardy. Omijamy autostrady ...
Rześki poranek, pakowanie, wyśmienite śniadanie przygotowane przez gospodarzy ostatnie spojrzenie na kwaterę i w drogę.
fot 6.jpgfot 7.jpgfot 8.jpg
Kilka kilometrów za wioską bramki, opłata i zaczynamy wjazd na Glossglockner. Droga wije sie w lewo, prawo, mijamy praktycznie samych kolarzy którzy mozolnie pna sie pod góre. Szacun Panowie bo wiem co to znaczy, sam jeżdżę na rowerze ale to co mozna zrobić w kraju jest tylko namiastką takiego podjazdu. Wypadamy w końcu z lini lasu, otwierają sie widoki i nie wiadomo gdzie patrzeć ! ale napewno trzeba patrzeć na drogę która co chwilę zmienia kierunek. Przez głowę przelatują mi odcinki w kraju które w tych okolicznościach są tylko namiastką górskich. Przed szczytem doganiamy grupkę motocyklistów z Czech, stoimy przez kilka minut ze wzgledu na usuwanie potencjalnie groźnych kamieni....
fot 9.jpg
...w końcu i ja mogę się rozejrzeć. Po krótkiej przerwie ruszamy dalej i chwilę później osiągamy szczyt. Surowe widoki, śnieg, jest pięknie, pusto i cicho to zasługa wczesnego wyjazdu. Pokonujemy jeszcze brukowany podjazd, dalej juz sie nie da.
fot 10.jpgfot 12.jpg
Chłoniemy widoki przez prawie godzinę ale czas jechać dalej. Na zjeździe mijamy jadących raz po raz w przeciwnym kierunku motocyklistów, wstalismy faktycznie wcześnie.
Docieramy do Lienz, na drodze wyjazdowej w kierunku granicy włoskiej pojawiły się trochę ciemniejsze chmury, zaczynamy baczniej obserwować to co sie dzieje po naszej północnej stronie i jadących z przeciwka motocyklistów. Czasami coś pokropi ale widać to tylko na szybie kasku, droga sucha bedzie dobrze... myslę i tak przez jakieś pół godziny. Dostrzeglismy pierwszą grupę uzbrojoną już w przeciwdeszczówki, rozglądam sie dookoła a za mną chmura zamknęła juz dolinę którą sie poruszamy. Decydujemy sie na postój i uzbrajanie i to była właściwa decyzja. Zapinanie pokrowców na torby kończyłem juz w mocnym deszczu. Spoglądam w telefon na zdjecia satelitarne i radar meteo, kolory nie nastrajają optymizmem na najbliższą godzinę, ale po minięciu granicy kierunek naszej jazdy ulega zmianie a i góry robią swoje. Czekamy jeszce jakieś pół godziny popijając kawę i ruszamy dalej. Słuszna decyzja, opad słabnie towarzysząc nam jeszcze jakieś 1,5 godziny. Dojeżdzamy do Bruneck-Brunico gdzie decydujemy się na zjazd z drogi SS49 i wpadamy w jakąś lokalną SS244 i to był strzał w dziesiatkę.... CDN
Zaklepanie urlopu na początku roku, w maju potwierdzenie że w czerwcu się uda. Noclegi, promy, planowanie trasy która na drugi dzień była znowu zmieniana.... był moment że ograniczyłem tylko do kontynentu, aż pewnego dnia po prostu siadłem do kompa z kalendarzem i dzień po dniu zarezerwowałem noclegi i kupiłem bilety na prom.... nie było juz powrotu. Zostało mi tylko zakomunikować małżonce - jedziemy i szykuj się na dwa tygodnie, do dyspozycji masz kufer boczny z nakładką i centralny.
Przeglad motocykla, nowa opona na tył a w tym wszystkim przegapiłem klocki hamulcowe tylnego hamulca ale to wyszło w tracie (a zacisk miałem dwa razy w ręce).
Plan przedstwiał sie następujaco:
1. Darłowo - Chwałowice (nocleg u rodziny)
2. Chwałowice - Fusch (nocleg Chalet Charlotte, booking)
3. Fusch - Garda, San Felice del Benaco (kamping, dwa dni)
4. Garda - Livorno (booking)
5. Livorno - Bastia - Ghisonaccia (kamping, 5 dni)
6. Bastia - Livorno - i tu nie było planu gdzie nocujemy prócz tego ze gdzieś w Toskani a finalnie wioska Ca Gennara koło Poretta Terme
7. Ca Gennara - Ossiach (kamping, dwa dni)
8. Ossiach - Zawada (koło Opola, nocleg rodzina)
9. Zawada - Darłowo
Z założenia nie miało być ekstremalnie, miało być przewidywalnie a jedyna niewiadomą tylko widoki i sam przebieg konkretnego dziennego odcinka.
Motocykl gotowy, pakowanie o dziwo przebiegło prawie bezproblemowo, jedziemy...
Dwa pierwsze dni to po prostu przelot. Przeturlalismy sie po Polsce trasą pokonaną wieeeelokrotnie. Dzień drugi, przed nami najdłuższy z etapów. Do granicy czeskiej w kierunku Jesenika, Jesenik i kilka zakrętów i oooo jak fajnie, później wrażenie ze jedziemy jedną długą wioską, nudna autostrada w Austrii do czasu zjazdu w okolicach Salzburga. Wjechaliśmy w drogi lokalne, zaczęły sie tunele, jazda w dolinach , postraszyło mocno deszczem które zniknęło za kolejnym tunelem. Docieramy wieczorem do Fusch, pieknej wioski na początku drogi na kultowy Grossglockner, znajdujemy domek, wypak.....
Nocleg w domku opanowanym przez węgierskich motocyklistów i jednego kolarza. Prowadzony przez sympatyczne angielskie małżeństwo. Cisza, spokój, czasem jakiś motocykl przeburczy po drodze, góry wchodzace do pokoju przez okno, zaczynamy oddychać.
Pierwsze koty za płoty, jazda prawdę mówiąc zacznie się od dnia następnego. Czeka nas kultowa przełęcz, gdzieś w taaamtą stronę. Świadomość że będę motocyklem wyzej niz Rysy (na których kilka razy wszedłem) powoduje mrowienie w brzuchu..
fot 1.jpgfot 2.jpgfot 3.jpgfot 4.jpgfot 5.jpg
- - - Zaktualizowano - - -
Dzień 3... wieczorne planowanie zakładało przejazd przez Glossglockner (inaczej nie można ;-) ), Dolomity i przejazd przez przełęcz Sella i dalej w kierunku Gardy. Omijamy autostrady ...
Rześki poranek, pakowanie, wyśmienite śniadanie przygotowane przez gospodarzy ostatnie spojrzenie na kwaterę i w drogę.
fot 6.jpgfot 7.jpgfot 8.jpg
Kilka kilometrów za wioską bramki, opłata i zaczynamy wjazd na Glossglockner. Droga wije sie w lewo, prawo, mijamy praktycznie samych kolarzy którzy mozolnie pna sie pod góre. Szacun Panowie bo wiem co to znaczy, sam jeżdżę na rowerze ale to co mozna zrobić w kraju jest tylko namiastką takiego podjazdu. Wypadamy w końcu z lini lasu, otwierają sie widoki i nie wiadomo gdzie patrzeć ! ale napewno trzeba patrzeć na drogę która co chwilę zmienia kierunek. Przez głowę przelatują mi odcinki w kraju które w tych okolicznościach są tylko namiastką górskich. Przed szczytem doganiamy grupkę motocyklistów z Czech, stoimy przez kilka minut ze wzgledu na usuwanie potencjalnie groźnych kamieni....
fot 9.jpg
...w końcu i ja mogę się rozejrzeć. Po krótkiej przerwie ruszamy dalej i chwilę później osiągamy szczyt. Surowe widoki, śnieg, jest pięknie, pusto i cicho to zasługa wczesnego wyjazdu. Pokonujemy jeszcze brukowany podjazd, dalej juz sie nie da.
fot 10.jpgfot 12.jpg
Chłoniemy widoki przez prawie godzinę ale czas jechać dalej. Na zjeździe mijamy jadących raz po raz w przeciwnym kierunku motocyklistów, wstalismy faktycznie wcześnie.
Docieramy do Lienz, na drodze wyjazdowej w kierunku granicy włoskiej pojawiły się trochę ciemniejsze chmury, zaczynamy baczniej obserwować to co sie dzieje po naszej północnej stronie i jadących z przeciwka motocyklistów. Czasami coś pokropi ale widać to tylko na szybie kasku, droga sucha bedzie dobrze... myslę i tak przez jakieś pół godziny. Dostrzeglismy pierwszą grupę uzbrojoną już w przeciwdeszczówki, rozglądam sie dookoła a za mną chmura zamknęła juz dolinę którą sie poruszamy. Decydujemy sie na postój i uzbrajanie i to była właściwa decyzja. Zapinanie pokrowców na torby kończyłem juz w mocnym deszczu. Spoglądam w telefon na zdjecia satelitarne i radar meteo, kolory nie nastrajają optymizmem na najbliższą godzinę, ale po minięciu granicy kierunek naszej jazdy ulega zmianie a i góry robią swoje. Czekamy jeszce jakieś pół godziny popijając kawę i ruszamy dalej. Słuszna decyzja, opad słabnie towarzysząc nam jeszcze jakieś 1,5 godziny. Dojeżdzamy do Bruneck-Brunico gdzie decydujemy się na zjazd z drogi SS49 i wpadamy w jakąś lokalną SS244 i to był strzał w dziesiatkę.... CDN
Komentarz