Ogłoszenie

Zwiń
No announcement yet.

Stara Japonia znowu w Dakarze

Zwiń
X
 
  • Filtr
  • Czas
  • Pokaż
Wyczyść wszystko
new posts

    Stara Japonia znowu w Dakarze

    Sami nie do końca wiemy, dlaczego zdecydowaliśmy się targać nasze spróchniałe złomy na jakieś afrykańskie zadupie, ale teraz nie ma co się nad tym zastanawiać.
    Pojechaliśmy i wróciliśmy, Michał na Hondzie Africa Twin XRV750 RD04 i ja, Wojtas, na Yamaha Super Tenere XTZ750.
    Z Trójmiasta samochodem z przyczepką do Genui, z Genui do Tanger Med. w Maroku promem GNV, i stamtąd już na kołach.

    Zrzut ekranu (54).jpg

    Przed wyjazdem:
    Moja yamaha to właściwie nie XTZ750 lecz 850.
    Gdy mój silnik 750 powędrował z Michem (hudecki) i jego tenerą do Azji, moja tenera już czekała na silnik 850 z TDM 3VD.
    Z Michem zaczęliśmy przekładkę a potem…..Michu odszedł.

    Jego ekipa bardzo mnie wsparła i pomogła doszykować moto do wyjazdu, bo sam raczej bym tego nie połapał.
    Do tego moja yamaha ma w sobie elementy KTMa, DR650, FJ6 (czy FZ6?), Ducati i inne elementy TDM850. Czyli taki składak.
    Afryczka z tego co wiem cała w oryginale.

    Przygotowanie motocykla to jedna kobyła, praktycznie wszystko sprawdzone i wymienione, gaźniki wymyte, płyny nowe, zawory, napęd, opony, mocne dętki, uszczelki…
    Ale inna sprawa to przygotowanie przyczepki. Pożyczyliśmy golasa od znajomego i dostaliśmy pozwolenie na dostosowanie jej do przewozu motocykli. Nie taka prosta sprawa, ale w końcu metodą prób i błędów wypracowaliśmy system mocowania. Ale o tym może w innym temacie.

    W zeszłym roku inny znajomy próbował zrobić tę trasę również Afryką, ale na piachu w południowym Maroku spalił sprzęgło i wrócił na pace.
    Miał plan zaatakować znowu w 2020, podczepiliśmy się pod niego, a potem on niestety z przyczyn losowych musiał odpuścić, więc z Michałem sami dalej ciągnęliśmy temat.
    I przyznam, że przygotowanie takiego wyjazdu to spore przedsięwzięcie.
    Mapy, języki, waluty, dokumenty, ambasady, ubezpieczenia, nawigacje, stan dróg, granice, długość dnia, temperatury, stacje benzynowe, noclegi, realia krajów muzułmańskich, zakup giftów i podarków, zdrowie, szczepienia i zabezpieczenie medyczne…
    You tube, gogle maps, czytanie relacji, telefony i Facebook do ludzi, którzy już tam byli, wyklejanie mapy papierowej, kserówki dokumentów, wydruki map, notes z adresami i współrzędnymi…
    Przygotowanie stroju, pakowanie, szycie sakw (bo jechałem na Polaka, po taniości i sakwy były z plandeki Tira), części zapasowe, upychanie w zakątkach tenery….

    Bardzo nam pomógł Paweł, teraz już nie wiem gdzie go znalazłem, a numeru chyba nie zapisałem. Paweł sam zrobił tę trasę wiele razy i ciąga tam ekipy motocyklowe. Telefoniczna rozmowa z nim otworzyła nam oczy na wiele spraw. Początkowo planowaliśmy na przejazd Tanger-Dakar-Tanger dwa tygodnie. Po rozmowie z Pawłem przebukowaliśmy termin powrotu promem na kilka dni później, i słusznie.
    Serdecznie pozdrawiamy Pawła i jeśli jest tu na forum albo ktoś wie o kogo chodzi, to proszę niech mu przekaże nasze podziękowania.

    Przygotowywanie motorka, głównie elektryka (ciąganie gniazd na kierownicę, do kufra, przy okazji remont i zrobienie porządku w instalacji), zajmowało całe dnie (czasem i noce) przed wyjazdem. Miałem gotowym przyjechać do Michała 03.01.2020 i u niego spać, ale z uwagi na opóźnienia przyjechałem dopiero 04.01 rano. Wciąganie motorków na przyczepkę, mocowanie, na to folia stretch i ruszamy ok. 11ej.
    I co, akurat zaczyna padać śnieg. Naprawdę dużo. Niedobrze, bo tego dnia musimy dojechać aż na południe Niemiec.

    DSC02143.jpg

    DSC02145.jpg

    Jedziemy powoli, bo te dwa kloce trochę ważą i czuć po samochodzie obciążenie.
    Piaskarko-solarki. I cały ten drogowy syf idzie na motorki. Stretch już się poszarpał i powiewa na bokach, motorki wyglądają jak Jack Sparrow na dziobie swojego galeonu. Ale nie chcemy być jak Jack Sparrow, ściągamy resztki folii i dawaj na autobahny.

    IMG_20200104_161508.jpg

    DSC02148.jpg

    Nudne jak cholera, ciągle krążymy wokół tego samego miasta (Ausfahrt) ale jakoś dojeżdżamy w nocy do klasycznego motelu jak z filmów amerykańskich z lat 70-ych. Auto z motorkami na parkingu i od razu wejście do pokoju. No, z tą różnicą, że tu jest rezerwacja przez Internet, kod do otwarcia drzwi, WIFI w pokoju i brak obsługi.

    Zimno to się przytuliły.
    IMG_20200104_230039.jpg

    Śpi się dobrze, ale rano dalej w trasę. Wychodzę a tu cud. Szprychy przedniego koła tenery w ciągu jednej nocy zaszły piękną, rudziutką rdzą. Rok temu były zaplatane jako nowe, u Pawła Króla, i jak zwykle Paweł zaplótł perfekcyjnie, ale zażyczyłem sobie zmianę fabrycznych na komplet nowych, bo już dwie miałem złamane.
    No i mam. Porównanie starej japońskiej stali do współczesnych wyrobów czekoladopodobnych.

    DSC02149.jpg

    A poza tym każdy odkryty stalowy element też się zażółcił.
    Mamy dylemat czy jechać przez Austrię czy Szwajcarię. Wychodzi na to, że szwajcarska winieta starcza na przejazd w obie strony, jest krócej i coś tam jeszcze przemawia na korzyść. Ale trochę się dygamy, bo auto ma pękniętą szybę, już nie zdążyliśmy wymienić przed wyjazdem. Ale jedziemy. Widoczki piękne, zawsze chciałem objechać Szwajcarię motocyklem, ale hamuje mnie restrykcyjne prawo drogowe. Zauważą kapkę oleju i dupa, milion euro mandatu i laweta, o ile nie konfiskata sprzętu. Poza tym drogo, spać nie można na łące tylko w hotelu za 300 euro itp…

    DSC02204.jpg

    DSC02213.jpg

    Ale jedziemy sobie miło, Szwajcaria jest czysta, wręcz sterylna, brak billboardów, nikt nas nie wyprzedza, chociaż czasem na ośnieżonych winklach zjeżdżamy naprawdę wolno.

    DSC02215.jpg

    DSC02216.jpg

    DSC02230.jpg

    Stajemy na jakiejś stacji pomiędzy górami. Naprawdę ładne widoki. Wracamy do auta i widzimy że koło motorków kręci się jakiś gość.

    DSC02234.jpg

    Widzimy, że to nie złodziejaszek, a facet zainteresowany sprzętem. No i nie mylimy się. Nie pamiętam imienia, ale pan jest kierowcą Tira, ma tutaj przerwę przez cały weekend, pochodzi ze Świdnicy, sam również ma Afrykę i synów, z którymi razem jeździ motorkami i renowuje stare samochody. Bardzo sympatyczny człowiek, jeśli ktoś wie o kogo chodzi to proszę przekazać pozdrowienia!
    Miło się rozmawia ale czas goni. Aha, i pan również potwierdza wcześniejsze informacje na temat Szwajcarii, że to państwo policyjne. Brrrrr.
    Wjeżdżamy do Italii i od razu zmiana klimatu. Dosłownie po kilkuset metrach. Syf, śmieci w rowach, odrapane budynki, architektura śródziemnomorska, poobijane auta, ogólnie pojęty luz.
    Mamy upatrzoną agroturystykę gdzieś w górach, La Busala, z 30 km przed Genuą. Ale trzeba tam się wspinać po takich serpentynach, że głowa mała. Dobrze że wjeżdżamy po ciemku to nie widzimy więcej, ale cholera ciężko. Dochodzimy do wniosku że na powrocie chyba motorkami nie damy rady się tu wspiąć.

    Jest agroturystyka. Kurcze, prawdziwa agroturystyka, a nie po polsku, gdzie na wiosce stoi hacjenda z basenem, klimatyzacją i cateringiem. A krowy są, owszem, w najbliższej biedronce w zamrażarkach.

    Te agroturystykę prowadzi małżeństwo Włochów, Roberto i Barbara. To stara chałupa włoskich górali, Roberto ma dłonie spracowane, uścisk jak niedźwiedź. Barbara mimo wieku niemłodego i roboczej kufajki, nadal jest czarującą i naturalnie piękną kobietą. Ach te Włoszki. W domu pachnie jak dawniej na polskiej wsi, skromnie ale czysto, wiszą robocze ubrania, wszędzie stoją stare meble i sprzęty, ale dalej używane a nie jako element wyposażenia.
    W sali jadalnej na dole jest kominek i ciepło. Dostajemy kolację, zupę nietradycyjną, po prostu z ziemniakami i kiełbasą, ale przepyszna. No i deser musi być, po włosku. Talerz słodkości: tiramisu, pocałunek damy (jakieś takie ciasteczko), czekolada z lokalnej wytwórni, biały kawałek ciasta czy czekolady z orzechami. Mniam. Aha, przecież Nutella pochodzi też z tego regionu!
    Przychodzi syn państwa, studiuje gdzieś tam ale chyba dobry chłopak. Barbara uczy angielskiego gdzieś we wsi, więc swobodnie rozmawiamy.
    Państwo obok przyjmowania gości dalej prowadzą gospodarstwo, więc po przywitaniu nas, nakarmieniu i krótkiej pogadance przepraszają, ale muszą wracać do roboty.
    To my też do spania.

    (Jak usuwać dublujące się miniaturki?)

    - - - Zaktualizowano - - -

    06.01.2020

    Piękny poranek, na posesji wierzba jak w Polsce. Pies radośnie merda ogonem, kocięta wygrzewają się na słońcu. Ale na trawie cieniu jest przymrozek.



    Schodzimy na śniadanie, w domu poza pokojem jest zimno. No i teraz….chleb, masło i dżem. I kawa lub herbata. Zagryzamy czekając aż przyniosą coś konkretnego. Ale Roberto poszedł do obory, Barbara coś robi w domu. To tyle jeśli chodzi o śniadanie. I widocznie cały basen Morza Śródziemnego tak je, oraz afrykańskie kraje postkolonialne. Bagietka, masełko i tyle.





    No dobra, nawet okruchy zjedzone, to pytamy Barbary czy ich syn pomoże nam ściągnąć motorki z przyczepki.
    - On jeszcze śpi, ale my wam pomożemy!
    10.30 a młody śpi, gdy starzy zapieprzają na gospodarce?? Czegoś tu nie rozumiem.



    Pomagają, a my pakujemy sakwy, motocykle, baniaki na paliwo, aż do 15ej. Chowamy kasę w ubraniach, na motocyklach, w drugich portfelach.
    Młody się obudził, odkurza swojego golfa ze słuchawkami na uszach.
    Żegnamy się, auto i przyczepka zostają na posesji obok traktora i maszyn rolniczych, a my się staczamy naszymi mastodontami w kierunku Genui.



    Stromo jak jasna cholera ale widoki piękne, warto. Chociaż nie ma wiele czasu na podziwianie, musimy ogarniać ciasne serpentyny i dziury w asfalcie.
    Na dole cieplej, 8-9 stopni. Uliczki ultra ciasne, każde auto przetarte.
    Widać że Genua to stare miasto, tunele jak z czasów średniowiecza, stare kamienice z drewnianymi okiennicami, ruiny murów obrośnięte bujnym bluszczem. Wyobraźnia pracuje.
    Bliżej centrum ruch gęstnieje, młodzi modnie ubrani, drogie sklepy.
    Znajdujemy prom, gość na wjeździe potwierdza bilet, ale cofamy się jeszcze po zakupy, bo przez 53 godziny nie mamy wykupionych posiłków.



    W markecie mnóstwo ciapatych, ochrona już przeszukuje torbę jakiegoś czarnego, który sili się na minę niewiniątka.
    Wjazd pod prom, trzeba zostawić moto, całe szczęście obok kamperów, i iść do kontroli paszportowej. Wygląda to tak, że przed drzwiami kłębi się chmara Arabów, co jakiś czas drzwi się otwierają, a ci goście tratując się, z dzikim wrzaskiem przepychają się do drzwi.
    Trochę nas zastanawia, że mało w tej kolejce białych, może jest inna kolejka, nie wiem. Ale po ok. 2 godzinach wchodzimy, wypisanie kwitka i cześć.

    Przepychamy się motorkami do przodu, Szwajcar w kamperze z uśmiechem zjeżdża na bok, inni stoją ale i tak się przeciskamy.
    Na promie wskazują miejsce, zajeżdżamy, a tam Malezyjczyk fachowo sztormuje motorki.



    Zabieramy graty i do kajuty. Jest 4-osobowa, metr na półtorej z maleńką łazienką mamy cichą nadzieję, że nikt więcej tu nie wejdzie. Ale dochodzi dwóch Marokańczyków.

    - - - Zaktualizowano - - -

    07.01.2020
    Śpimy do późna, o 9ej już ja mam dość, ale Maroko śpi do 10ej. A potem się ubierają i idą do swoich kumpli, którzy przesiadują w holach i przy stolikach wokół pustego basenu.



    O 11ej wzywają nas na salę konferencyjną, jeszcze raz sprawdzenie paszportów. Myślimy, że tylko biali, ale zaraz schodzą się wszyscy, a tymczasem my już jesteśmy załatwieni.



    Dzień mija na spacerowaniu po pokładach, przygotowywaniu GPSa, intercomów, robieniu żarcia z liofilizatów i zupek chińskich. Są jeszcze kajuty 2-osobowe z widokiem na morze, oraz sale wieloosobowe, z fotelami lotniczymi, gdzie całe rodziny koczują na podłodze przez całą podróż.
    Jest też sala modlitw.



    Starszy pan Marokańczyk bardzo wdzięczny za kawę, młodszy, Abdou, mieszka w Casablance. We Włoszech sprzedaje coś tam na straganach, wozi jakieś sprzęty do Maroka swoim zapakowanym po sufit dostawczakiem, a w Casablance ma mieszkanie, które wynajmuje przez Air BNB. No spoko, myślę sobie, młody obrotny chłopak, nie siedzi jak inni na zasiłku. Abdou zaprasza do siebie do Casablanki, ale i tak wiemy, że widzi w nas klientów.



    Przybijamy do Barcelony, ale nie można zejść na miasto. Ale katedrę widać!



    - - - Zaktualizowano - - -

    08.01

    Śpimy jeszcze dłużej. Śniadanie na górnym pokładzie z widokiem na morze.
    Dzień mija spokojnie, nic się nie dzieje, coś tam szyjemy, sprawdzamy trasę. Naraz wiadomość, że o 17.30 wypad z pokojów, a przybycie do Maroka dopiero o 20.00. Wymiana numerów z Abdou, czekamy jeszcze ale wchodzą ekipy sprzątające. Pytamy miłej pani Włoszki z obsługi, gdzie mamy się podziać, każe zejść gdzieś tam na dół. Ale Boże, co za uśmiech…. Koczujemy z innymi na korytarzu, dokańczamy nowy film Tarantino. Widzę już drugi raz, jak dla mnie mistrzostwo, stary dobry Quentin, a scena z Brucem Lee fenomenalna.

    Na pokład samochodowy. Oprócz nas żadnych moto, każdy samochód obładowany ponad normę, co w Afryce okazuje się właśnie normą.
    Szybki wyjazd z promu, szybka kontrola paszportowa, trochę dłuższa celna. Podchodzi Abdou z kwaśną miną. Jego, jak i innych Marokańców, trzepią ostro.
    Nas tylko policja pyta czy mamy drony. Oczywiście nie mamy, ale jakby ktoś chciał zabrać to niech wie, że jest zakaz wwożenia dronów do Maroka.
    Kupujemy marokańskie karty SIM, mogę tylko używać Internetu, ale nie mogę dzwonić. Nie wiem czy w ogóle nie można czy tylko nas zrobili w balona.

    Mnóstwo kamperów i wyprawówek, dziwnym trafem sporo z nich to stare Land Cruisery serii 80. Poznajemy sympatycznych starszych państwa z Francji, właśnie z takiej toyoty. Na aucie folia z planem wyprawy do Pekinu czy Szanghaju. Pytam czy już tam byli?
    - Nie, to w planach na wakacje.
    A teraz tak-o jadą sobie na Saharę.



    Ogólnie kupa ludzi z kamperów nam macha.



    Opuszczamy port. Wjazd na rondo i zdziwienie, gość mnie nie puszcza tylko ładuje się przede mnie. No i czytałem, że oni tutaj mają swoje zasady jeśli chodzi o ronda. Jeśli jesteś rozpędzony i jedziesz na kozaka prosto przez rondo, to ten na rondzie widzi to i ustępuje.

    Mamy upatrzoną miejscówkę do spania przy drodze „w lesie”.
    „Las” okazuje się ok. 2m gęstymi krzakami, przy drodze głęboki rów, za nim hałdy śmieci, a do tego cały teren mocno pochylony. O spaniu tutaj mowy nie ma, jedziemy na górę, stoją tam same rezydencje, ale są też dwa płaskie place przygotowane pod budowę. Tam się rozbijamy w świetle księżyca. Wieje ale jest ciepło.



    Na stromej skale napisy sławiące króla.
    W ogóle port Tanger Med. (Mediterrain - Śródziemnomorski) jest ponoć największym i najszybciej rozwijającym się portem Afryki. Ciągnie się długimi kilometrami wzdłuż wybrzeża, wciśnięty między morze a linię pagórków.
    Port Tanger i Tanger Med to dwa różne porty.



    - - - Zaktualizowano - - -

    09/01.

    Dopiero tutaj przygoda start.
    Rano słychać muezzina, dziwna zmiana czasu, której do dzisiaj nie rozumiem.
    Na promie sami nie wiedzieli i mieli sprzeczne informacje, tutaj komórka sama się przestawia, na mapach stref czasowych Maroko jest w tej samej strefie co Europa, a miejscowe zegary wskazują ok. 45 minut w tył.

    Śniadanie, pakujemy się, przychodzi strażnik pilnujący terenu. Pytamy czy no problem, ok. Pełna kultura. Mówimy że jedziemy do Dakaru.
    - Inszallah.
    „O ile Allah pozwoli”



    No to ogień na autostrady.
    Ludzie po drodze machają przyjaźnie.
    Jaka to Afryka, wszędzie tu zielono, a na łąkach biało czarne krowy jak w Krużewnikach! Nawet bociany po polsku klekoczą!
    Autostrady płatne i to niemało, co chwila bramki, raz na bilecik, innym razem płacisz z góry za przejazd.
    Ale autostrady świetne, można pocinać na dystans.



    Na stacji spotykamy Polaka z synem w Land Cruiserze 100, wracają z pustyni, byli pojeździć po wydmach. Czekają jeszcze na drugie auto.



    My dalej ciśniemy.
    W planie jest spotkać się z rajdem Eco Africa Race. Mamy dwa punkty, gdzie możemy się z nimi przeciąć. Smara (As-Smara, Es-Smara, Esmara), a jeśli nie to kolejnego dnia w Dakhli (Ad-Dakhla).
    Dzisiaj już do Smary nie dojedziemy.
    Odnotowuję spalanie w okolicach 8 litrów. Cholera dużo, nawet jak na autostradę i obciążony motocykl.
    Ale Michałowi też więcej pali, może paliwo gorsze tu mają.
    Na stacji kanapka z tuńczykiem 32 dirhamy.
    Zjazd w podrzędną drogę do miasteczka, na motel.



    I od razu jak do innego świata….slums, syf, gruz na ulicach, domy niewykończone, dziurawa droga, czasem w ogóle bez asfaltu…



    Ale motel to Bizancjum. Marmury, perfumy w hallu, kryształowe żyrandole, gość z recepcji nosi nam bagaże jakbyśmy byli nadętymi kolonistami w korkowych kapeluszach z początku XX wieku.



    ale pokoje wykończone już :po afrykańsku"





    Motorki wędrują na tył, „tam bezpieczniej”



    Motel 15 euro.

    Dla porównania mapka trasy rajdu Eco Africa Race 2020.

    Eco Africa MAP FINALE 2020_0.jpg
    Załączone pliki
    Ostatnio edytowany przez zz44; 3558.

    #2

    Komentarz


      #3
      Elegancko

      ...ale część zdjęć mi się nie wyświetla.

      Komentarz


        #4
        Relacja super!! Faktycznie ze zdjęciami lipa, nie wyświetlają się.

        Komentarz


          #5
          Dobrze się zaczyna ale zrób inaczej ze zdjęciami, wrzuć sobie na googla i potem na forum tylko linkuj do zdjęcia, wtedy wszystko będzie się ładnie wyświetlało,
          na forum masz poradnik jak umieszczać zdjęcia.
          Był Junak M10, WSK125, potem xt600z i xtz750 aż w końcu przyszło nawrócenie, lc4 620 sc, exc 520, a teraz
          No i oczywiście WSK 125 73' jest nadal, fajnie powspominać szczeniackie czasy
          sigpic

          Komentarz


            #6
            Kurka faktycznie.
            Marcin, czy możesz usunąć część posta, tam gdzie już nie ma zdjęć?

            Komentarz


              #7
              Szacun .........czekam na resztę relacji .

              Komentarz


                #8
                No panie kochany, jestem pod wrażeniem.

                Komentarz


                  #9
                  Dorzucam zdjęcia, najpierw 06.01

                  1.jpg

                  2.jpg

                  3.jpg

                  4.jpg

                  5.jpg

                  6.jpg

                  7.jpg

                  - - - Zaktualizowano - - -

                  07-08.01

                  Trochę nie po kolei

                  barc.jpg

                  basen.jpg

                  DSC02261.jpg

                  DSC02264.jpg

                  DSC02262.jpg

                  DSC02265.jpg

                  prom ekr.jpg

                  prom.jpg

                  Zrzut ekranu (32).jpg

                  sala mod.jpg

                  Komentarz


                    #10
                    09.01

                    rano.jpg

                    patrol.jpg

                    autostr.jpg

                    dojazd1.jpg

                    slums.jpg

                    hotel.jpg

                    palma.jpg

                    wyk1.jpg

                    wyk2.jpg

                    - - - Zaktualizowano - - -

                    10.01

                    10.01

                    Rano koło motorków kręci się gość w grubej narzucie, ale ni w ząb w ludzkim języku. Trochę z nim na migi gadamy, rozumiemy tyle, że jest tu strażnikiem terenu.

                    ochrona.jpg

                    rano.jpg

                    Cykamy zdjęcia z tą jego sukienką i jedziemy obok na stację tankować.
                    Tam gostek od tankowania pyta, czy coś zostawimy temu strażnikowi, bo całą noc pilnował motocykli.
                    Jasne, kurcze, nie zczailiśmy od razu, że ten gość nieśmiało próbował dać nam znać, że całą noc pilnował sprzętów. Dajemy mu jakieś euro i dirhamy, cały szczęśliwy.

                    Jazda na autostradę. Wokół drogi dojazdowej bieda aż piszczy.
                    Zimno, 2 stopnie. Grzane manetki nie mają lekko.
                    Nudna, ale spokojna i bezpieczna jazda i nagle wjeżdżamy w góry. Co za widoki.
                    Gdzieś tam w oddali majaczy jakiś ośnieżony szczyt, ale nie on robi największe wrażenie.
                    Góry wokół nas otaczają chmury i mgła, a że akurat słońce wschodzi na pomarańczowo-różowo, jedziemy w tej mglistej poświacie. Pięknie.

                    Zimno!
                    Zjazd z gór – samochody ciężarowe, oczywiście przeładowane ponad normę, na potęgę zjeżdżają na hamulcu nożnym. Wszędzie zapach pieczonych hamulców, mimo znaków co kilka kilometrów przypominających o hamowaniu silnikiem (kto nie wie, to już tłumaczę: w ciężarówkach z góry hamuje się retarderem, takim elektromagnetyczny systemem, który bez tarcia spowalnia obroty na wale i oszczędza system hamulcowy) ale do nich to nie trafia.

                    załadowane.jpg

                    w drodze.jpg

                    W okolicy Agadiru koniec autostrady, zaczynają się kontrole policji i żandarmerii.
                    Jest zwolnienie ruchu, aż do stopu, a potem się podjeżdża pojedynczo i tłumaczy.
                    My mieliśmy fory, wiadomo, turyści, to wszystko zawsze grzecznie. Tutaj też, tylko zapytali o cel podróży, wzięli fiszkę (kserówkę paszportów i dowodów rejestracyjnych) i bon route.

                    Agadir objeżdżamy obwodnicą, spore miasto, ale i tak widzimy, że tam ładnie i czysto. Ale my ciśniemy dalej.
                    Jedzie się wolno, bo dziwnie, ale każdy jedzie przepisowo.
                    Chociaż może nie do końca. Czasem jest tak, że gość nie może zdecydować się którym pasem mu lepiej jechać, i jedzie środkiem.
                    Kierunkowskazów oczywiście nie używają.
                    Na rondach wolna amerykanka, czyli na czuja.

                    Znowu w góry, przerwa na fotki.

                    przerwa.jpg

                    Dalej nudna droga na Guelmin, widok jak z USA z tą drogą po horyzont i pustynią naokoło. Nie da się objechać tego miasta jadąc z północy na południe Maroka, nie ma obwodnicy, trzeba telepać się zatłoczone centrum.
                    Wjeżdżamy akurat gdy w meczecie trwają modły, wyją na całe miasto.
                    Szukamy jakiegoś obiadu, gość z knajpy mówi że za 5 minut. Ok., pewnie po modlitwie.
                    Faktycznie.
                    Zamawiamy jakiś tam tadżin, nie jest zły.
                    Ale kelner podrzuca to sałatkę warzywna, to wodę, to chlebki do zagryzienia, których nie było w pakiecie.
                    Ale jemy bośmy głodni, a żarcie smaczne..
                    No i na rachunku jest potem dużo więcej niż wynosiła cena bazowa.
                    Trudno, ale trzeba się pilnować na przyszłość, bo oni we krwi mają kantowanie, zwłaszcza białych.

                    Szukam jeszcze sklepu spożywczego. Nie ma tam czegoś takiego jak żabka. Jest cała ulica ze straganami, ale tu miski i wiadra, tu nasiona, tu orzechy, tu marchew, ale żadnych konkretów.
                    W końcu jakiś miejscowy chłopaczek prowadzi mnie do jakiegoś sklepiku, na półkach same napoje gazowane i zagryzki, ale w lodówce stoi kilka jogurtów.

                    Na ulicy żebrze stara kobieta, rzucam jej jakieś drobniaki, ona bardzo wdzięczna. Mają tam chory system jeśli chodzi o kobiety. Gdy mąż umrze albo coś innego się wydarzy, kobietą (i dziećmi) ma obowiązek zająć się rodzina męża. Ale to tylko w teorii tak ładnie wygląda, jak wszystko w tym pieprzonym islamie. Kobiety dostają kopa w dupe i na ulicy żebrzą albo sprzedają chusteczki. Z dzieciakiem na ręku.
                    Nikt takiej nie weźmie „bo przecież już jest nieczysta”, wszyscy mają wywalone „bo sama jest sobie winna”. Nie może iść do pracy bo poza prowadzeniem domu i wychowywaniem dzieci nic nie umie. Do końca życia skazana i naznaczona. Ciekawe co potem z takim dzieciakiem.

                    Ale zaraz też podchodzi gość z kartką, że dostał wypis ze szpitala i potrzebuje na lekarstwa.
                    Już wcześniej czytałem o takich cwaniakach, co albo świadectwa ze szpitala przedstawiają, albo z więzienia, że niby są prześladowanymi Sahrawi (o tym później).
                    Więc tego gościa zlewamy, niech idzie do roboty bo nie wygląda na chorego.

                    W tym całym Guelmin światła za światłami, oczywiście nieskoordynowane, silnik się grzeje.
                    Ale już po wyjeździe z miasta znowu „powietrze i otwarta przestrzeń”, jedzie się wyśmienicie.
                    Kilkadziesiąt kilometrów od oceanu już czuć przyjemny chłód, a było tak gorąco.
                    Jedziemy pod słońce. Bardzo blisko oceanu i klifu, o który rozbijają się fale, a wiatr od oceanu podnosi słoną mgłę i niesie ją w głąb lądu.
                    Czytaj: na nas.
                    Szyba kasku robi się cała mętna, jadę na samej blendzie.
                    Po chwili blenda tak samo. Okulary korekcyjne również się zalepiają, tak jak szyba motocykla i deflektor.
                    Strój lepi się od tej soli.
                    Ale widok jazdy pod słońce, w takiej mglistej otoczce, iście magiczny.
                    Tak samo magicznie nie wiadomo skąd wyjeżdżają na nas ciężarówki bez świateł zza tego słońca.
                    Ryzykownie jest też wyprzedzać, ale tam hektometry prostych przez pustynię zachęcają do tego.

                    trasa pustynia.jpg

                    No i ciach.
                    Kontrolne spojrzenie w lusterko, nie mam kamerki na kasku.
                    Zjeżdżamy na pobocze.
                    Jest 10% szansy, że na poprzednim postoju zamiast na kask, schowałem ją do kufra. Otwieram kufer, a tam uśmiechnięta gęba Micha. „To nie problem, to część przygody”.
                    Szkoda kamerki. No ale żyjemy, jedziemy dalej.
                    Poza tym mamy drugą kamerkę, starego Drifta Ghost S, ale już bez stabilizacji.

                    szuka kam.jpg

                    Robi się ciemno, ale mamy na mapie pokazane, że w najbliższej wiosce są noclegi.

                    zachod sl.jpg

                    Wjeżdżamy w wioskę, po obu stronach jakieś stragany, załadowane land rovery, harmider. Na czuja zjeżdżamy w kierunku plaży.

                    wios.jpg

                    No i jest hotelik w starym kolonialnym domu z widokiem na ocean, na plaży dzieciaki kopią piłkę.

                    wio hot.jpg

                    wio hotelik.jpg

                    wio plaza.jpg

                    Właścicielkami są dwie uśmiechnięte siostry w średnim wieku. Niestety wolnych miejsc brak.
                    Szukamy dalej, ktoś mówi o hotelu, ale nie chcemy, więc pokazuje że kemping jest tam, jedziemy, nie ma, potem znowu gdzieś. W końcu i tak lądujemy w hotelu Sahara Beach. 23 euro ze śniadaniem, no dobra. Ale motorki muszą zostać przed hotelem, przy ulicy, bo nie mają innego parkingu ale ponoć jest monitoring. No dobra.
                    Trochę dziwna sytuacja, każdy w mieście od razu poleca ten hotel. W środku poza nami kompletnie pusto. W recepcji na zmianę dwie bardzo ładne młode dziewczyny, kucharz to też młody bystry chłopak, wszyscy świetnie mówią po angielsku.

                    Wykończenie pokoi znowu po afrykańsku. Najpierw okafelkowali a potem się zastanawiali, którędy pociągnąć wodę.

                    wyk.jpg
                    Załączone pliki

                    Komentarz


                      #11
                      Generalnie fajnie by się czytało i oglądało gdybyś odpuścił sobie teksty o "ciapatych" czy "pieprzonym islamie".
                      Jakby Ci się czytało relacje np. Niemca z podróży po Polsce opisujących nas jako złodziejskich polaczków z kretyńskiego katolistanu?

                      Komentarz


                        #12
                        Popieram qbalona, zwykle podróżnika cechuje ksenofilia, a tu słabo to wyszło...

                        Komentarz


                          #13
                          A mi się podoba, w takiej relacji chodzi właśnie o przedstawienie swoich odczuć. Skoro kolega tak uważa to dlaczego mu to wypominacie. Jak Wam się nie podoba to nie czytajcie dalej.
                          Ja czytam dalej i popieram.
                          Był Junak M10, WSK125, potem xt600z i xtz750 aż w końcu przyszło nawrócenie, lc4 620 sc, exc 520, a teraz
                          No i oczywiście WSK 125 73' jest nadal, fajnie powspominać szczeniackie czasy
                          sigpic

                          Komentarz


                            #14
                            Marcin, litości...
                            W latach trzydziestych Hitler z kumplami dość ekspresyjnie przedstawiali swoje uczucia. Względem Żydów, Cyganów, Polaków, Rosjan, homoseksualistów, niepełnosprawnych i innych.
                            Zaczęło się od słów piętnujących inność, szukania i wskazywania winnych wszelkiego złego a skończyło na komorach gazowych i krematoriach.
                            Dla mnie niepojęte jest że znając doświadczenia naszych dziadków część z nas tępo powiela schematy sprzed 90-ciu lat.
                            Co do relacji wnosi obnoszenie się ze swoja ksenofobią?
                            Mamy poznać prawdziwe oblicze naszego kumpla z forum?
                            Takie poglądy to w cywilizowanym świecie powód do wstydu a nie chwalenia się.
                            Pomijam fakt, że podchodzą pod paragraf. Podmień "islam" na "katolicyzm". I czekaj na ciąg dalszy spektaklu pt. "Obraza uczuć religijnych".

                            Komentarz


                              #15
                              Nie zamieniajmy fajnej relacji w gówno burzę :hammer Litości!!!!!!

                              Komentarz

                              Pracuję...
                              X