Ogłoszenie

Zwiń
No announcement yet.

Stara Japonia znowu w Dakarze

Zwiń
X
 
  • Filtr
  • Czas
  • Pokaż
Wyczyść wszystko
new posts

    #46
    Pewnie, że się czyta :-D Gratulacje będą na końcu, żeby nie zaśmiecać wątku ;-)

    Komentarz


      #47
      Komentarze w trakcie są mobilizujące do dalszych starań.

      Komentarz


        #48
        Dziunek, naprawdę fajnie, że Tobie i innym się podoba, ale ja i tak piszę wtedy kiedy mam czas i ochotę, i czy są dopingujące komentarze czy ich brak, to nie rzutuje

        22.01
        Rano widzimy, że w nocy padało, i to konkretnie.
        Pakujemy się i schodzą się mieszkańcy kamperów, to para starszych Holendrów daje nam namiary na kolejne kempingi, to jakiś starszy Francuz zadziwiająco płynnie mówiący po polsku.
        Zakładaliśmy po drodze odwiedzić znajdująca się na wzgórzu na pustyni byłą twierdzę Legii Cudzoziemskiej, ale trochę daleko i droga może być ciężka, więc asfaltami do Guelmin.
        Znowu zimno, znowu korki w mieście.
        Ale też znowu oszałamiająco piękna droga przez góry za miastem.

        DSC02630.jpg

        DSC02631.jpg

        Na nasze nieszczęście wbijamy się w Agadir w godzinach szczytu.

        IMG_20200122_124229.jpg

        IMG_20200122_151015.jpg

        Czyste, ładne miasto, dziewczyny ubrane po europejsku.
        Trochę trwa zanim się przebijamy, no ale teraz czeka nas chyba najpiękniejszy odcinek całego wyjazdu….

        Kręta trasa po górach nad samiutkim oceanem, potem odbijająca w głąb lądu, gdzie serpentyny tylko się zagęszczają, a widoki stają się jeszcze piękniejsze.
        Wiekowa już kamerka oczywiście nie nagrywa, siadła bateria albo się zawiesiła, nie mam czasu z nią walczyć, trudno.
        Asfalt przeważnie doskonałej jakości, ruch niezbyt gęsty. Jedzie się wyśmienicie, jednak musimy trochę się spieszyć aby zdążyć na kemping.

        IMG_20200122_184721.jpg

        Dojeżdżamy już po ciemku. Są trzy kempingi, na jednym nie ma obsługi, na drugim tylko miejsca namiotowe, a na trzecim tylko całe ogromne domki z tarasami i balkonami, wręcz posiadłości, no i nietanie niestety. Ale Christian targuje na całkiem znośne pieniądze i dostajemy hawirę Pablo Escobara, z salonem, kuchnią, pokojem, tarasem na parterze i drugim tarasem na dachu.
        Super, ale nam trzeba tylko łazienki i kawałka dachu.

        IMG_20200122_201445.jpg

        Tym razem my przyrządzamy dla Christiana danie dnia: z potrawy w puszce, makaronu z zupki chińskiej i czegoś tam jeszcze. Dobre, tylko mało!

        Wieczorem już solidnie pada….

        Komentarz


          #49
          23.01

          Ostre światło porannego słońca nie daje za wygraną i przebija się tu i ówdzie przez grube deszczowe chmury
          Mamy też basen, ale jakoś nikt nie przejawia chęci na kąpiel.

          2kem bas.jpg

          Ale mamy też tęczę, nad samym oceanem, z racji położenia słońca przeogromną i podwójną.

          1kem.jpg

          Pakujemy się i oczywiście od razu ubieramy w gumiaki.

          Najpierw Essaouira, ponoć piękne plaże i antyczna medyna, czyli taka starówka. Ale akurat konkretnie się rozpaduje, to tylko szybka fota pod bramą, niezbędne zakupy i nazad.

          3ess.jpg

          4essa.jpg

          Średnio przyjemnie się jedzie, ale nie ma co marudzić.
          Dzisiaj celem jest Casablanca. Nie oczekujemy filmowych klimatów, bo film był ponoć kręcony w całkiem innym miejscu, a według relacji świadków Casablanca to blokowiska.
          No ale mają też największy meczet na Zachód od Mekki. Więc jedziemy.

          Przejeżdżamy przez miasteczka niczym z Dzikiego Zachodu. Jedna główna ulica i przy niej wszystko się dzieje. Stragany, załadunki ciężarówek, jadłodajnie, herbaciarnie, stada kóz, wozy zaprzężone w osiołki. Nikt nie pomyśli, aby zrobić 3 km obwodnicy.
          Często bywa, że między asfaltową ulicą a utwardzonym chodnikiem jest 3-4 metry piachu, który podczas opadów zmienia się w rzekę błota. I wszystko i wszyscy w tym błocie się babrają.

          Moim pobocznym celem na ten dzień jest upolowanie Mitsubishi Fuso. Jest to ciężarówka takiej bardziej średniej ładowności, zdecydowanie wiodąca prym wśród samochodów ciężarowych w środkowym i południowym Maroko.

          7mits.jpg

          Mitsubishi Fuso ma wysoki prześwit, występuje w wersjach z napędem na obie osie, szeroki wachlarz silników obejmuje widocznie same dobre jednostki, bo te auta jeżdżą permanentnie przeładowane i nie są oszczędzane przez marokańskich kierowców.
          I jeśli jakaś ciężarówka może się podobać, to taką jest właśnie Fuso. Wysokie zawieszenie, pochylony przód i podwójne światła dają mu kozacki wygląd. Poza tym posiada nieskończone możliwości personalizacji wyglądu pod gusta kierowcy, praktycznie nie spotkaliśmy dwóch takich samych Fuso.
          Moim zdaniem idealna baza na wyprawówkę jako niedoceniona alternatywa dla MANa.

          Casablanca nie tylko z powodu meczetu Hassana II.
          Christian chce odebrać dwie opony od znajomego, który pracuje na lotnisku.
          No to najpierw decydujemy się na meczet, a potem lotnisko.
          Łatwo powiedzieć. Casablanca to zakorkowany moloch, i nawet jeśli GPS pokazywał 6 km, to trzeba było wtedy się wycofać.
          Ba, wycofać się należało również gdy pokazywał 1,8 km, a droga była zamknięta i trzeba było szukać objazdu, również zakorkowanego.

          5casa.jpg

          Czyli wyszło byle jak. Dojazd na parking pod meczetem, szybka fotka zanim nas wywalą za brak opłaty, i zawrotka, bo na lotnisko jeszcze kawał.
          A szkoda, bo trzeba by poświęcić tam więcej czasu, wejść, obejrzeć, posłuchać.

          6cas me.jpg

          Przejazd przez Casablankę to jakiś koszmar. Nie wiem czy myślenie tak bardzo boli tamtejszych kierowców, czy może też mają mądrą książkę ze zbiorem zakazów i nakazów.
          Jeśli na zwykłym skrzyżowaniu przeciwległe pasy chcą skręcać w lewo, mogą to przecież zrobić bezkolizyjnie. Ale tam mijają się Z PRAWEJ, tak jakby mieli sobie przybić piątkę lewymi dłońmi. I wyjeżdża trzech gości z jednej, trzech z drugiej, i blokują siebie nawzajem i przy okazji całe skrzyżowanie.
          Czerwone światło to późne zielone, więc gdy jedni jadą, inni na zielonym czekają. Ale potem zamiana, bo przecież tyle czekali to teraz oni pojadą na czerwonym.
          Brak wyobraźni, brak takiego sprytu i przewidywania, jakie obserwowałem w Nawakszut.
          W końcu wyrywamy się na trasę w kierunku lotniska. Jest już ciemno i pada.
          Kumpel Christiana obiecał dać nam namiary na nocleg blisko lotniska. Ale jak widzimy same Sheratony i Hiltony, to mina nam rzednie….

          Podjeżdżamy pod terminal, Christian wita się i przedstawia nas Jabadowi. Jabad jest jakąś policyjna albo żandarmską szychą na tym lotnisku. No i nie chce nawet słyszeć, abyśmy mieli szukać jakiegoś hotelu!
          Wsiada w auto i pilotuje nas do swojego mieszkania, jakieś 4 km może. Motorki chowamy do garażu, który jest warsztatem stolarskim, i na górę.

          garaż 1.jpg

          No i mamy legendarną arabską gościnność i typowe marokańskie mieszkanie. Ładnie urządzone, oczywiście z mnóstwem miejsc do siedzenia, i w przedpokoju, i w pokoju dla mężczyzn, i w pokoju dla kobiet.
          Na ścianach wersety z Koranu oprawione w ramki, bo tam obrazków nie uznają. Tysiące poduch z frędzelkami, kryształowe żyrandole, generalnie arabski szyk.

          8dom oo.jpg

          8dom.jpg

          8domp.jpg

          Ale nie ma ogrzewania, jak w większości domów na tej szerokości geograficznej.
          Jabad zostawia nas, facetów których widzi pierwszy raz w życiu, w swoim mieszkaniu, przynosi cały talerz shawarmy z frytkami, stawia na stół jeszcze jakieś frykasy z lodówki, po czym zabiera się z powrotem do pracy. Na nasze gorące podziękowania odpowiada skromnym ukłonem. Zostawiliśmy mu na lodówce magnes z flagą Polski i napisem „Merci”.

          Christian się przepakowuje, wyciąga prześcieradło z podziękowaniem, które otrzymał od dzieci talibańskich, które jakoś tam wyratowali z ulicy i żyją sobie w takim domu dziecka. I Christian zebrał we Francji jakieś środki i jechał do tych dzieci na TDMce przez pustynię.

          8dom ch.jpg

          Poczciwy chłop, złote serce.
          Prosi, aby nauczyć go kilka słów po polsku, podczas przywitania ze swoim klubem powiem im że nauczył się polskiego, a jak zapytają aby coś powiedział, to on powie: „Jestem samotnym motocyklistą i w podróży spotykam tylko dobrych ludzi”.
          Nawet go nagrałem, ma dobry akcent, no ale w końcu dziadek spod Katowic.

          Christian ma dziurawy kombinezon przeciwdeszczowy, a jeszcze przed nim długa trasa przez zimną Europę, a poza tym motocyklowe ciepłe spodnie czekają na niego dopiero w Hiszpanii, teraz jedzie tylko na dżinsach. Bardzo podobają mu się nasze biało-czerwone gumiaki Hein Gericke Tuareg. Zaskoczony dowiaduje się, że można je u nas wyłapać na OLX za 30 euro. Chce aby mu taki znaleźć, a on potem odda pieniądze.
          Ale teraz pyta, czy nie pożyczymy mu jednego stroju.

          My mamy praktycznie jeden dzień drogi do promu, rozbity na kilka etapów. I postanawiamy , że damy mu jeden strój, bo nie ma sensu żonglować przesyłkami, a poza tym Christian podarował mi wcześniej litr oleju, bo jego TDMka nic nie brała.
          Więc Christian przymierza strój, zakłada sam, wszystko pasuje, szczęśliwy jak dziecko. I robimy zamiankę, ja biorę jego gumiaka bez zamka, z kangurem z Decathlonu na górę aby nie podciekało.

          Komentarz


            #50

            Komentarz


              #51
              Super relacja, potwierdza że nadal na świecie żyje pełno życzliwych ludzi, nie wspominając nawet o ZZ44 czy ŚP Michale

              Komentarz


                #52
                Genialne przygody.

                Komentarz


                  #53
                  ...relacja bdb - zawsze masa szczegółów i masa dobrych zdjęć, nooo na prawdę dużo dobrych zdjęć

                  Komentarz


                    #54
                    Wyjazd generalnie udany, bo udało się pojechać, i co ważniejsze – wrócić.

                    Już w Afryce w wiadomościach telewizyjnych czasami widzieliśmy Chińczyków w maseczkach, a na promie do Włoch kartki A4 z informacjami na temat „wirusa z Wuhan”. Na styk.

                    Wniosek na przyszłość: chcesz jechać? Jedź! Póki granica otwarta, póki masz dwie ręce i ważną kartę debetową.

                    Osobiście pierwszy raz widziałem pustynię i ten wyjazd tylko pogłębił mój apetyt ma Afrykę Subsaharyjską. „Ja tu jeszcze wrócę”, ale na pewno nie ciężkim enduro.
                    Natomiast Czarnej Afryki wystarczy mi do końca życia. Dakar zaliczony, ale dzisiaj ten czas, który poświęciliśmy na gonitwę za kolejnym mirażem, wolałbym poświęcić na eksplorację Maroka, Sahary Zachodniej lub tym bardziej Mauretanii skoro już tam wjechaliśmy. Szkoda traktować Mauretanię wyłącznie jako tranzyt.

                    Napotkani ludzie są solą każdej podróży, uwielbiam te interakcje, nawet jeśli nie wspominam ich pozytywnie. Kolekcja ludzkich zachowań jest cenniejsza niż kamyków i kawałków murów.

                    POLICJA
                    W każdym napotkanym kraju funkcjonariusze służb mundurowych odnosili się do nas przychylnie. Wiadomo, turisty, wiozą kasę.
                    W Maroku ponoć nawet istnieje coś takiego jak policja turystyczna, która ma pilnować, aby nikt za bardzo nie kantował naiwnych Europejczyków na rynku w Marakeszu. Ponoć się przydaje, ale nie potrzebowaliśmy korzystać.
                    Raz natknęliśmy się na fotoradar.

                    rad.jpg

                    W Mauretanii podobnie, checkpointy dla białego są raczej po to, aby go „nie zgubić”, niż aby go kontrolować czy grabić.
                    W Senegalu prawdziwa policja chodzi w odblaskowych kamizelkach, i średnie zainteresowanie przejawia kolejnymi świrami, którzy jadą nad jezioro.
                    Granice to odrębna historia.

                    BEZPIECZEŃSTWO
                    Bez większych obaw, nawet (a może zwłaszcza) na pustkowiach Sahary Zachodniej oraz Mauretanii jest świadomość, że można liczyć jeszcze na pomoc, chociażby interesowną. Niejedno się słyszało o skubaniu białego, ilekroć zdarzały problemy z pojazdem, ale te doniesienia równoważą nasze własne przeżycia. Nie da się ukryć, jechaliśmy z pewnymi obawami oraz stereotypami, niektóre się potwierdziły, inne nie. I w Senegalu doświadczyliśmy życzliwości i otwartości. Chcę wierzyć, że również Bebea po godzinach pracy nie zostawiłby nas w potrzebie.
                    Jednak ciągła czujność bezwzględnie zalecana.

                    PIENIĄDZE
                    Obowiązkowo gotówka pochowana w skarpetach, w motocyklu, zaszyta w odzieży, w kilku portfelach. Główny portfel to tylko trochę drobniaków na najbliższy dzień plus karta, którą i tak rzadko jest sposobność płacić. Musi być jakaś grubsza waluta na czarną godzinę, bo gość na hiluksie raczej nie będzie skłonny ewakuować motocykla wraz Europejczykiem za latarkę i scyzoryk. Bankomatów również tam mało i nie zawsze są załadowane.
                    Oczywiście w cenie jest euro.

                    ZDROWIE
                    Znajomy medyk Michała zaopatrzył nas w dwie walizko-apteczki. Dzięki nim byliśmy przygotowani na każdą ewentualność, włącznie z trepanacją czaszki i operacją na otwartym sercu. Ale tak na serio absolutnie nie lekceważyłbym aspektu szczodrze wyposażonej apteczki w tamtych rejonach.
                    Codziennie wzbogacaliśmy naszą florę jelitową, chyba pomogło.

                    GIFTY
                    Raz - jako wspomożenie waluty, dwa - jako prezent/pamiątka dla napotkanych po drodze. Wszystko ma swoją wartość, każdy długopis, notes, scyzoryk czy najlichszy zegarek. Zabawki. A także lekarstwa.

                    JĘZYK
                    W tamtych rejonach obowiązkowo francuski, chociażby kilka podstawowych słów i zwrotów, można wykuć. Naprawdę są miejsca, w których ludzie nie mają nawet pojęcia o istnieniu języka angielskiego. Jeśli kto operuje hiszpańskim, ma szansę porozumieć się na terenie Sahary Zachodniej, i to nawet po marokańskiej stronie.

                    AWARIE
                    Jakichś poważniejszych brakowało, ale też motocykle przygotowaliśmy najlepiej jak potrafiliśmy. U Tenery nie obyło się bez foszków na niesmaczne paliwo, musiała to bardziej zapijać olejem. Dzięki bogom nie dostąpiliśmy też zaszczytu łatania dętki na środku pustyni. Filtry powietrza następnym razem uszczelniłbym towotem.
                    Jednak trzeba pamiętać o niesionej wiatrem soli. Każdy stalowy element uprzednio wypiaskowany podczas jazdy przez pustynię, na powrocie zakwitał wszystkimi odcieniami rdzy.

                    WYPOSAŻENIE
                    Takie, aby być jak najbardziej niezależnym w każdej sytuacji. Dzisiaj jednak trochę bym okroił listę wyposażenia, głównie jeśli chodzi o namiot i dmuchaną karimatę. Namiot na plaży nad oceanem ma swój klimat, ale codziennie bez większego trudu można znaleźć niedrogi nocleg. Części zapasowych było sporo, ale na taki trip bym z nich nie rezygnował.

                    MICHU
                    Nie zdążył ruszyć z nami do Dakaru, ani samotnie dokoła świata. Kiedyś wszyscy spotkamy się na tej najdłuższej podróży. A póki co to Michowi dedykuję tę relację.

                    Dziękuję za zainteresowanie, cieszę się, że się podobało.
                    Przy czasie (he he) może pojawią się linki do filmów.
                    Sklep Madou to Mad Bikes Dakar.

                    Komentarz


                      #55
                      Gdzie teraz? i czym?

                      Komentarz


                        #56
                        Zapomniałem tu dodać, że dziękuję za dobrą relację i zazdraszczam super wyprawy :-D

                        Komentarz


                          #57
                          Jarku, jest masa miejsc i rejonów, gdzie chciałbym się wybrać, ale w obecnych realiach trzeba podchodzić do tego ostrożnie.
                          Oczywiście tenerą, nie jest to motocykl idealny, ale do mojego stylu podróżowania wystarcza.

                          Komentarz


                            #58
                            Póki co tylko powrotny przejazd przez Nawakszut

                            Komentarz

                            Pracuję...
                            X