Dorwałam się do Hondy jak głupi do sera. Katowałam ją lub ona mnie bez przerwy po torze przez cztery godziny. Pojechałam na tor bez instrukcji i nikogo się nie radziłam. Szalałam. Stwierdziłam, że wiem najlepiej i nie potrzebuję wskazówek. Pierwsza wywrotka i rozwalone kolano otrzeźwiły mnie i dały lekcję pokory. Nie czułam, że leci krew, nie czułam swoich mięśni, wszystko było napięte. Dopiero gdy oddałam sprzęt odeszło napięcie i odezwały się mięśnie. Nie mogłam chodzić. "Kolega" tylko patrzył się, kur..., przeklinał, krzyczał, że kaleczę mistrzostwo lub rzemiosło. Był przekonany, że mam większe umiejętności i panowanie nad maszyną. Odrębna sprawa to brak odpowiedniego stroju i zabezpieczenia. Grupa crossowców dziwiła się skąd się urwałam. Ale emocje, chęć poszalenia na torze były silniejsze niż rozsądek i zdrowe myślenie. Crossowcy skakali i latali w powietrzu, miło było popatrzeć. Nie zjedli mnie. Nawet jak wyryłam czy padłam na oponach lub ostrych zakrętach pytali czy pomóc. Na siłę nie ścigali się, jechali za mną, przepuszczali. Super chłopaki.
Na koniec dla zainteresowanych i wtajemniczonych - DZIĘKUJĘ BARDZO za szkołę życia.
Na koniec dla zainteresowanych i wtajemniczonych - DZIĘKUJĘ BARDZO za szkołę życia.