Witaj na XTZclub.pl!
Aby pisać posty musisz być zalogowany, a więc uprzednio należy się zarejestrować. Z obsługą forum możesz zapoznać się w FAQ. No i baw się dobrze
Pensjun adv to jest to
można się w dzień uje..ać jak świnia ale wyspać w łóżku i zjeść normalną kolację - bezcenne nawet za cenę widoków porannych znamiotu
Szafa a nie uderza Ci błotnik o te lampki z przodu?
Był Junak M10, WSK125, potem xt600z i xtz750 aż w końcu przyszło nawrócenie, lc4 620 sc, exc 520, a teraz
No i oczywiście WSK 125 73' jest nadal, fajnie powspominać szczeniackie czasy
sigpic
Pensjun adv to jest to
można się w dzień uje..ać jak świnia ale wyspać w łóżku i zjeść normalną kolację - bezcenne nawet za cenę widoków porannych znamiotu
Szafa a nie uderza Ci błotnik o te lampki z przodu?
Błotnik nie dosięga. Natomiast musze je dać bliżej siebie bo obcieraja o przewody hamulcowe.
świetne zdjęcia Szafura, robią wrażenie - chyba wszystkie klepane z lustra??? a co do kiełbasy w Rumuni to my trafiliśmy na pewnie podobną odmianę bo po godzinie trzymania jej nad ogniem i po delikatnej próbie stwierdzałem że no tak jeszcze z pół godziny i będzie dobra i na pewno nie straci walorów odżywczych okazało się potem ze to surowe mięso było w jakiś jelitach chyba bawoła bo nie dało się tego usmażyć
świetne zdjęcia Szafura, robią wrażenie - chyba wszystkie klepane z lustra??? a co do kiełbasy w Rumuni to my trafiliśmy na pewnie podobną odmianę bo po godzinie trzymania jej nad ogniem i po delikatnej próbie stwierdzałem że no tak jeszcze z pół godziny i będzie dobra i na pewno nie straci walorów odżywczych okazało się potem ze to surowe mięso było w jakiś jelitach chyba bawoła bo nie dało się tego usmażyć
Tak, Leszek przeznaczył pół plecaka na aparat
Kiełbasa ta nasza to był papier, dosłownie - nigdy więcej ;d
Kiełbasa ta nasza to był papier, dosłownie - nigdy więcej ;d[/QUOTE]
hahahaha "nigdy więcej" - tego nigdy nie wiesz co sprzeda Ci pani z rumuńskiego gminnego sklepu, która powie panie bierz Pan bo to świeża dostawa -weźta weźta jutro już nie bedzie - i człowiek bierze bo różaniec z konserw się już dawno skończył i zostały tylko zupy w proszku i to jeszcze dobrze podmoknięte
A wystarczy wtedy podjechać na nocleg do pensjuny i zjeść swojską kolację
Był Junak M10, WSK125, potem xt600z i xtz750 aż w końcu przyszło nawrócenie, lc4 620 sc, exc 520, a teraz
No i oczywiście WSK 125 73' jest nadal, fajnie powspominać szczeniackie czasy
sigpic
ale ja miałem taką załogę jak Ty Zbiga że sranie po krzakach tyle że z saperką. I chodzili z tymi łopatkami jakby skarbów szukali - nie wiem może to jakiś rytuał srania - o którym jeszcze nic nie wiem a tak serio to nie było tak źle w tych namiotach oprócz tego że ten deszcz zasrany padał przez większość nocy i wypadał się oczywiście jak już wyjeżdżaliśmy
Spanie w namiocie jest męczące. Najgorzej rano wyjść zmarznięty brudny i głodny. A tu nie ma ciepłej wody w kranie i kawy z ekspresu (ale jest przecierz maszynka benzynowa i woda w butelce, a jak potok to już wypas). Ogarnięcie się trochę zajmuje.
Ale to że można obserwować i słuchać tak rzadko dostrzeganych na codzień zwykłych rzeczy. Zmierzch, zachód Słońca, wieczorny śpiew ptaków czy żab. Warto trochę się pomęczyć.
No chyba że są koledzy, ognisko, gorzałka. Wtedy natury nie słychać, ale też jest fajnie.
A wystarczy wtedy podjechać na nocleg do pensjuny i zjeść swojską kolację
Co Ty z tymi pensjunami? Zkaochałeś się czy cuś? Każdy jeździ jak potrafi i śpi gdzie chce. A przynajmniej opowiadać, pisać i wspominać jest o czym.
Dobra, a dużo czasu już minęło - ale sami rozumiecie, ktoś musiał to wszystko na święta zjeść
Pobudka w pensjunie i mały rekonesans co tam za oknem - woda się leje. Prognoza pogody była obiecująca - po 12 miało przestać padać. I przestało. Pomimo temperatury w okolicach 7 stopni byliśmy nastawieni bojowo. Wyruszyliśmy w dalszą przygodę. Kręciliśmy się tu i ówdzie, część szlaków była tak nasiąknięta, że wiele razy zmusiło nas to do odwrotu. Nie było niestety czasu pchać się w nieznane tymi klocami jak mieliśmy tym razem określony cel na nocleg. Naszym celem było oczko wodne położone w malowniczej scenerii. Trochę kilometrów nas od niego dzieliło - więc dzida. Podjeżdżamy, a tam wyciąg narciarski na górę Pierwsza droga jaka pokazała się na gpsie była to droga techniczna dla wyciągu. Stroma jak sam skurwesyn, ale do wjechania. W połowie okazało się, że droga zmyta przez potok Do objechania tylko na jakimś dwupaku - znowu odwrót.. Szybka narada - ciśniemy dalej na dół, asfaltem do następnej dróżki, która wydaje się, że prowadzi do celu. Zaczęło zmierzchać i to całkiem szybko. Dzida.
Dojechaliśmy do punktu w którym z asfaltu trzeba było zjechać w jakieś błoto i cisnąć szutrem do jeziorka - niestety było ciemno jak w dupsku. Ekipa była zmęczona, pojawiły się jakieś nastroje rewolucyjne, że do spania, że pensjuna, że w ogóle fuj. Leszek wyrażał chęć bycia zwiadowcą, ja też i Wróbel w sumie też pojechał. Po 5 km i 20 minutach dojechaliśmy do punktu nieopodal oczka - nie było nic kompletnie widać, gps kazał jechać przez jakieś skały - rozbijamy się, czuliśmy w kościach dobre widoki rano . Zadzwoniliśmy do ekipy, ale okazało się, że już w między czasie wyruszyli szukać "pensjuny", my woleliśmy zostać na miejscu i obudzić się z pięknym widokiem. Prognoza pogoda mówiła jasno, w nocy koło 0, cóż założyliśmy na siebie połowę bagaży
Pierwotna misja każdego mężczyzny, to oczywiście ogień. Znaleźliśmy mokrą belkę, co wydawało się dziwne, gdyż w zasięgu wzroku otaczał nasz bezkres łąk. Następnie, przy pomocy młotka gumowego i śrubokręta rozpoczęliśmy przygotowania "materiału" na ognisko. Rozpalanie ogniska zajęło nam koło 3h, zmieniając się przy tym co chwilę: dmuchanie, łupanie kolejnych kawałków drewna na "szuszenie",a w przerwie szybka konsumpcja puszki i popicie kolejnych porcji rozgrzewającego płynu. Możecie się domyślać jaka byłą radość, gdy pojawił się oczekiwanej wielkości ogień - chyba o to w tych wyjazdach chodzi, o powrót do pierwotnych zachowań , o przypomnienie co w życiu jest ważne. Przez chwilę byliśmy z siebie niesamowicie dumni, bo ogień się palił bez naszego dmuchania i wachlowania, ale 10min później zaczął gasnąć - wszystkiemu winna woda. To drewno było tak nasiąknięte, że jak się naciskało to sączyła się woda Do końca ktoś pełnił dyżur przy piecu. Popaliliśmy resztę puszek, co by nie kusić okolicznej zwierzyny. Położyliśmy się spać celem regeneracji przed kolejnymi przygodami.
W nocy obudził nas dźwięk szczekających "dzikich" psów (lepsze to niż wycie niedźwiedzia) było ich kilka. Oczywiście hasła w stylu "masz nóż" czy "jak zaatakują kopcie w nos", musiały się pojawić . Jeden pies podszedł bliżej obwąchał namiot i chyba stwierdził, że śmierdzieliśmy bo sobie poszły
Prawie zjadły nas dzikie psy, prawie zamarzłem - ale te widoki rano... mm
Pobudka po mroźnej nocy, szron na motocyklach. Wszyscy się kszątają coby coś do jedzenia zrobić, oglądamy widoki - tylko Wróbel jakoś tak z każdej strony ogląda Kata - tutaj dotknie, tam coś przekręci i marudzi pod nosem "no chyba odpali" "nie no, musi przecież" "podobno zmieniali akumulator".
Wszystkie te poranne czynności przerwał powrót dzikich krwiożerczych psów. Psów pasterskich . Chwilę później gdzieś z oddali zagwizdał pasterz i wesoła gromadka pobiegła dalej .
Pasterz nagle wyłonił się nie wiadomo skąd, chyba z tego sławnego Nienacka. Zapraszał na na śniadanie, ale nie chcieliśmy robić problemu, a tu majdan do ogarnięcia i motocykle do odpalenia Podzieliliśmy się z gościem zapasami alkoholu i pożegnaliśmy. Gość wrócił niedługo potem i przyniósł nam owczy ser . W między czasie dojechała reszta ekipy, pakowanie no i próba odpalenia motocykli. Leszka rowerek - pali, mój kat - pali, Wróbla kat - łuh łuh buch zdech pies
Tak sobie poradziliśmy:
Podczas odpalania na szlaku pojawiła się jakaś piesza wycieczka. Przechodząc obok nas usłyszeliśmy jakże znane polskie zachowanie "Patrz Krysia, muszą tymi motocyklami po tej trawie jeździć". Po czym pani zorientowała się, że my z Polonii i uraczyła nas jakże pięknym, "szczerym", polskim uśmiechem z hasłem Dzień dobry . W każdym razie ludzie obserwujący nasz proces odpalania zaczęli bić brawo po zakończonym procederze . Dojechaliśmy do "oczka" i wyruszyliśmy w dalszą drogę.
Miejscami teren był naprawdę wymagający, dużo błota, koleiny i górki. Wciąganie motocykli, gleba za glebą, ktoś coś urwał - przygoda i frajda W każdym razie dojechaliśmy do naszego ostatniego miejsca noclegowego położonego w pięknej dolince! Oczywiście znalezienie płaskiego gruntu nie jest łatwe więc postanowiliśmy rozbić namioty na czymś przypominającym drogę - wyglądała na nieuczęszczaną. Reszta to już standard: ognisko, jedzenie, w nocy temperatura <0.
Omnomnomnom.. tyle tylko napiszę, oglądając te foty, przypominając sobie niektóre miejsca, które widziałam na swoim wyjeździe. Np. nocleg z pierwszego miejsca - podczas mojego wyjazdu w tamtym miejscu spotkałam najwięcej ludzi, turystów i innych typów, którzy wjeżdżali tam wyższej klasy samochodami osobowymi
Najbardziej to bym chciała mapkę z trackiem i podlinkowanymi zdjęciami do lokalizacji Ewentualnie mała prośba o pisanie pod zdjęciami mniej więcej gdzie zostały zrobione
Omnomnomnom.. tyle tylko napiszę, oglądając te foty, przypominając sobie niektóre miejsca, które widziałam na swoim wyjeździe. Np. nocleg z pierwszego miejsca - podczas mojego wyjazdu w tamtym miejscu spotkałam najwięcej ludzi, turystów i innych typów, którzy wjeżdżali tam wyższej klasy samochodami osobowymi
Najbardziej to bym chciała mapkę z trackiem i podlinkowanymi zdjęciami do lokalizacji Ewentualnie mała prośba o pisanie pod zdjęciami mniej więcej gdzie zostały zrobione
Ho, ho, ho - ze śladem nie ma problemu, już jakiś czas jest w necie http://www.gpsies.com/map.do?fileId=jbevybskjlcaguca ale jeśli chodzi o podlinkowanie zdjęć to trudniej - postaram się, ale bez geolokacji nic nie obiecuje - za bardzo się kręciliśmy w kółko
Komentarz