Ogłoszenie

Zwiń
No announcement yet.

MotoGóry

Zwiń
X
 
  • Filtr
  • Czas
  • Pokaż
Wyczyść wszystko
new posts

    #16
    Startujemy za 10 dni, za około 15 ukaże się klip a już dziś możemy Wam zaprezentować nasze intro. Serdecznie zapraszam:
    http://www.przezswiat.eu

    https://www.facebook.com/PrzezSwiat.eu

    Komentarz


      #17
      To co, zaczniemy może pomalutku...


      ... i kolejna agrafka, w kasku brzmi muzyka, poza kaskiem górską ciszę przerywa tylko rytmiczne stukanie singla, odejmuję gaz, zestresowany przejeżdżam niegłęboki zresztą brod, który ciężko nawet nim nazwać. Ot kilka kamieni, małych, dużych i średnich, ot - zwykłe otoczaki. Pomiędzy nimi, litry niskiej na kilka cm, wartko płynącej wody. I między to wszystko z wielkim hukiem ładuje się moja Yamaha, mój EnJoy! Niestety zamyślony kierowca nie zmienił biegu na niższy i zdusił motocykl... na wciśnięcie sprzęgła nie było czasu - ach ta muzyka, ach to zamyślenie...
      Tankbag odpadł, leży gdzieś obok strumyka. Dobrze, że nie spadł w przepaść. Jestem sam, więc motocykl obowiązkowo musiał wylądować kołami do góry tak bym miał lżej, bym nie kombinował za wiele, tylko rozłożył ręce i zaczął kląć...
      Kurtka, kask lądują na suchym poboczu, nie ma co załamywać rak, w końcu jeszcze 20 minut i zbiornik będzie pusty... myślę sobie patrząc na wyciekające ze zbiornika paliwo. Próbuję go ruszyć w pozycji jakiej runął – nie ma szans. Trzeba ściągać bagaże lub... ale do tego wrócimy za kilkanaście odcinków.

      Bathory i ja, EnJoy i Transalp600 – to bohaterowie tegoż opowiadania, opowiadania o wielkich planach, o marzeniach, o przeżyciach, o wzlotach i upadkach jakie towarzyszyły nam w ciągu blisko 40dniowej podróży. Miało być ich nawet 43 ale do tego tez wrócimy – za kilka odcinków. Wszytko będzie się wyjaśniało wraz z rozwojem sytuacji.

      Na razie suche fakty.

      Pomysł narodził się w marcu, oczywiście podczas degustacji jakiegoś szlachetnego trunku. Zazwyczaj wtedy ludzie staja się bardziej wylewni i zdradzają swoje marzenia, inni podchwytując temat podejmują wyzwanie. I nie inaczej było tym razem. Marzyliśmy chyba do 2 nad ranem. Część naszych marzeń nawet się spełniła, znakomita część!
      Do ich realizacji przystąpiliśmy niemal natychmiast, dnia kolejnego badając się tylko nawzajem czy aby reszta pamięta o czym był wczorajszy wieczór i co tak naprawdę się wydarzyło w pewnym gdyńskim mieszkaniu na parterze. Pamiętaliśmy!
      Po tygodniu mieliśmy już zarys trasy, zarys tego co miało nas czekać we wrześniu i październiku. Przez kolejne tygodnie dokładamy co chwilę kolejne miejsca jakie chcieliśmy odwiedzić, kolejne szczyty jakie planowaliśmy zdobyć, państwa do których chcieliśmy wjechać. Tak, szczyty. Od lat kiełkowało we mnie takie marzenie. Wziąć szpej, wrzucić to na motocykl, wjechać jak najwyżej się da i dalej ruszyć z plecakiem, ku przygodzie.
      Nie ma co ukrywać - przerosło nas to wszystko bez dwóch zdań. Hmm w sumie to może nie tak ostro, może nie przerosło tylko po prostu wygrała dusza i mentalność podróżnika, który zamiast nawijać kilometry i cieszyć się tylko jazdą wybrał to coś i delektował się tym czymś, tym czymś czego nie da się opisać, czego nie da się opowiedzieć. Ktoś kiedyś pięknie to opisał: o tym można jedynie pomilczeć, najlepiej przy ognisku.... najlepiej w grupie ludzi, którzy wiedzą o co chodzi. Tam nie trzeba litrów alkoholu by w ich głowach pojawiły się piękne obrazy, wspaniałe pejzaże, by wzdychając wspominali poznanych ludzi, przygody... by dym z ogniska rysował co chwilę to nowe pejzaże.
      Ja, jako, że mam słabą pamięć to wszystko jednak staram się utrwalić na fotografii. Mam nadzieję, że spodobają się Wam one, podobnie jak milczenie, którym będę chciał je okrasić

      Startujmy więc.

      10dni przed wyjazdem już wiemy, że z naszych planów na 43dniowy urlop musimy odjąć co najmniej 3. Nasza wina. Zbyt późno złożone dokumenty do ambasady Rosji, a może nawet nie to – wpisana nie taka miejscowość ;( Miejscowość na Kaukazie jaką wybrał Tomasz do „wypisania” vouchera zmienia tryb wydania wizy ze zwykłego na wydłużony. Wyrok brzmi 10 dni a liczyliśmy na 5-6. O swoich perypetiach z wyrobieniem wizy nie będę nawet wspominał bo to seria porażek i kosztów. Podobnie jak przygotowanie motocykla, niedotrzymane terminy, obietnice, i kolejne niedotrzymane obietnice. Tak to wyglądało w skrócie. Stres, cisza w telefonie po drugiej stronie, brak kontaktu, sprzętu, brak nadziei.
      Piątek 6 września, godzina 11.00
      Wszystko kończy się tak, że tego dnia, tuż przed wyjazdowym weekendem wszystkich potrzebnych rzeczy mam po dwa kpl. Dodatkowo, awaryjnie kilku znajomych czekało by zdemontować to co potrzeba ze swoich XTRów i pożyczyć... DZIĘKI chłopaki! Fajnie jest wiedzieć, że w tym świecie są jeszcze ludzie na których można liczyć!
      Połowa gratów ląduje na półce, trudno – nie będę teraz robił z gęby... i nie będę tego odsyłał ludziom, którzy stawali na głowie by mi to załatwić na czas. Sprzeda się po powrocie. Straty muszą być, zawsze można to potraktować jako nauczkę.
      Po pracy zgarniam to wszystko i z tatą, szwagrem, kolegą zabieramy się do roboty. Po 4h już wiemy, że to co przyszło nie pasuje...przeróbki: wiertarka, kątówka, młotek, nowe śruby, naciąganie i o 23.00 kończymy mniej więcej w połowie roboty. Sen.

      Sobota 7 września.
      Sklep, garaż i tak mija kolejny dzień. Nadal nieskończone mimo, że przez cały dzień przy moto pracowały co najmniej dwie osoby. Na niedzielę zostaje co prawda tylko kosmetyka i jazda próbna ale i to się nie udaje – trzeba się było w końcu również spakować i odsapnąć od tego wszystkiego.


      Poniedziałek 9 września
      11:00 SMS od Tomasza: „Mam wizę, ruszam. Mam 400km do Ciebie, będę po 17.00”
      Po pracy ruszam do garażu, tam między śrubą, kluczem a nakrętka odbywają się urodziny siostry, która doskonale rozumie, że inaczej się nie da, w końcu zna mnie nie od dziś
      Spać kładziemy się około 23, tzn Bathory bo ja usypiam około 1 tylko po to by o 3 zerwać się do pracy.

      Wtorek 10 września
      2h snu, dzień w pracy i w końcu ruszamy. O 14.00 ale ruszamy! Plan na dziś...
      nie zgadniecie opowiem w kolejnym odcinku. W każdym razie czas nas goni!

      Kilka zdjęć z przygotowań maszyny, z wyjazdu:



























      http://www.przezswiat.eu

      https://www.facebook.com/PrzezSwiat.eu

      Komentarz


        #18
        Miło się to czyta, czekamy na więcej...

        Komentarz


          #19
          Wtorek 10 września
          Po 2h snu budzę się i szybciutko do pracy. Zostało tyle na ostatni dzień, że nie mam czasu nawet ziewnąć. Na szczęście w pracy wszystko idzie tak jak powinno, nic się nie komplikuje i około 12.30 opuszczam biuro by zacząć w końcu przytwierdzanie gratów do motocykla. Na chwilę spuszczam swoją torbę z oczu i Tomasz podmienia mi ją dając w zamian swoją - taką samą tylko wypchaną cięższym towarem No trudno, trzeba było pilnować Szwagier i tata pomagają bo czas ucieka i wtedy przypomina mi się, że miałem wczoraj zadzwonić i zapytać czy w ogóle wiza jest do odbioru... Dzwonię. Nikt nie odbiera. Ładnie! Po kilku próbach ktoś w końcu odbiera i nawet mnie pamiętają i pytają dlaczego jeszcze nie odebrałem – w końcu miałem być o 8 rano pod ich drzwiami. Umawiamy się, że będę tuż przed zamknięciem więc nie ma czasu na nic. Ostatnia decyzja... zabieram jednak bańkę oleju, gdzieś po drodze się wymieni. Żal było zlewać świeżego oleju, z drugiej strony żal przeciągać wymianę o ponad 50% przebiegu. Z dwojga złego wybieram bramkę nr 3- tez nie najlepszą bo trzeba będzie wozić te 4kg przez około tydzień. Nikt nie mówił, że będzie lekko.
          Ustawiamy motocykle do pamiątkowego zdjęcia. Pstryk i możemy ruszać. Przycisk rozrusznika i... tylko głuche kręcenie. Nie odpala.
          Czy to w ogóle dojedzie, wrócisz nim ? - pyta z uśmiechem na twarzy Tomasz.
          Mam taką cichą nadzieję – odpowiadam i próbuję raz jeszcze.

          Pokręcił z 5 sekund i odpalił! Biegiem na stację benzynową a tam scenka się powtarza, Tomasz powtarza również swój tekst, tym razem już bez uśmiechu na ustach a z niepokojem na twarzy. Mi tez nie jest do śmiechu! Znów 5 sekund kręcenia i ruszamy. Zdecydowanie muszę gdzieś po drodze zmienić mapę w świeżo zainstalowanym Power Comanderze.

          2h później ściskam już w dłoni paszport z wklejoną doń wizą Federacji Rosyjskiej. Ileż mnie ona kosztowała nerwów, pieniędzy – nie wspomnę bo musielibyście czytać kilka linijek wulgaryzmów. Dałem du...znaczy ciała i to ostro. No ale cóż, jak już wspominałem – nikt nie mówił, że będzie lekko
          Te 130km z Zambrowa do Warszawy, mimo, że pokonane w spokojnym tempie dało Tomaszowi do myślenia i stwierdził, że bez deflektora to on dalej nie jedzie. Kilka telefonów i już wbijam adres do nawigacji. Wyrok brzmi 18km. Jak ja kocham jazdę po mieście, w godzinach szczytu, pełni obładowanym motocyklem, szafą na kółkach... Na szczęście jest to w miarę po drodze. Ruszamy.
          3km dalej Tomek nie wytrzymuje i wyprzedza mnie, prowadzącego – akurat w miejscu gdzie mieliśmy skręcać w prawo...dlatego tak spokojnie jechałem za autem No cóż, nie zostawię chłopaka samego w stolicy. Jadę za nim. 2 skrzyżowania dalej już go straciłem z oczu. A mówiłem kupić zestaw do komunikacji... Jako, że Tomasz znał docelowy adres uznaję, że tam się spotkamy. I tak tez się dzieje, z tym, że Bathory przyjeżdża na nie z około 20-30minutowymopóźnieniem. Nie wnikam ale delikatnie zwracam mu uwagę, że jak się zgubimy w Stambule to nie będzie tak łatwo.
          Montaż deflektorka to długa historia o ginących śrubkach, oczkach puszczanych do ekspedientki, zalotnych uśmieszkach. Ogólnie kupa śmiechu po dość stresującej sytuacji jaka miała niedawno miejsce.
          2h później, już z deflektorem oczywiście, zjeżdżamy na stację by napoić nasze rumaki. Ja z niepokojem, bo to nowe moto, nie sprawdzone do końca, a już na pewno nie pod takim obciążeniem. Wynik fantastyczny! Budżet zniesie to bez problemu. Tomasz trochę się krzywi ale na kawę i hot-doga jeszcze mu wystarcza
          Lecą kilometry, płynie czas.



          Szybko zachodzi słońce, w końcu to już wrzesień. Tomasza Honda ma średnio dobrze ustawione światła więc puszczam go jako pierwszego, niech i on trochę poprowadzi.
          Wynik: pakujemy się na autostradę Katowice-Kraków. Na niej około 23:30 przeżywam dramat. Widzę jak Tomasz zasypia i jedzie na barierkę! A ja bezsilnie na to patrzę... Totalna niemoc ogarnia mnie, nie wiem co robić – szybka reakcja, jedyna mądra rzecz na jaką wpadam. Odkręcam na maxa gaz, klakson i wyprzedzam go prawym pasem. Natychmiast ściągam go na najbliższy parking gdzie ustalamy, że na ławce zdrzemnie się 30minut i pojedziemy dalej, zjedziemy z autostrady i w pierwszym dobrym miejscu rozbijamy namiot. 30Minut dla Tomasza sprawia, że również i ja usypiam... w kasku, w którym gra cichutko muzyka, dlatego tez pewnie z 30 minut robi się 90 bo jakoś tak błogo, ciepło, miło. Za to wyspani możemy w miarę bezpiecznie jechać dalej. Jest piekielnie zimno. 8*C a do przejechania minimum 80km. Aż się nie chce ruszać.
          Zakładamy na siebie to co jest pod ręką i ruszamy. Gdzieś po 2 nad ranem znajdujemy we mgle kawałek miejsca i rozbijamy namiot. Trochę stromo ale co zrobić, w końcu jesteśmy prawie w górach. Nocleg przy zakopiance:












          Trasa: 590km (na mapce i w statystykach brakuje kawałka trasy, dokładnie 70km - padły baterie z zimna w nawigacji )

          http://www.przezswiat.eu

          https://www.facebook.com/PrzezSwiat.eu

          Komentarz


            #20
            Prawie nie mam zdjęć z tego odcinka więc szybko poszło napisanie kolejnej części
            Ale tak to jest jak się tylko jedzie, tankuje, pije kawę, coś przekąsi i tak w kółko. Nudna dolotówka.
            Zapraszam.

            Środa, 11 września

            9.00 dzwoni budzik. Leniwie zaczynamy wychodzić ze śpiworów, tak leniwie, że zaskakuje nas deszcz. Tak naprawdę to chyba na niego czekałem by jeszcze trochę poleżeć, trochę pospać. O 10 stwierdzamy, że nie ma na co czekać, wiszące nad nami chmury nie zwiastują poprawy pogody, a te wiszące dalej jeśli coś niosą to tylko większy deszcz. No cóż – w padającym deszczu zwijamy obóz o śniadaniu żaden z nas nikt nawet nie myśli.
            11.30 startujemy, w sumie to wystartował tylko Tomasz. Ja zaspany kładę maszynę do góry kołami i tak na dobre budzę się dopiero w momencie gdy walę kaskiem w ziemię. Tak, pora się obudzić, już czas...
            Z maszyną nawet nie walczę bo wiem, że nie dam rady. Tomasz przychodzi na zwiady po około 5 minutach i razem jakimś cudem podnosimy to obładowane monstrum na koła. Spoceni ale już obudzeni ruszamy dalej. Cel: granica przed którą robimy ostatnie zakupy a za to co nam zostaje napełniamy zbiorniki i jedziemy. Zakładamy nocną sesję zdjęciową w Budapeszcie i nocleg gdzieś na rogatkach miasta.
            O tym, że lepiej nie planować dowiadujemy się już na stacji benzynowej gdzie Transalp Bathorego z hukiem wali się na bok uderzając szyba w dystrybutor. Klasyka – nie wystawiona stopka boczna. Ja budziłem się pod EnJoyem, Tomasz pobudkę miał godzinę później. Tu coś pękło, tam coś odpadło i ponad godzinę mamy z głowy. Szara taśma i Leatherman załatwiają problem. Leje!!!!
            Humory nam nie dopisują. Tomasza Transalp, do tej pory w idealnym stanie, maszyna bez ryski wygląda jak ... no nie tak świeżo. Ja jadę ze złamana klamką sprzęgła ale nie mam ochoty na razie jej wymieniać. Zapasowa wciśnięta jest bowiem pod siedzenie a nie uśmiecha mi się rozbierać motocykl z tego całego dobytku. Szkoda czasu.
            Sączymy kawę łudząc się, że przestanie lać ale nie zanosi się. Ostatnie telefony do domu, do kumpla i opuszczamy granicę kraju. Cała Słowacja to pasmo deszczu,wiatru i cholernego zimna. Widok McDonalds`a poprawia nam trochę humory. Zwalamy się tam cali zalani wodą zostawiając za sobą jej strugę na trasie stolik – toaleta – kasa. Siedzimy ponad godzinę co chwila kupując kawę i w ten sposób rozmieniając grube euro na drobne. Maja nas tam chyba już dość, wyraźnie kończą im się drobne Spadamy...
            Na szczęście pogoda się delikatnie poprawiła, wyszło słonko, temperatura skoczyła z 9 do 16. Może trochę przeschniemy. Oczywiście nasz plan nocnej sesji w Budapeszcie odkładamy „na inną okazję” chcąc nadrobić stracony czas. Nowy plan – nocleg w Serbii. To był chyba jedyny plan jaki nam się udało zrealizować na tym wyjeździe. No prawie jedyny...
            Granica węgiersko-serbska, mała kolejka ale nie pchamy się bo widać, że idzie sprawnie. 3-4minuty później już jesteśmy przy okienku. Tomasz załatwia papierologię i odjeżdża. Ja zostawiam motocykl i podchodzę do okienka. Minutę później siedzę już na kanapie motocykla i próbuje odjechać. Nie mogę. Stopka nie chce mi się złożyć. Młoda celniczka widząc to podchodzi, chce pomóc. Sugeruję, że zepchnę motocykl i załatwię problem na poboczu, tak by inni nie czekali – w końcu blokuję kolejkę!
            - Nie ma mowy, potrzymam motocykl, poczekają.
            - Przecież .... - no ale weź jej to wytłumacz... że przecież tego w 10 sekund nie zrobię, w minutę tez nie.
            Klękam więc i sprawdzam co się stało. Trochę się boję bo jak puści XTRa to nawet nie wiem w która stronę się zwali – na mnie czy na nią. Cóż robić. Szybka diagnoza – sprężyna. Na szczęście multitool jest tam gdzie być powinien czyli pod ręka. Szybkim ruchem poprawiam winną całego zajścia, oczywiście byle jak, na szybko, byle tylko już stad odjechać bo czuje napięcie, czuję oddechy kierowców aut, które stoją za mną. Jeszcze tylko wymiana uśmiechów z blond celniczką, podziękowanie za pomoc i ruszam dalej w pogoni za Tomaszem. Na szczęście ten czekał na najbliższym parkingu, pod kantorem. Wymieniamy kasę i ruszamy w poszukiwaniu miejsca na rozbicie namiotu.
            30minut później widząc mega ciemną chmurę na naszej drodze odpuszczamy dalszą jazdę i lądujemy na stacji benzynowej – na szczęście ma rozległy ogrodzony teren można więc rozbić się z dala od budynków, od parkingu, tak daleko, że raczej nikt nas tu do rana nie zauważy. Oczywiście wcześniej pytamy pracowników o zgodę. Nie lubię takich miejsc ale przy autostradzie ciężko o bezpieczny i za razem bezpłatny nocleg. Cieszymy się z tego co mamy. Miękko, płasko – raczej bezpiecznie.
            Miejsce o poranku wyglądało tak:







            Wgrywam nową mapę do PC. Od tej chwili motocykl działa jak powinien, nie ma już problemów z zapalaniem.



            Poprawiam też sprężynę stopki, z nią też już nie będzie kłopotów przez kolejne km.



            Dystans, mapka i statystyki:
            http://www.przezswiat.eu

            https://www.facebook.com/PrzezSwiat.eu

            Komentarz


              #21
              Czwartek 12 września
              Dzień bez przygód, nudna przelotówka przeplatana deszczem i słońcem.
              Jedyne, co jest godne wzmianki to to, że w końcu wyjeżdżamy ze strefy zimna i opadów, tuż przed granicą z Bułgarią robi się naprawdę ciepło a chmury odsłaniają wspaniałe widoki. Jednak niska średnia, późny start oraz zmęczenie uniemożliwiają nam osiągnięcie celu, czyli dojazdu do Turcji.
              Zdjęć też jakoś strasznie nie robiliśmy bo parcie na osiągnięcie celu a potem jak największe zbliżenie się do niego było ogromne. Na mapce nawet widać, że padnięte akumulatory w nawigacji nie skłoniły nas do zatrzymania się, a przecież ich wymiana to 1 minuta roboty Także do dystansu należy doliczyć 70km.
              Gdzieś późnym popołudniem, jeszcze w Serbii zatrzymujemy się po raz pierwszy tego dnia na coś innego niż tankowanie. Obiad! Wyciągamy co mamy najlepszego by wynagrodzić sobie trudy podróży.
              Miejsce na „popas” wybieramy fantastyczne, wśród pól kukurydzy, przy polnej dróżce, wśród drzew... Dodawało to smaku dla tego co było w garnku, budowało przygodę. Na koniec kawa, która również napełniamy termos, w końcu będzie walczyć całą noc. Wymieniam także nieszczęsne akumulatory w nawigacji i można ruszać.





              Do granicy pozostało niewiele, planuję dojechać tam na resztkach paliwa a Tomasz ma po prostu wlać na najbliższej stacji za tyle , ile mu zostało lokalnej waluty. 1km przed stacja EnJoy gaśnie. Zmierzcha. Tomasz odjechał. Przeliczyłem się... jakoś jednak udaje się go jeszcze odpalić i na oparach dotaczam się pod dystrybutor. Nie tankuje, mam jeszcze 2L zapasu, żelaznej rezerwy. Wlewam do zbiornika oczywiście rozlewając część po motocyklu – efekt zmęczenia, braku koncentracji... mimo wszystko mamy ciśnienie na dalsza jazdę, zagryzamy wargi i ruszamy w kierunku granicy. Tu na szczęście pusto i odprawa zajmuje nam nie więcej niż godzinę. Dolarów wymienić nam nie chcą, wymieniamy więc euro, tankujemy do pełna sporo tańsze paliwo niż po drugiej stronie szlabanu i ruszamy dalej w kierunku Turcji.
              Około północy napełniamy zbiorniki po raz kolejny tego dnia a w zasadzie to już nocy. Dajemy jednak za wygrana. Postanawiamy jednak poddać się i rozbić się jak najszybciej. Nasz wybór pada na kawałek pola nad rzeka, której nie widać, w końcu jest noc. Ale na mapie widać, że coś jest więc liczymy, że rano uda się chociaż umyć w niej dłonie, wymoczyć stopy. Wjazd na pole straszny – kopny piach więc dalej niż 100m nie brniemy. Mamy za ciężkie motocykle a poza tym widzę w lusterku, że światełko Transalpa jak by zostaje ostro w tyle. Zsiadam z maszyny wcześniej gasząc ją. Miejsce na nocleg idealne. Miękko, równo, z dala od ruchliwej drogi z której niestety hałas słychać doskonale. Najważniejsze jednak , że nie będzie nas widać. Wracam po Tomasza, pomagam mu wypchnąć zakopany motocykl. Dalej standard...szybko rozbity namiot, łyk wody na wieczór, mata, śpiwór. Sen. Jeszcze nie wiemy co tez los szykuje dla nas na jutrzejszy poranek... brrrrrrr!!!

              660km

              http://www.przezswiat.eu

              https://www.facebook.com/PrzezSwiat.eu

              Komentarz


                #22
                Piątek 13go, jeśli nie tego dnia – to kiedy miało wydarzyć się coś złego ?

                Motocykle zapakowane, silnik Transalpa pracuje już od jakiejś minuty i tylko poustawiane tu i ówdzie kamery zwiastują, że nie jest to właściwy odjazd a tylko próba złapania ciekawych ujęć do filmu z naszej wycieczki. Co tu dużo pisać, Tomasz przeszedł sam siebie i zapewnił nam ujęcia jakich nie zobaczycie w większości filmów Zdjęć z akcji niestety nie ma więc musicie uzbroić się w cierpliwość i najzwyczajniej w świecie poczekać. Efekt „popisów”:











                Plastiki to nie wszystko, między kolektorami znajdujemy banknot. Piach sypie się z każdego miejsca a na domiar złego kolegę boli jeszcze bark - obawiamy się by nie odnowiła mu się kontuzja z przed kilku lat . A banknot... to zapewne jeden z wielu jakie wypadły dla Tomasza z kieszeni na bramce autostradowej wczorajszego dnia. Większość pozbierał, jak widać nie wszystkie.




                Zabawa w filmowanie kosztowała nas ponad godzinę poślizgu, przynajmniej na razie, a Tomasza, w przyszłości, kilka setek na nowe plastiki, tudzież naprawę starych.
                Ruszamy. 30m dalej stajemy. Okazuje się, że kierownica jest na tyle krzywa, że dalej nie ma co ryzykować. Bathory obstaje przy serwisie motocyklowym, ja przy wiejskim kowalu. Inne ceny, a i przygoda zacna. Kowala co prawda nie znaleźliśmy ale przydrożny AgroSerwis zrobił co trzeba. Właściciel i pracownik to motocykliści – fart nie z tej ziemi. Naprawiają co trzeba a ja dostaję lutownicę i mam możliwość naprawienia gniazda zapalniczki. Ciężko tak bez cyny polutować kabelki ale jak się poszuka to w ogromnym garażu znajdzie się kawałeczek.
                Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie i można ruszać.

                Ładny początek wyjazdu – myślę sobie i odkręcam manetkę. Trzeba w końcu zacząć nadrabiać stracony czas.















                A tak całą przygodę opisywał będzie kilka dni później poszkodowany:
                Rano Ernest wpadł na genialny pomysł aby zrobić krótkie ujęcie z zawracania na piachu. A Tomasz niestety to podłapał. I o ile samo zawrócenie wyszło wzorowo o tyle potem poniosło byczka deczko i przydzwonił w ten piach a dosiadający wyleciał do przodu. Pęknięta boczna owiewka i dziwnie przekrzywiona kierownica, a no i stłuczony bark drivera, to tyle jeśli chodzi o konsekwencje tej zabawy. No ale ujęcie chyba dobre wyszło. Przy okazji znalazło się 50 euro, które wesoło przypiekało się na kolektorze.


                Granicę przeskakujemy bardzo sprawnie... zapominamy tylko wymienić kasę. No trudno, będziemy płacili kartą. Mijamy jeszcze wyjąca bramkę na autostradzie i już mkniemy ku stolicy. Cały odcinek pokonujemy bez postojów, nie licząc dolewki kilku przemyconych litrów taniego paliwa z Bułgarii. Jest gorąco, bardzo gorąco. W końcu!
                Na obrzeżach tego miasta – molochu zjeżdżamy na jakiś parking gdzie raczymy się przysmakami jakie targamy z kraju. Robimy małe przepakowanie, ustalamy co dalej i ruszamy na wschód.




                Przed kolejna bramka decydujemy się wykupić jednak magiczne naklejki na szyby naszych motocykli (około 15 euro). Niby da się przejechać Turcję bez nich (sprawdzone, policja nie reagowała) ale wolimy nie kusić losu, w końcu jest piątek 13go. Stambuł jak to Stambuł – gigantyczny korek w którym gubimy się kilka razy. Jakoś jazda w parze nam nie idzie i szła nie będzie do samego końca. Tym razem odnajdujemy się w miarę szybko bo już po około 10 minutach.
                Za miastem robi się chłodno więc ubieramy co nieco na siebie na stacji benzynowej. Kolejka gigant ale jak może jej nie być skoro za paliwo płacimy w jednej kolejce a za zakupioną wodę w drugiej. Za moją wodę płaci jakiś uprzejmy jegomość stojący w kolejce za mną. Nie wiem czy to uprzejmość, miły gest czy efekt pośpiechu bo za litrową buteleczkę byłbym zmuszony zapłacić karta... gotówki w końcu nadal nie mieliśmy – miło

                Gdzieś około 23:00 poddajemy się, opuszczają nas siły, dopada autostradowa nuda. „Usypiamy” za sterami. Nie ma co ryzykować więc na parkingu, na miękkiej trawce, pod latarnią rozbijamy namiot i wskakujemy do środka na 5-6h snu.
                Jednak 13ty, do tego w piątek jeszcze się nie skończył...

                Mapka oczywiście nie pełna bo Garmin odmawiał posłuszeństwa. Ot, po prostu się wyłączał i nie chciał pracować dłużej niż 2-3minuty. Sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy w kolejnych dniach po czym jak gdyby nigdy nic nawigacja zaczęła pracować tak jak powinna...
                Przejechane: 570km.

                http://www.przezswiat.eu

                https://www.facebook.com/PrzezSwiat.eu

                Komentarz


                  #23
                  Gdzieś około 23:00 poddajemy się, opuszczają nas siły, dopada autostradowa nuda. „Usypiamy” za sterami. Nie ma co ryzykować więc na parkingu, na miękkiej trawce, pod latarnią rozbijamy namiot i wskakujemy do środka na 5-6h snu. Tak miał się skończyć, pechowo rozpoczęty, 13 dzień miesiąca
                  Jednak 13ty, do tego w piątek jeszcze się nie skończył...

                  Godzinę, może chwilę później budzi mnie szelest... mam złe myśli. Po prostu czuję, że coś się stało! Otwieram więc szybko zamek namiotu, wychylam się i mym oczom ukazuje się dramatyczny widok. Serce wali jak oszalałe. I nie ważne, że noc jest chłodna, nie nieważne, że wieje zimny wiatr - na mym ciele pojawia się pot, robi się gorąco... Ekspandery powiewają na silnym wietrze uderzając o motocykl – to one mnie zbudziły. Jeszcze nie dociera do mnie to, że zginęła cała 50L torba pozostawiona na motocyklu. Przytwierdzona 4 ekspanderami, siatką... pozostawiona pod latarnią... na razie widzę tylko otwarte sakwy i czuję pustkę. Pustka również w sakwach. Zakładam coś na siebie, latarka w dłoń, gaz pieprzowy w drugą i ruszam oceniać straty. Ruszam to zdecydowanie zbyt duże słowo, motocykl stał nie dalej jak metr od przedsionka naszego namiotu.
                  Przychodzi opamiętanie, trzeba działać, im szybciej – tym lepiej. Sprawa w końcu może być gorąca. Wypatruję śladów złodziejaszka, kamer... Nie ma ani jednego, ani drugiego. Kilka metrów dalej widzę upuszczoną bańkę BelRaya z której sączy się olej. Widać dokładnie, że sprawca był jeden i brał tyle ile dał radę udźwignąć. Podnoszę olej – zostało tyle, że spokojnie wystarczy na wymianę. Idę dalej. Tomasz zostaje, pilnuje tego co zostało... Zwracam mu tylko uwagę by miał się na baczności bo przecież może wrócić, nie sam...
                  Obchodzę wszystko dookoła dość dokładnie szukając śladów. Znajduję jeden, jakieś 100m dalej. Prowadzą na koniec parkingu – ewidentnie jakiś kierowca TIRa.
                  Wyrzucił jedną zbędą rzecz, reszta z pewnością wylądowała w szoferce i ...odjechała ;( Nic więcej nie udaje się odnaleźć. Wkurzenie na maksa. Bezsilność. Już sam nie wiem co robić. Zwijać się i jechać dalej, po godzinie snu – bez sensu, spać ...trochę strach.
                  Zmęczenie jednak wygrywa. Zabieram do namiotu to, co zostało, Tomasz , taką samą torbę jak moja skradziona również zgarnia do namiotu. Kto uważnie czyta, ten wie, że Tomasz wcisnął mi pierwszego dnia tą cięższą, bardziej wypchaną torbę a sam wiózł moją, lżejszą ale z cenniejszymi rzeczami. Stratę tej wspólnej spokojnie przeżyjemy (głownie chemia i żywność), nie było tam nic szczególnie cennego, choć i tak będziemy ją w ciężkich sytuacjach wspominać nie raz, i nie dwa, przełykając ślinę... Zawartość sakw natomiast, która uleciała w nieznane, to rozpacz dla mnie, dla zdrowia, komfortu, dla portfela...
                  Nie będę robił tu listy, nie będzie rachunku - wszystko wyjdzie w dalszej części opowieści, niestety zdarzenie to odbiło się na całym dalszym wyjeździe, pozmieniało nam wszystko. Czy na dobre - do dziś tego nie wiem ale kto wie, może uratowało nam życie... a może wprost przeciwnie, spłyciło nasz górski wyjazd do „wyżyn”, pozbawiło prawdziwej przygody na jaką liczyliśmy. Osąd pozostawię Wam, ja przestałem już to rozkminiać.

                  Budzimy się przed budzikiem, pierwsza rzecz to sprawdzenie czy oby motocykle jeszcze stoją.
                  Są. Można więc się pakować. Nie chcemy „bawić się” w zgłaszanie tego zajścia policji, szkoda nam czasu, nie wierzymy w sukces. Poza tym nocleg nie do końca był legalny więc mogło by się to skończyć jakimś mandatem lub coś w tym stylu. Odpuszczamy temat.
                  Śniadania nie ma – kuchenka multipaliwowa, specjalnie zabrana na zimowe, górskie warunki odjechała i już nie wróci. Podobnie jak cały zapas jedzenia. Tego górskiego: liofilizowanego, suszonego, konserwowego, smacznego... Coś tam sobie kupimy. No trudno. No przecież nie pójdziemy do baru, nie zjemy jak normalni ludzie. Nie my – my nie jesteśmy normalni

                  Ruszamy. Zimno... cała moja ciepła odzież (w tym ta ogrzewana elektrycznie, zabrana zamiast podpinek), ciepłe rękawice... również stały się łupem złodziejaszka. Teraz zamiast podziwiać widoki rozglądamy się za sklepem. Jest tyle rzeczy do kupienia!
                  Zjeżdżamy do pierwszego większego miasta. Trzeba uzupełnić zapasy, dokupić trochę szpeju, wymienić walutę. Tomasz zostaje przy maszynach ja ruszam w miasto. Sklepu ze szpejem turystycznym nie mogę znaleźć, nie ma mowy również by kogoś zapytać – wszyscy spikają tylko po turecku. Czas mnie goni bo wiem, że Tomasz denerwuje się tam na potęgę. Niestety jedynce co udaje mi się kupić to kilka niezbędnych kosmetyków (kosmetyczka tez poszła się ...ać ). Brak soczewek (takich do korekty wzroku, są ale nie o takiej wartości jaka jest potrzebna a koszt...x3 w stosunku do cen w PL, poza tym, nie da się kupić 2szt – tylko całe opakowania – czyli 12szt.), brak pojemników z gazem (mamy ze sobą druga kuchenkę zabraną na wypadek awarii podstawowej...). Nie ma praktycznie nic ;( Za ochronę od deszczu będą chyba robiły worki na śmieci. Ostatecznie przecież mogę wyciągnąć górskie spodnie... tak, to jest myśl! Damy radę! Słonko tak w końcu pięknie świeci. Na rynku starego miasta wybija 12:00! Mam dość. Wrzucam na luz, macham na całą tą sytuację ręką i uznaję, że nic się nie stało. Wracam. Już uśmiechnięty ale jeszcze nie raz zginie on z mojej twarzy choć sobie mocno obiecuję, że tak nie będzie....
                  Tomasz widzę, że również pogodzony ze stratami.
                  Wykorzystujemy sytuację, że przy motocyklach kręci się parkingowy rozdzielamy się. Czyżby zaufanie do ludzi znów wróciło ?
                  Jeden biegnie po pieczywo i coś do niego, drugi po warzywa i owoce na deser. Lokalne sklepiki zaliczone, kasa wymieniona, cel obrany. Ruszamy. Cel: zaszyć się gdzieś w pobliskich górach, pośmigać po serpentynach, znaleźć bezpieczny nocleg i odespać dzisiejsza zarwaną noc.
                  2km dalej....



                  Już zupełnie odprężeni zajadamy śniadanie jak gdyby nigdy nic. Mijają nas miejscowi, pozdrawiają. Pogoda niestety psuje się na tyle, że po burzliwej dyskusji czy pchać się w burzę bez membran, czy nie. Nasza "Pogodynka" i "Anioł Stróż" w osobie Mirka (Mirmil - dzięki!) wysyła nam niepokojące komunikaty pogodowe. Wracamy i jak najszybciej autostradą na wschód, ominąć zbliżający się front pogodowy.

                  - Uciekajcie do Kapadocji, to jedyne miejsce gdzie nie pada a w dodatku jest ciepło – tak brzmi głos rozsądku z Polski. Mirek wiedział gdzie jesteśmy (mieliśmy GPS Spota) i co mamy w planach także mógł koordynować nasze ruchy, wybierać nam ścieżki w zależności od sytuacji pogodowo – politycznej. Poza tym jechaliśmy w góry więc taka osoba przy komputerze, dysponująca chęcią i czasem była czymś bardzo pomocnym, wręcz chwilami cudownym. Powitanie w nowym kraju, aktualny kurs waluty, co zwiedzić, co zjeść... taki SMSowy przewodnik. Bajer!

                  W Bolu gubimy się bo Garmin znów ma focha a nasza znajomość topografii miasta jest nijaka. Postanawiamy się z nawigacją rozprawić na dobre na stacji benzynowej. Pogadaliśmy sobie tak, że już więcej garniak nie dał ciała ale przybyła mu nowa rysa na obudowie...



                  Wracamy na autostradę i na razie jedziemy zgodnie z pierwotnym planem, skrupulatnie układanym miesiącami. Planem, który już za kilka dni legnie w gruzach. A tymczasem - Kapadocjo! Nadchodzimy!

                  Daleko tego dnia nie zajeżdżamy bo... zmęczenie nie pozwala jechać Tomaszowi w sposób kontrolowany. Chłopina miota się od lewej do prawej przycinając co chwile „komara”. Akurat tych scen nie widziałem bo jechałem pierwszy ale chłopak sam się opamiętał w porę, wyprzedził i pokierował w ustronne miejsce. Lądujemy więc gdzieś w chaszczach i zasypiamy. Jest ciepło, przyjemnie. Śpimy w zagłębieniu osłonięci od wiatru, ciekawskich spojrzeń. Ja znów w kasku, z muzyką Miód. Aż wstawać mi się nie chciało!

                  Tego dnia nie wiedzieliśmy co to aparat fotograficzny, co to kamera. Ocknęliśmy się dopiero wieczorem. A nocleg tego dnia był wyjątkowo odległy od cywilizacji...








                  Przejechane ponad 400km ( na mapce znów uciekło kilka km - ach ten Garmin...)





                  - - - Zaktualizowano - - -

                  Gdzieś około 23:00 poddajemy się, opuszczają nas siły, dopada autostradowa nuda. „Usypiamy” za sterami. Nie ma co ryzykować więc na parkingu, na miękkiej trawce, pod latarnią rozbijamy namiot i wskakujemy do środka na 5-6h snu. Tak miał się skończyć, pechowo rozpoczęty, 13 dzień miesiąca
                  Jednak 13ty, do tego w piątek jeszcze się nie skończył...

                  Godzinę, może chwilę później budzi mnie szelest... mam złe myśli. Po prostu czuję, że coś się stało! Otwieram więc szybko zamek namiotu, wychylam się i mym oczom ukazuje się dramatyczny widok. Serce wali jak oszalałe. I nie ważne, że noc jest chłodna, nie nieważne, że wieje zimny wiatr - na mym ciele pojawia się pot, robi się gorąco... Ekspandery powiewają na silnym wietrze uderzając o motocykl – to one mnie zbudziły. Jeszcze nie dociera do mnie to, że zginęła cała 50L torba pozostawiona na motocyklu. Przytwierdzona 4 ekspanderami, siatką... pozostawiona pod latarnią... na razie widzę tylko otwarte sakwy i czuję pustkę. Pustka również w sakwach. Zakładam coś na siebie, latarka w dłoń, gaz pieprzowy w drugą i ruszam oceniać straty. Ruszam to zdecydowanie zbyt duże słowo, motocykl stał nie dalej jak metr od przedsionka naszego namiotu.
                  Przychodzi opamiętanie, trzeba działać, im szybciej – tym lepiej. Sprawa w końcu może być gorąca. Wypatruję śladów złodziejaszka, kamer... Nie ma ani jednego, ani drugiego. Kilka metrów dalej widzę upuszczoną bańkę BelRaya z której sączy się olej. Widać dokładnie, że sprawca był jeden i brał tyle ile dał radę udźwignąć. Podnoszę olej – zostało tyle, że spokojnie wystarczy na wymianę. Idę dalej. Tomasz zostaje, pilnuje tego co zostało... Zwracam mu tylko uwagę by miał się na baczności bo przecież może wrócić, nie sam...
                  Obchodzę wszystko dookoła dość dokładnie szukając śladów. Znajduję jeden, jakieś 100m dalej. Prowadzą na koniec parkingu – ewidentnie jakiś kierowca TIRa.
                  Wyrzucił jedną zbędą rzecz, reszta z pewnością wylądowała w szoferce i ...odjechała ;( Nic więcej nie udaje się odnaleźć. Wkurzenie na maksa. Bezsilność. Już sam nie wiem co robić. Zwijać się i jechać dalej, po godzinie snu – bez sensu, spać ...trochę strach.
                  Zmęczenie jednak wygrywa. Zabieram do namiotu to, co zostało, Tomasz , taką samą torbę jak moja skradziona również zgarnia do namiotu. Kto uważnie czyta, ten wie, że Tomasz wcisnął mi pierwszego dnia tą cięższą, bardziej wypchaną torbę a sam wiózł moją, lżejszą ale z cenniejszymi rzeczami. Stratę tej wspólnej spokojnie przeżyjemy (głownie chemia i żywność), nie było tam nic szczególnie cennego, choć i tak będziemy ją w ciężkich sytuacjach wspominać nie raz, i nie dwa, przełykając ślinę... Zawartość sakw natomiast, która uleciała w nieznane, to rozpacz dla mnie, dla zdrowia, komfortu, dla portfela...
                  Nie będę robił tu listy, nie będzie rachunku - wszystko wyjdzie w dalszej części opowieści, niestety zdarzenie to odbiło się na całym dalszym wyjeździe, pozmieniało nam wszystko. Czy na dobre - do dziś tego nie wiem ale kto wie, może uratowało nam życie... a może wprost przeciwnie, spłyciło nasz górski wyjazd do „wyżyn”, pozbawiło prawdziwej przygody na jaką liczyliśmy. Osąd pozostawię Wam, ja przestałem już to rozkminiać.

                  Budzimy się przed budzikiem, pierwsza rzecz to sprawdzenie czy oby motocykle jeszcze stoją.
                  Są. Można więc się pakować. Nie chcemy „bawić się” w zgłaszanie tego zajścia policji, szkoda nam czasu, nie wierzymy w sukces. Poza tym nocleg nie do końca był legalny więc mogło by się to skończyć jakimś mandatem lub coś w tym stylu. Odpuszczamy temat.
                  Śniadania nie ma – kuchenka multipaliwowa, specjalnie zabrana na zimowe, górskie warunki odjechała i już nie wróci. Podobnie jak cały zapas jedzenia. Tego górskiego: liofilizowanego, suszonego, konserwowego, smacznego... Coś tam sobie kupimy. No trudno. No przecież nie pójdziemy do baru, nie zjemy jak normalni ludzie. Nie my – my nie jesteśmy normalni

                  Ruszamy. Zimno... cała moja ciepła odzież (w tym ta ogrzewana elektrycznie, zabrana zamiast podpinek), ciepłe rękawice... również stały się łupem złodziejaszka. Teraz zamiast podziwiać widoki rozglądamy się za sklepem. Jest tyle rzeczy do kupienia!
                  Zjeżdżamy do pierwszego większego miasta. Trzeba uzupełnić zapasy, dokupić trochę szpeju, wymienić walutę. Tomasz zostaje przy maszynach ja ruszam w miasto. Sklepu ze szpejem turystycznym nie mogę znaleźć, nie ma mowy również by kogoś zapytać – wszyscy spikają tylko po turecku. Czas mnie goni bo wiem, że Tomasz denerwuje się tam na potęgę. Niestety jedynce co udaje mi się kupić to kilka niezbędnych kosmetyków (kosmetyczka tez poszła się ...ać ). Brak soczewek (takich do korekty wzroku, są ale nie o takiej wartości jaka jest potrzebna a koszt...x3 w stosunku do cen w PL, poza tym, nie da się kupić 2szt – tylko całe opakowania – czyli 12szt.), brak pojemników z gazem (mamy ze sobą druga kuchenkę zabraną na wypadek awarii podstawowej...). Nie ma praktycznie nic ;( Za ochronę od deszczu będą chyba robiły worki na śmieci. Ostatecznie przecież mogę wyciągnąć górskie spodnie... tak, to jest myśl! Damy radę! Słonko tak w końcu pięknie świeci. Na rynku starego miasta wybija 12:00! Mam dość. Wrzucam na luz, macham na całą tą sytuację ręką i uznaję, że nic się nie stało. Wracam. Już uśmiechnięty ale jeszcze nie raz zginie on z mojej twarzy choć sobie mocno obiecuję, że tak nie będzie....
                  Tomasz widzę, że również pogodzony ze stratami.
                  Wykorzystujemy sytuację, że przy motocyklach kręci się parkingowy rozdzielamy się. Czyżby zaufanie do ludzi znów wróciło ?
                  Jeden biegnie po pieczywo i coś do niego, drugi po warzywa i owoce na deser. Lokalne sklepiki zaliczone, kasa wymieniona, cel obrany. Ruszamy. Cel: zaszyć się gdzieś w pobliskich górach, pośmigać po serpentynach, znaleźć bezpieczny nocleg i odespać dzisiejsza zarwaną noc.
                  2km dalej....



                  Już zupełnie odprężeni zajadamy śniadanie jak gdyby nigdy nic. Mijają nas miejscowi, pozdrawiają. Pogoda niestety psuje się na tyle, że po burzliwej dyskusji czy pchać się w burzę bez membran, czy nie. Nasza "Pogodynka" i "Anioł Stróż" w osobie Mirka (Mirmil - dzięki!) wysyła nam niepokojące komunikaty pogodowe. Wracamy i jak najszybciej autostradą na wschód, ominąć zbliżający się front pogodowy.

                  - Uciekajcie do Kapadocji, to jedyne miejsce gdzie nie pada a w dodatku jest ciepło – tak brzmi głos rozsądku z Polski. Mirek wiedział gdzie jesteśmy (mieliśmy GPS Spota) i co mamy w planach także mógł koordynować nasze ruchy, wybierać nam ścieżki w zależności od sytuacji pogodowo – politycznej. Poza tym jechaliśmy w góry więc taka osoba przy komputerze, dysponująca chęcią i czasem była czymś bardzo pomocnym, wręcz chwilami cudownym. Powitanie w nowym kraju, aktualny kurs waluty, co zwiedzić, co zjeść... taki SMSowy przewodnik. Bajer!

                  W Bolu gubimy się bo Garmin znów ma focha a nasza znajomość topografii miasta jest nijaka. Postanawiamy się z nawigacją rozprawić na dobre na stacji benzynowej. Pogadaliśmy sobie tak, że już więcej garniak nie dał ciała ale przybyła mu nowa rysa na obudowie...



                  Wracamy na autostradę i na razie jedziemy zgodnie z pierwotnym planem, skrupulatnie układanym miesiącami. Planem, który już za kilka dni legnie w gruzach. A tymczasem - Kapadocjo! Nadchodzimy!

                  Daleko tego dnia nie zajeżdżamy bo... zmęczenie nie pozwala jechać Tomaszowi w sposób kontrolowany. Chłopina miota się od lewej do prawej przycinając co chwile „komara”. Akurat tych scen nie widziałem bo jechałem pierwszy ale chłopak sam się opamiętał w porę, wyprzedził i pokierował w ustronne miejsce. Lądujemy więc gdzieś w chaszczach i zasypiamy. Jest ciepło, przyjemnie. Śpimy w zagłębieniu osłonięci od wiatru, ciekawskich spojrzeń. Ja znów w kasku, z muzyką Miód. Aż wstawać mi się nie chciało!

                  Tego dnia nie wiedzieliśmy co to aparat fotograficzny, co to kamera. Ocknęliśmy się dopiero wieczorem. A nocleg tego dnia był wyjątkowo odległy od cywilizacji...








                  Przejechane ponad 400km ( na mapce znów uciekło kilka km - ach ten Garmin...)



                  http://www.przezswiat.eu

                  https://www.facebook.com/PrzezSwiat.eu

                  Komentarz


                    #24
                    Dajesz dalej!
                    hominis est errare, insipientis in errore perseverare
                    Komar 2350; WSK 175 Kobuz; JAWA TS 350 Sport; YAMAHA XT660Z; KTM LC4 ADV; KTM LC8 ADV; obecnie KTM 625 SXC

                    Komentarz


                      #25
                      Niedziela, 15 września

                      Budzimy się w przepięknej okolicy więc kolejność postępowania jest znana. Zdjęcia, film - o śniadaniu żaden z nas nawet nie pomyślał
                      Karmimy się czymś innym, równie smacznym! No, przynajmniej nam smakuje.










                      2h później, 5km dalej mkniemy już trasą z której wczoraj zjechaliśmy w poszukiwaniu ustronnego miejsca. D750 to malowniczo położona, bardzo dobrej jakości asfaltowa wstęga, która zdaje się ciągnąć aż do samego nieba. Po 60km dojeżdżamy do słonego jeziora Tuz Golu (Jezioro Solne/Słone)które jest drugim co do wielkości jeziorem w Turcji.
                      Co ciekawe, zasolenie jest tu o 5% większe niż w słynnym Morzu Martwym. Niestety popływać się nie dało, jezioro w doskonałej większości było wyschnięte, pewnie tylko okresowo ale jednak... można za to było sobie pochodzić po pokładach soli, zrobić sobie maseczkę błotno solną I to na tyle. Na pamiątkę zostają nam tylko zdjęcia i poczucie maleńkości po naklejce na Hiszpańskiej małej Tenerce - Around Gaia ( https://www.facebook.com/aroundgaia). Niestety właścicieli nie spotykamy ale ewidentnie widać, że jedzie na niej dwie osoby! Z pewnością bardziej niż nas zainteresowało ich owe jezioro i poszli daleko w jego głąb. W sumie to i nas interesowało, ale po zdarzeniach z ostatniego dnia, baliśmy się na dłużej spuścić z oka nasze motocykle. jak tu się nie zainteresować tymi kolorami, formami. Gdzie nie spojrzysz to słonko daje inne kolory soli. Pięknie, po prostu pięknie.



















                      - - - Zaktualizowano - - -

                      Nie mamy już kuchenki, nie mamy już jedzenia, w dodatku kończy nam się paliwo. Postanawiamy więc załatwić problem w najprostszy i najdroższy sposób
                      Stacja benzynowa i restauracja pod Aksaray wita nas szeroko otwartymi ramionami szefa. Jest herbatka, jest internet, jest jedzenie, o dziwo tanie i ...jak się potem okaże najsmaczniejsze na całej naszej trasie. Polecamy!
                      Niestety magiczne słowo internet... opóźnia nas o około 2h To działa na nas jak magnes gdyż mamy jako takie zobowiązania, *musimy wysłać relację do radia itp.itd. *Musimy zadbać o naszą stronę www itp. Najważniejsze jednak, że sprawia nam to frajdę i jedyne czego żałujemy, to to, że nie mamy dostępu do sieci w nocy, w namiocie, tak , by nie marnować czasu w dzień, gdy jest ciepło, gdy świeci piękne słonko, gdy można nadrabiać stracone godziny, dni...

                      Podział zadań: razem nagrywamy dźwięk, Tomasz pisze tekst, ja wnoszę obraz - czyli zdjęcia.


                      Z szefem, darmowa herbatka + uczciwa cena za duży i pyszny obiad (15zł). Dalej tak tanio i smacznie już nie będzie ;( :



                      Przy obiadku oczywiście ustalamy również dalszy bieg zdarzeń, plan podróży. Wynikiem głosów dwa do zera wybieramy ciekawsza opcję dojazdu do Kapadocji - przez wąwóz Ihlara. Już sama dojazdówka powoduje, że serca bija nam szybciej a migawka aparatu pracuje w końcu z należytą częstotliwością.




                      Uciekamy z asfaltu gdzie tylko się da. Każdy skrót jest nasz! Zdjęć tyle, że gdybyśmy mieli aparat na klasyczne filmy, musielibyśmy je wymieniać co postój, czasem nawet więcej niż rolkę... Drogocenny czas ucieka a my cieszymy się jak dzieci otaczającym nas krajobrazem. Wiemy, że do celu daleko, że nasz plan jest coraz mniej realny, a mimo to... cieszymy się Turcją, Turcją której praktycznie w planach nie było. To miał być szybki przelot z przystankiem w Kapadocji i Stambule. Ale jak zostawić takie widoki, no jak ?



















                      *czyt. chcemy!

                      - - - Zaktualizowano - - -

                      30km od posiłku lądujemy w Yaprakhisar - magicznie położonej miejscowości. To naprawdę trzeba zobaczyć! Spokojnie do wpisania na listę najpiękniejszych miejsc, tras do przejechania. No po prostu będąc w Turcji NIE MOŻNA tego nie zobaczyć!
                      Niby tylko 30 km od stacji benzynowej a tankujemy "znów" nasze maszyny - powód jest prosty - w Turcji bardzo często na stacjach benzynowych nie ma benzyny... paliwo jest tam na tyle drogie, że na benzynie mało kto jeździ. Za to ON jest zawsze, często jest również LPG. Także trzeba uważać i nie jechać "do pustego".

                      A co do samego Yaprakhisar to spodobało mi się tak, że zarzucam Was fotkami








































                      Po tych chwilach pełnych "uniesień" jedziemy zgodnie z drogowskazami do jakiegoś równie pięknego miejsca - konkretnie do Belisirma. Miejsce nie wzbudza w nas euforii za to miły akcent bowiem lokalna młodzież częstuje nas pysznymi słodyczami, widząc jak nam smakują, częstują po raz kolejnym tym co im zostało, robią sobie z nami pamiątkowe fotki i odjeżdżają swoim skuterem. Nas tak zamurowało, że ... nie mamy z nimi zdjęcia ;(






                      A to już kawałeczek wąwozu o którym pisałem wcześniej. Ciagnie się podobno na długości około 16km doliną wyciętą w wulkanicznych skałach przez rzekę Melendiz. jak się potem dowiedzieliśmy w jego ścianach, w okresie bizantyjskim wykuto wiele kościołów i mieszkań. Niestety nie dane nam było ich zobaczyć ;(






                      Słonko zaczyna chylić się ku zachodowi więc zaczynamy powolutku rozglądać się za miejscem do noclegu. Dopiero teraz dociera do nas jak niewiele oddaliliśmy się od ostatniego miejsca biwakowego...





















                      Kręcimy się tak chyba z 1,5h aż w końcu zrezygnowani lądujemy w byle jakim miejscu, po środku niczego, pomiędzy dwoma miasteczkami.
                      Zdjęcia "nocne" w kolejnej odsłonie, na dziś i tak jakoś tego dużo wyszło


                      Mapka, statystyki:


                      Ostatnio edytowany przez Neno; 3177.
                      http://www.przezswiat.eu

                      https://www.facebook.com/PrzezSwiat.eu

                      Komentarz


                        #26
                        czytamy czytamy -zresztą na kilku portalach (taki random trochę )

                        jak zwykle piękne zdjęcia
                        tym razem trochę więcej przygód -niestesty tych złych

                        ps niesamowity fart,że spotkaliście ich http://aroundgaia.com/
                        śledzę ich od początku
                        ST legenda Dakaru http://passion4travel.pl/index.php/c...dow/motocykle/
                        FB: http://www.facebook.com/kamilltee

                        Komentarz


                          #27
                          Zamieszczone przez kamilltee Zobacz posta
                          ps niesamowity fart,że spotkaliście ich http://aroundgaia.com/
                          śledzę ich od początku
                          Jeszcze o nich będzie - ten świat na prawdę nie jest taki wielki
                          http://www.przezswiat.eu

                          https://www.facebook.com/PrzezSwiat.eu

                          Komentarz


                            #28
                            Na kolację Tomasz wciąga "coś", ja mimo, że kocham jeść zawsze na wyjazdach robię sobie post, więc o jakiejkolwiek kolacji mowy być nie może. Zresztą... prawdę mówiąc to jakoś za bardzo przez to nie cierpię, po prostu w czasie gdy Tomek pałaszuje coś z zapasów, ja oddaje się równie przyjemnej rzeczy - uwieczniam piękne chwile.
                            Tego wieczoru wyciszyć się pozwalały takie widoki :












                            Poniedziałek, 16 września, 7 dzień w trasie.

                            To już tydzień od kiedy nie widzieliśmy łóżka, prysznica, TV itp. przybytków cywilizacji.
                            I o dziwo właśnie to wprowadza nas w doskonałe humory tego ranka. Do tego piękna pogoda "za oknem" więc budziki z 6:00 przestawiamy na 7:30, jak co dzień z resztą Jak co dzień nasz plan schodzi na ... dalszy plan. Co zrobić, sen - ważna rzecz
                            Wczoraj się nie udało dojechać do celu, dziś nie uda spełnić się naszego marzenia, tego co zaplanowaliśmy sobie (o tym później) na Kapadocję, więc nie mamy wyrzutów sumienia. Do celu bowiem zostało raptem 100km czyli maksymalnie 2h. Dzień jakoś sobie zagospodarujemy ale jako pierwsze musimy znaleźć jakąś agencję i wydać po 100 euro na gorące tureckie marzenie

                            Po długiej walce samych ze sobą w końcu wyszliśmy z ciepłych śpiworków na rześkie "poranne" powietrze. Leniwie pakujemy maszyny i odjeżdżamy.






                            A to widok na okolice naszego obozowisku za dnia. Teraz widać co tak świeciło w nocy.








                            Czas start. Tomasz rusza do przodu. Ja z tyłu, mam nagrywać wyjazd, aż do asfaltu. Boję się tylko by nie skończyło się tak jak w Bułgarii. Wbijam jedynkę i ... kamera odpada na ziemię. Uff, dobrze, że to zauważyłem. Zanim się pozbieram Tomasz już czeka na asfalcie. Z ujęć nici. Trzeba będzie rozsądniej wybierać miejsce mocowania dla kamery. Na szczęście miękka trawka zamortyzowała upadek.




                            Pierwsza agencja na obrzeżach Nevsehir jest zamknięta, pewnie zbyt wczesna godzina na takie interesy. Lecimy więc dalej.
                            Wszelkie formalności załatwiamy kilka kilometrów dalej na przedmieściach Uchisar. Cena zbita ze 120 do 90euro. Mamy stawić się o 5 rano i... dołożymy do pieca:



                            To właśnie nasze małe-wielkie marzenie. Po raz pierwszy oderwać się od ziemi na dłużej niż kilka sekund (żaden z nas nie latał wcześniej samolotem itp.).

                            Za miastem krótki postój na parkingu z pięknym widokiem na dolinę:






                            Pomysł na resztę dnia? Pojeździć! To było proste, teraz należało znaleźć jakieś fajne ścieżki. pakujemy się w jedną taką - jest zakaz dla wjazdu ale tylko dla quadów. Wjeżdżamy. 3km później zawracamy bo droga nie przejezdna dla maszyn naszej, ciężkiej wagi. Woda wydrążyła tu sporej głębokości koleiny. Szkoda nas, maszyn, sił i czasu. Odpuszczamy zgodnie.
                            Odjeżdżamy kawałek od miasta, bez planów - byle dalej od cywilizacji.
                            Jedziemy tam gdzie nas oczy niosą, najwyżej jak się da.








                            Nawet nie wiem kiedy uciekają nam te wszystkie godziny. A my zupełnie jak dzieci, z górki, na górkę. Micha ucieszona, banan na twarzy. I tylko wybieramy coraz to lepsze miejsce pod namiot, by w końcu, po namowach Tomasz opuścić przed zmrokiem owe drogi bo poranny wyjazd w ciemnościach nie wróżył nic dobrego dla Tomasza i jego Transalpa. Duże stromizny, mnóstwo kamieni, dziur...
                            XT już w sam sobie świeci lepiej a do tego te SuperMini...











































                            W końcu, zmuszeni coraz szybciej opadającym słonkiem, rozbijamy namioty w średnio urokliwej okolicy... ale przynajmniej blisko miejsca skąd rano ruszymy autokarem polatać balonem.
                            Dzień, jak zawsze kończymy starannym serwisem. W ruch idą mokre chusteczki, żel antybakteryjny itp. wynalazki. W miarę posiadanych zapasów oszczędzamy owe "technologie" wspomagając się po prostu woda z 5 L butelek.
                            A kartusza z gazem znów nie udało się kupić....



                            Mapka:






                            Zapowiedź dnia kolejnego:


                            http://www.przezswiat.eu

                            https://www.facebook.com/PrzezSwiat.eu

                            Komentarz


                              #29
                              Wstajemy baaardzo wcześnie jak na nas. Budziki ustawione na 3AM, mimo to drzemiemy do 3:30. Potem w pośpiechu, w ciemnościach pakujemy majdan tak szybko jak tylko się da. O śniadaniu nie było nawet mowy. Strach, panika, że nie zdążymy. Nerwowo szukam w nawigacji miejsca gdzie mamy dojechać. Ta, jak na złość przycina się raz i drugi. Ciśnienie rośnie. A mieliśmy wstać tak by mieć te 30-45minut zapasu, tak na wypadek dziury w dętce...itp. itd. ...
                              Gdy wyjeżdżamy na asfalt panuje już nie mały ruch. Dziesiątki terenowych auta ciągną na swych przyczepach kosze, balony i cały ten majdan. Komfortowe busy transportują klientów. Jest 4:45 a przed nami około 10km. Śpieszymy się jak tylko można mając na uwadze to, że silniki i opony są jeszcze nie rozgrzane i o pałowaniu nie może być mowy!
                              Dojeżdżamy punkt 5:00! Na parkingu pusto. Nikogo już nie ma ;( Ani aut, ani ludzi ;( W oczach strach i przerażenie...
                              Zdenerwowani szukamy kogoś, kto udzieli nam informacji. Wychodzi jakiś koleś i każe zabrać stąd motocykle, za bramę i ustawić je wzdłuż ogrodzenia. Nie bardzo nam to pasuje ale cóż...
                              5minut później jesteśmy gotowi. Oddajemy nasze kaski na przechowanie i... wprowadzamy motocykle z powrotem na parking bo kolejny parkingowy twierdzi, że tak jednak można i, że tak będzie bezpieczniej. Gdzieś dzwoni i za chwilę zatrzymuj się bus, który zabiera nas gdzieś... nie wiemy gdzie. kazali wsiadać, o nic nie pytać, niczym się nie martwić. Po drodze odwiedzamy hotele i zbieramy resztę ludzi. Szkoda, że pod nasz hotel nie podjechali....




                              Dojeżdżamy na rozległy plac. Przypomina nam się , że już tu wczoraj byliśmy, krążyliśmy tu motocyklami w poszukiwaniu fajnych ścieżek do jazdy.
                              Chwilę przed opuszczeniem auta następuje sprawdzenie listy obecności, zaproszenie na kawę i wyznaczenie miejsca zbiórki.
                              Wysiadamy. Z pobliskiej budki każdy z nas dostaje po bułeczce oraz kawie lub herbacie - do wyboru, do koloru.
                              Zajadamy, popijamy i obserwujemy towarzystwo. najbardziej w oczy rzucają się Azjaci. Ich przewodnik chodzi z kartonikiem, którego zawartość poznajemy po chwili. To nic innego jak "chińskie" zupki w kubeczkach. Zalewają je wrzątkiem i pałaszują, robiąc nam niemałego smaka! No ale cóż, nie można mieć wszystkiego Wsłuchiwanie się w burczenie naszych żołądków przerywa nawoływanie przewodnika/kierownika. Rozdziela nasza grupkę na 3 i kieruje do poszczególnych balonów. Tam możemy poprzyglądać się procedurom startowym, napełnianiu tychże powietrzem, a w zasadzie ogrzewaniu go. Zdjęcia niestety wychodzą nieostre, nie mamy statywu a nadal panuje ciemność a poranny chłodek nie pomaga w utrzymaniu aparatu nieruchomo przez min. 1,5sek.
                              Trudno. Ten obraz musimy wyryć w naszej pamięci.






                              30minut później siedzę, a w zasadzie stoję już w koszu. Tomasz obok. Ja niestety, ze swoim nikczemnym wzrostem i miejsce w środku kosza, mam kiepski humor... Tuż przed startem następuje liczenie i okazuje się, że po naszej stronie jest za dużo osób. Próbują rozdzielić jakąś parkę ale kobieta protestuje stanowczo, niemal zalewa się łzami. To była okazja! Zgłaszam się na ochotnika - gorszego miejsca przecież już dostać nie mogę.
                              Hura!!! Udało się! Stoję przy skraju, mam świetny widok na 2 strony, jest też luźniej.
                              Krótka instrukcja z której i tak niewiele rozumiem i startujemy. Poszło nam dużo lepiej niż ekipom obok, praktycznie nie było czuć startu - płynnie, powoli. Mistrzostwo!
                              I ten odgłos palnika, te płomienie ! No po prostu marzenie! Spełnione marzenie! Czekałem na nie równo 10lat, tyle bowiem minęło od mojej ostatniej wizyty w Kapadocji, wtedy marzyłem ale... nie było za co ;(

                              Chwilę potem byliśmy już wysoko, ucichły rozmowy, co jakiś czas było tylko słychać głębokie westchnienia z wrażenia. Widoki zapierały dech i po chwili go oddawały. Migawki aparatów zdawały się pracować nieprzerwanie...
























                              Tego dnia, po raz pierwszy w życiu leciałem balonem, po raz pierwszy w życiu byłem w powietrzu dłużej niż 3 sekundy ( nie licząc karuzeli, huśtawki itp. uciech), po raz pierwszy też zobaczyłem wschód słońca "kilka razy". Dokładniej : kilka razy widziałem moment gdy tarcza słońca przecinała linię horyzontu - nasz kapitan bowiem co chwila to obniżał lot, to podgrzewając powietrze unosił balon wysoko, ponad wszystkich. Oczywiście co chwilę również obracał go o 180*, tak, by każdy z nas widział co się dzieje dookoła, by każdy z nas mógł uwiecznić otaczające nas piękno. Dzięki temu każdy miał okazję zrobić zdjęcia pod światło, ze światłem itp. itd. A, że słonko zza horyzontu wychodziło niebywale szybko, także długość cieni również diametralnie szybko malała z każda minutą lotu. Sytuacja, krajobraz zmieniał się dosłownie co minutę.
                              - Dobrze, że zabrałem dodatkowy akumulator ! - ucieszyłem się w głębi duszy.






























                              Lądujemy idealnie na przyczepce. Brawa w podzięce za udany i piękny lot.
                              Chwilę potem szampan i pamiątkowe dyplomy.
                              O 8AM meldujemy się już przy motocyklach i... wierzymy, że dziś zrobimy niezły dystans bowiem już dawno nie startowaliśmy tak wcześnie. Nie, nie już dawno - jeszcze nie startowaliśmy tak wcześnie


















                              cdn.
                              http://www.przezswiat.eu

                              https://www.facebook.com/PrzezSwiat.eu

                              Komentarz


                                #30
                                Sowizdrzał
                                KTM 750 6T
                                Nie wierz, nie bój się, nie proś!

                                Komentarz

                                Pracuję...
                                X