Ogłoszenie

Zwiń
No announcement yet.

Kamerun 2014

Zwiń
X
 
  • Filtr
  • Czas
  • Pokaż
Wyczyść wszystko
new posts

    #16
    Nie czekaj zbyt długo...

    Niestety, pomimo tego, że wstaliśmy dość wcześnie i dojechaliśmy do miejsca, w którym miały być hipopotamy, musieliśmy zmierzyć się z rozczarowaniem. Być może poziom wody był zbyt niski, a być może przyjechaliśmy zbyt późno... cóż, może następnym razem.








    Jadąc w kierunku Maroua zatrzymujemy się w wiosce, w której przykuwają naszą uwagę kobiety ubrane w niezwykle kolorowe stroje. Kiedy próbujemy podejść do nich, spłoszone dziewczyny chowają się za matkę. Są nieufne. Przerażone. Zjawiskowe...













    Jadąc dalej w kierunku Czadu, opuszczany sawannę wjeżdżamy w pustynny obszar i w ósmym dniu docieramy do miasta Maroua - najbardziej gorącego regionu kraju. Panuje tu klimat gorący i suchy. Jesteśmy w najdalej wysuniętym na północ punkcie naszej podróży. Kamienna pustynia fascynuje nas swą barwą, formą, przestrzenią. Obserwujemy ogromne różnice klimatyczne, kulturowe, religijne. To zupełnie inny świat, różni się znacznie od tego, który pozostawiliśmy za sobą na południu. Coraz trudniej też o paliwo: najczęściej lejemy po drodze to przemycane z Nigerii. Obsługa full service...









    Opuszczamy Maroua i kierujemy na wschód się w stronę Roumsiki - miejscowość znajduje się tuż przy granicy z Nigerią. Zjeżdżamy z asfaltu i od tej pory poruszamy się wyłącznie drogą terenową. Ze względu na częste ataki i porwania przez islamskie ugrupowanie terrorystyczne Boko Haram, region ten uważany jest za wyjątkowo niebezpieczny, szczególnie dla nas, przedstawicieli zachodniej cywilizacji. Poczucie niepewności i zagrożenia towarzyszy nam przez kilka kolejnych dni. Częste zatrzymania, kontrole, awarie motocykli, upał, grząska nawierzchnia, pierwsze problemy ze zdrowiem - wszystko to powoduje, że jazda czasem staje się nerwowa i nieprzewidywalna.

















    * MOTOWYZWANIA*
    * MOTOADV *

    Komentarz


      #17
      Dojeżdżając do Roumsiki, zatrzymujemy się na targowisku w niewielkiej miejscowości. Tłum zgromadzony przed straganami początkowo spogląda na nas nieufnie. Odnosimy wrażenie, że jesteśmy pierwszymi białymi przybyszami na tej ziemi. Reakcje są różne, jedni dotykają nas, jakby chcieli w ten sposób uwierzyć w nasze istnienie, sprawdzić kolor naszej skóry, inni, również dotykowo, poznają nas poprzez delikatne skubanie włosów. Tą nietypową weryfikację przechodzimy pomyślnie. Próbujemy poczuć atmosferę targowiska...





















      Po kilku chwilach gromadzi się już wokół nas spory tłum. Każdy chce z nami zamienić słowo, sfotografować się, coś opowiedzieć o sobie, oglądnąć jednoślady, zapytać: Skąd? Dokąd? Ile pali? Jaka jest maksymalna prędkość? Atmosfera jest wyjątkowa, jak zwykle z żalem musimy się rozstać, żegnamy się wzajemnie pozdrawiając i wyrażając nadzieję, że może kiedyś tu powrócimy. Informacja, którą otrzymaliśmy od miejscowego lekarza, że w wiosce panuje epidemia polio, nieco studzi nasz zapał...











      W trakcie naszej podróży, w zasadzie od samego Bertua, zauważyliśmy, że przez spotykanych ludzi nazywani jesteśmy nasara. Na początku nie zwracaliśmy uwagi na to słowo, ale po jakimś czasie już całkiem sprawnie wyławialiśmy je z potoku okrzyków jakie zazwyczaj towarzyszyły naszemu pojawieniu się. "Nasara, nasara!" - krzyczał tabun obdartych dzieciaków zazwyczaj biegnąc za nami do granicy wioski. W lokalnym dialekcie Fulfulde określenie nasara oznacza "białas". Hmmm... gdyby to miało miejsce na innym kontynencie, z pewnością odnotowane byłoby jako brak poprawności politycznej, akt nietolerancji, ksenofobii, a może nawet rasistowskiej agresji. W naszym odczuciu, jako dwa białasy nazywani byliśmy dość adekwatnie do stanu rzeczy i w żadnym wypadku nie powodowało to obrazy jakichkolwiek naszych uczuć, ani nie czyniło nas ofiarami jakiejś opresji narodowościowej. Po jakimś wręcz czasie, tak mocno zidentyfikowaliśmy się z tym określeniem, że sami zaczęliśmy zwracać się do siebie w ten właśnie sposób.

















      Obrazki z drogi... Stacja benzynowa i lokalny dealer telefonii komórkowej



      Restauracja w Ngaundere



      Bar z dyskoteką



      Salon piękności czy zakład fryzjerski - nie wiem, nie znam się...



      Ostatnio edytowany przez Sub; 3753.
      * MOTOWYZWANIA*
      * MOTOADV *

      Komentarz


        #18
        W ciągu kilku kolejnych dni, opanowując już do perfekcji usuwanie awarii, realizując wcześniej założony plan: oddalamy się od granicy Nigeryjskiej. Teraz jedzie się nam lepiej, pozostawiamy za sobą miejsca, które nie budzą zaufania. W pamięci mamy historię niedawno porwanej czteroosobowej rodziny francuskiej.











        Święto młodzieży, które odbywała się w tym czasie w całym Kamerunie pozwala nam na chwilę zapomnieć o naszych problemach. Święto nie może obejść się bez spektakularnych parad młodzieży, którym przyglądają się notable, politycy, zwykli gapie. Pobocza zapełniają się straganami, zewsząd ściągają obnośni sprzedawcy wszelkich dóbr. Szkoły organizują pokazy, wystawy rękodzieła i zawody sportowe. To widowiskowy, barwny festyn, prawdziwa uczta dla naszych oczu, naturalnie wkomponowana w krajobraz, prawdziwy, nie pod turystę.





















        Późnym popołudniem zatrzymujemy się w kameruńskiej misji katolickiej. Przemierzając tę część kraju łatwiej znajdujemy misje katolickie, w przeciwieństwie do północy, gdzie panuje islam. Mimo różnic rasowych czujemy się tu dobrze, bezpiecznie…jak u siebie.





















        * MOTOWYZWANIA*
        * MOTOADV *

        Komentarz


          #19
          W kolejnym dniu pokonujemy odcinek 320 km z Garoua do Ngaundere, kierując się na południe. Upał dokucza w tym rejonie jak nigdy dotąd. Wjeżdżamy do Parku Narodowego Benue, gdzie przez kilkadziesiąt kilometrów towarzyszy nam wypalona przez słońce ziemia i buszujące po skromnej roślinności małpy.









          Kolejną noc spędzamy w katolickiej misji u polskich sióstr: Piotry i Nikoli. Siostry opowiadają o swojej pracy, wspominają swoje rodzinne strony, zastawiają stół smakołykami. My opowiadamy o tym, co spotkało nas dzisiaj w drodze, o planach na jutro, o wieściach od Darka.



          Następnego dnia w moim motocyklu zauważam znaczny wzrost zapotrzebowania na olej. Zaczyna nas to niepokoić. Miejmy nadzieję, że to nie zapowiedź poważnych problemów. Przy drodze kupuję litr jakiegoś oleju - powinno wystarczyć na dziś. Przed nami całodniowy fragment zabawy w terenie: jedziemy w kierunku Tibati (220 km).











          Tibati. Miasto wyjątkowo smutne i ponure. Dookoła brud i jakoś nie nastraja do siebie przychylnie. Mimo to spędzamy wieczór w pobliskim barze racząc się lokalnym browarem "33". W mieście nie ma prądu, co nadaje mu jeszcze większej ponurości. [/FONT]Wracamy na misję, gdzie w nocy jesteśmy oprowadzani po kościele przez miejscowego proboszcza. Zasypiamy zaskoczeni, że Jezus i jego matka byli czarnoskórzy...







          Kolejny dzień - droga do Foumban. Cała trasa OFF (320 km). Niby teren nie jest ciężki, ale upał, czerwony pył, kolejne awarie dają się nam we znaki. Zmęczenie.











          Nazajutrz nie mogę uruchomić swojego motocykla. Od tej pory będziemy go uruchamiać na linie. Ot taka poranna, codzienna atrakcja. Kręci ale nie pali. Sprawdziliśmy wszystko co możliwe i na co pozwalały nam nasze skromne, mechaniczne umiejętności.









          Glód prowadzi nas do restauracji "La confiance" (franc. zaufanie) - no jak taka nazwa przydrożnej jadłodajni mogła nas nie zachęcić do skosztowania w tej restauracji popisowego dania mistrza kuchni czyli makaronu z fasolą? Pomimo wątpliwych walorów estetycznych wnętrza nie oparliśmy się degustacji, czego gastryczne konsekwencje dały o sobie znać w kolejnych dniach naszej podróży. Obsługa miła, gramatura pełna - dwie gwiazdki w/g przewodnika Michelin.





          Po drodze w autoryzowanym warsztacie Kawasaki naprawiamy drobne uszkodzenia motocykla. Nie zważają tu na zasady bezpieczeństwa i higieny pracy. Póki działają skutecznie, nam również to nie przeszkadza.







          Fuzja doświadczeń kilku specjalistów od procesu spawania metali kolorowych.



          Klimatyzowana poczekalnia dla stałych klientów serwisu. Akurat nie było kawy i świeżych bułeczek.





          Od teraz już będzie tylko gorzej. Jedziemy w kierunku Zatoki Gwinejskiej - tego dnia dojeżdżamy do Mbanga (260 km). To z pewnością najważniejsze dni naszego pobytu na pomarańczowym lądzie, które na zawsze pozostają w pamięci. Po licznych awariach, wywrotkach, odcinkach specjalnych, kopaniu się w piachu o zmroku trafiamy do kolejnej kameruńskiej misji, którą prowadzi ojciec Alexis. Zaskoczony naszą wizytą robi wszystko, aby przyjąć nas godnie. Życzliwość i troska z jaką tam się spotykamy urzeka nas. Otrzymujemy dach nad głową i wyżywienie. Następnego dnia niedziela - uczestniczymy we Mszy św., na której zostajemy przedstawieni wszystkim jako rodacy Papieża Jana II. Kilkuset zgromadzonych wiernych entuzjastycznie wita nas radosnymi okrzykami. Zdarzenie to wywołuje w nas ogromne wzruszenie.









          * MOTOWYZWANIA*
          * MOTOADV *

          Komentarz


            #20
            Już tylko 250 km dzieli nas od Zatoki Gwinejskiej i wypoczynkowej miejscowości Kribi. Tam zamierzamy odpocząć trochę, nacieszyć się kąpielą w Atlantyku i lutowym, afrykańskim słońcu. Po drodze mijamy gaje palmowe. Cieszy nas taka egzotyka.







            Jeszcze przed dotarciem na wybrzeże zatrzymują nas kolejne, pijane patrole na rogatkach próbując wyłudzić trochę grosza. "Jesteśmy spłukani" - tym razem mówimy prawdę. "Możemy ofiarować modlitwę za ciebie i twoją rodzinę" - żandarm wyraźnie się ucieszył, że dostanie coś w gratisie. Docieramy do kompleksu wypoczynkowego rekomendowanego przez Darka - Tara Plage. Mili ludzie lokują nas w 2-osobowym, klimatyzowanym pokoju. Po 12 dniach jazdy taki exclusive prawdziwie rozpieszcza... Zamawiamy kilka buteleczek naszego ulubionego trunku i do końca dnia leżymy w pełnym zachwycie na opustoszałej plaży. Zimna substancja przyjemnie rozchodzi się po całym ciele... Jest na prawdę błogo





            Nazajutrz wybieramy się z naszym przewodnikiem do osady pigmejów. Docieramy tam jego czółnem płynąc po Lobe River. Po drodze wypatrujemy małp buszujących w gęstym, tropikalnym lesie.

            [/URL]

            Sama osada robi na nas raczej smutne wrażenie. Jej mieszkańcy przyzwyczajeni do przywożonych turystów próbują odczytać i zaspokoić nasze oczekiwania. Wódz odśpiewuje pieśń plemienia łagodząc ból swojej egzystencji. To czym uraczył się rano jeszcze nieźle go trzyma. Szczerze mówiąc spodziewaliśmy się czegoś innego.



















            Nazajutrz dopada mnie gorączka i cały wachlarz innych dolegliwości. Być w takim miejscu i przeleżeć cały dzień w pokoju? Nie tego się spodziewałem. Reakcja organizmu na skutek lekkomyślnej decyzji o zjedzeniu makaronu z fasolą poprzedniego dnia, jest bezwzględna i przywołuje do porządku umysł, który najwyraźniej stracił na moment swoją czujność. Herbata ziołowa Marcina, Guiness i zimne okłady zbijają gorączkę i przywracają siły.

















            Czas się pożegnać z oceanem i ruszyć w kierunku misji w Yaounde. Ten etap podróży pozwala na ułożenie sobie w głowie tego, co w ostatnich dniach doświadczyliśmy. Dolewam już 1 litr oleju na 100-150 km. Jakaś masakra. Oby tylko bezpiecznie dojechać do misji i nie zarżnąć motocykla. W końcu za kilka dni przylatuje kolejna ekipa z Polski.

            Po dotarciu do Yaounde gorących powitań nie ma końca. Najbardziej cieszą się dzieciaki. Nazajutrz, w pobliskiej przychodni robimy testy na nosicielstwo wirusa malarii. Mamy nadzieję, że jesteśmy "czyści".



            "Wielorazowe", gumowe rękawiczki chronią głownie pielęgniarkę, która sprawnie pobiera krew do badań.





            Izolatka odbiega w sposób znaczny od standardów europejskich. Mamy nadzieję, że nie będziemy musieli tu "leżakować". Nie marudzimy. Czekamy do popołudnia na wyniki badania.





            Ostatnio edytowany przez Sub; 3753.
            * MOTOWYZWANIA*
            * MOTOADV *

            Komentarz


              #21
              Na koniec film z naszego wyjazdu:



              Miłego oglądania
              * MOTOWYZWANIA*
              * MOTOADV *

              Komentarz

              Pracuję...
              X