Ogłoszenie

Zwiń
No announcement yet.

Po niespełnione marzenia... [Maroko 2014]

Zwiń
X
 
  • Filtr
  • Czas
  • Pokaż
Wyczyść wszystko
new posts

    #16
    Brniemy więc dalej, i dalej. Raz odcinki są łatwe, nawet dla najbardziej szosowo zestrojonych motocykle w grupie, a raz naprawdę jest się przez co przebijać. Trudności różne, od kamieni, przez piasek, głębokie doły, nawet kawałek rzeczki nam się trafia!
    I było to jedno wzniesie, które chyba wszyscy uczestnicy wyjazdu zapamiętają
    Spędzamy tam chyba z godzinę w palącym słonku i pomagamy sobie nawzajem, oczywiście wcześniej sprawdziwszy czy za góra nie będzie kolejnej takiej przeszkody. Jesteśmy tak zaaferowani praca zespołowa, że nawet nikt nie myśli o zdjęciach. Na szczęście materiał filmowy jakiś powstał. Film pokażę pewnie wieczorem, najpóźniej jutro.

    Ja zamiast kadrować wszystko okiem, jak to mam w zwyczaju, jechałem i marzyłem " jak fajnie byłoby tu rozbić sobie namiot". Tu albo na skraju urwiska, tuż nad oceanem
    A teraz jazda (zdjęcia od Doroty i Michała - dzięki):

















    No i niestety nadchodzi ta chwila, gdy KTM oznajmia, że do suszy w zbiorniku pozostało niewiele. U mnie ruda też świeci się już od ładnych kilkunastu, jeśli nie kilkudziesięciu kilometrów. Jedziemy więc obaj na przedzie, na maksa ekonomicznie. Już wiemy, że nasz cel jest nieosiągalny. Zmieniamy więc koordynaty w GPS - kierunek TAN TAN.
    Jakąś godzinę później jedziemy już asfaltem.
    Ustalamy, że do stacji benzynowej każdy jedzie swoją ekonomiczną prędkością. Moja to 75-80km/h, reszta ma chyba większą bo mi odjeżdża, zostaje ze mną tylko Dominik, który pilnuje bym w razie czego miał skąd pociągnąć benzynki. A jest z czego. Jego Tereska ma pokaźny zbiornik, niestety ma też problem z ustawieniami gaźnika bo spalanie jest co najmniej o 1,5L za duże.
    20km mijamy całą ekipę, która została zatrzymana przez policję na check point-cie. W lusterku widzę, że Dominik tez się zatrzymał, z własnej woli, po chwili mnie jednak dochodzi - pogonili go policjanci

    Szczęśliwie dojeżdżamy do stacji, tankujemy i rzucamy się jak sępy na zimna Colę. Paliwo jeszcze w marokańskiej cenie, liczyliśmy po cichu, że będzie już saharyjska



    Mniej szczęścia miała reszta ekipy - w kacie niestety skończyło się paliwo. Chyba źle dobrali prędkość
    W każdym razie jakieś 20-30minut później jesteśmy w komplecie i naradzamy się co robić dalej.
    Decyzja: wjazd do miasta, zakupy i szukamy kempingu, mimo , że pora jeszcze wczesna ochoty na powrót nikt nie ma - gęste chmury spowiły całą północ ;(
    Kemping znajdujemy jakieś 26km dalej, nad Atlantykiem, w miejscowości El Ouatia. Jesteśmy tam z Dominikiem jako pierwsi, negocjujemy cenę i czekając na resztę ekipy sprawdzamy warunki sanitarne. Na nieszczęście sprawdziłem tylko jeden kibel...
    Wieczór spędzamy na konsumpcji tego i owego, ładujemy baterie, korzystamy z WiFi.
    Pranie, sprzątanie, gotowanie, prace serwisowe - i tak jakoś zleciał nam ten dzień.

    Chłopaki robią sobie jaja z EnJoya (foto o poranku)



    Pewnie to za karę za niektóre OSy Jedno jest pewne, następnego dnia mamy się podzielić bo po prostu szkoda pięknych maszyn ;(





    Mimo wczesnego startu udaje nam się zrobić jedynie 260km.
    http://www.przezswiat.eu

    https://www.facebook.com/PrzezSwiat.eu

    Komentarz


      #17
      Obiecany filmik, jako podsumowanie tego com napisał i com pokazał na fotkach:

      http://www.przezswiat.eu

      https://www.facebook.com/PrzezSwiat.eu

      Komentarz


        #18
        Dzień X
        Dzień o którym wspomnę tylko dlatego, że był.
        Od rana pada ;( 30 minut mżawki, 30 minut względnej pogody.







        Nikt nie ma ochoty na start. Dobrze, że restauracja na kempingu działa od rana.
        Pizzy nie zamówimy, bo ta wczorajsza, mimo, że przepyszna ni jak miała się wielkością do swojej ceny.
        Reszta menu też jakaś taka tajemnicza...



        Sączymy więc jedynie kawa za kawą, herbata po herbacie. Po godzinie biegania i rozkminiania w końcu udaje nam się wyrwać od właściciela właściwy kod WiFi. Za oknem nadal fatalnie. Prognozy pogody również niezbyt optymistyczne.
        Dostaję wiadomość od kogoś z Polski, że jada Burgmanem i chętnie się spotkają tyle, że utknęli gdzieś w Merzoudze - padające deszcze zalały drogi dookoła i nie maja jak się wydostać. Brzmi to wszystko jak jakieś fatum.
        Kiedy przestaje padać postanawiamy ruszać. Zwijamy mokre namioty i na koń. 25km dalej robimy postój na zakupy i to była złota myśl - gdy tylko przekraczamy próg cukierni z nieba wylewają się hektolitry wody. Leje tak dobre pół godziny.
        Po prostu załamka.





        Gdy tylko ustaje ubieramy co tylko ciepłego mamy i na koń. Temperatura spada do 21*C, jest naprawdę chłodno i nieprzyjemnie. Nie jesteśmy przygotowani na takie warunki.



        Po 10-15 km jazdy, Ci którzy jadą w butach enduro, czują lekko mówiąc deszcz dosyć dokładnie... Dobrze, że na zaniżeniach drogi, robiących w Maroku za mosty, kierowcy aut zwalniają i nas przepuszczają - w przeciwnym wypadku woda lała by się nam za kołnierze! Jedziemy spokojnie, rozważnie, 80-90km/h.
        Przed kolejna wisząca chmurą postanawiamy się zatrzymać i ustalić plan działania. O powrocie na fort dawno wszyscy zapomnieli ;( Dziś naprawdę strach zjechać z asfaltu!
        Cała ekipa jest za opcją jazdy do sprawdzonego już hotelu w Tiznit. Tylko ja i Dominik porywamy się na opcję z przygoda i dziś chcemy zanocować jednak w namiocie obierając kurs bezpośrednio na Tafraoute. Przypadkiem zostaje tez z nami Arek na DLu. Ruszamy!

        Daleko nie najechaliśmy. Z daleka już było widać, że coś się dzieje. Wypadek! jako, że jestem świeżo po szkoleniu z I pomocy wyrywam się, bo pewnie w takim kraju jak Maroko wszyscy stoją się i patrzą. Mijamy kolejne auta i już po chwili wiem, że moje umiejętności nie będą potrzebne.Oddycham z ulgą! Stres odpływa. Płynie za to rzeka przecinając wstegę asfaltu na pół.









        Nawet wojskowy Hummer nie odważył zmierzyć się z żywiołem!
        Czekamy tam około godziny i zawracamy ;( Trzeba gonić resztę ekipy.





        Nim dojedziemy do hotelu zapada już zmrok.
        Odbieramy klucze i z podkulonymi ogonami, z wodą w butach maszerujemy na drugie piętro by się rozgrzać



        i wysuszyć



        Wódka pod wafelek, tuńczyk z puszki na kolację, gorący prysznic i nic więcej mi tego dnia nie trzeba do szczęścia.
        Darek, by być równie szczęśliwy jak ja, łyka garść pigułek przeciwbólowych. Reszta idzie na kolację.
        My usypiamy bez niej.

        cdn.
        http://www.przezswiat.eu

        https://www.facebook.com/PrzezSwiat.eu

        Komentarz


          #19
          Korzystając z hotelowego ciepła zwijamy wysuszone namioty, wskakujemy w nie do końca jeszcze suche buty i kierujemy się zgodnie z planem - kierunek kolorowe skałki w Tafraoute. 106km asfaltem, drogą R104 - kiedyś tu byłem i średnio mi się podobało ale Dominik ciągnie nas prawie jak na łańcuchu

          - Będzie fajnie, będzie fajnie, zobaczycie! - zapewnia

          Oby!
          Poranne tankowanie odpuszczamy, czas nas goni.
          Pierwsze 20km potwierdza się z tym co widziałem kiedyś - nuda, natomiast po tem... nie wiem gdzie ja kiedyś miałem oczy. Pamiętam tylko, że wtedy mi się strasznie spieszyło, to było popołudniem, była chęć dotarcia do Marrakeszu... pewnie to przez ten pospiech, na pewno! Dziś, pomimo, że jedziemy w dużej grupie jest czas, jest spokój. Ba, nawet pada propozycja byśmy jakiś ujęcia pokręcili, jakieś zdjęcia porobili... Mi tam nie trzeba tego dwa razy powtarzać. I tym sposobem wspomniane 106km jedziemy ponad 4 godziny! No, jechaliśmy 3h ale godzinę spędzamy w miasteczku na kawie, tankując motocykle. Dopiero potem ruszamy w plener podziwiać "malowidła naskalne"











          Tafraoute wita nas pięknymi widokami, duże głazy o różnych kształtach, kaktusy i mnóstwo palm.








          Niektórzy nie wytrzymują napięcia i muszą koniecznie pojeździć poza drogą a, że niedawno padało to "kacia" trzeba wyciągać z błota.




          Tankowanie, kawa, krótki odpoczynek w cieniu i ruszamy. Po chwili błądzimy wąskimi uliczkami miasteczka szukając wjazdu. Kilka nawrotek, tu jakaś brama, tam podwórko, tu ślepa uliczka, tam ktoś się gubi, po chwili się odnajduje. W końcu udaje się dojechać do celu. Okazuje się jednak, że jedziemy droga dla pieszych i dla rowerzystów. Brniemy jednak dalej. Rowerzyści od dawna prowadza swoje sprzęty - my dzielnie jedziemy - jeszcze jedziemy
          Chwilę potem zatrzymuje nas kolejna "podeszczowa" przeszkoda - koryto rozmyte przez wodę. Tenerki przejeżdżają i ryjąc w mokrym piachu znikają nam z oczu. Słychać tylko charakterystyczny dźwięk singla słabnący z każda chwilą. W wyobraźni widzę ucieszone mordy chłopaków. A ja... ja zostaję, by pomóc reszcie.
          KTM przechodzi. Uff - jeden mniej, do tego najcięższy. Teraz moja kolej. Przechodzę. Wracam na druga stronę i jest decyzja, że V-stromy odpuszczają - dzielimy się tym samym na dwie ekipy. Oni wracają do centrum, my poganiać choć chwilę wśród tych pomalowanych skał. Zakazu wjazdu nie było










          Słonko pali więc po tych piaskowych szaleństwach szukamy cienia.
          Darek znajduje łatwiejszą drogę do miasta i mimo bolącego barku zasuwa po chłopaków.
          Po chwili wracają.
          Posiłek, sesja i ruszamy dalej w kierunku znanym jednynie dla Dominika.

          - Będzie fajnie, będzie fajnie, zobaczycie! - zapewnia nasz główny planista.

          I było!



























          - - - Zaktualizowano - - -

          No więc jedziemy za naszym przewodnikiem do oazy. Droga bardzo piękna, czasem uszkodzona przez ostatnie deszcze. Robi się coraz zimniej - czuć, że jesteśmy wysoko!

















          Po tych górskich ekscesach trzeba zjechać ostro w dół, wprost w objęcia parnej oazy, oazy spokoju. Domów całe mnóstwo a żywego ducha nie widać!









          I tu gdzieś następuje kolejny tego dnia podział. Ci, którzy czują się na siłach wybierają opcję OFF, reszta wraca asfaltem i podąża do Taty - umówionego miejsca spotkania.











          Kilka wygłupów, jakieś jazdy na kole, hopki i trzeba się było skupić i ruszyć dalej. Jadę ostatni, przede mną dwie Tenery. Co chwilę zatrzymuję się na zdjęcia i doganiam chłopaków. Po trzecim takim postoju ślad po ekipie się urywa. Zostaję sam.











          Jadę niespiesznie, bo wiem, że gdzieś tam czekają.
          Skrzyżowań brak więc jadę prosto. Nawigacja już dawno mi zwariowała i zamiast początkowych stukilkudziesięciu kilometrów pokazuję drogę "do tyłu" a do celu mam niby 1700km. Jadę dalej, do skrzyżowania. Pytam miejscowych - nikt nikogo nie widział. Stoję jak słup 20minut, no przecież wrócą, przecież się wraca do ostatniego miejsca gdzie się ludzie gubią. No tak, do ostatniego a ja stoję jakieś 10km dalej. Wracam więc bo może faktycznie jakąś drogę minąłem.
          Niestety - nie ma opcji by z tej drogi gdzieś zjechali. Wracam do skrzyżowania, ponownie szukam śladów na piasku, może jakaś "zrywka" da mi znać, w którym kierunku pojechali. NIC! Normalnie jak by na luzie to skrzyżowanie przejechali.
          Czekam dalej.
          Zatrzymuję samochody jadące to z prawej, to z lewej - ciężarówki, więc jechały powoli, może widziały...
          Pudło. Przepadli.
          No nic, nie będę tu tak stał, bo za 2h będzie ciemno. Ruszam w prawo na zwiady, wiedząc, że raczej tam by nie pojechali bo kierunek trochę jakby przeciwny - ale sprawdzić nie zaszkodzi. Przejeżdżam 3km w żółwim tempie szukając jakiegokolwiek śladu. Nic. To samo w drugą stronę, z tym , że tam napotykam kolejne skrzyżowania, i kolejne.
          Z miejscowymi nie idzie się dogadać, próbuję coś na migi, czasem ktoś jak by jarzy o co mi biega ale moto nie widzieli.
          No cóż, dociera do mnie, że ja naprawdę zostałem sam.



          Modlić się, płakać, jechać dalej, zawracać ? A może zaszyć się u miejscowych, zobaczyć jak żyją ? A może pojechać własną droga, nikogo nie szukać, własnym tempem, z własnymi marzeniami...

          Sam nie wiem, naprawdę nie wiem co robić...
          Przecieram brudny reflektor, bo zaraz będzie ciemno, spod siatki wyciągam butelkę, robię łyka, w usta wciskam jakiś cukierek, wsiadam na motocykl i....

          cdn.
          http://www.przezswiat.eu

          https://www.facebook.com/PrzezSwiat.eu

          Komentarz


            #20
            Przecieram brudny reflektor, bo zaraz będzie ciemno, spod siatki wyciągam butelkę, robię łyka, w usta wciskam jakiś cukierek, wsiadam na motocykl - ruszam.
            Dojeżdżam do skrzyżowania, po raz ostatni szukam śladów, po raz ostatni sprawdzam zasięg. Niema ani jednego, ani drugiego. Trudno...
            Czas płynie a ja nadal stoję sobie na rozstaju dróg wpatrując się w horyzont. Wiatr coraz mocniej powiewa. Czuć chłód zbliżającej się nocy, drżę, sam nie wiem czy z zimna, czy ze strachu, z obawy...
            Nieznane!
            Nawigacja w prawo pokazuje jakieś pole mionowe... aż takiej przygody to ja nie szukam. Dzięki! Skręcam w lewo nie zastanawiając się zbytnio w jakim kierunku jadę, dokąd zaprowadzi mnie ta droga. Paliwo jest, woda jest, przespać się też będzie gdzie w razie czego. Jedzenie... a któż by się tym przejmował. Mam kilka batoników na dnie taknbaga, co prawda ostro sponiewierane ciężarem lustrzanki ale do zjedzenia nadają się świetnie.
            Jadę!
            Jadę... ale chyba w złym kierunku bo napotkani ludzie tylko rozkładają pytająco ręce: ale dokąd, ale po co ?

            - Po przygodę - odpowiadam sobie w milczeniu i z uśmiechem na ustach ale niepokojem w sercu ruszam dalej.
            Im dalej w głąb, tym wyżej, tym rozważniej. Z jednej strony radość, z drugiej obawa. Skończyły się uślizgi, zamiatanie ogonem. Teraz liczy się jedno - dojechać bezpiecznie do celu. Cel... czym on właściwie jest w obecnej sytuacji. Tego nie wiem, ale bardzo chcę się dowiedzieć, chcę tam dojechać, po prostu - do celu. Wieczorem, a może rano, a może dopiero po południu.... ale się dowiem, dojadę.
            Co chwilę, zniszczona przez wylane górskie strumyki, droga, zmienia swój kształt. Raz łatwa, szutrowa, by po chwili zmienić się w koryto rzeki pokrytej większymi lub mniejszymi kamieniami, czasem piaskiem. Na szczęście wszystko jest do przejechania. Mimo, że czuję się na siłach, niesiony falą adrenaliny, przed każda taką przeszkodą zsiadam z motocykla i idę - sprawdzam, co jest za najbliższym zakrętem, co za kolejnym wzniesieniem, co jest na drugim, dalekim brzegu rzeki. Nie chcę się niepotrzebnie ładować w kłopoty. Łatwiej wrócić pieszo niż motocyklem. Cały czas pamiętam, że jadę bez apteczki, kompresora i w razie wtopy będzie lipa ;(

            - Twardym trza być , nie miętkim - powtarzając te słowa brnę dalej, i dalej , i dalej. I tylko zielone, migające co chwilę światełko Spota przypomina mi, że mam jeszcze furtkę, byle by dać radę wcisnąć przycisk S.O.S.























            Co chwilę odmawiam sobie wjechania w kolejne koryto rzeki by nim podążać na wschód, tam gdzie prowadzi właściwa "droga". Czasem trza jednak byś i miękkim... czasem trzeba z głową podejść do pewnych spraw, ocenić na co warto się porwać, a nad czym tylko pokłonić się i odjechać w bezpiecznym dla siebie kierunku. W tych momentach przeklinam kolegów, bo razem - porwalibyśmy się na te "drogi", na 100%! W końcu w grupie jest siła, w grupie jest moc!

            To trzeźwe spojrzenie doprowadza mnie tego wieczora znów do Tafraoute.
            Za mną krótka godzinna (jak by były te dłuższe i krótsze...przecież są równe, a jednak...) euforia, burzy myśli, piorunów doznań, huraganów przeżyć. Spokojnie mógłbym nimi obdzielić nie jedną ze swoich dotychczasowych wypraw. Zwłaszcza tych wczesnych, asfaltowych. Tysiące myśli, setki kadrów zapamiętanych w głowie, dziesiątki utrwalone na "kliszy" i tylko kilka spotkanych osób. Pustka. Ja i EnJoy. EnJou i ja.

            Jeszcze tylko kilka minut błąkam się wśród skał, kamieni wmawiając sobie, że mam dziś ochotę spać w dziczy, podczas gdy tak naprawdę... ja chcę do ludzi!







            Chwilę potem znajduję uliczkę z kempingami, pierwszy zamknięty, drugi na szczęście otwarty.
            Wykupuję miejsce pod namiot. To nic, że nie ma ciepłej wody, to nic, że będę tu zupełnie sam.
            Około północy brama kempingu zatrzaskuje się. Właściciel mówi, że będzie około 7 rano.
            Usypiam.





            Dobranoc.
            http://www.przezswiat.eu

            https://www.facebook.com/PrzezSwiat.eu

            Komentarz


              #21
              Kolejny dzień, kolejne przeżycia, kolejne kilometry.
              Mógłbym tak pisać o samotności, o marzeniach, o nieokreślonych przestrzeniach, skrótach, ryzyku, wspaniałych widokach. Mógłbym pisać o tym co mi w duszy gra, o drodze która się nie kończy i o tej która się skończyła... O bezdrożach, o niebie, o ziemi, skale, wietrze czy słońcu. Ale czy jest sens ? I tak nie poczujecie wiatru na twarzy, ciepła czy zapachu rozgrzanej ziemi. Ten dzień wolę Wam po prostu pokazać, a przynajmniej pół dnia, do momentu kiedy skończyła mi się droga...
              Dlaczego?
              Nic szczególnego owego dnia się nie wydarzyło, ot taka nostalgiczna przejażdżka z burzą myśli w głowie - nie chciałbym Was zanudzić, zniechęcić do czytania dalszej części - tam coś się działo
              Zapraszam.
              Start w Tafraoute.
              Meta.... a to się jeszcze okaże.



























































              http://www.przezswiat.eu

              https://www.facebook.com/PrzezSwiat.eu

              Komentarz


                #22
                Zamieszczone przez Neno Zobacz posta
                ... nie chciałbym Was zanudzić, zniechęcić do czytania dalszej części - tam coś się działo
                O czym Ty mówisz? Zanudzanie?
                Czekam za każdym razem kiedy coś dopiszesz. Lubię taką właśnie narrację połączoną z super zdjęciami.

                Komentarz


                  #23
                  Z licznika wejść widać , ilu jest chętnych by czytać i oglądać wszystko co piszesz i wklejasz
                  "Na dobry początek - jedź na koniec świata"

                  Komentarz


                    #24
                    Uff - miło słyszeć.
                    Jeszcze kilka chwil by odsapnąć po udanym weekendzie i "pojedziemy" dalej.
                    http://www.przezswiat.eu

                    https://www.facebook.com/PrzezSwiat.eu

                    Komentarz


                      #25
                      Ekipa podzielona na 3. Tego w planach nie było
                      Kontakt z chłopakami z mojej grupki mam przez Jacka, który chyba jako jedyny ma coś na koncie w telefonie. Dzwoni do mnie, przekazuje wieści chłopakom dalej. Mają gdzieś na mnie czekać. Oby.



                      Wyjeżdżam ze swojego skrótu na krajowa drogę, zaczyna się świetna nawierzchnia, kończą się za to wspaniałe widoki.
                      Żar leje się z nieba. Wolę jednak to niż deszcz.
                      85km/h, 5ty bieg i wsłuchuję się w bardzo wyraźny szum opon.
                      Czas ucieka. Trochę zaczynam się stresować tym, że ktoś na mnie czeka. Przyspieszam.



                      Do Taty dojeżdżam na resztkach paliwa. Kupuję też doładowanie i mam już kontakt z chłopakami.
                      Konkretnie z Darkiem bo Dominikowi chyba karta sim się popsuła. Ogólnie z tymi telefonami w Maroku to jakoś tak dziwnie. Niby tanio, ładujesz za 10-15zł, dostajesz SMSa ile to tam za free dostajesz w zamian, ile to w promocji. 100MB, 100 SMSów, 1,5h rozmów, Facebook za darmo i mimo, że korzystasz tylko z połączeń w tej samej sieci, po 3 dniach nie masz już nic... Lipa.

                      Nie zatrzymuję się nawet na chwilę, w końcu po 70km takiej jazdy , w połowie ostatniego odcinka robię mikro przystanek - 3 zdjęcia, łyk wody i jazda dalej.





                      N12ką dojeżdżam do Foum Zguid, tu czekają na mnie chłopaki i ...dziewczyna
                      Od jakiegoś czasu miałem kontakt z Piotrem, który ze swoją druga połówką wybrali się w trip po Maroku - Burgmanem! I nie tak jak my cieniasy, na przyczepce. Dojechali na kołach i na kołach zamierzali wrócić. Tyle, że oni mieli czas... aż przemilczę ile!

                      Cieszę się na to spotkanie.
                      Wjeżdżam do miasteczka, mijam bar w którym siedzą, pozdrawiam ręką i zgodnie z umową lecę zatankować - by nie opóźniać startu.
                      Naklejeczka i wracam do nich.



                      Szybkie przywitanie, szybki plan i ustalamy, że nie ma co dziś dalej jechać, bo dalej wszystko zalane, drogi pozamykane.
                      No przecież na darmo tyle nie czekali by się poznać i pożegnać od razu!
                      Hmmm.... chyba wiem co mają na myśli
                      Człowiek nie wielbłąd.



                      Jedziemy więc na kemping. Postanawiamy zanocować na tym najbardziej oddalonym od centrum. Jest najtańszy i co dla nas ważne usytuowany tuż obok drogi, którą jutro mamy zamiar opuścić Foum Zguid.

                      Nim stanęły namioty nam już huczało w głowach. W końcu spotkaliśmy się z zacną ekipą!
                      Po dłuższej rozmowie przy kieliszkach okazuje się, że Piotr to bardzo barwna postać, ma za sobą kilka ciekawych wypraw skuterowych (głównie 50ccm) i mnóstwo planów.
                      Dla ciekawych:


                      No cóż... a dalsza część wieczora to w wielkim skrócie.... kilka kółek lokalną maszyną, mała awaria, poszukiwanie alkoholu, burza piaskowa, deszcz, chłód... ciemność.
                      I nieostre zdjęcia









                      To był zdecydowanie udany dzień.
                      cdn.

                      http://www.przezswiat.eu

                      https://www.facebook.com/PrzezSwiat.eu

                      Komentarz


                        #26
                        Mimo, że wczoraj położyliśmy się dość późno to wstajemy o normalnej porze.
                        Czyli jest 9
                        W końcu to wakacje!

                        Szybko przyrządzamy śniadanie, prysznic, zbieramy pranie.
                        Kawa, foty.... te jak widać jeszcze nieostre, zresztą podobnie jak my



                        Powoli jednak wraca wszystko do normy.



                        Zaczynamy się zbierać. Nim my zaczęliśmy - Paweł z Agnieszką byli już gotowi do drogi...



                        Jakieś 30 minut potem ruszamy i my. A może 60minut później... Ważne, że już było ciepło
                        Za 800m szlaban.



                        Narada. Trzeba pokazać gdzie i którędy chcemy jechać - od tego zależy czy nas puszczą czy... trzeba będzie objechać szlaban szeroki łukiem.
                        Decyzja jest jedna - nie ma przejazdu. Za 60km jest przeszkoda nie do przejechania. Puścili już kilka załóg i wszystkie wróciły. Terenówki, motocykle, quady - wszystko wróciło.

                        - A z Polski ktoś próbował ? - pytamy
                        - No nie.
                        - A kiedy te załogi wracały ?
                        - Wczoraj, a w nocy przecież padało - przekonują nas nadal by sobie darować

                        Strach i niepewność w oczach chłopaków.
                        No dobra... nie będę ściemniał . Daro - stary endurowiec - prawie usnął



                        Do przekonania został tylko Dominik więc mu wmawiam, że no kto ma dać radę jak nie my ? No przecież musimy szlak przetrzeć reszcie, bo do wiosny nikogo już nie puszczą.
                        Ekipa sterująca pracą szlabanu jednak się ugina.



                        Ruszamy!
                        Oczywiście zdajecie sobie sprawę, że dzisiejszy odcinek doleci tylko do 60go kilometra... ?
                        Jedziemy!
                        Daleko nie ujeżdżamy.
                        Jest cień, są nerwy.... jest papierosek na rozluźnienie



                        Upewniamy się, że mamy wodę, paliwo, coś na ząb, że baterie w GPS Spot działają - w końcu możemy tam zostać na "kilka" dni.







                        Podnieceni przygodą, jaka niewątpliwie gdzieś tam na nas czeka, tniemy ile tylko dają radę zawieszenia naszych motocykli, na ile tylko pozwala nasza fantazja... czyli tak jakoś 70-90km/h







                        O zdjęciach czy materiale video nikt nie myśli stąd i relacja uboga w obrazki.
                        A szkoda! Bo trasa naprawdę urocza!







                        - - - Zaktualizowano - - -

                        Jedziemy dalej:






                        Dojeżdżamy do 60go kilometra.
                        Jest przeszkoda. Kamieniste dno koryta okresowej rzeki, szerokie na 50-70m. Wszystko ok, tylko, że przeszkodą miała być własnie woda, a tu jej po prostu brak. No nic. I tak nie wygląda to ciekawie - lepiej w tym korycie się nie zatrzymać, o upadku aż strach pomyśleć.
                        Czekamy kilka chwil bo brak Dominika.
                        - Pewnie został u kolesia na herbatce - oznajmiam, bowiem chwilę przed owym korytem rzeki był dom, gdzie rodzinka zapraszała nas na herbatę.

                        Ustalamy, że jako, jako ten zdrowy (czyt. nie połamany) ale mniej "jeżdżący" w terenie ruszę pierwszy i po prostu na drugim brzegu dam znać czy mają jechać tędy czy szukać innej drogi. Z dusza na ramieniu przejeżdżam ów odcinek ale macham rękoma (za daleko by krzyczeć) by jednak odpuścili ten odcinek drogi, poszukali łatwiejszego - nie ma co ryzykować. Ja zostaję Darek wraca szukać Dominika. Woda, fotki, batonik.









                        Zabawa nawigacją. Nosz... mija ponad 15minut.
                        Wqrwienie me sięga zenitu. Ale na spokojnie, jeszcze poczekam. No przeciez jak by się coś złego działo to by przyjechali, przynajmniej jeden. Pewnie by zadzwonili. Na pewno tyle czasu zajmuje im szukanie łatwiejszej drogi. na 100% !
                        Dla rozluźnienia focę okolicę :





                        Nie wiem , pewnie gdzieś po 25 minutach jednak nie wytrzymuję! Wracam i ja. Tyle, że jestem sam i na pewno nie zaryzykuję powrotu tą samą ścieżką pamiętając ile strachu najadłem się jadąc w obecnym kierunku. O nie nie nie! Nie ma mowy!
                        Lawiruję troszkę pomiędzy kamieniami, w dole rzeki i znajduję w końcu łatwiejszy przejazd. Dojeżdżam do domu na skraju niczego a tam w najlepsze, w cieniu, przy herbatce chłopaki sobie leżą.... biesiada pełna gębą! Myślałem, że ich powystrzelam!
                        To ja na słońcu, w 38*C.... ręce opadły.

                        Okazało się, że w Tenerce padł akumulator i mógłbym sobie tam, za rzeką, nawet namiot rozbić a nie przyjechali by. No bo przecież ja muszę pchnąć ją
                        Pchamy. Zapala. Za 3cim razem ale zapala.
                        - Będzie dobrze, będzie dobrze - myślę jednocześnie poganiam chłopaków bo droga przed nami długa a już mocne popołudnie mamy, w dodatku czeka na nas ten nieszczęsny 60ty kilometr do przejechania...

                        cdn.







                        Jak widać zasięg był






                        http://www.przezswiat.eu

                        https://www.facebook.com/PrzezSwiat.eu

                        Komentarz


                          #27
                          Po wyjaśnieniu sobie tego, co nam leży na sercach, ruszyliśmy dalej
                          A dalej było ciężko.
                          Upał i znużenie, zmęczenie i... upał:





                          Przed nami było też sporo kluczenia po pustyni, między rozlaną wodą aż w końcu wjechaliśmy w taki powierzchniowo wyschnięty odcinek. Ta przeszkoda zatrzymała nas na dłużej, sporo dłużej. Przednie koła w obydwu Tenerkach zakleiły się i zakończyło się to glebami oraz niemożliwością wyjechania o własnych siłach. Choć... Dominikowi się udało, miał najbliżej do końca tego błotka - nie poszedł środkiem
                          EnJoy przeszedł po tym bez zająknięcia!
                          Zobaczywszy, że koledzy nie dają rady pojechałem sobie na herbatkę i poleżeć w cieniu
                          Żart.
                          Wróciłem i po 30-40 minutach walki uzupełnialiśmy już zapasy wody w naszych organizmach, stojąc na brzegu tego czegoś. Był pot ale i kupa fajnej zespołowej zabawy, czyli to co mali chłopcy lubią najbardziej. Woda, piasek i zabawki
                          Ja z Darkiem byliśmy tak zaaferowani całą tą sytuacją, że nie mamy nawet jednego zdjęcia, te poniżej pochodzą ze zbiorów Dominika - też miał czas tylko na dwa pstryki, a szkoda!






                          Czas leciał a kolejne przeszkody czekały.
                          Tu rzeka z kamienistym dnem, głęboka (w najgłębszych miejscach) tak pod kolana - nic nie widać i efektem gleba pierwszego. Tenerka cała mokra, sakwy i ich zawartość również. Na szczęście było na tyle płytko, że nie było mowy o zassaniu wody. Darek też bez strat choć mocno zmęczony! Szacun - przypominam, że Daro cały czas jedzie z "usterką" barku - ładując w siebie spore dawki znieczulających pastylek.
                          Reszta, jak widać na zdjęciach, już się asekurowała więc się udało. Gleby były potem, tuż za rzeką





























                          Kolejna przeszkoda to piaski pustyni i zbliżająca się noc.
                          Głosowanie na nocleg pod wydma skończyło się wynikiem 2:1 dla oddalonego campingu i tym sposobem lądujemy na półwyspie....
                          Zalani z 3 stron wodą rozbijamy swoje namioty na miękkim piaseczku cały czas monitorując poziom wody, w obawie przed zalaniem ( w oddali, w górach burza!!).

                          Nasz los podzieliła grupka Hiszpanów na lekkich maszynach. Byli na lekko.
                          Dominik nawet wyszedł z inicjatywą zamiany namiotu na butelkę whiskacza ale nie wyszło... ;(
                          Jacyś tacy dziwni byli, wystraszeni. A my żyliśmy swoją przygodą!

                          Tymczasem o poranku stan wody...


                          cdn.
                          http://www.przezswiat.eu

                          https://www.facebook.com/PrzezSwiat.eu

                          Komentarz


                            #28
                            Po ciężkiej nocy (stres, że nas zaleje) budzimy się jednak w zajebistych nastrojach.
                            Namiot, motocykl, niepewność, "turystyczna" na śniadanie a dookoła przestrzeń - tak wg nas smakuje przygoda.
                            Pójście "za pobliską górkę piachu" cieszy zupełnie jak by się siadało gdzieś na biegunie na podgrzewaną deskę. Aj... co ja tu będę opowiadał.
                            Jest nam tak błogo, że aż nie chce się jechać dalej.
                            Marudzimy. Nawet nie gadamy ze sobą. Każdy zajęty swoimi myślami podziwia otaczającą nas przestrzeń. Chwilo - TRWAJ!







                            W końcu ruszamy. Wizytę w Mhamid odpuszczamy, trzeba gonić pozostałą część ekipy.
                            Do asfaltu dojeżdżamy na przełaj. Cel: woda, paliwo, jakiś prowiant i znów zjechać jak najdalej od cywilizacji.
                            jako, że mam najmniejszy zbiornik, zabieram jeszcze 2.25L benzyny w butelkę po Coli. Zawsze to 50km mniej pchania
                            Kierunek Merzouga!








                            Robimy zakupy i próbujemy ruszyć dalej. Drogi zalane ;(
                            Kluczymy po miasteczku.








                            Kilka km dziwnymi dróżkami, potem chwila asfaltu i zjeżdżamy w boczną drogę.
                            Szlaban, checkpoint, kontrola paszportów, pytania, odpowiedzi, zdjęcia...
                            Jazda!









                            Nim dotrzemy do pustynnych odcinków musimy pokonać kilka takich "łańcuchów" górskich.
                            Droga do najprostszych nie należy, cieszy jednak, że jakaś w ogóle jest!














                            W końcu mamy ten etap za sobą. Kolejna, pustynna część zaczyna się kolejnym checkpointem.
                            http://www.przezswiat.eu

                            https://www.facebook.com/PrzezSwiat.eu

                            Komentarz


                              #29
                              Bzyku, oto i ona:


                              Popołudnie, twarde kamieniste ścieżki w górach ostro dają w kość. Nie tylko nam, EnJoy prawie gubi narzędziówkę.
                              Dziś wiem, że to wina odkręconej od wibracji śruby - akurat tam nie dałem kleju na gwint.





                              Trytki w ruch i można jechać dalej.
                              Co chwilę jednak postój i kontrola.
                              Zostaję w tyle jednak nauka nie poszła w las! Chłopaki czekają na mnie, Dominik wręcz nie odpuszcza mnie na krok!
                              Z jednej strony cieszę się, z drugiej jestem wkurzony na siebie, że opóźniam ekipę.

                              Gdzieś na skraju gór i pustyni jest takie miejsce, gdzie Darek rozmarzył się...





                              A, że człowiek nie świnia i czasem się umyć musi...



                              Tak naprawdę ową wodą myjemy zachlapane błotem chłodnice naszych motocykli i ruszamy dalej.
                              Z tego popołudnia, z dalszej drogi pamiętam jedynie przestrzeń, wysoką temperaturę, shimę przy 130km/h, która nieomal wysadziła mnie "z fotela" i wspaniałe widoki. Aaaaa i jedno drzewo, nawet z cieniem.











                              Zaczyna się robić płasko.
                              5ty bieg, łycha.
                              Jedziemy jeden obok drugiego by sobie w oczy nie kurzyć, na tyle daleko by w razie gleby jeden nie zrobił krzywdy drugiemu. cały czas kontrola.













                              Jakieś 2h przed zmierzchem dojeżdżamy do kempingu, tam podejmujemy decyzję, że na dziś wystarczy. Nie mamy się gdzie spieszyć bowiem ekipa asfaltowa odpuściła jednak wydmy, ku którym podążamy. Schodzi z nas ciśnienie - zwalniamy tempo.

                              http://www.przezswiat.eu

                              https://www.facebook.com/PrzezSwiat.eu

                              Komentarz


                                #30


                                Targujemy dobrą cenę i zostajemy. W oczekiwaniu na obiadokolację rozbijamy namioty, robimy pranie, gaworzymy z właścicielami obiektu w którym jesetsmy jedynymi gośćmi. Jest kameralnie.





                                Zanim ruszę z aparatem na pobliską wydmę mija jednak chwila czasu...



                                Szybkim krokiem ruszam w drogę bowiem słonko bardzo szybko zachodzi. Do wydmy mam jakieś 600-700m.
                                Ruszam na lekko, bez latarki, telefonu, nawigacji...
                                Mam tylko aparat - bez lampy błyskowej
                                http://www.przezswiat.eu

                                https://www.facebook.com/PrzezSwiat.eu

                                Komentarz

                                Pracuję...
                                X