Ogłoszenie

Zwiń
No announcement yet.

Jak dwa adv-ły do Albanii się wybrały :)

Zwiń
X
 
  • Filtr
  • Czas
  • Pokaż
Wyczyść wszystko
new posts

    Jak dwa adv-ły do Albanii się wybrały :)

    Jak co roku urlop zaplanowany już wcześniej więc trzeba było obrać kierunek.
    Po opowiadaniach kolegów starszych i młodszych postanowliśmy że teraz będzie to Albania i Czarnogóra.
    Mieliśmy jechać na 4 motocykle, życie niestety zweryfikowało ludzi i motocykle więc pojechaliśmy tylko we dwóch, czyli ja i kolega Zbigniew.

    Standardowo był hoteling



    Camping





    Plażing



    Proming



    Rafting



    i oczywiście druciarstwo rodem z PRLu



    Ale o tym wszystkim pomalutku jak kolega juz wróci na łono forum i będzie się cieszył z możliwości komentowania na bierząco moich wypocin, bo oczywiście cenzura musi też być
    Był Junak M10, WSK125, potem xt600z i xtz750 aż w końcu przyszło nawrócenie, lc4 620 sc, exc 520, a teraz
    No i oczywiście WSK 125 73' jest nadal, fajnie powspominać szczeniackie czasy
    sigpic

    #2
    Zawodowa zajawka

    Dajesz dalej - tłuszcza czeka na ciąg dalszy

    Komentarz


      #3
      nie no, Junak chyba mial dosyc szydery. Co Ty robisz na thermarescie?

      a tak na serio - dawaj dawaj.
      Social media: Facebook | @maku_xtz on twiiter
      Relacje Bośnia 2013 | Bałkany 2012 | Gruzja 2012 | Bałkany 2011

      Komentarz


        #4
        Matę samopompującą widziałem u Marcina już kilka lat temu, zapewne jest po to by przed hotelem się położyć na słońcu lub gdy łóżko w pensjunie zbyt twarde... Bardziej mnie ta flaszka zastanawia...
        hominis est errare, insipientis in errore perseverare
        Komar 2350; WSK 175 Kobuz; JAWA TS 350 Sport; YAMAHA XT660Z; KTM LC4 ADV; KTM LC8 ADV; obecnie KTM 625 SXC

        Komentarz


          #5
          Uzgodnijcie wersję na samym początku, by później się nie plątać w zeznaniach.

          Komentarz


            #6
            Zamieszczone przez advradek Zobacz posta
            Uzgodnijcie wersję na samym początku, by później się nie plątać w zeznaniach.

            Komentarz


              #7
              Więc było tak
              Urlop jak co roku dostałem od 20ego lipca, plany zmieniały się dość energicznie przed samym wyjazdem, jak to mówią po prostu życie.
              Na szczęście kolega Zbigniew to bardzo konkretny gość, jeden dwa telefony i wszystko uzgodnione. Ja nawiguję i planuję drogę, on jedzie za mną i ciągle namawia na spanie w polu pod namiotem ale do tego doszedłem dopiero po kilku dniach wyjazdu więc po kolei.

              Ugadaliśmy się na sobotę 18ego lipca, spotkanie w Opatowie, po drodze na Barwinek, godzina ok 11ej.
              PLan na dzień był taki aby dojechać jak najdalej czyli może uda się przejechać Węgry. Było to bardzo ambitny plan ale nie było tak źle.
              Dwa prawie identyczne motocykle, obaj ogarnięciu motocykliści więc jedziemy. Oczywiście Polska powoli i takie tam bo prawko jest teraz w cenie. Oczywiście o 14ej postój na obiadek w Dukli. Na Słowacji początkowo też spokojnie, każdy wie jakie tam są mandaty za prędkość, ale do czasu bo i mnie zaczęła denerwować ta pyrkanina. Trafiliśmy na zamkniętą część drogi. Znaki Pozor wszędzie i objazd narysowany. Ale zobaczyłem że samochody jadą więc ja też się wbijam. Pozory jednak mylą, droga po prostu frezowana, nic nadzwyczajnego, do czasu. Dojeżdżamy do koparki zaparkowanej na środku drogi, za nią rów na 4 metry, nie da rady przejechać. Na szczęście rów obok nie był jeszcze skończony więc powolutku przez łąkę gdzie jeździł ciężki sprzęt i objechaliśmy roboty drogowe .
              Potem już praktycznie tylko trasa szybka albo autobana. Granica z Węgrami jak wiadomo bez przeszkód, kupno viniety i dalej, teraz już trochę szybciej. Jadąc Węgierską autostradą mijamy Czechów, jeden na hornecie a drugi na małym bandicie, widok kolesi walczących z wiatrem na motocyklach bez owiewek - bezcenne , kurde a miało być bez szydery.
              Ogólnie gorąc i nuda, termometry przy asfalcie pokazywały 50 st, w powietrzu 40, patelnia non stop, jak to na austradzie.
              Późnym popołudniem docieramy do miejsocwości Kecsksemet, akurat zajechaliśmy na tankowanie, mała stacja koło miasteczka przy autostradzie. Zapytałem sprzedawcę czy jest to jakiś hotel albo coś. Zaczął coś do mnie mówić w tym ich śmockim języku ale w końcu zrozumiał tylko google maps
              Pokazał lokalizację, mały hotelik 3 km od stacji, http://hotel-kecskemet.hu/
              Trasa wyglądała mniej więcej tak


              Jadąc drogą widzę wielki szyld KTM, pomyślałem nie możliwe że koło hotelu jest od razu serwis, a to dokładnie tak wyglądało



              Bardzo fajne miejsce, niestety nie mieli już obiadu ale obok jest restauracja, klima oczywiście w standardzie w pokoju, 37 Euro za pokój dwuosobowy ze śniadaniem.





              Właściciel spoko gość, niestety ale tylko po śmocku gadał i po niemiecku, na szczęście był tam jeden gość, szwed, mówił biegle po niemiecku i angielsku więc mogliśmy się dogadać z właścicielem
              Zamówiliśmy w restauracji obok hotelu po piwie, Zbigniew to handlowiec, od razu policzył że piwo kosztuje 8 zł, więc od razu tekst spadamy stąd bo drogo, obok hotelu tylko że po drugiej stronie jest pub, tam piwo kosztowało 4 zł . Chciał zaoszczędzić 20 zł na piwie a nie wiedział że godzinę wcześniej przepłacił prawie 200 Euro za tankowanie. Ale powoli.

              Nie jedliśmy nic, wzięliśmy po piwie w pubie, zaczął padać deszcz, nawet fajnie chłodno się zrobiło bo już tego upału miałem dość. o 22giej zamykają bar więc jeszcze po jednym na wynos i do pokoju spać. Oczywiście byłem już głodny bo nic nie jadłem po obiedzie oprócz dwóch batonów musli. Zbigniew mówi jak chcesz to mam kabanosy z Polski, bardzo dobre .
              Pomyślałem w pierwszej chwili przecież one się usmażyły w tych workach na słońcu i jeszcze się jakimś jadem kiełbasianym zatruję ale on mówi że spoko, wszystko jest dobre i smaczne, spróbowałem.
              Nawet ok popiłem piwem i poszedłem spać.
              Rano śniadanko, wszystko ładnie podane choć i tak wstaliśmy chyba ostatni.
              Patrzę na właściciela a on gada z gościem ze stacji benzynowej który nam polecił ten hotel, pomyślałem naganiacz pewnie i przyszedł po swoją dolę, a on do nas coś mówi że problem i czekają na szweda żeby pomógł nam w tłumaczeniu. Podchodzi gość i mówi że wczoraj na tankowaniu przez pomyłkę wbił Zbigniewowi nie 5800 tylko 58 000 i że teraz chce oddać po przeliczeniu 170 euro. Zbigniew ucieszył się jak małe dziecko że chcą mu oddać kasę , zrozumiał z całej naszej dyskusji najlepiej słowo zurrick .
              Ale ja też byłem w szoku że koleś na prawdę zachował się w porządku, mówili że mają przepisy skarbowe jakieś tam ważne i mogli by mieć kłopoty jeśli by nie oddali tej kasy, Zbigniew podpisał kartkę że zostały mu zwrócone pieniądze i podziękowaliśmy za uczciwość .

              Tym miłym akcentem podbudowani i pełni wiary w ludzi ruszamy dalej.
              Plan na dzisiaj to przejechać granicę z Czarnogórą lub dalej jeśli się uda. https://goo.gl/maps/tgqZY

              Na początku tylko autostrada, Mijamy granicę z Serbią w miarę szybko bo objechaliśmy samochody stojące w kolejce, upał pod 45 w słońcu o godzienie 10 rano, patelnia non stop. Serbia też idzie sprawnie, mijamy Belgrad i odbijamy w stronę Czarnogóry, na autostradzie ograniczenie jest do 120 km/h więc tak pod 140 się trzymamy, polują na wszystkich turystów z lunetami na samochodach jak słowacy, na szczęście motocykle traktują ulgowo i nie chcieli nas złapać .
              Jazda w Serbii normalną drogą to nie jest łatwe zadanie, wszędzie ograniczenia do 80 a w miastach 40 lub 50, dwa razy wyskakiwał do mnie pan policjant ale jak widział mnie z bliska chował lizak .
              Zatrzymaliśmy się po drodze na obiad, nie wiem gdzie to było ale upał był na prawdę nie do wytrzymania, tak mi się zdawało przynajmniej, nie wiedziałem jeszcze co oznacza słowo upał.

              Teraz zagadka, co to jest na zdjęciu poniżej po lewej stronie na tależu ?




              C.D.N.
              Ostatnio edytowany przez marcinjunak; 46.
              Był Junak M10, WSK125, potem xt600z i xtz750 aż w końcu przyszło nawrócenie, lc4 620 sc, exc 520, a teraz
              No i oczywiście WSK 125 73' jest nadal, fajnie powspominać szczeniackie czasy
              sigpic

              Komentarz


                #8
                Teraz zagadka, co to jest na zdjęciu poniżej po lewej stronie na tależu ?



                Wygląda na niedosmażony filet z kurczaka ale może być równie dobrze coś niemięsnego...

                Ciekawa wycieczka się zapowiada czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy.
                Nie rób tego dzisiaj, co możesz odłożyć na jutro. Czy jakoś tak...

                Komentarz


                  #9
                  dla mnie to jest jakis konserwowy owoc/warzywo (w sensie, ze z octu)
                  Pzdr!
                  prawko juz na 650, XTZ750 byla moim pierwszym moto, a teraz mam frajde

                  Komentarz


                    #10
                    marynowane coś, bakłażan, cukinia, papryka (wcześniej mogło byc podsmażone) ?

                    Komentarz


                      #11
                      Zamieszczone przez qpcio Zobacz posta
                      dla mnie to jest jakis konserwowy owoc/warzywo (w sensie, ze z octu)
                      He he
                      Dokładnie, to jest papryka marynowana w occie, nigdy czegoś takiego nie jadłem, zrobiłem oczy co to jest, Pani coś tam mówiła ale niestety w knajpie która pamięta czasy poprzedniego ustroju nie zatrudniająkelnerek które chociaż po angielsku gadają .
                      Ale to jeszcze nic, jak tylko wszedłem do głównej sali uderzyła mnie w czoło siekiera z dymu papierosowego, tam wszędzie można palić chyba.
                      Nawet jak byliśmy na stacji benzynowej i niby nalepka była o zakazie palenia w środku to i tak to nie jest przestrzegane, wszędzie śmierdzi papierochami że aż się rzygać chce. Tym razem jedliśmy na zewnątrz bo jakiś wiaterek powiewał od czasu do czasu. Niby nic ale zawsze to coś po takiej patelni na drodze.
                      Nie wiem jak się nazywało to danie ale wyglądało jak zbieranina wszystkich mięs jakie mają w tygodniu w knajpie i zostało nie zjedzone
                      wcale nie było takie złe, baranina na prawdę to jest ich najczęściej jedzone mięso.



                      Oczywiście po obiedzie trzeba poleżeć i napić się herbaty, odechciewa się dalej jechać. Mówię Zbigniew to nie ma sensu, jedźmy do godziny 16-17ej i koniec, będziemy jedli obiadokolację zamiast obiadu o 13ej, na co usłyszałem: ja mam taki tryb jedzenia od lat.
                      Potem oczywiście życie zweryfikowało jego przyzwyczajenia, ale to będzie później .

                      Granica z Czarnogórą poszła sprawnie, fajne górskie przejście w miejscowości Jakubka. Potem dojechaliśmy do miejscowości Plevlja w Czarnogórze, miała być jakaś pensjuna ale to miasto to chyba jakieś wymarłe, wszędzie jakieś pozostałości po fabrykach z poprzedniej epoki, może to jeszcze wszystko funkcjonuje ale w niedziele wieczorem było na prawdę cicho.
                      Jedziemy dalej w stronę Zabljak, na pewno będzie coś gdzie można się przespać, już nawet nie pytałem Zbigniewa gdzie śpimy bo by zaraz powiedział że w polu . Fajna droga, troszkę winkli, można się pobawić na zakrętach, widoki na dolinę rzeki Tara bardzo fajne, ale zaczynało się robić późno a nie uśmiechało mi się spanie w lesie.
                      Na zakręcie drogi było coś w stylu baru, ale tam zwykła mordownia była, wszedłem na chwilę zapytać gdzie tu w okolicy jest coś do spania, nie wiedzialem że już praktycznie jesteśmy na miejscu, nad mostem na rzece Tara. Koleś powiedział że za 2 km jest wszystko czego chce. Pomyślałem od razu o pensjunie i prysznicu , pojedziemy zobaczymy.
                      Skręcam przed samym mostem w lewo, niby że tam ma być jakaś miejscówka, OK. Patrzę a tam jakiś kemping ale ładny dom stoi więc i pokoje też pewnie bedą. Właściciel pyta się czego potrzebujemy i czy mamy namioty, Zbigniew dobrze tym razem usłyszał i powiedział ochoczo, tak, mamy namioty. K..wa pomyślałem, nie chce spać w namiocie ale już nie chciało mi się jechać dalej. H..j pomyślałem, niech będzie namiot. 3 Euro za miejsce i parking. Pomyślałem taniocha, dopiero później się dowiedziałem dlaczego tak tanio.

                      Widok z kempingu na most


                      Rozłożyłem namiot, mówię że głodny jestem więc idziemy coś zjeść a Zbigniew mówi że o tej porze to on już nic nie będzie jadł a w ogóle to ma kabanosy. Ku..wa. Nie będę znów jadł kabanosów, idziemy na kolację bo na pewno po drugiej stronie mostu są jakieś knajpy. Zbigniew poruszony słowem zimny browar zgodził się iść ze mną . Przed wyjściem pomyślałem wykąpię się, kilka minut i idziemy.
                      Wchodzę do niby kibla, podłużnej wiaty a tam narciarz. Ku,,wa, wtedy już zrozumiałem dlaczego tu jest tak tanio. .

                      Następna zagadka, kto wie jak wygląda narciarz ? bo śmiem twierdzić że dzieci po 90 tym roku nie będą wiedziały

                      Przed wyjściem jeszcze zjadłem dwie laski kabanosa

                      Widok z mostu na nasz kemping



                      W dole rzeka Tara



                      A to oczywiście zachód słońca ale nie do końca zdążyliśmy



                      Przeszliśmy most, już z połowy widziałem pensjunę. Podchodzimy bliżej a tu baner, 12 Euro za pokój ze śniadaniem. Ku..wa a byłem tak blisko, wystarczyło przejechać ten most i spał bym jak biały człowiek w łóżku. Mówię Zbigniew zawijamy się z pola namiotowego z narciarzami i nocujemy tutaj, niestety ale dobrze pertraktował i zgodziłem się zostać na polu .

                      Najadłem się tymi kabanosami, popiłem browarem i trzeba było wracać bo noc ciemna się zrobiła.







                      No dobra, ponawiam pytanie, jak wygląda narciarz (nie mylić z narciarzem alpejskim )

                      C.D.N.
                      Był Junak M10, WSK125, potem xt600z i xtz750 aż w końcu przyszło nawrócenie, lc4 620 sc, exc 520, a teraz
                      No i oczywiście WSK 125 73' jest nadal, fajnie powspominać szczeniackie czasy
                      sigpic

                      Komentarz


                        #12
                        2014-08-02 17.19.16.jpg

                        Komentarz


                          #13
                          W Indiach też tak to wygląda Podobno zdrowiej...
                          Pomarańczowa gorączka rośnie... XTZ 660 i LC4 640

                          Komentarz


                            #14
                            No dokładnie, narciarz w całej okazałości wygląda tak, zdj z netu.



                            A miało byc tak pięknie .
                            Oczywiście w nocy też nie spałem dobrze bo jakieś buraki z polski zaczęły śpiewać chyba wszystko co tylko znają, od sokołów po różnego rodzaju mariolki czy scyzoryki, ku..wa pomyślałem pójdę zaraz i rozgonię towarzystwo bo przecież nie mam numeru na straż miejską albo pójdę i poskarżę się do kamandira tego campu, ale nagle sobie przypomniałem że kamandir już jak przyjechaliśmy był po kilku rakijach.
                            Nawet Zbigniew się wkurzał bo ciągle ktoś trzaskał drzwiami od samochodu. Porażka po prostu.

                            Ale pozytywnie zaskoczyłem Zbigniewa, namiot, śpiwór, thermarest, nawet garnki z niezbędnikiem na moim wyposażeniu a on myślał że ja tylko pensjuny
                            Wszystko to zasługa kolegi Erwina, to on na wyprawie do RO mnie wszystkiego nauczył, tzn byłem zmuszony się nauczyć będąc na wyjeździe sanatoryjnym i śpiąc z nim w jednym namiocie przez prawie dwa tygodnie .

                            Rano narciarz i idziemy na śniadanie, jajka z bekonem - fajnie zrobione i podane, bardzo smaczne. Zbigniew mówi że nie je dużych śniadań, jedz - mówię bo do południa nic innego nie będziesz jadł bo w planach mieliśmy dziś rafting czyli spływ pontonem po rzece a potem jazda w stronę parku Durmitor.
                            Oczywiście zgodziłem się na spanie kolejną noc w namiocie bo Zbigniew obiecał mi że potem będziemy spali dwa dni pod rząd w pansjunie. Jaki ja byłem głupi i łatwowierny, pamiętajcie, nigdy nie można wierzyć handlowcom ale o tym później.

                            most o poranku



                            Poszliśmy uzgadniać szczegóły.

                            Jazda samochodem z pontonem na dachu, spływ i oglądania mostu od spodu, kanapka z piciem no i moc wrażeń to wszystko za 46 Euro na dwóch. No to bierzemy. Mamy stawić się w miejscu zbiórki o 10ej. Była 8.30 więc trochę trzeba by czekać, postanowiliśmy iść do namiotów, przebrać się lekko bo już zaczynało grzać słońce. Musiałem sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie z reklamówką



                            Potem zaczęliśmy się wbijać w pianki, Zbigniew dostał rozmiar XL, myślałem że się posikam jak widziałem go wciskającego to na siebie
                            Powiedziałem gościowi z obsługi żeby może mu dał rozmiar większy ale Zbigniew powiedział, teraz, jak już tyle ubrałem



                            Oczywiście kask i kapok obowiązkowo, choć na prawdę nie dziwię się bo wszędzie kamienie a woda 7 stopni





                            Tu prośba do naszego admina, to zdjęcie proszę wsadzić na avatar Zbigniewa



                            Woda bardzo czysta, jak to w górskiej rzece, płynęło nas kilka grup, nawet małe wyścigi organizowaliśmy, na szczęście mieliśmy bardzo fajną grupę w pontonie, nie jakaś tam geriatria





                            Po drodze stanęliśmy na jakiś tam wodospad, niby nic fajnego ale ludzie się zachwycali że woda wypływa z góry



                            Najgorsze że trzeba było iść ok 400 m po kamieniach w górę co w tych piankowych butach wcale nie jest takie łatwe.



                            Co jakiś czas na rzece są progi gdzie woda ma szybszy nurt, tam nasz sternik trochę się popisywał a my jeszcze bardziej go podkręcaliśmy, hasło jakie rzucał do nas to "helikopter"
                            Ja i Zbigniew siedzieliśmy na przodzie pontonu, więc lewa do przodu a prawa do tyłu i takimi kręciołami przepływaliśmy przez progi, nawet fajnie, bo nie jak w drugim pontonie gdzie płynęła geriatria nawet nie chciało im się wiosłować .



                            Jeśli tam będziecie to śmiało możecie płynąć z tym sternikiem,



                            Wyciągałem aparat jak nurt był spokojny, nie miałem kamerki ze sobą a szkoda bo można było nakręcić na prawdę fajny kawałek.



                            Nagle sternik zagaduje do mnie, umiesz pływać, lubisz adrenalinę? No to pakuj się do wody jak będzie szybciej płynęła na progu tylko pamiętaj że musisz płynąć nogami do przodu.
                            No to ucieszony ładuję się do wody, prąd przyspiesza, niby nic ale już ciśnienie rośnie, nagle widzę wielki kamień przed sobą, no to odbijam się nogą, nagle drugi piąty dziesiąty i dupa boli bo obijam się jak piłka na meczu bercelony nagle przewinęło mnie głową do przodu, no to walka, nie była wyrównana, miotało mną jak szatan , opiłem się wody jak dzieciak, obiłem nogę na piszczelu i duży palec, myślałem że sobie złamałem bo tak bolało ale na szczęście nic się nie stało . Wciągnęli mnie na ponton jak nurt się uspokoił, wsiadłem, odetchnąłem z ulgą i oczywiście beknąłem po górskiej wodzie, no i znów ze mnie zalewali wszyscy w pontonie a sternik najbardziej.

                            Na chwilę zatrzymaliśmy się przy ścianie, można było poskakać do wody. Zbigniew się bał







                            A takim bolidem nas wieźli na miejsce i potem na miejsce końcowe.



                            Zobaczyłem tego Defendera i pomyślałem tu pewnie jest jakiś hardcor że trzeba terenówką jeździć, potem widziałem kilka podjazdów i zjazdów ale jak zobaczyłem że jedzie tam też sprinter max długi z ludźmi jak sardynki w środku to stwierdziłem że my mamy przynajmniej fajniejszy transport

                            Dotarliśmy do miejsca startu, zeby wrócić na kemping musieli byśmy przejść już któryś raz z kolei ten most, ale wymyśliliśmy że zjedziemy na linie





                            Ja byłem trochę podjarany bo nigdy tak nie leciałem na linie, Zbigniew powiedział że to lipa ale on wcześniej latał na motolotni więc nie zrobiło to na nim takiego wrażenia jak na mnie. Tu jest filmik ze zjazdu.



                            Niby nic, ale mi się podobało, nie bałem się patrzeć w dół ale jak zaczynało bujać na początku to nawet się spiąłem , 20 Euro 2 minuty zabawy ale było warto.

                            Wróciliśmy więc na kemping, była godzina koło 12ej więc postanowiliśmy przejechać się do parku Durmitor, droga w stronę miasta Zabljak fajna, pełno winkli i to dość szybkich, tankowanie i jedziemy w park.
                            W parku droga asfaltowa, bardzo wąska na jeden samochód i widoki na prawdę fajne, czasem trzeba było obracać głowę i do tyłu









                            żeby nie zatrzymywać się co 1 km jechaliśmy w odstępach, co jakiś czas każdy z nas się zatrzymywał i czekał na drugiego, jak tylko mogłem robiłem zdjęcia ale ileż można mieć zdjęć z tą samą górką







                            Wyjazd z Durmitoru w stronę Kosova to bardzo fajna dolina, nie wiem jak się nazywa ale dojeżdża się do jeziora Pivskiego na rzece Piva.















                            Chcieliśmy ojechać jezioro dookoła, udało mi się wcześniej wrzucić ślad w navi więc zaraz za Pluzine skręciliśmy w lewo, droga cały czas asfaltowa, bardzo mało uczęszczana ale za to z bardzo fajnymi widokami


                            Przy zakrętach trzeba uważać bo ludzie nie są świadomi że ktoś taki jak my chciał by tam jechać, potem drga zmienia się w szutrową, też nie za szybką, ostre nawroty ciągle spowalniają tempo no i wszechobecny gorąc nie daje spokoju. Na szczęscie jakoś zaczęło kropić, nie to żeby padało ale widać że z górami było siwo, po prostu byliśmy po właściwej stronie mocy











                            Potem droga znów robi się asfaltowa, leci trawersem praktycznie wzdłuż pionowej ściany, czasem nie ma barierek i aż strach patrzeć w dół.











                            Ok, dojechaliśmy do głównej drogi prowadzącej do Zabljak, nówka sztuka, ale jakoś ciemne chmury na horyzoncie i nagłe ochłodzenie powietrza nie napawało mnie optymizmem.
                            Wjeżdżamy w tunel, uderzenie jeszcze bardziej ziemnego powietrza, ale spoko, powarczałem trochę i widać światło w tunelu, za tunelem burza na 100 fajerek, musiałem zwolnić do 50 km/h bo nic nie widziałem . Zacząłem się śmiać. Za gorąco ci było pomyślałem, to teraz masz zimno. Jak by nie mogło być 25 stopni tylko albo 45 albo 15. Na szczęście zaraz za Zablajk wyjechaliśmy z chmury i znów wróciła temperatura 30 stopni, do kempingu dojechaliśmy praktycznie wysuszeni. Była już godzina po 18ej, wykąpałem się i mówię Zbigniew idziemy na kolację a on nigdzie nie idę mam jeszcze kabanosy więc idę na piwo i rakiję na kempingowym barze. No to poszedłem sam. Wziąłem ładowarkę do telefonu i aparatu bo tym razem powiedziałem że nie będę jadł kabanosów z suchą bułką.
                            W restauracji zapytałem kelnera co polecają, ale nie jakieś tam mięcho smażone tylko coś lżejszego, wybrałem carbonarę, facet mówił że jest inna niż standard dlatego się skusiłem. Faktycznie, oni tam do makaronu i boczku dodaję swoją mieszankę serów, nie wiem czy to owczy czy krowi czy inny ale nie było takie złe, na pewno inne niż te do których się przyzwyczaiłem. Do tego herbatka z cytrynką a na deser latte z ciesteczkiem, można żyć . W międzyczasie popisałem trochę meili bo mieli darmowe Wifi i po 22giej się zawinąłem bo tel się naładował. Na szczęście goście od sokołów zawinęli się wcześniej więc miałem cichą nadzieję że tym razem się wyśpię. Na szczęście się udało choć to kwestia umowna jak można wyspać się pod namiotem, to jest po prostu niemożliwe chyba że jesteś nawalony jak szpadel albo zmęczony jak koń po westernie.
                            Następnego dnia rano pobudka o 6ej bo słońce już nie dało siedzieć w namiocie, o 7ej śniadanie. Zbigniew dostał wiadomość że chcą do nas dojechać dwaj goście z Radomia bo są w Chorwacji, no to uzgodniliśmy że spotkamy się już w Albani zaraz za granicą w mieście HaniHotit. Do Albanii mieliśmy wjechać od północy, wbiłem więc trasę w navi i do przodu.




                            Wjechaliśmy na drogę SH20




                            C.D.N.
                            Ostatnio edytowany przez marcinjunak; 46.
                            Był Junak M10, WSK125, potem xt600z i xtz750 aż w końcu przyszło nawrócenie, lc4 620 sc, exc 520, a teraz
                            No i oczywiście WSK 125 73' jest nadal, fajnie powspominać szczeniackie czasy
                            sigpic

                            Komentarz


                              #15
                              Zamieszczone przez marcinjunak Zobacz posta
                              Wyjazd z Durmitoru w stronę Kosova to bardzo fajna dolina, nie wiem jak się nazywa ale dojeżdża się do jeziora Pivskiego na rzece Piva.
                              W stronę Bośni, tak? https://www.google.pl/maps/dir/Plu%C...0a8317!1m0!3e0

                              ...czy wjeżdżaliście inną doliną (wzdłuż SH20) od Czarnogóry do Albanii?
                              Sowizdrzał
                              KTM 750 6T
                              Nie wierz, nie bój się, nie proś!

                              Komentarz

                              Pracuję...
                              X