Ogłoszenie

Zwiń
No announcement yet.

Taka tam włóczęga ;)

Zwiń
X
 
  • Filtr
  • Czas
  • Pokaż
Wyczyść wszystko
new posts

    Taka tam włóczęga ;)

    Sobota 04.07.2015 – wyjazd. Z pewnych względów trasa musiała być zmieniona  Tychy, Cieszyn później Czechy i Słowacja. W końcu Węgry. Z przelotem przez Polskę to wiadomo. Jazda Gierkówką to żadna atrakcja tym bardziej, że znam ją na pamięć. Czechy i Słowacja to totalna strata czasu. Mnóstwo zabudowań czyli jazda 50/h. Jak były poza miastem winkle to i tak nie polatałem bo trzeba było jechać za samochodami. Czyli zakręty brało się na pionowo.
    Węgry. Droga nr E77 jest w miarę pusta, szybka i można się na niej trochę „pobawić”. Dojeżdżam do Budapesztu. Znowu jest coś nie tak z tylnim ładowaniem nawigacji. Nie ma problemu, jest boczne i ładuje. Niestety z braku czasu nie spisałem sobie hosteli w Budapeszcie, a nawigacja pokazuje tylko hotele. Piękne miasto , rewelacyjnie oświetlone. Nie decyduję się na spanie w budapesztańskim jakimkolwiek hotelu. Kiedyś tutaj wrócę, ale nie sam. Szukam na mapie jakiegoś zbiornika wodnego gdzie można by było rozbić się z namiotem. Koło Vecence jest jakieś jeziorko. Jadę. Jestem już prawie na miejscu, jest ciemno, a tu trafia się jakiś hotel. Jestem potwornie zmęczony, chcę się wykąpać, a nie po ciemku szukać jakiegoś miejsca na rozbicie namiotu. Ostatnie 40km dało mi jednak w kość. Idę do hotelu, cena dosłownie wyrywa mnie z butów ale trudno. Do Węgier zastanawiałem się po co jadę na urlop, dlaczego, jaki jest w tym sens itd. Na Węgrzech odzyskałem wiarę i sens wyjazdu. Pozostało tylko pytanie dokąd tym razem pojechać. Jestem przygotowany na dojazd (i powrót ma się rozumieć) do Gruzji. Po drodze jeszcze zwiedzanie południa Turcji. Tylko czy to nie będzie tylko nabijanie kilometrów. W końcu koło północy zapada decyzja co do trasy.

    #2
    Zibi, na przyszłość może Ci się ta lokalizacja przydać.

    Camping sprawdzony, cena nie wyrywa z butów. Znajomy jeszcze za czasów PRL dotarł tam JAWĄ i stąd mamy namiar.

    Komentarz


      #3
      pojechales na poludnie Turcji?

      Byles na poludnie od D300? Mi odradzali wszyscy, łącznie z miejscowymi i wszystko co przeczytalem w internecie.

      Jezeli tak - jestem niezmiernie ciekawy.
      Social media: Facebook | @maku_xtz on twiiter
      Relacje Bośnia 2013 | Bałkany 2012 | Gruzja 2012 | Bałkany 2011

      Komentarz


        #4
        Dawaj dalej

        Komentarz


          #5
          Dlaczego wszyscy odradzali jazdę na południe od D300? Jestem niezmiernie ciekaw.
          Wszystko w swoim czasie się wyjaśni gdzie byłem . Na forum yamahy xj obstawiali, że byłem nawet w Maroku

          Komentarz


            #6
            1sarajewo.jpg2Jeszcze Bośnia.JPGsarajewo 2.jpgW drodze do Foca.jpgW drodze do Foca1.jpg Niedziela 05.07.2015
            Jak się rano okazało, w dalszym ciągu miałem wątpliwości. Maksymalnie jak to tylko możliwe opóźniam wyjazd. Pełen mieszanych uczuć w końcu ruszam. Tak na wszelki wypadek mam spisane dwie lokalizacje. W dalszym ciągu nie jestem przekonany do żadnego kierunku. Pełen mieszanych uczuć, ruszam. Początek drogi jest wspólny dla obu kierunków. Przychodzi czas gdy pojawiam się na rozwidleniu dróg. Zatrzymuję się, chwila namysłu, zmiana decyzji i ruszam. Mam do pokonania jakieś 500km. Początek trasy to autostrada. Pusta. Rany, jakie durne pomysły przychodzą człowiekowi do głowy podczas nudnej jazdy. Ale żeby człowiek już do końca nie zgłupiał, nawigacja zaczyna odstawiać następne numery. Boczne ładowanie się traci. I wygląda na to , że po powrocie, nawi pójdzie pod dosłowny młotek. Nim się obejrzałem już jestem na granicy z Chorwacją. Tutaj nic ciekawego się nie działo. Jedynie tankowanie gdzieś i autostrada.
            Bośnia i Hercegowina. O tak, lubię ten styl jazdy  W końcu docieram do Sarajewa. Miasto olimpiady zimowej ale także i wielkiej tragedii która była 20 lat temu ale ślady wojny jeszcze są widoczne. Miasto przepełnione jest specyficznym zapachem. Nie wiem czym pachnie ale mi przypadło do gustu. Kuchnia trochę tłusta ale smaczna. No i to tyle. A, pierwszy hostel okazał się jakimś niewypałem ale parę metrów dalej był drugi i tam nocowałem. Do starego miasta nie było daleko. Wystarczyło przejść na drugą stronę ulicy. Przyjeżdżając tutaj nie trzeba szukać noclegów w Internecie. Co trochę są hotele, motele i hostele. Każdy coś znajdzie.

            Poniedziałek 06.07.2015
            Miałem ruszyć z samego rana do Czarnogóry ale zmieniłem zdanie. Nie wiem kiedy następnym razem będę w Sarajewie i w związku z tym chciałem zobaczyć więcej. Miasto jest położone w dolinie i swego czasu było oblężone przez kilka lat. Koniecznie chciałem zobaczyć Aleję Snajperów. Nie zrobiła na mnie wrażenia ale to są już inne czasy. Dookoła widać góry , a raczej wzniesienia gdzie stacjonowały obce wojska ostrzeliwując ludność cywilną. Jak ktoś chce to niech poczyta trochę historii na ten temat, a następnie przyjedzie do tego miasta. Niech się zatrzyma na chwilę i niech spróbuje wczuć się w to miasto. Trochę pochodziłem z buta i położenie tego miasta wywarło na mnie duże wrażenie. Można tutaj trafić na miejsca bardzo klimatyczne. Przeglądając w domu zdjęcia stwierdziłem, że kiepski ze mnie fotograf i nie potrafię w zdjęciach oddać klimatu miasta, a już tym bardziej miejsc które warto odszukać. Odwiedzając Bałkany koniecznie musicie zajechać do Sarajewa. Wieczorem czas na piwo (o które może być ciężko w pewnych rejonach) oraz ponowne czyszczenie styków w nawigacji która póki co działa. Testy przejdzie rano kiedy zjadę na szutry.

            Wtorek 07.07.2015
            Już? Nie mogłem doczekać się „pobudki” W końcu jest koło 7-ej. Czas wstawać. Dlaczego tak
            wcześnie? Jak by was żarło robactwo to też byście wstali. Przed wyjazdem rozmawiam jeszcze z francuzem. Fajny gość, parę lat temu był w Szczecinie. Swoją drogą to zastanawiam się jak mogą mnie zrozumieć? Przecież ja nie znam angielskiego. Raptem uczyłem się 5 miesięcy. Nie nie, nie jestem taki zdolny. W końcu ruszam po 9-tej. Najpierw przejazd przez miasto, później droga wije się wzdłuż rzeki. Fajne zakręty, w miarę szybko, po prostu bajka. Drogą M18 docieram do Dobro Polje i skręcam na Kalinovik. Droga węższa i wolniejsza, co nie znaczy , że prosta. Może warto polecieć nią dalej? W Jeasca odbijam w góry. Zatrzymany policjant informuje mnie dodatkowo, że z Jabuka jest droga na Tientiste. Po drodze jakiś miejscowy rysuje mi na mapie krzyżówki jakie będę miał po drodze i jak mam jechać. W Jabuka zatrzymują mnie tubylcy. Chwila rozmowy i sprawdzanie mapy. W sumie to ja im użyczam swojej i każdy jedzie w swoją stronę. Oni do Cememo, ja do Tientiste. Ujechałem może z kilometr i mam rozwidlenie. W prawo kamienie i ostro pod górę, w lewo normalna droga. No to jadę w lewo. Z początku nie ma problemu. Z biegiem czasu (a czas szybko mija) droga zaczyna być coraz bardziej wymagająca. W końcu dojeżdżam do jej końca. Wycinka drzew. Czas zawrócić. Pytanie tylko jak, jak stoję w koleinie. Pierwsza próba zawrócenia została zakończona sukcesem, tzn. motocykl pokonał mnie. Tak bardziej obrazowo to była gleba. Na szczęście teren umożliwił w miarę szybko i bezproblemowo podnieść motocykl. Później druga  W końcu udało mi się nawrócić i wycofać się do rozjazdu. Chwila zastanowienia, sprawdzam drogę jak jest wyżej. Z buta oczywiście. Wygląda na to , że wyżej powinno być lepiej. Tylko początek jest taki kamienisty. Na drzewie jest przyczepiony znaczek „droga dla rowerów mtb” Czyli dam radę. Jadę. Kamienie pokonane, chwila luzu (nie za długo oczywiście)i krótki ale za to prawie „pionowy” podjazd. Z kamieniami oczywiście. Szybka ocena sytuacji, obranie drogi przejazdu i jadę. Ok- łatwo nie było (jak taki ciężki motocykl) ale dałem radę. Daleko nie ujechałem. Mam następny podjazd. Tym razem kamienie są tak umiejscowione, że najmniejszy błąd może okazać się wywrotką i osunięciem motocykla. Podniesienie go na tym podjeździe jest niemożliwe. Obiecałem, że będę rozważny to robię nawrót. Można próbować tą drogą ale jak już to lżejszym motocyklem i w parę osób. Samemu nie. Mimo pisania w miarę na bieżąco, nie jestem w stanie stwierdzić czy nie było jakiejś gleby znowu. Chyba tak ale nie dam sobie ręki obciąć. Wracam do wcześniejszego rozwidlenia. Oczywiście zanim dojadę to muszę na piechotę sprawdzać drogę. Którędy mam jechać, jaki obrać tor jazdy. Wracam do Jabloko i jadę do Cememo. Droga mija łatwo i przyjemnie. Do czasu oczywiście. Wpinam się na przełęcz i zauważam totalny brak mocy przy niskich obrotach. W pewnym momencie mam nawrót z luźnymi kamieniami. Wszystko było by dobrze gdyby motocykl nie tracił mocy, dusił się strasznie, musiałem posiłkować się sprzęgłem. W takim wypadku nieoczekiwanie wszedł na obroty i nastąpiła mała zmiana kierunku jazdy… J wylądowałem nie tam gdzie chciałem. Skutek ? Gleba. Ale to nic, szybko podnoszę, trochę inaczej ustawiam motocykl, chwila oddechu i ruszam dalej. Hehe, centymetry się nie liczą. Znowu leżę. Sytuacja powtarza się parę razy, paliwo się leje, mam coraz mniej sił na podnoszenie motocykla. W końcu przy którejś z kolei glebie , zapada decyzja. Odpinam sakwy, wracam się kawałek za nawrót i próbuję przejechać na lekko. Inaczej nie wydostanę się z tego punktu. Przy ostatnim upadku są straty. Zgięta klamka hamulca, coś mnie boli pod łopatką, w prawej ręce palec stłuczony i potwornie boli mnie tyłek. Widocznie źle upadłem. Przy użyciu już chyba resztek sił, nawracam motocykl i zjeżdżam w dół. Docieram do miejsca gdzie nie ma już luźnych kamieni, zawracam i pnę się pod górę. Feralny odcinek udaje się przejechać bez problemu. Teraz pozostało przenieść wszystkie bagaże. Wysokość coś koło 2000 mnpm, temperatura ponad 30 stopni w cieniu. Ale tutaj nie ma cienia, nie ma żadnego drzewa gdzie można by się było choć na chwilę schować. Mozolnie noga za nogą przenoszę wszystko. Jestem wykończony. Mimo tych wszystkich trudności i niedogodności jest to jeden z moich najlepszych dni i nic nie jest w stanie popsuć mi dobrego nastroju. Dalsza część drogi przebiega już spokojnie. Jak się zatrzymuję to tylko po to aby upewnić się czy dobrze jadę lub napić się wody. W końcu docieram do asfaltu i kieruję się na Foca. Droga jakaś taka dziwna ale nawigacja pokazuje mi M-20, czyli jadę dobrze. Na rozwidleniu lecę w lewo. Droga staje się coraz bardziej brudna. Mnóstwo piachu, kamieni, patyków. Po przejechaniu kilku kilometrów nagle moim oczom ukazuje się brak drogi. Most na rzece kiedyś był , teraz go nie ma. No jechać tędy po ciemku to bym raczej nie polecał. A znaku nie było wcześniej, że to ślepa dróżka. W takim wypadku wracam do rozwidlenia i lecę w prawo. Droga niby lepsza. Po jakimś czasie widzę na poboczu otwarty samochód, zatrzymuję się aby spytać się o drogę. Za 100m mam skręcić w prawo na szutry, nie jechać asfaltem. No ok, ale za 100m nie było odnogi. Mam nawrót w lewo, nawracam i … Co jest?! To jakaś kpina? Tu już nie brakuje kilku metrów jakiegoś małego mostku! Tu brakuje kilkaset metrów drogi! W dole po prawej widzę piękny most ale jak tam dojechać? Wracam się do gościa. Tłumaczy jeszcze raz tylko inaczej „tam jest taki mały domek to przy nim skręcisz” To nie mógł tak od razu? Skręcam przy domku, znowu są luźne kamienie ale na szczęście droga prowadzi w dół. W końcu dojeżdżam do właściwej drogi. Moja radość jest bezgraniczna  W końcu będę miał trochę odpoczynku. Taaak, oczywiście, ale nie tym razem . Najpierw jeden łuk potem drugi, Jeden zakręt zaraz drugi. Zaraz ciasny zakręt potem drugi, następny itd. I tak przez 40km. Prędkość oscyluje 40-80. Szybciej nie jechałem bo nie miałem 100m prostej. Przed Foca zatrzymuję się i jem obiad. Zmęczenie jednak zaczyna wychodzić i podejmuję decyzję o noclegu w tamtym miejscu.


            Nie pisałem jeszcze o czwartku poprzedzającym wyjazd
            Najwyższy czas na podniesienie wam adrenaliny. Czwartek, godz. 22. Zabieram się za rozbieranie sprzęgła. Może to tylko przeczulenie, a może już się kończy? Muszę sprawdzić przed wyjazdem. Tam gdzie się wybieram nie mogę opuścić kraju bez pojazdu którym wjechałem. A więzienia tam są straszne.

            Było to pisane w czwartek tuż przed wyjazdem. Na tamten czas miałem trochę inne plany niż się później okazało. Ale nie uprzedzam faktów
            Ostatnio edytowany przez zibi_1; 3014.

            Komentarz


              #7
              zibi - w duzym skrocie: walki pomiedzy armia turecka, PKK, granica, za ktora toczy sie wojna w Syrii i Iraku.
              Social media: Facebook | @maku_xtz on twiiter
              Relacje Bośnia 2013 | Bałkany 2012 | Gruzja 2012 | Bałkany 2011

              Komentarz


                #8
                Eeee, myślałem, że czegoś nowego się dowiem, a to tylko walki



                Środa 08.07.2015
                Ciężko wstać, Jechać się nie chce ale miejscówka jest dosyć droga. W końcu koło godz. 11-tej wyjeżdżam. Przed Foca odbijam na Montenegro. Droga prowadzi wzdłuż rzeki. Jest kręta, dużo piachu i jest wąska. Generalnie trzeba bardzo uważać, nie ma czasu na podziwianie krajobrazów. Granica to „porażka”, musiałem wyciągnąć dokumenty motocykla i zieloną kartę  Straszna jest ta papirologia… W Czarnogórze droga wygląda już zupełnie inaczej. Jest szersza, czysta i można pojeździć. Szczęka z zachwytu mi nie opada, a to tylko dlatego, że już dawno to zrobiła Skręcam na Durmitor, z tego co czytałem to jest ładny. Podjazd w górę przez tunele to niezapomniane przeżycie. Barierki? Tak wiem, że coś takiego istnieje ale nie tutaj. W dodatku jest jeszcze wąsko. W zasadzie to na samochód  Jak się dwa spotkają to mają mały problem z wyminięciem. Nie wiem jak oni to robią. Podjazd się skończył i zaczęło być nudno. Brak widoków, nie rozumiem dlaczego niektórzy są zachwyceni Durmitorem. Po kilku kilometrach widzę stojącego na poboczu motocyklistę. Zjeżdżam do niego. Po rejestracji widzę, że to Słowak. Przywitanie i od razu wiem , że to bardzo sympatyczny i pozytywnie zakręcony gość. Chwila rozmowy nad mapami i dalej lecimy razem. Puszczam go przodem, najwyżej poturlam się trochę. Niestety zdziwiłem się dosyć szybko. Był dobry i dawał radę. Durmitor powoli odkrywał swój urok. Na przełęczy gdzie się zatrzymaliśmy, obaj mieliśmy „banana” na ustach , a w oczach nie „iskierki” , a „iskry”  Tak zadowoleni dojechaliśmy do Słynnego mostu na Tarze. Tam foty, wymiana numerów telefonów, wstępne umówienie się na Albanię i rozstajemy się. Peter jedzie dalej bo musi wrócić do żony , ja zostaję. Trochę się kręcę i zastanawiam się czy nie zjechać sobie na linie nad wąwozem. Niestety cena 20 Euro skutecznie mnie odstrasza. Jadę na camping, w końcu urlop ma być po to by wypocząć, a nie tylko jeździć.

                Komentarz


                  #9
                  ... jak to? ... to już koniec relacji????
                  - ja przy poście #1 narobiłem sterte kanapek, żeby potem nie latać (bo nie spojrzałem ile temat ma postów) ...., a teraz koniec i kto te kanapki zje?
                  zibi_1 DAWAJ! nie śpij, świat czeka na relacje!

                  Komentarz


                    #10
                    Wszystko trzeba dozować bo by wam kanapek zabrakło w trakcie czytania

                    Komentarz


                      #11
                      Most na Tarze.JPG
                      Durmitor.JPG
                      Czarnogóra.JPG

                      Czwartek 09.072015
                      Spałem pod mostem Nocleg był na campingu, prawie pod mostem. Spanie w domku na łóżku w cenie 5Euro za noc skutecznie zniechęcił mnie do rozbijania namiotu. Co prawda widziałem tam motocyklistów śpiących w namiocie ale nie wiem ile płacili. Może nie potrafili negocjować ? Łóżko może nie było jakieś super wygodne ale śniadanie jakie dostałem … Po prostu poezja smaków. Nawet podobnego śniadania nigdzie nie jadłem. Mogę takie jadać codziennie. Po posiłku chwila relaksu i o 10-tej czas na raffting po Tarze. Widoki są ale szału nie robi. Może dlatego , że liczyłem na coś więcej. Coś bardziej ekstremalnego? Chyba za dużo filmów oglądam Natomiast kąpiel w rzece o temperaturze 10 stopni już robi wrażenie, szczególnie przy tak silnym prądzie jaki tam występuje. Po spływie jeszcze tylko obiad i czas jechać dalej. Jadę doliną Tary. Widoki jak zwykle, powalają. Dużym utrudnieniem są nieoznakowane zakręty i nigdy się nie wie czy jest to nawrotka czy tylko zwykły łuk. Niemałym wyzwaniem są też miejscowi którzy ścinają zakręty. Za miejscowością Dubravice odbijam na drogę w kierunku Zablijak. Droga do Tushiny jest hmmm, co tu dużo opisywać. Jest przede wszystkim pusta, asfalt bardzo dobry, a widoki? Koniecznie trzeba zobaczyć. Wszystko co zobaczyłem do tej pory zostało daleko w tyle. Będąc w Czarnogórze koniecznie trzeba tędy przejechać. Z Salviku kieruję się na Niksic i na Liverovic. Jest jakieś jeziorko to i camping powinien być. Niestety nie było. Hotelu, motelu itp. też nie. Zagaduję miejscowego i ten mówi, że do przodu nic nie ma. Ale jak wrócę 18km to tam będzie jakiś hotel. Każe mi jechać za sobą. I tak jeden hotel – pełny, drugi - pełny. Dopiero w trzecim mogłem się zatrzymać. I to gość z rodziną jeździł ze mną dobre 25km po tych hotelach tylko po to, abym nie musiał błądzić. Niesamowici są tam ludzie 

                      Piątek 10.07.2015
                      Rano pada deszcz. Aż wierzyć się nie chce, połowa lipca, Bałkany… W końcu przestaje padać i koło 11-tej wyjeżdżam. Asfalt trochę wysechł , przynajmniej brudny nie będę. Znowu obieram boczną drogę przez góry. Po 30km kończy się asfalt. Droga jest kamienista i pokryta liśćmi. W dodatku jest po deszczu i wszystko jest mokre i śliskie. W razie upadku ciężko będzie mi samemu podnieść motocykl na śliskich kamieniach. Rezygnuję i zawracam. Muszę znowu przejechać przez Niksic. Wyjeżdżam na M-18 i wszyscy jadą sznurkiem 80-tką. Przejeżdżamy tunel, jest przerywana to oczywiście wyprzedzam ciężarówkę za którą jechałem. Strasznie kopciła. Długo tą radosną chwilą nie nacieszyłem się. Z pobocza wychodzi pan i muszę zjechać na bok. Miałem 99 na 80. Cóż, wystarczy tylko zapłacić mandat (20 Euro) na poczcie (do której muszę się wrócić) i mogę odebrać swoje dokumenty. No chyba ich pogięło. Ja rozumiem, że łapią tych co szybko jeżdżą, ale mnie? Dlaczego, za co? Tak łatwo się nie dam i zaczynam kombinować. Tłumaczę im, ciężarówka, nic nie widać, kopci strasznie, śmierdzi itd. Swoją siłą perswazji i niezaprzeczalnym urokiem osobistym oddali mi dokumenty i kazali jak najszybciej odjeżdżać  Podgoricę miałem minąć bokiem ale muszę dokupić karty pamięci do kamery. Przy wyjeździe z miasta strasznie wiało. Ale to tak, że trzeba było uważać aby nie zostać przerzuconym na drugi pas. W Bjoce odbijam w bok. Na mapie pokazuje gorszą drogę ale miejscowi mówią, że jest przejazd i mogę spokojnie jechać. I był i to jaki  Droga prowadzi do Matesevo. Widoki ponownie zwalają z nóg. Nie wiadomo czy jechać i cieszyć się z drogi czy podziwiać widoki. Droga jest bardzo wąska i kręta. W dodatku potrafi się znaleźć na niej samochód ciężarowy. Jak oni pokonują tam agrafki to ja nie wiem. Miejscami droga składała się z samych zakrętów. Trzeba było bardzo uważać aby nie spotkać się czołowo z jakimś samochodem. Miałem kilka sytuacji gdzie minąłem się dosłownie na centymetry. Nie zawsze mogłem zacieśnić zakręt, bo bardziej już się nie dało. W tak miłych i sprzyjających okolicznościach docieram do Plav. Na campingu poznaję Słowaka któremu złamał się kluczyk od motocykla i od poniedziałku czeka na kuriera. Koszt przesyłki kluczyka i cła to kwota 200 Euro. Wieczorem kluczyki docierają do Jana. Normalny i serwisowy.. Z tej radości odpalił motocykl. Za chwilę zgasił, wsadził kluczyk serwisowy tylko po to by pokazać, że nie odpali. Nie minęło 20 min. i znowu idzie odpalić motocykl. Niestety, tym razem ta niby prosta rzecz okazała się rzeczą niewykonalną. Z motocykla nie wydobył się żaden dźwięk. Sprawdzamy bezpieczniki, całe. Uspokajam go , że jest jeszcze dużo czasu i coś się wymyśli. Dzwoni do swojego mechanika i opisuje problem. Ten każe mu czekać , spróbuje się dowiedzieć i oddzwoni. Mija długie 20 min. Okazuje się , że po wsadzeniu kluczyka serwisowego immobilizer zostaje rozkodowany i motocykl nie odpali. Na szczęście kluczykami można go zakodować ponownie. I tak oto wesoło spędziłem wieczór 
                      IMGP1355.jpg
                      IMGP1372.jpg
                      IMGP1429.jpg
                      IMGP1332.jpg

                      Komentarz


                        #12
                        Zibi, jesteś waryjot.

                        Komentarz


                          #13
                          Sobota 11.07.2015
                          Jak zwykle budzę się o 4-tej. To już przestaje być zabawne. Pospałbym z przyjemnością do 6-tej. Ale nie, muszę się przekręcać z boku na bok. Między 8-mą, a 9-tą ma dojechać Peter i już na trzy motocykle mamy jechać do Albanii w kierunku Vermosh i dalej w dół. Jest 7:20, a ja czekam na śniadanie. Nie wiem jaka jest temperatura ale jest bardzo zimno. Chodzę w kurtce. O 8-ej przyjeżdża Peter. Jest tak zmarznięty, że szczęka zębami. Temperaturę po trasie miał w granicach 5 stopni. Jak najszybciej zamawiam mu kawę na rozgrzewkę. Humory dopisują. Koło 9-tej ruszamy. Dobrze , że wcześniej zatankowałem paliwo bo stacja koło której przejeżdżaliśmy była zamknięta. Granica. Z Czarnogóry wyjechaliśmy bez problemu. Cały czas, wszystkie granice przejeżdżałem na dowód osobisty. Paszport oczywiście miałem ale jak nikt nie chce… Strona albańska. Jesteśmy sprawdzani pojedynczo. Chłopaki podają paszporty, ja dowód osobisty. Pogranicznik nie protestuje. Za chwilę wjeżdżamy i kierujemy się na Vermosh. Po kilku kilometrach odbijamy na SH20. Do tej pory jechałem jako ostatni ale na szutrach i przy jeździe pod górę zupełnie mi to nie pasuje. Motocykle chłopaków są na wtryskach i moc mają przy każdych obrotach. Poza tym tak jakoś wolno i zachowawczo jadą. Na pierwszym postoju (do zdjęć) wyjeżdżam na przód i teraz to ja nadaję im tempo jazdy. Jak się później okazało to nie nadawałem im tempa tylko co trochę czekałem na nich. Na jednym z postoi rozmawiam z Peterem o wjechaniu do Albanii na dowód osobisty. Ubaw mieliśmy wielki, bo we zasadzie powinienem wjechać na paszport. Może od naszego wyjazdu z domu coś się zmieniło i można wjeżdżać bez problemu ? Nie wiem. Zobaczymy jak to będzie z wyjazdem. Na całym szutrowym odcinku była tylko jedna sytuacja gdzie trzeba było mieć asekurację i w zasadzie przeprowadzić motocykl. Reszta była bez większych problemów. Docieramy do asfaltu. Teraz czas na wyczyszczenie opon Znowu jadę pierwszy, zabawy ciąg dalszy. Kat nareszcie zamknął oponę, a Beemwu… Nie wiem jak jest ten sprzęt zbudowany , cały czas widzę go w lusterku (czyli zdrowo musi poginać) ale opony nie zamknął. Asfalt jest tak dobry, że chce się więcej i szybciej. Na jednym z nawrotów i następujących po sobie szybkich zakrętach trochę przesadziłem. Motocykl nagle stracił stabilność i bardzo ciężko było zapanować nad nim, a tu bardzo szybko zbliżał się następny zakręt. Na hamowanie nie było miejsca, prędkość też była za duża. Oj, spociłem się bardzo i później jechałem już trochę spokojniej. W końcu docieramy do „cywilizacji”. Słowacy jadą w swoją stronę, ja w swoją. Jest wczesna godzina ale na całą pętlę Theth jest za późno. Znajduję camping i odpoczywam. Siedząc tak przed namiotem oglądam motocykl i nagle stwierdzam brak osłony wydechu. Czyli co? Powoli zaczynam gubić motocykl?

                          Niedziela 12.07.2015
                          Rano poznaję parę z Polski. Chwila rozmowy i godzinę później dowiaduję się, że zepsułem im całe plany wyjazdowe. Mieli jechać do Czarnogóry ale pod wpływem moich małych sugestii jadą do Theth. Vitarą żeby nie było Chyba powinni dać radę. Też się tam wybieram ale na zrobienie całej pętli. Wyjeżdżam koło 11. Jak się okazało jest to pora zdecydowanie za późna. Jadę na pusto czyli całe graty zostają na campingu, biorę tylko klucze i łatki. Tak na wszelki wypadek. Po przejechaniu jakiś 20-25 km doszło do mnie, że w sumie niepotrzebnie brałem to wszystko. Dlaczego? Pompka została w namiocie. W końcu docieram do początku podjazdu. Asfalt równy, zabezpieczenia, oznaczenia… I znowu mam niesamowitą drogę z niesamowitymi widokami. To już powoli staje się nudne. Wjeżdżam na górę i zarazem kończy się asfalt, zaczyna się to po co przyjechałem. Niestety z naprzeciwka co chwila jadą samochody, zarówno terenowe jak i osobowe. Trzeba dodatkowo uważać aby na zakręcie nie zostać zdjętym przez kogoś. Widoki w dalszym ciągu powalają, widok surowych i groźnych gór robi wrażenie. Docieram do budki z pamiątkami przed wioską. Rozmawiam z pracownikiem jak i z motocyklistą z Polski. Na Gieesie jest Mówi , że ciężko jest, że dwa razy położył motocykl. Umawiamy się na moim campingu i każdy jedzie w swoją stronę. Droga jak droga, tragedii nie ma. W polecanych „zielonych dachach” jem smażone mięso i popijam piwem. Nawet nie wiem kiedy i skąd wchodzi policjant. No ładnie, żeby się tylko nie przyczepił , że jadę motocyklem i piję piwo. Nie minęło 5min i widzę jak sam wciąga chłodne piwo. Jak on, będąc na służbie może, to dlaczego ja nie mogę ? Powrót jest jeszcze bardziej ekscytujący . Muszę jeszcze bardziej uważać na samochody, jak zjeżdżają z góry to chyba nie liczą się z nikim. Parę razy mijam się z jakimiś dosłownie na centymetry. Prędkości które rozwijają jadą w dół, są dosłownie abstrakcyjne. Gdy którymś razem wyjeżdżając z nawrotki oni nie byli w stanie wyhamować. Jedyne co, to jakieś wytracenie prędkości. Odległość między mną , a samochodem wynosiła może z 15cm i to tylko dlatego, że byłem odchylony w drugą stronę. Gdy wyrównałem motocykl, samochód na szczęście zdążył mnie minąć. Gdyby nie to, to zahaczył bym o niego. Strachu się najadłem ale nie miałem gdzie uciec. Przy odrobinie szczęścia można też natrafić na campera  , ale o tym będzie później. Jaki jest stopień trudności drogi ? Wszystko zależy od ustawienia swoich własnych „hamulców”. Wracam na camping. Na dole, pojawia się możliwość jazdy szutrami i z tego korzystam. Czasami zastanawiam się czy dobrze jadę ale póki droga mi się podoba i nie mam ciśnienia z paliwem to jadę. Najwyżej kawałek się wrócę. Po dotarciu na miejsce od Tomka i Martyny dowiaduję się, że nie dojechali nawet na górę i zawrócili. Trochę ich dołuję jak mówię, że na dole widziałem wyjeżdżającą C4. Minęła może z godzina i na camping przyjeżdża amper. Niby nic takiego, a wręcz normalne by się zdawało. Ale chwilę przyjrzałem mu się i zapominając o wstawionej wodzie na zupkę poleciałem do Tomka z informacją która już totalnie go rozwaliła. Mam już swoje lata i potrafię nie pamiętać wszystkich faktów, szczególnie jak jest ich dużo. Wcześniej nic Tomkowi nie mówiłem bo właśnie zapomniałem. Czy był to ten sam amper się zastanawiacie. Po pierwsze, był tylko kierowca, a po drugie to z tyłu zamiast roweru znajdował się motocykl. Jakaś 250-tka cross. Wiem bo oglądałem się za tym niezwykłym widokiem w drodze do Theth. Jak widać można wszystkim tam dojechać. Niestety Tomek nie mógł tego dyskomfortu i nie mógł uwierzyć mi. Poszliśmy porozmawiać z kierowcą. Oczywiście potwierdził moje słowa i nawet zapamiętał mnie . Stephan to gość totalnie wyluzowany i bardzo sympatyczny. Zgodnie z Tomkiem stwierdziliśmy , że następny wyjazd Stephana , camperem oczywiście, będzie na K-2. No nie można przejść koło takiego człowieka obojętnie i zaprosiliśmy go na rakiję którą jeszcze miałem. Wieczór skończył się bardzo późno…

                          Komentarz


                            #14
                            Poniedziałek 13.07.2015
                            Miałem jechać dalej ale jakoś nie mogłem się zebrać. Nie mam pomysłu gdzie i po co jechać. Przeglądanie mapy nic nie daje. W międzyczasie Stephan wyjeżdża, zanim to uczyni wymieniamy się mailami. Trochę później wyjeżdża Tomek, umawiamy się na kontakt w kraju. Zostaję sam. Z braku pomysłu idę nad jezioro i przy okazji na piwo. W teorii miałem przygotowane jeszcze drogi w Albanii ale chyba byłem już zmęczony i miałem przesyt widoków. Dodatkowo po Bośni miałem dosyć samotnych off-ów lub nie czułem się na siłach. W każdym razie nigdzie się nie spieszyłem i mogłem zostać dzień czy nawet trzy dni. Wieczorem przy kolacji poznałem małżeństwo z Polski. Siedzieli przy sąsiednim stoliku i komentowali miniony dzień. Ubaw miałem wielki, bo nie spodziewali się , że ktoś przy drugim stoliku będzie rozumiał o czym rozmawiają. Nie mogąc już dłużej powstrzymać śmiechu, w końcu wtrąciłem jakieś swoje uwagi do ich rozmowy. Okazało się , że jechali przez Tiranę i byli przerażeni tym co tam się dzieje. Żadnych zasad ruchu drogowego, wszyscy się wpychają, każdy każdemu zajeżdża drogę, trąbią na około. O tak, to jest coś dla mnie. Czyli we wtorek Tirana, a później SH 54.

                            Wtorek 14.07.2015
                            Wstaję rano i po śniadaniu ruszam na Tiranę, czas zmierzyć się z przeznaczeniem. Wjeżdżam do Tirany, pusto, nikt się nie wpycha jakoś bezczelnie. Ruch spokojny, nikt nie chce mnie zabić. Oczywiście też jeżdżę tak jak oni, bez kierunkowskazów. Wszystko odbywa się płynnie i spokojnie. Jestem zawiedziony. Teraz czas na SH54. Na początku jest asfalt, nawet dobry ale zupełnie nie mam ochoty na zabawę na nim. Po jakimś czasie kończy się i zaczynają kamienie. Momentami muszę uważać żeby nie powtórzyć wcześniejszego błędu i nie położyć motocykla. Kilometry mijają wolno. W pewnym momencie widzę, że powinienem jechać w górę ale nawigacja pokazuje coś innego. Niestety, czasu na reakcję miałem za mało i muszę jechać jakiś kawałek pod górę gdzie mógłbym zawrócić. Po jakimś czasie znajduję odpowiednie miejsce i udaje mi się ta wbrew pozorom niełatwa sztuka. Po kilku kilometrach i trochę błądzenia (bo to góry i droga nie zawsze musi być, a nawigacja innej nie widzi) docieram do asfaltu. Czyli nawi coś żle pokierowało. Powinienem mieć jeszcze kilkadziesiąt kilometrów górskiej drogi bez tego obrzydlistwa czarnego. W dodatku pokazuje mi żebym skręcił w prawo. Na przekór jadę w lewo. Docieram do jakiś zabudowań i jest miejsce gdzie można wypić kawę. Przy okazji pytam się o drogę. Właściciel nic nie rozumie ale prowadzi mnie do środka gdzie jest ktoś kto mówi po angielsku. Najpierw pytam się gdzie jestem , pokazuję którędy jechałem , gdzie i którędy chcę jechać. Gość dosyć poważnie spytał się mnie czy jadę sam i czy słyszałem o Czechach i co ich spotkało (z informacji które posiadałem to zostali zastrzeleni w okolicach Theth- 200km na północ- parę dni wcześniej, niby na tle rabunkowym ale pieniądze i dokumenty były w samochodzie w którym znaleziono ich).
                            Nie było więcej dyskusji na ten temat. Powiedział tylko, że to bardzo niebezpieczne jechać tam samemu, żebym mu zaufał i wrócił asfaltem do Tirany, że to jest dla mnie najlepsze rozwiązanie. Na koniec dodał „Proszę”. Cóż miałem robić. Nie wiem z kim rozmawiałem (mundurowy czy przedstawiciel miejscowej przedsiębiorczości) ale widocznie wiedział więcej ode mnie. Robię w tył zwrot i wracam do Tirany i dalej nad jezioro Ohridzkie. Po drodze zatrzymuję się w jakimś miejscowym lokalu i wcinam pieczone mięso zapijając zsiadłym mlekiem. Jedzenie zamawiane było na migi, bo oni tylko w swoim języku rozmawiali. Za wszystko zapłaciłem jakieś grosze. Dodam, że nie miałem żadnych sensacji żołądkowych. Późnym wieczorem docieram na miejsce. Szukanie odpowiedniego campingu zajmuje mi jeszcze jakieś pół godziny ale to było niezmiernie długie pół godziny. Nie patrzyłem wtedy na zegarek. Chciałem się tylko wykąpać i odpocząć i zapłacić jak najmniej. Niestety za takie wygody trzeba trochę pocierpieć, pojeździć, popytać, a czas leci nieubłaganie. W końcu znalazłem fajną miejscówkę. Jest wszystko, jest pusto i bezpiecznie. Namiot kończę rozbijać po zmroku. Idę jeszcze coś zjeść (oczywiście na terenie campingu). Dostaję rybę (smaczną) i do tego wielki talerz sałatki. Na koniec od firmy dostaję jeszcze porcję melona i arbuza której już nie jestem w stanie dojeść.

                            Komentarz


                              #15
                              Takie włóczęgi sa najlepsze!
                              Ciarki mnie przeszły w czasie czytania o złamanym kluczyku tego Słowaka...
                              Już ktoś tu o tym pisał, aby na wojaże zabierać zapasowe.
                              Niezła przygoda. I świetne zdjęcia.
                              Dawaj dalej!

                              Komentarz

                              Pracuję...
                              X