Jak to się stało, że pojechaliśmy na UA, to nie wiem do końca. Piotras w pewnym momencie coś tam wspomniał, że jedziemy i w ogóle - mówię: zapisujcie mnie - myślałem: przecież jeszcze pół roku, wszystko się ogarnie. Coś tam o jakimś Wojtku z forum FAT wspomniał, coś o jakichś połoninach, o długim weekendzie drapiąc się po górkach, piwku za 1zł - wspominał tak o kilku rzeczach raz na jakiś czas i w końcu okazało się, że miejscówki porezerwowane, urlopy rozpisane, motocykle przygotowane i ludzie umówieni
No to zaczynamy. Plan był prosty: ruszamy w czwartek z rana, jedna ekipa z Gdańska, jedna z Poznania, jedna z Wrześni. Wieczorem docieramy pod granicę z UA i nocujemy po Polskiej stronie zrzucając motocykle. Rano ogień na granicę i dalej dojazdówka terenowa do naszej bazy noclegowej na dwa dni. Piątek po dojazdach mieliśmy wieczorkiem wdrapać się na Pikuj, w sobotę połoniny i niedziela powrót lajtowym dojazdem do Polski i wieczorkiem mieliśmy wylądować na chacie. Jak wyszło? Zobaczycie
1/
Godzina 8:00, Wróbel zgarnia mnie i mój motór, dalej lecimy po Przemka też w Poznaniu i już w trójkę ciśniemy do Łodzi po Krzysztofa. Dalej już tylko pogoń za kilometrami do granicy z UA.
Droga mijała nam dość dobrze, humory dopisywały, turbina w turanie ochoczo gwizdała, telefon z roboty dzwonił co 5 minut l), restauracja pod złotymi łukami zaliczona, zasadniczo wszystko git. Pół drogi jak się potem okazało razem z Wróblem zastanawialiśmy się nad tym jak to się wszystko uda. Do kupy zebrało się razem 14 osób. Część z tego znaliśmy, część nie. Czy wszyscy dadzą radę? Czy nie będzie tarć pomiędzy ludźmi? nikt się nie obrazi? Się okaże.
Na hacjendę dojechaliśmy jakoś wieczorem - mogła być już jakaś 21:00. Wszyscy już byli, ognisko płonęło, piwko w bagażniku - mogłoby się wydawać, że kurde jest pięknie. Mogłoby. Gdyby nie to, że hacjendus właścicielus pospolitus oznajmił nam, że podobno nie potwierdziliśmy rezerwacji i w sumie nie ma dla nas 15 miejsc, tylko 10. Najpierw się śmiałem, ale w sumie to ja musiałem spać w turanie.. Nawet się wyspałem
2/
Dzień drugi zaczął się o 7:00 szybkim śniadaniem, co tam kto sobie zakupił - podobno ktoś nawet zrobił jajecznicę, ale było tyle wiary, że nie ogarnąłem co się rano działo Pakowanie gratów, pompowanie opon, ostatnie dociągnięcia, zdjęcie półgrupowe - i dzida na granicę!
Niżej na zdjęciu jedyne duże motóry na tym wyjeździe. Czuliśmy się z Wróblem jak rodzice dużej zgrai szczeniaczków
Zaraz za granicą zaczynam rozglądać się za walutą. Wszędzie jakieś budki i budeczki, ale wygląda to bardziej na jakieś miasteczko z czasów apokalipsy. Kupujemy Hrywny u gościa na parkingu, tankujemy, kupujemy coś do picia. Michał postanowił dokręcić koło w swojej husce, ale okazało się, że standardowy klucz z zestawu narzędzi najnormalniej w świecie się pogiął i urwał Solidny! Znowu Ktm musi ratować narzędziami
Wszystko ogarnięte, ruszamy dalej. Szutry, szuterki, łąki, laski, błotka - motocykle żyją mocno. Grupa się dociera i.. mocno rozciąga. Tutaj mamy sporo zamieszania związanego z tym, że tylko Wojtek zna drogę, a tempo jazdy w ekipie jest różne. Później łapaliśmy na mapie cel danego dnia/odcinka i już każdy z nawigacją wiedział gdzie ma jechać. To było później, na razie było trochę przygód, postojów, grupa musiała się rozjeździć.
Zaczynają się piękne widoki, ale to nic w porównaniu z tym co było dnia następnego!
Tutaj poniżej rzadkie zdjęcie młodego dzika w naturalnym środowisku Byłą sesja zdjęciowa, Leszek i Grzechu zostali nieco w tyle. My zrobiliśmy postój, czekamy na nich - jedzie Leszek, zacisnął hamulec z tyłu, a tam wszędzie wilgotna śliska trawa, był drift, nie było szkód. Grzechu jechał szybciej zatrzymał się gdzieś w połowie całej grupy, cudem ominął resztę. Jak się okazało, Lechu nauczył się czegoś, Grzechu nie bardzo Próbował nas zabić jeszcze ze dwa razy..
Na zdjeciu widać też, że prawa ręka coś boli - palec wybity, wieczorem była dłoń wielkości arbuza. Grzechu jechał dzielnie do końca!
W tym miejscu należy wkleić pewnego gifa, z pewnym podpisem!
"Kiedy śmigacie ekipą szuterkami, a za zakrętem pojawia się wielki podjazd"
Następnego zdjęcia i miny Wróbla nie muszę tłumaczyć
Dalej Wojtek dał nam wybór - albo jedziemy jakimiś szutrami, albo na brody na rzeczkach. Siedzę cicho, nic nie mówię, szturcham Wróbla żeby też palił fajkę i nic nie mówił. JEST, większością głosów jedziemy się potaplać w wodzie Okazało się, że strach miał tylko wielkie oczy. Trochę wody i śliskie otoczaki, ot co No to w drogę!
Loża
Po brodach, które chyba wszystkim się podobały i nie były takie straszne - najgłębiej pewnie do kolana dla stojącej osoby, ruszyliśmy szutrami i wiejskimi drogami do sklepu trochę odpocząć i uzupełnić płyny. Przed sklepem byliśmy lokalną atrakcją. Pojawili się ludzie chcący sprzedać nam gorzałkę i mleko, podobno też żony, ale tego nie słyszałem
Były też lokalne środki transportu offem.
Dalej czekały na nas szutry i leśne ścieżki. Czasem troszkę błota, czasem kałuże, a czasem łąka, która wyglądała na normalną łąkę, ale zasysała pod samo kolano Trooochę czasu tam spędziliśmy, nie powiem, że nie
- - - Zaktualizowano - - -
Wkleiłbym więcej, ale ktoś musi coś napisać żebym mógł dalej wklejać, bo jest limit do 50000 znaków na jedną wiadomość, a linki do googla są dłuuugie
No to zaczynamy. Plan był prosty: ruszamy w czwartek z rana, jedna ekipa z Gdańska, jedna z Poznania, jedna z Wrześni. Wieczorem docieramy pod granicę z UA i nocujemy po Polskiej stronie zrzucając motocykle. Rano ogień na granicę i dalej dojazdówka terenowa do naszej bazy noclegowej na dwa dni. Piątek po dojazdach mieliśmy wieczorkiem wdrapać się na Pikuj, w sobotę połoniny i niedziela powrót lajtowym dojazdem do Polski i wieczorkiem mieliśmy wylądować na chacie. Jak wyszło? Zobaczycie
1/
Godzina 8:00, Wróbel zgarnia mnie i mój motór, dalej lecimy po Przemka też w Poznaniu i już w trójkę ciśniemy do Łodzi po Krzysztofa. Dalej już tylko pogoń za kilometrami do granicy z UA.
Droga mijała nam dość dobrze, humory dopisywały, turbina w turanie ochoczo gwizdała, telefon z roboty dzwonił co 5 minut l), restauracja pod złotymi łukami zaliczona, zasadniczo wszystko git. Pół drogi jak się potem okazało razem z Wróblem zastanawialiśmy się nad tym jak to się wszystko uda. Do kupy zebrało się razem 14 osób. Część z tego znaliśmy, część nie. Czy wszyscy dadzą radę? Czy nie będzie tarć pomiędzy ludźmi? nikt się nie obrazi? Się okaże.
Na hacjendę dojechaliśmy jakoś wieczorem - mogła być już jakaś 21:00. Wszyscy już byli, ognisko płonęło, piwko w bagażniku - mogłoby się wydawać, że kurde jest pięknie. Mogłoby. Gdyby nie to, że hacjendus właścicielus pospolitus oznajmił nam, że podobno nie potwierdziliśmy rezerwacji i w sumie nie ma dla nas 15 miejsc, tylko 10. Najpierw się śmiałem, ale w sumie to ja musiałem spać w turanie.. Nawet się wyspałem
2/
Dzień drugi zaczął się o 7:00 szybkim śniadaniem, co tam kto sobie zakupił - podobno ktoś nawet zrobił jajecznicę, ale było tyle wiary, że nie ogarnąłem co się rano działo Pakowanie gratów, pompowanie opon, ostatnie dociągnięcia, zdjęcie półgrupowe - i dzida na granicę!
Niżej na zdjęciu jedyne duże motóry na tym wyjeździe. Czuliśmy się z Wróblem jak rodzice dużej zgrai szczeniaczków
Zaraz za granicą zaczynam rozglądać się za walutą. Wszędzie jakieś budki i budeczki, ale wygląda to bardziej na jakieś miasteczko z czasów apokalipsy. Kupujemy Hrywny u gościa na parkingu, tankujemy, kupujemy coś do picia. Michał postanowił dokręcić koło w swojej husce, ale okazało się, że standardowy klucz z zestawu narzędzi najnormalniej w świecie się pogiął i urwał Solidny! Znowu Ktm musi ratować narzędziami
Wszystko ogarnięte, ruszamy dalej. Szutry, szuterki, łąki, laski, błotka - motocykle żyją mocno. Grupa się dociera i.. mocno rozciąga. Tutaj mamy sporo zamieszania związanego z tym, że tylko Wojtek zna drogę, a tempo jazdy w ekipie jest różne. Później łapaliśmy na mapie cel danego dnia/odcinka i już każdy z nawigacją wiedział gdzie ma jechać. To było później, na razie było trochę przygód, postojów, grupa musiała się rozjeździć.
Zaczynają się piękne widoki, ale to nic w porównaniu z tym co było dnia następnego!
Tutaj poniżej rzadkie zdjęcie młodego dzika w naturalnym środowisku Byłą sesja zdjęciowa, Leszek i Grzechu zostali nieco w tyle. My zrobiliśmy postój, czekamy na nich - jedzie Leszek, zacisnął hamulec z tyłu, a tam wszędzie wilgotna śliska trawa, był drift, nie było szkód. Grzechu jechał szybciej zatrzymał się gdzieś w połowie całej grupy, cudem ominął resztę. Jak się okazało, Lechu nauczył się czegoś, Grzechu nie bardzo Próbował nas zabić jeszcze ze dwa razy..
Na zdjeciu widać też, że prawa ręka coś boli - palec wybity, wieczorem była dłoń wielkości arbuza. Grzechu jechał dzielnie do końca!
W tym miejscu należy wkleić pewnego gifa, z pewnym podpisem!
"Kiedy śmigacie ekipą szuterkami, a za zakrętem pojawia się wielki podjazd"
Następnego zdjęcia i miny Wróbla nie muszę tłumaczyć
Dalej Wojtek dał nam wybór - albo jedziemy jakimiś szutrami, albo na brody na rzeczkach. Siedzę cicho, nic nie mówię, szturcham Wróbla żeby też palił fajkę i nic nie mówił. JEST, większością głosów jedziemy się potaplać w wodzie Okazało się, że strach miał tylko wielkie oczy. Trochę wody i śliskie otoczaki, ot co No to w drogę!
Loża
Po brodach, które chyba wszystkim się podobały i nie były takie straszne - najgłębiej pewnie do kolana dla stojącej osoby, ruszyliśmy szutrami i wiejskimi drogami do sklepu trochę odpocząć i uzupełnić płyny. Przed sklepem byliśmy lokalną atrakcją. Pojawili się ludzie chcący sprzedać nam gorzałkę i mleko, podobno też żony, ale tego nie słyszałem
Były też lokalne środki transportu offem.
Dalej czekały na nas szutry i leśne ścieżki. Czasem troszkę błota, czasem kałuże, a czasem łąka, która wyglądała na normalną łąkę, ale zasysała pod samo kolano Trooochę czasu tam spędziliśmy, nie powiem, że nie
- - - Zaktualizowano - - -
Wkleiłbym więcej, ale ktoś musi coś napisać żebym mógł dalej wklejać, bo jest limit do 50000 znaków na jedną wiadomość, a linki do googla są dłuuugie
Komentarz