Witaj na XTZclub.pl!
Aby pisać posty musisz być zalogowany, a więc uprzednio należy się zarejestrować. Z obsługą forum możesz zapoznać się w FAQ. No i baw się dobrze
Cel na najbliższe godziny: Dargavs - Miasto Umarłych.
Lecimy na jakiejś lipnej nawigacji, sporo przejeżdżamy zjazd ale nie ma tego złego, taki widoczek na osłodę.
W końcu trafiamy na drogę prowadzącą na Verkhny Fiagdon. Sądzimy, że będziemy szukać odbicia na Dargavs, ale drogowskaz sam nas znajduje. Szutrówka pod górę. Damy radę? To jedziemy.
I tu daliśmy d... bo kilka kilometrów dalej był piękny, pewnie średniowieczny klasztor prawosławny zbudowany z kamienia! Trudno, będzie na następny raz.
Hm, swoją drogą to chyba pierwsza relacja, gdzie ktoś pokazuje to czego nie widział.
Szutrówka pierwsza klasa. Prowadzę i trzymam Przemka na dystans lusterka. Ale całkiem sprawnie mu idzie więc za chwil kilka jesteśmy po drugiej stronie góry w Fazikau.
O-o. Nie ma Piotrka. Maciek widział tylko jak Piotrek został na dole, ale był pewien, że czeka aż my podjedziemy, aby ruszyć.
Łapiemy kierowcę Willysa z amerykańskiej pomocy, z napisami "Zwyciężyliśmy" i "Na Berlin!". Hm, chyba raz zdobyć Berlin to mało. Ale auto pięknie utrzymane.
Pytamy, czy widział motocyklistę na wjeździe. Widział. Fuck.
Aż tu sms od Piotrka - zawrócił, nie chciał pchać się w szutry i zaczeka na nas z drugiej strony gór. No to ok, żyje. Ale mógł dać znać na starcie.
O, podjeżdża wojskowy chyba Ural. Zatrzymujemy i wypytujemy młodego kierowcę o dalszą drogę. Chłopak uprzejmie odpowiada. A z drugiej strony wysiada jakiś starszina, dajmy na to sierżant. Wyczuł okazję do zarobku. I do nas:
"A u was jest przepustka?"
"Jaka przepustka?"
"No na strefę przygraniczną. Bo tutaj jest strefa przygraniczna. Granica z Gruzją niedaleko."
"Co? Strefa? A skąd mieliśmy wiedzieć? Były znaki? Nie było! Nic nie widzieliśmy! Ale nam trzeba do Dargavs!"
I znowu do młodego o drogę. Sierżant zobaczył, że go olaliśmy, że gadamy z młodym i się schował.
A po prawdzie to była strefa, i kiedyś bodajże w Fiagdonie rodzina podróżująca od kilku lat co roku po Kaukazie (http://5kierunek.pl/, na FB Mikołaj Podróżnik) dostała albo jakiś mandat, albo ich zatrzymali, ale coś tam grubego było.
Ale my zaraz już jesteśmy w Dargavs. Grobowce na zboczu robią wrażenie.
Chowano tam normalnie zmarłych w trumnach, ale według legendy w czasie epidemii cholery kto wiedział, że i tak umrze, sam szedł do takiego grobowca, tam go zamurowywali i zostawiali mały lufcik do podawania jedzenia. A, było jeszcze o instrumentach - że ci zarażeni zabierali ze sobą instrumenty i grali, i z czasem coraz mniej muzyki docierało ze wzgórza.
No taka ładna legenda, ale fakt faktem niektóre szkielety w środku nie leżą w trumnach tylko luzem. Bo przez lufciki można zajrzeć.
Masa rodzin z dzieciakami przyjeżdża w to miejsce.
Pytamy bileterki, jak najlepiej dojechać do Władykaukazu. Mówi, że przez Fiagdon. No ale my się nie wracamy! Okazuje się, że są dwie drogi, ale obie przez góry i obie strome, oczywiście gruntowki. Dumamy, dumamy, a ja w końcu mówię
"Ej, jedźmy wzdłuż rzeki, nawet jeśli będą wzniesienia, to i tak nieduże, droga będzie trzymać się poziomu rzeki."
Miałem rację.
Jedziemy, piękna szeroka szutróweczka, żadnych przewyższeń, już popadliśmy w taką samozajebistość, że mówimy "Co ta baba truła, że tu ciężka droga, bułka z masłem!"
Przemek zasuwa, a w tle Kazbek. Lubię to zdjęcie.
Skoro było pod górę, to zaraz lekko w dół. I coraz bardziej. No co, jedziemy. Przemek już stoi. Patrzę - no to niezły zjazd. Ale pewnie tylko jeden taki. Zjeżdżam a raczej ześlizguję się coraz niżej, i już definitywnie nie ma szansy na powrót - ani aby obrócić motocykl ani podjechać pod stromiznę. Jedynka to za dużo, tylny hamulec mało efektywny, bo zaraz się blokuje a masa tenery + bagaż + ja + moje pełne portki pcha nas w dół jak po śniegu. Ok, tu trochę bardziej płasko, chcę postawić tenerę aby zaczekać na resztę albo im jakoś pomóc, ale wjeżdżam w zupę kamieni, na których zaraz przednie koło mi ucieka i tenera się kładzie.
To to zdjęcie z pierwszego posta.
Dopiero stąd widać długą drogę w dół. Norweskie Drogi Trolli i podobne to autostrady w porównaniu z tą drogą.
Ale jest pięknie!
Ciekawie to wygląda w google maps 3D.
Auta 4x4 wjeżdżają, avensis dzielnie próbuje ale musi dać za wygraną, podobnie jak inne osobówki. No może poza białą ładą, której kierowca wie przecież, że gaz jest po to, aby go cały czas cisnąć do oporu. I podjeżdża.
Obalamy się jak kręgle i sprowadzamy się jakieś dwie godziny. Spoceni jak myszy, wymęczeni - ale za to przygoda pierwsza klasa!
Czerwoną Nivą zatrzymuje się Wadim, mieszkaniec Dargavs, poczciwy człek. Sam miał albo ma jeszcze jakiś motocykl, mówi że nie mógł się nie zatrzymać, gdy nas zobaczył. Zaprasza na gościnę...dzięki, dzięki, ale kilkaset metrów za późno Ale gdyby ktoś kiedyś był w tamtych okolicach, spytajcie o niego we wsi, na pewno przyjemność mu sprawi ugoszczenie przybyszy.
Miałem rację mówiąc, że droga będzie trzymać poziom rzeki... tylko nie przewidziałem wodospadu...
Jednak przez Karmadon idzie łagodniejsza droga, to tak na przyszłość gdyby ktoś coś.
Ale i tutaj może być ciekawie
Potem już nuda i przez Władykaukaz dojeżdżamy do Biesłanu. Odnajdujemy Piotrka i jemy jakieś pyszne lokalne żarcie, oczywiście z baraniną.
A potem szkoła...
Miałem okazję być tu już 10 lat temu, wyglądało to tak
Chyba najbardziej przygnębiające miejsce na świecie.
I tak samo jak przed 10 laty, rodzice poległych dzieci uprzątają i pielęgnują teren szkoły. Przychodzą, patrzą na zdjęcia, płaczą, jakby to się wydarzyło wczoraj.
Wciąż stawiają nowe butelki z wodą i świeże kwiaty.
Na cmentarzu morze jednakowych marmurowych nagrobków z dziecięcymi twarzami... Tam dopiero widać skalę tragedii. Pod pomnikiem chcemy zapalić świeczki, ale gasną na wietrze. Zostawiamy wbite w piasek, może kiedyś ktoś.
Znowu "fiederałka" i znowu dzika jazda. Na granicy pomiędzy republikami granica, zasieki i kontrole, ale na nas nawet nie spojrzeli. Do Groznego dojeżdżamy po ciemku. Miasto wieczorem robi wrażenie, to trzeba im przyznać.
Taksiarz pilotuje nas do gostinnicy, ma jechać powoili, żebyśmy zdążyli, ale oczywiście zapie...a i na skrzyżowaniu o mały włos unika kolizji z innym cwaniakiem.
Hotelik "4 sezona", ulica Majakowskiego 5
Blisko centrum. O, tu
Dzisiaj zwiedzamy Grozny!
Jest gorąco jak cholera! Jeszcze nie wyszliśmy z hostelu a już jestem spocony.
Łapiemy marszrytkę, w środku młoda ładna dziewczyna. Ubrana normlanie, chustka na głowie ale... właśnie w Groznym to szczególnie widać - kobiety potrafią tak się ubrać, aby było to zgodne z islamem, a zarazem podkreślało ich kobiecość.
No ta może nie do końca według Koranu się ubiera, ale takich też tam mnogo.
W sumie w centrum Groznego życia nie ma. Ponoć toczy się na przedmieściach, tutaj tylko sterylne ulice, szklane wieżowce itp. O śladach po wojnie nie zostało nawet wspomnienie. To co, najpierw meczet im. Achmata Kadyrowa.
Słowem wstępu:
Achmat Kadyrow w 2003 roku został wybrany prezydentem Czeczenii, miał bliskie kontakty z Kremlem. Ogłosił amnestię, na mocy której wrogie sobie resztki bojowników wcielił do służby bezpieczeństwa i administracji. Zginął w zamachu w 2004 roku. Po nim kolejnym protegowanym Kremla został jego syn, Ramzan, który posiadał faktyczną władzę w Czeczenii a obecnie jest prezydentem.
Ponoć sytuacja w Czeczenii wygląda teraz tak, że Czeczen Czeczenowi wrogiem. Zupełnie jak u nas...
No ale nie jechaliśmy tam roztrząsać politycznego łajna. Fakt faktem człowiek z zewnątrz może sobie tam legalnie wjechać i bezpiecznie łazić gdzie chce, i to się dla nas liczyło.
Ciekawych dalszych szczegółów odsyłam do innych źródeł.
Meczet!
Może są gdzieś większe, ale ten był ogromny. Nowiuśki. Marmurowy. Na niczym nie oszczędzali. Na wejściu bramka wykrywająca metale. Edyta aby wejść musiała owinąć się w ten ich chałat. W środku dywany, kilka takich podestów ze schodkami, jak w kościołach, pewnie każdy na czytanie innego kawałka Koranu. I te olbrzymie kryształowe żyrandole. Zdobienia na suficie robią wrażenie, ale... bardziej podobał mi się chram buddyjski.
Gdy ludzie pytali co za futro mam na kanapie, odpowiadałem że to taki jeleń, który żyje na północy Norwegii. Bo nie wiedziałem jak jest "renifer" po rosyjsku. Oni chyba też nie bo nikt nie zrozumiał o jakie zwierzę mi chodzi.
Idziemy dalej, coś tam widzimy w oddali, ale po drodze z budki wychodzi żołnierz. Grzecznie tłumaczy, że przejścia niet, domyślamy się, że budują tam dacze dla jakichś dygnitarzy. Żołnierz niczym nie przypomina bojowników z relacji telewizyjnych, pustynny mundur, kamizelka, pełne wyposażenie, karabin też w kamuflażu.
No to idziemy do hotelu na siku. Oczywiście można, nikt nas nie wygania ale wyglądamy pewnie jak banda kmiotów. W kiblu wszystko w złocie.
Można wjechać windą na samą górę. To wio. Winda rzeźbiona i złocona bardziej niż tron Ludwika XVIII. Na szczycie kawiarenka, ceny nawet nie zabijają. Już myślimy o kawie i lodach, ale chłopek zza baru mówi, że pracują od 11ej. To k...a nawet kawy nie może zrobić?
Słabo.
Widok z góry....jak to z góry. Jak z Zieleniaka w Gdańsku albo z Pałacu Kultury.
Ok, starczy.
Pod hotelem autokar drużyny piłkarskiej, już w nowych barwach - Terek Grozny w czerwcu 2017 przemianowali na Achmat Grozny.
W sumie to znowu szukamy banku na wymianę kasy i znowu są problemy, przerwa do 13ej itd. Lepiej te dolary trzymać skitrane w skarpecie a lokalną walutę pobierać z bankomatu.
i na zad. Myślałem jeszcze o placu Minutka, ale jest kawałek stąd i pewnie wygląda tak samo. W sumie Grozny szału nie robi. Ale mają plany rozbudowy bardziej ambitne niż dubajscy książeta:
Powrót do hoteliku, zarówno poprzednia jak i obecna pani w recepcji miła i pomocna. Tłumaczy jak dojechać do jeziora Kezenoy-am.
Ostatni prysznic.
Na samą myśl, że w ten upał mam założyć moją wyprawową kurtkę bez wentylacji na rękawach aż mnie wzdryga. No ale zakładam. Na tej trasie ruch spokojniejszy. Gorące powietrze dmucha w twarz jak z suszarki. Na jakiejś stacji robimy przerwę, Zdejmuję rękawice. Z rękawów pot dosłownie cieknie, nie kapie.To znowu wypijam litr, żebym miał się z czego pocić. A, stoimy sobie na tej stacji, oczywiście podchodzi chłopek jeden z drugim i zagadują. Po chwili jeden przynosi nam pięć butelek lodowatej wody!!!
Droga do jeziora to nowiuśki asfalt, ładne widoczki, trochę już jakby chłodniej. Dojeżdżamy do jeziora. Naprawdę piękne.
Na bramie czeczeński policjant Ibragim mówi, że są tu gdzieś dwie polskie dziewczyny z namiotem. O, ciekawie! No ale gdzie my je tu znajdziemy.
W każdym razie dolewam oleju, już nie pamiętam czy tam też walczyłem z króćcami, nieistotne.
A potem idziemy się kąpać, tylko spory kawałek dalej aby nie golasować przy samym hotelu.
Przemek łapie od wędkarza cynk, że niedaleko można kupić tanio baraninę. Policjanci wiedzą gdzie, bo ten dziadek zaopatruje w baraninę cały ośrodek. Ja i Przemek wsiadamy w mokrych gaciach do samochodu i jedziemy z kumplem Ibragima. Znajdujemy dziadka, który akurat oprawia rozwieszonego barana z chirurgiczną precyzją. I całkiem serio pyta czy chcemy całego, żywego. No jasne, tylko małego, aby można było go sobie zawinąć na szyi, jak Jezus.
Już nie pamiętam dokładnie za ile, ale dosłownie za grosze umawiamy się na 5 kg baraniny za godzinę.
Wracamy a w recepcji czeka na nas list od dziewczyn z Polski - znalazły polskie motocykle ale nie wiedzą kto i co. Ale jest numer. Dzwonimy ale brak zasięgu. To ja na moto i jadę na drugą stronę jeziora, tam gdzie kemping (który znajduje się już po dagestańskiej stronie jeziora).
Już ciemno. A tam wychodzi do mnie młody gość w rosyjskim mundurze i kapeluszu, Machacz.
Polek tu żadnych nie ma, ale Machacz zaprasza jutro do siebie, do Andi, na herbatę. Chętnie!
Wracam i mówię Ibragimowi jaka sprawa.
"Spokojnie - znajdziemy je!" - obiecuje, i mówi to z taką pewnością w głosie jak Arnold swoje "I'll be back".
Nasz baran właśnie przyszedł w dwóch wielkich pudłach. Musieliśmy dopłacić jeszcze po 100 RUB (6 zł) pewnie kucharkom, ale mniejsza o to.
Ponoć baranina śmierdzi, ale na Kaukazie przyrządzają ją wyśmienicie! Nigdy nie zjadłem na raz tyle mięsa!
Ekipa ma już dość szutrów i górskich serpentyn, poniekąd ich rozumiem, a oni rozumieją mnie, który własnie ostrzy sobie zęby na dagestańskie góry. Więc ich plan na jutro to ogień asfaltem do Derbentu i leżakowanie, a ja w dwa-trzy dni dobiję do nich przez góry. Też nie zamierzam pchać się w niewiadomo co, ale chcę chociaż spróbować coś chapnąć z listy atrakcji.
Nad jeziorem tak w ogóle powstaje letnia rezydencja dla prezydenta Kadyrowa, stąd nowiuśki asfalt i stały posterunek policji na wjeździe.
Rano strój, który uprałem wieczorem, już kompletnie suchy. I nagrzany.
Pod hotelem cały poranek straszliwie wyje jakiś pies.
Żegnam się z ekipą a sam odbijam przy drogowskazie na Botlikh. Po kilku kilometrach posterunek policji. Policjant zagaduje bardziej z ciekawości, zaprasza na herbatę, mówię że chętnie, ale zaraz bo najpierw chcę zjechać do Andi. Ok, to policjant, Ahmed, zaprasza jeszcze do swojej rodzinnej wioski, Agvali. Ha, i tak mam w planie, jasne, pojadę i obejrzę!
W Andi żyje mikrospołęczność Andyjczyków, którzy i tak należą do Awarców, najliczebniejszej grupy etnicznej Dagestanu. W ogóle w Dagestanie żyje ponoć 41 grup narodowościowych, jest to najbardziej zróżnicowana etnicznie republika rosyjska.
No ok, zjeżdżam do tego Andi. Zjazd stromy jak diabli, nie ma odwrotu, już nie podjadę więc spływam drogami coraz niżej, w kierunku spodziewanego centrum, gdzie mam nadzieję znaleźć dom Machacza.
Wszędzie oczywiście, jak i w całej Rosji i Ukrainie, bohater drugiego planu - czyli żółte rury sieci gazowej.
Pytam w sklepie, młody sprzedawca mówi, że Machacz z rodziną prawdopodobnie wyjechał dzisiaj rano. Wychodzi ze mną, sąsiadka Machacza potwierdza jego słowa. To po herbacie.... Młody opowiada mi trochę jak sobie tam żyją w tej wiosce. Myślę sobie - kupię u niego wodę. A on: "Lepsza woda jest tam ze źródła, na placu niedaleko". O, ok. To idę.
Widzę koryto dla zwierząt, przez które przepływa bieżąca woda, stoję i dziwię. A tu nagle panienka z okienka się wychyla "Wodę stąd się bierze!".
To wchodzę do takiej obórki, patrzę jak ta laska nabiera wody do wiaderek. Ładna, uśmiechnięta. Nikogo w pobliżu - to bajera
"Ty tu w Andi pracujesz czy się uczysz?" - bo za bardzo nie wiem o co mogę spytać dagestańską dziewuszkę przy studni.
"Ja sobie tu po prostu żyję". No właśnie. Prostota i logika jej wypowiedzi uświadamia mi, jak bardzo spaczony jestem konsupcyjnym modelem życia lansowanym przez naszą cywilizację.
Wracam z wodą, przy motocyklu już grupka mężczyzn w różnym wieku. Ciekawi, pytają, tłumaczą drogę, ale bez osaczania. Naprawdę miło się z nimi gawędzi, strasznie życzliwi i pozytywni ludzie, już ich lubię. Ale nie ma Machacza to jadę dalej.
Podjazd z Andi stromy...i poprzecinany korytkami wyżłobionymi przez spływającą w czasie deszczu wodę. Tylko dzięki fartowi nie łapię gleby, bo kluczę pomiędzy głębokimi koleinami i przypadkowo wybieram zawsze właściwą stronę drogi, podczas gdy co chwila widzę, że ta druga kończy się koleiną, dziurą na pół koła albo ściąga ją ku zboczu. Jakoś daję radę podjechać ale jestem już daleko za postem. Kolejna herbatka przechodzi mi pod nosem.
Jadę dalej. Góry piękne, niesamowite przestrzenie.
Staję na poboczu aby porobić zdjęcia a już zatrzymują się dwa samochody czy nie potrzebuję pomocy.
Jadę sobie dalej spokojnie w kierunku Agvali i delektuję się jazdą i widokami. Droga już lepsza, nie jest tak gorąco - dobrze się jedzie.
Znowu posterunek, i znowu pytania skąd, dokąd, jak się podoba itp.
Droga do Agvali wzdłuż rwącej rzeki. Daję się skusić, zjeżdżam niżej i funduję sobie kąpiel. Woda oczywiście jak z betoniarki, ale za to cudownie zimna.
Przed Agvali kolejny post, tym razem ze szlabanem i rosyjskimi policjantami. Nie ma tam jeszcze strefy przygranicznej, ale już blisko.
Sprawdzają dokumenty i w tym momencie samochodem podjeżdża Ahmed. Tamci mnie puszczają, Ahmed prowadzi pod swój dom i zaprasza na obiad.
W domu młoda ładna żona z naprawdę ładnym uśmiechem krząta się w kuchni i podsuwa nam na stół coraz to lepsze frykasy - smażona ryba, sałatka warzywna, ogórki, arbuz (słodki!), zamrożony mus truskawkowy pełniący pewnie rolę loda, herbata. Nie pamiętam już czy była zupa, w każdym razie najadłem się na trzy dni do przodu.
Przeszło mi przez myśl, czy Ahmed celowo nie skierował mnie na Agvali, gdzie wiedział, że jest post z dokładną kontrolą. Ale nawet jeśli - to potem i tak ugościł mnie wyśmienicie.
No dobrze, już po obiedzie, Ahmed wraca do pracy i pyta czy z nim jadę. Mówię, że skoro już jestem w Agvali to chcę sobie tu trochę pojeździć i coś zobaczyć, zwłaszcza że odpuszczam resztę górskich wiosek regionu cumadyńskiego (Tindi, Echeda, Khvarshi itd). Ok to papa i każdy jedzie w swoją stronę.
Jeżdżę po tym Agvali, w sumie na jego trzech poziomach. Myślę - przydałoby się uzupełnić wodę. Pytam chłopaczka na ulicy gdzie tu kran albo źródełko z góry. On mówi, że przy meczecie. To wjeżdżam, zaraz obstępuje mnie zgraja miejscowych ciekawskich. Dziadek laską puka w tenerę - "Dobry motocykl!", potem w kask "Mocny!"
KU...A dziadzie nie chcesz żebym zszedł z motocykla.
Ale to tylko w myślach. Uśmiecham się "Mocny, mocny!"
Tłum lokalnego gówniarstwa coraz bardziej gęstnieje. Ratuje młody policjant:
"A dokumient jest?"
"Kanieszna"
Patrzy, patrzy.
"To pojedźcie za nami"
"Ok, tylko nabiorę wody"
Wracam do motocykla, dziadek pyta jaki kierunek teraz. Mówię że Botlich i potem przez góry do Derbentu. A ten wskazuje swoją laską na meczet i mówi
"Kierunek zawsze powinien być tam!"
Jeb...ny fanatyk, nie podoba mi się to miejsce.
Jadę za policjantami, jeżdżą nieoznaczonymi białymi KIA ceed i innymi. Dojeżdżamy do ich komendy czy jak to zwą. Zostawiam telefon, aparat, kamerę.
Otwiera się zakratowane okno, oho, jakiś naczalnik, starszy gość, coś tam mam na pagonach.
Pyta skąd. Polska, turysta.
"Na motocyklu z Polski? Molodiec! Zuch! A skąd jedziesz?"
"Przez cały Kaukaz z druzjami, wczoraj byliśmy na jeziorze, tanio kupiliśmy dobrego barana, oni do Derbentu a ja przez góry"
"W Czeczenii was oszukali!"
"???"
"W Dagestanie nigdy byś nie zapłacił za barana, dla gości powinien być za darmo! W Dagestanie nie ma hoteli, bo każdy Cię chętnie przenocuje i ugości za darmo! Dagestan jest najbardziej gościnnym krajem na świecie! Pamiętaj! No, szczęśliwej drogi!"
Żegnam się z policjantami, wsiadam na moto i po chwili widzę, że biała Kia mnie eskortuje do postu. Nawet się nie kryją, machają mi na pożegnanie ręką. Druga Kia czeka przy poście aby upewnić się, że wyjadę.
Znowu staję przed szlabanem. Rosyjski policjant, którego nie było, gdy wjeżdżałem, pyta
"A powiedzcie mi, dlaczego tylko Polacy przyjeżdżają do Dagestanu?" - bo wiem, że dwa tygodnie przed nami przez Dagestan jechał gość z kobietą na dwóch GS-ach, a i w zeszłym roku jakaś polska ekipa też tu była.
"Hm hm, to chyba dobrze, kiedyś Niemcy wszędzie jeździli, a teraz Polacy. Pewnie dlatego, że ludzie są ciekawi, język znają, poza tym tutaj dzikie góry, ludzie życzliwi, przyjemnie się jedzie."
Myśli, myśli. Uśmiechnął się i otworzył szlaban.
mięsa!
Ekipa ma już dość szutrów i górskich serpentyn, poniekąd ich rozumiem, a oni rozumieją mnie (...) Więc ich plan na jutro to ogień asfaltem do Derbentu i leżakowanie, a ja w dwa-trzy dni dobiję do nich przez góry.
- chłopakom zachciało się mięsa!, mieli telefony od dziewuszek z PL, więc tylko przymusowy postój z leżakowaniem wchodził w rachubę!
- zz44 pojechał na skróty i dlatego relacji z leżakowania nie będzie!
Szczęśliwie udało mi się uniknąć leżakowania, po prostu tego nie lubię, przez te dwa dni bezczynności chyba bym dostał świra, więc dobrze się stało. Oni jak chcieli to się pobyczyli na piachu, a ja chciałem góry to miałem. No ale skrótem bym tego nie nazwał
Robek - swego czasu w ZSRR bardzo promowano odrębność kulturową i językową narodów. Włodarze wiedzieli, że nie przerobią Jakutów czy Czeczenów na ruskich, więc dawali im autonomię, zezwalali na naukę ich języka w szkołach, tworzyli (albo "odkrywali" istniejącą w przeszłości) literaturę narodową każdego, nawet najmniejszego narodu. Po to, aby nikt nie mógł powiedzieć, że ZSRR ciemięży narody. Ale ZAWSZE język rosyjski był na pierwszym miejscu, zawsze był pierwszym językiem urzędowym i uczonym w szkołach.
Dzięki temu dzisiaj dogadasz się po rosyjsku od Buga po Kamczatkę, od Syberii po Afganistan.
Dzień 10. Ciąg dalszy
Godzina już taka trochę popołudniowa, trzeba cisnąć na wschód, nie ma co się kręcić w jednym regionie. Podjeżdżam znowu pod ten sam post na skrzyżowaniu, sam się zatrzymuję, wszystko Ok. A ci goście - Dagestańcy - mówią mi:
"A widziałeś twierdzę Imama Szamila? Nie? To musisz zobaczyć! On tu jest bohaterem, przez 25 lat stawiał opór Rosjanom!"
To jadę, i tak mam po drodze.
Twierdza jest tu
42°38'29.9"N 46°14'25.7"E
42.641651, 46.240468
Stawiam motocykl na stacji na skrzyżowaniu, gość ze stacji pozwala, zostawiam wszystko i się wdrapuję. Trochę stromo i są momenty, gdzie schodów brak. Ale wchodzę.
Malutka twierdzka, jej atut to położenie na szczycie góry i widoczność w każdą stronę. Bo okrągły budyneczek mieścił pewnie nie więcej niż 20-30 osób. W Dagestanie jest więcej pewnie ciekawszych pamiątek po Imamie Szamilu.
Schodze do motocykla a tam gość ze stacji już przygotował herbatę i rozłożył swój prowiant: chleb, pomidory, ogórki, cebulę, ciastka, arbuza.
Nie chcę go objadać, widzę że mu się nie przelewa a jeszcze kilka godzin musi tu wysiedzieć, ale coś tam przegryzam.
Bardzo w porządku gość. Widać, że mu sprawia przyjemność ugoszczenie obcego.
Siedzimy w jego budzie, gorąco, wentylator nic nie chłodzi, stary telewizor gra, obok starego polowego łóżka rozpołowiony silnik od jakiegoś samochodu, gadamy o zwykłych codziennych rzeczach.
Żadnej nachalności, nawet u niego nie tankowałem. Gdy mówię że muszę jechać, mówi tylko
"Dobrze. Szczęśliwej drogi! Przyjeżdżaj jeszcze!"
Ok, ogólnie kierunek na Gotsatl przez Khunzakh, gdzie ogromna dziura w ziemi, potem może uda się zjechać na Datunę, gdzie najstarsza cerkiew na Kaukazie. Ale ogólnie to cały czas ostrzę zęby na Saltę, gdzie ponoć jakaś jaskinia z wodospadem i rzeką w środku.
Myślę sobie, zaraz jadę w góry, wody mam trochę, ale w rzece nie uzupełnię. Kupię arbuza to i pojem i się nawodnię.
Staję przy jakimś bazarku w Muni, mówię babci że chcę pół. Ok, idzie zapytać męża czy po pół może sprzedawać.
Wraca już z połówką...ogromną jak pół świniaka. Gdzie ja to zapakuję?
Wkładam do otwartego kufra, którego już nie mogę domknąć więc ściągam gumami. I tak jadę. Przed Tlokh robię postój, wchodzę nogami do rzeki i zajadam arbuza.
No i myślę, zaraz w góry, trzeba się zatankować, a licznik mi nie działa i nie wiem ile przejechałem.
Zaraz przy wjeździe do wioski stacja beznynowa.
Już nie pamiętam ile oktanów ale leję do pełna. Patrzę na dystrybutor....antyczny, z mechaniczną wskazówką. Myślę - zrobię zdjęcie. Albo nie.
Stację obsługuje może 10-letni chłopaczek.
Wchodzi 18 litrów.
Kawałek dalej, na wprost droga wzdłuż rzeki i posterunek, ja skręcam na prawo pod górę. Chwila zwątpienia. Pytam dziadka przy drodze
"To droga na Khunzakh?"
"Tak, prosto, pod górę"
"Motocykl przejdzie?"
"Prajdiot!"
No to naprzód.
Kilka serpentyn wyprowadzających mnie z wioski lekko mąci moją pewność siebie, no ale już wyżej jest lepiej. Przy znaku "Uwaga! Przez 17 km zła nawierzchnia" włączam kamerkę. No, to teraz się zacznie. Jedynka i ogień.
Idzie nienajgorzej, wielkich stromizn nie ma, czasem większe zbiorowiska luźnych kamieni to omijam albo przebijam się przez nie prosto. Widoki ładne, bak pełen. No własnie.
Idyllę przerywa nagłe zgaśnięcie tenery. Złe przeczucie. Na tyle znam ten motocykl, że wiem, że sam z siebie nie gaśnie, i to na gazie.
Szczęka kasku do góry, rozrusznik. Kręci, kręci, nagle strzał z czarnym dymem z tłumika.
Ok, najpierw trzeba zjechać z drogi.
Jest już późne popołudnie. Wody średnio, ale mam arbuza. Przeżyję. Rozkładam się z gratami po zakurzonych kępkach roślin i na wysuszonej glinie, od razu wskakuję w klapki i sportowe spodnie, rozkładam narzędzia. Arbuz ląduje też na kępce. Od razu jakiś jaszczur się częstuje, ale nie odganiam.
Ok, nie ma sytuacji bez wyjścia, jakie podejrzenia - mało paliwa idzie, paliwo brudne, filtr zabrudzony, brak iskry. Tak czy inaczej rozbieranie. Średni ze mnie mechanik więc będę sprawdzał wszystko.
Tylko ja, tenera, cisza i Dagestan.
Dobrze! Będzie co wnukom opowiadać!
Rozkręcam, a tu nagle zatrzymuje się łada kombi.
Kilkuset turystów, w tym z Polski, utknęło w górach Kaukazu w wyniku powodzi błotnych w rejonie kurortu Elbrus na terytorium Kabardo-Bałkarii przy granicy Rosji z Gruzją. W regionie, w którym przebywa ponad 7 tys. osób, wprowadzono stan wyjątkowy.
ale to chyba z drugiej strony pasma, my nie jechaliśmy wzdłuż rzeki Baksan.
Niemniej jeszcze podczas pobytu w Rosji w jakimś hoteliku widziałem w wiadomościach relację o jakiejś powodzi w rejonie Kaukazu.
A nie, zanim łąda kombi to jakaś inna osobówka. Dziadek pyta co się stało. Opowiadam. Mówi że jedzie ze świeżym mięsem i nie może zostać, ale podaje swój numer i mówi, że jeśli nie dam rady naprawić to mam dzwonić po niego, on pomoże albo wykombinuje jakiś transport. Odjeżdża. I dopiero teraz...
...zatrzymuje się łąda kombi.
"Dobrze" - myślę sobie - "pomagajcie mi".
Wychodzi trzech gości, dwóch ok 50 lat, jeden młody ok 20.
"Co się stało?"
"Stanęła i czarny dym"
"To świeca! To na pewno świeca! Pewnie złe paliwo zalałeś. A gdzie tankowałeś ostatnio?"
"Na wjeździe do Tlokh"
"Ojojoj! Tam bardzo złe paliwo"
Ok, to już mam trop. Dobieram się do świec od strony wentylatora a łatwe to nie jest.
Tymczasem gość się przedstawia, pochodzi stąd ale pracuje w Sankt Petersburgu. I widzę wyraźnie, że jest nawalony.
W całym islamskim Dagestanie musiałem trafić akurat na pijaczków.
Nawalony gość wyciąga z kartonu butlę piwa.
"Dawaj! Wypijemy"
Nie powiem, mam smaka, ale mówię:
"Najpierw zrobimy motocykl, potem wypijemy"
Ten dalej swoje
"Nie, teraz wypijmy! Potem zrobimy motocykl"
Nie daję się skusić.
Tymczasem gość pali mi pod nosem papierocha, popija piwo, łazi wokół motocykla, depcze po narzędziach, rozsypuje śrubki, spluwa.
"Brat! My cię tu nie zostawimy! Najpierw pojedziesz ty, a po tobie my!
Brat! Dagestan jest najbardziej gościnnym krajem na świecie! Tu gość jest najważniejszy!" i takie gadanie.
Od Czeczenii idzie burza, ciemna chmura jeszcze godzinę temu ledwo widoczna na horyzoncie teraz wyraźnie zbliża się i idzie prosto na nas.
Świece okopcone, zapasy mam w bagażniku. Aby tam się dostać muszę zdemontować kufer, aby zdemontować kufer muszę go opróżnić.
Oczywiście inni ludzie też się zatrzymują, ale widząc, że motocykliście już ktoś "pomaga", jadą dalej.
Wkręcam nowe świece. Pali od strzała. Ok, więc to paliwo.
Pytam pijaczka gdzie tu stacja z dobrym paliwem.
"Na dół do Tlokh, na prawo, przez post, i za postem pierwsza po prawej"
"Ok, to pojedziecie zalać mi bak dobrym paliwem? To możecie sobie zlać do łady"
"No my nie możemy."
"Dlaczego?"
"Bo jesteśmy wypici a na poście nas sprawdzą"
Super, myślę sobie. Olać ich, zatrzymuję pierwszy lepszy samochód.
Nagle pijaczek wpada na genialny pomysł:
"Dawaj ładujemy wszystko na samochód!"
"Po co to ładować? A co z motocyklem?" (Bo rozumiem to tak, że gość chce załadować bagaż i rozkręcone graty z moto)
"Motocykl też załadujemy!"
Myślę, chłopie chyba nie wiesz co mówisz.
"Nie ma mowy!" odpowiadam stanowczo.
Gość się wkurza, już nieźle się zataczając wsiada do łady i odjeżdża sam (!). Jego kumpel mówi
"On trochę pijany już był"
"No własnie widziałem". Nie mam ochoty z nimi gadać.
Po chwili stary z młodym zatrzymują jakiś samochód i bez słowa odjeżdżają.
..."Brat! My ciebie tu nie zostawimy! Najpierw pojedziesz ty, a po tobie my!"...
-_-
Uhm.
Już jest całkiem ciemno. Z chmury walą pioruny, nade mną jeszcze gwiazdy, ale nawet w nocy widzę czerń burzowej chmury zalewającą niebo.
Jak na złość przejeżdżają trzy samochody i żaden się nie zatrzymuje.
Nie zamierzam się prosić.
Widzę w oddali światła kolejnego.
Myślę - jeśli ten się nie zatrzyma, rozbijam namiot i zostaję tu do rana.
Jedzie gazela.
Gazela to szerokie pojęcie samochodów marki GAZ, o nadwoziu przeróżnym - bus, dostawczak, półciężarówka, pick-up.
Więc jedzie gazela półciężarówka, i się zatrzymuje. Taka jak ta:
Komentarz