Ogłoszenie

Zwiń
No announcement yet.

Rosja 2017

Zwiń
X
 
  • Filtr
  • Czas
  • Pokaż
Wyczyść wszystko
new posts

    #46
    Hej Przemo!
    Jakbym o czymś zapomniał do dopisuj.
    Adam, w sumie to już przygoda powoli się kończy...

    Dzień 15.

    Dzisiaj mamy cały dzień na włóczenie się po Astrachaniu. Nic nadzwyczajnego, ale całkiem przyjemny relaks.
    Dla mnie to zawsze było takie mityczne miasto-widmo, gdzieś tam na końcu świata w tej niezmierzonej delcie Wołgi.

    Najpierw oczywiście Kreml.
    Kreml jak kreml. typowo ruskie baszty, niskie i krępe, cerkwuszka ze złotymi kopułami. Fasady zdobione że hej. No ładnie, ładnie, widać że wszystko odnowione, bo to wizytówka miasta..
    Snujemy się i spacerujemy jak wzorowi japońscy turyści.

    [Group 1]-CIMG3690_CIMG3691-2 images.jpg

    CIMG3701.jpg

    Potem gdzie? Chyba od razu nad Wołgę.
    Tam mi się podoba! Też szwendamy się tu i tam.
    Ludzie wskakują do rzeki prosto z nabrzeża, jakieś laski nawet w podkoszulkach...uff.
    Nie odmawiam sobie tej przyjemności. Woda głęboka! I to ciekawe uczucie pływania z prądem lub pod prąd. Dla mnie lepsza opcja niż morze.
    Wychodzę i po 5 minutach jestem suchy.

    Przy brzegu na zacumowanych na stałe jednostkach hotel i restauracja w kurortno-chruszczowowskim stylu.

    CIMG3711.jpg

    Zapisujemy się na rejs statkiem po Wołdze. Szkoda, że to nie taki parostatek z początków XX wieku z wielkimi kołami napędowymi
    Ale zanim rejs to idziemy na piwo do strażaków.

    CIMG3719.jpg

    Do Astrachania Niemcy nie doszli, ale chyba i tak musieliby ściągnąć Afrika Korps na te piachy i stepy. Wojny tam nie było, ale taka pamiątka przeprawy z 1942 roku przez zamarzniętą Wołgę

    CIMG3747.jpg

    Przed wejściem na statek kapitan donośnym głosem instruuje letników co można, czego nie, jakie numerki na którą stronę, jak na apelu wojskowym.
    A że gorąco to znowu po piwku na górnym pokładzie, z widokami na port i budujące się futurystyczne biurowce.
    Po Wołdze pływają motorówki, ponoć można je wynająć na indywidualny rejs.

    Jak Astrachań to oczywiście rybka. W lokalu przy Wołdze, za całkiem znośne pieniądze, dostaję cały talerz smażonych pysznych ryb.

    Na powrocie zachodzimy do baru harleyowców, chłopaczek za barem sam wali do nas po angielsku szczęśliwy, że w końcu może pogadać w tym języku.
    Ul. Nikolskaja 10 gdyby ktoś szukał.

    CIMG3706.jpg

    CIMG3749.jpg

    A tu chałupa drewniana ale klima jest

    CIMG3744.jpg

    CIMG3742.jpg

    W pamiątkowym sklepie z kawiorem ceny z kosmosu (1000 RUB = 60 zł)

    CIMG3751.jpg
    Ostatnio edytowany przez zz44; 3558.

    Komentarz


      #47
      Według mnie nadaje to się na książkę Z niecierpliwością czekam na nowe rozdziały.

      Komentarz


        #48
        Świetnie opisane, gdy się wybiorę w dalsza podróż też sklecę. Masz bardzo dobra pamieć

        Komentarz


          #49
          Też to zauważyłem... Ale może po prostu dobrze przygotował się do wyjazdu, wtedy łatwiej się o tym "opowiada"

          Komentarz


            #50
            Według mnie nadaje to się na książkę
            E tam, fuck the commerce

            Slavvo - codziennie wieczorem hasłowo zapisywałem to co pamiętałem na gorąco i nazwy miejscowości. Teraz łatwiej to wszystko odtworzyć.
            I tak pozapominałem mnóstwo mijanych ciekawych obrazów i sytuacji, np kompletnie nie pamiętam gdzie strzeliła mi linka od sprzęgła czy pogryzły mnie osy, bo mi trzy wpadły do kasku. Mam taki nawyk, że jeżdżę z blendą w dół i szybą w górę, więc czasem trzeba za to zapłacić.

            Dzień 16.

            Wyjazd wcześnie rano. Chcąc nie chcąc poznajemy miasto o poranku, bo gubimy drogę. Wszystkie znaki prowadzą na Wołgograd, ale prawym, czyli zachodnim brzegiem Wołgi. A nam trzeba jechać lewym, czyli tym bliżej Kazachstanu.

            Gdybyśmy mieli taki sprzęt to te wszystkie kamieniste górskie podjazdy i piaszczyste drogi wciągnęlibyśmy nosem!

            CIMG3755.jpg

            Kierujemy się na Saraj Batu. A po drodze taki ładny kolorowy targ z arbuzami i suszonymi rybami

            CIMG3758.jpg

            Saraj Batu (Stary Saraj).

            CIMG3761.jpg

            Nie będę nudził o historii, w skrócie była tam stolica Złotej Ordy już chyba od XIII wieku. Koło Wołgogradu są jeszcze pozostałości Saraj Berke (Nowy Saraj) ale ponoć niewarte zwiedzania. Miasteczko ulepione ze słomy, błota i wielbłądziego łajna. To co teraz widać to pewnie rekonstrukcja, ale i tak robi wrażenie. Niby to małe ale jest gdzie połazić.

            CIMG3786.jpg

            [Group 1]-CIMG3765_CIMG3770-6 images.jpg

            [Group 1]-CIMG3772_CIMG3776-5 images.jpg

            To to chyba meczet

            CIMG3787.jpg

            Na terenie spotykam ekipę z mongolsko-chińsko-rosyjskiej ekspedycji JANGAR 2017. Jadą sobie śladami imperium Czyngis Chana. W takim razie do Polski też powinni przyjechać Wspólne zdjęcie, bardzo pozytywni ludzie, no bo jak inaczej.

            CIMG3759.jpg

            I zbliżenie na mongolską tablicę, jeśli kto nie widział, bo ja pierwszy raz w życiu taką widziałem.

            tablica mong.jpg

            W sieci nie ma o nich śladu, ale może nie o rozgłos im chodziło.

            Na tyłach dogorywający wielbłąd, pewnie zanim go zawiozą do rzeźnika to jeszcze się nada do wożenia dzieci i jako tło selfie.
            Wrzucam bo to w sumie jedyny żywy wielbłąd jakiego spotkałem, drugi na pomniku był w Eliście.

            CIMG3789.jpg

            Na tyłach zabudowań kompleksu turystycznego (jurty, toalety, stanowisko z pamiątkami) kilku gości lepi coś z błota. Nowe figurki. Nie można robić zdjęć bo jeszcze nieskończone. Aha, wy Polak? To możecie zrobić zdjęcie.

            CIMG3798.jpg

            "A co gdy spadnie deszcz?"
            "Wsio budiet narmalna"

            Dojazd do Saraj Batu przez piasek, ale znośny.

            piasek saraj.jpg

            Znowu step, pustka i śmierć. Tapeta na windowsa

            CIMG3804.jpg

            Jedziemy na słone Jezioro Baskunczak. Już witamy się z gąską, że wieczorem na piwo w Wołgogradzie, ale tutaj odległości są w trochę innym wymiarze.
            Po drodze krótki postój przy przystanku na coś tam, ale bez zsiadania z moto. Na przystanku może 20-letni skośnooki chłopak.

            "Wy stąd? Jak się wam tu żyje? Jest robota? A zimy jakie u was?"
            I taka gadka. Chłopak niegłupi, może potrafi się odnaleźć w tym stepie.

            Z tej główniejszej drogi trzeba jeszcze cisnąć 50 km do jeziora. Droga strasznie zdradziecka - niby gładki asfalt, prosta i ruch znikomy, ale nagle dziura po kolana.
            Jak wjechałem to już szukałem miejsca do zmiany dętki, i modliłem się aby obręcz była cała. No ale tenera to tenera i nawet nie poczuła
            Ale domyśliłem się, że króćce na gaźnikach poczuły.

            Dojeżdżamy! Raczej ciężko by było wjechać motocyklem na teren jeziora. Zostawiamy moto na specjalnie dla nas trzymanym parkingu, przebieramy się w kąpielówki i idziemy wybrać sobie UAZa. Do wyboru do koloru.

            CIMG3806.jpg

            Ten? Może być.

            CIMG3813.jpg

            Te UAZy tutaj już w sumie dożywają swoich dni, bo rdza zżera je dosłownie w oczach.
            Pytam szofera dlaczego nie ma tu żadnej Nivy??
            "Było kilka ale rdzewieją jeszcze szybciej, nie nadają się"

            Czułem się jak bogaty Niemiec, który każe się wozić Defenderem po Kenii i podtykać sobie pod nos dzikie zwierzęta.
            Szofer nas zrzuca nad najgłębszą wodą, czyli ok. 1,7 m.

            CIMG3814.jpg

            Jezioro chyba było pogłębiane, nie wiem czy po to aby wybierać sól czy aby resztkę wody zgonić do kilku dziur tak aby ludzie się do nich zmieścili. Drugie takie jezioro z okolicy, Elton, bliżej Kazachstanu, ma ponoć wody po kostki, o ile jeszcze nie wyschło całkiem, jak pokazuje google street view.

            No i taplamy się w tej zupie, bo woda gęsta jak olej. Dno pokryte ostrymi skamielinami soli, więc bez klapków ani rusz. Ale dna rzadko dotykamy bo się wylegujemy na powierzchni.

            CIMG3825.jpg

            CIMG3831.jpg

            slone jezioro.jpg

            Przemo się wyleguje, a w tle Góra Bogdo, niewysoka ale jedyna taka górka na ileś tam dziesiąt kilometrów. Ponoć widok ze "szczytu" ciekawy ale trochę za daleko.
            A w tle stoi pociąg towarowy i spychacz pracuje, pewno sól ładują.

            CIMG3823.jpg

            Wychodzimy i w moment jesteśmy pokryci kryształkami soli i białym nalotem, jakbyśmy pracowali przy rozbiórce.

            CIMG3840.jpg

            Nasz UAZ odbiera nas i odwozi na miejsce. Prysznic i ubieramy się. Cholerka, nie zdążymy do Wołgogradu. Ale od czego są żony właścicieli kompleksów wypoczynkowych!
            Dziewczyna wyciąga smartfona i wyszukuje nam noclegi w pobliskim Achtubińsku. Że nie mamy na czym zapisać to muszę zrobić zdjęcia.
            Gdyby kto potrzebował to proszę

            CIMG3843.jpg

            CIMG3844.jpg

            No to do Achtubińska. Szukamy szukamy i jest. Gostinnica i nawet basen za 150 RUB.
            Ja zostawiam graty i do recepcji zapłacić za wejście. Naoglądałem się Pablo Escobara i też chcę w basenie popijać drinki z palemką w otoczeniu dziewuszek, bo jakieś tam widziałem przez dziurę w płocie.
            Ale nagle kobita z recepcji mówi, że
            "nie ma zgody na basen dla obcokrajowców"
            "Że co?? Dlaczego??"
            "Nie wiem, właściciel tak postanowił"
            "Gdzie on jest?"
            "Wyszedł przed chwilą, jeszcze go złapiecie"

            Przemek aż zagotowany, idziemy, patrzymy idzie jakiś wsiun do białego nowego Land Cruisera.
            Ja pytam
            "Wy właściciel?"
            "Niet"
            Ale Przemo atakuje
            "To wy zabroniliście wchodzić do basenu?? A co to, obcokrajowcy jacyś gorsi ludzie??"
            "Eee, eee, to gadajcie z kobietą w recepcji, ona zabroniła!"
            i myk do samochodu i rura.

            Słabo, gość nawet nie miał jaj żeby pogadać jak facet z facetem i jeszcze zrzuca na kobiecinę.
            Już snujemy plany, co mu w tym basenie zostawimy, no ale odpuszczamy, bo pewnie babka z recepcji dostanie za to po łbie.
            Na chwilę do pokoju i ruszamy na zakupy.
            O, i pieszy patrol policji pod bramą hoteliku.
            Sk...syn już zadzwonił do swojego funfla z komendy, którym całują się po fiu...ach żeby wysłał patrol, bo Polacy chuliganią.

            Jutro też będzie nowy dzień.
            Tymczasem do sklepu przez osiedle.
            Plac zabaw między blokami....cały zapchany! Pełno dzieci, młodzieży na randkach, dorosłych, starszych na ławeczkach. I nikt nie gapi się w smartfona.

            W Achtubińsku jest jakieś wojskowe lotnisko, jest samolot przy głównym skrzyżowaniu, a bloki, mimo, że 7-piętrowe, mają czerwone lampki sygnalizacyjne jak wiatraki albo wieżowce.
            W hoteliku sporo młodych ruskich, którzy przyjechali do pracy z...Krasnodaru. Co to za robota, do której opłaca się jechać 900 km do takiej wiochy to nie wiem.
            Załączone pliki
            Ostatnio edytowany przez zz44; 3558.

            Komentarz


              #51
              Co za kutafon z tego szefa Gostinnicy, jeszcze policję nasłał.

              Komentarz


                #52
                Człowiek wtedy zdaje sobie sprawę że za pieniądze nie kupi wszystkiego
                Był Junak M10, WSK125, potem xt600z i xtz750 aż w końcu przyszło nawrócenie, lc4 620 sc, exc 520, a teraz
                No i oczywiście WSK 125 73' jest nadal, fajnie powspominać szczeniackie czasy
                sigpic

                Komentarz


                  #53
                  tej pani ze smartfonem to chyba warto było więcej fotek zrobić )))
                  "ja to ja, więc jako ja chcę być znany"
                  =>
                  Motocyklowy Klub Podróżników STRANGERS.PL

                  Komentarz


                    #54
                    Dzień 17.

                    Rano ruszamy jeszcze do głównego skrzyżowania, aby cyknąć zdjęcie samolotowi na cokole. Ja przejeżdżam kawałek dalej aby złapac go na kamerkę.
                    A skrzyżowanie takie wydziwione, że tu zakaz, tu jednokierunkowa, tu objazd. Pokazuję ekipie z daleka, że objazdem zaraz do nich dojadę. I gubimy się. Ich już nie ma, szukamy się, czekamy na siebie ale w końcu postanawiamy się spotkac pod Kurhanem Mamaja w Wołgogradzie.
                    Ale własnie jedna głupotka i grupa się rozdziela.

                    Podjeżdżam jeszcze do achtubińskiego serwisu Yamahy.

                    CIMG3848.jpg

                    I dzida na Wołgograd, droga całkiem w porządku, ruch nieduży, zaczyna gęstnieć dopiero bliżej Wołgi.
                    Wołgograd ładny, miasto się buduje, przed Kurhanem Mamajewa robią wielki park, a niedaleko stawiają nowiuśki stadion na Euro 2018.
                    Parking zapchany, ale od czego jest tenera. Parkuję przy samych schodach wiodących do wysokiego na 85 m monumentu Matki-Ojczyzny. Schodów jest 200, tyle ile dni trwała Bitwa Stalingradzka, ale ciągną się przez kilkaset metrów, a po drodze są np. otoczony rzeźbami basen z kwiatami, tablice z nazwiskami poległych, wieczny ogień z widowiskową zmianą warty. Na terenie pochowano 35 tys. żołnierzy więc jest to zarazem ogromny cmentarz.

                    Nie robiłem teraz zdjęć, to wrzucam dwa z poprzedniej wizyty.

                    wolgograd (18).jpg

                    wolgograd (20).jpg

                    Już tam kiedyś byłem, teraz też powoli sobie wszystko oglądam sądząc, że spotkam ekipę prędzej czy później.
                    Nie znajduję ich, ale jest sms, że byli, widzieli i pojechali dalej. Okazało się, że podjechali z drugiej strony, nawet nie wiedziałem, że tak można.
                    No to jazda, myślę, że w pojedynkę zaraz ich dogonię.

                    Szukam jeszcze poczty ale w takim mieście to nie ma większego sensu, lepiej zjechać na prowicję, gdzie będzie jedna w centrum miasta.
                    Ale zajeżdżam jeszcze pod Dom Pawłowa, strategiczny budynek w czasie trwania bitwy. Podziurawiony jak sito, daje wyobrażenie o zniszczeniacdh miasta. Omiatam go tylko kamerką. Obok muzeum bitwy, dopiero teraz widzę, że w nowym wystroju. Szybka fota z chyba JAKiem-3 i ogień.

                    CIMG3860.jpg

                    Pamiętam z googla, że nie ma nic prostszego, niż wyjazd z Wołgogradu na Moskwę.
                    Ale rzeczywistośc jest inna. Jestem goły, bez mapy i GPSa. Nie widzę drogowskazu (pewnie nie byłem na głównej) więc skręcam na czuja. Oczywiście źle, pytam, zawracam, jeszcze bardziej się zapętlam. Wyjeżdżam za miasto, znowu źle, przebudowy. Tracę czas. W końcu na dużym kawałku kartonu napis "Moskwa --->".

                    Jedzie się wyśmienicie, pogoda piękna, muzyka na uszach, niezmierzone przestrzenie pól uprawnych wokół.
                    Nie wiem gdzie są kręcone te wszystkie filmiki o wypadkach w Rosji. Bo na tej trasie jadą wzorowo. Nie wiem, może wiedzą więcej niż ja, mnoże w pobliżu jakieś radary albo tajniacy. Czasem zwalniam, jadę grzecznie, no ale nic nie ma więc dalej ogień.
                    Często wychodzi na to, że to ja najbardziej rozrabiam na tej trasie. Bo naprawdę ciężko mi uwierzyć jak oni przepisowo jadą, jakby wszyscy mieli zielone liście na szybie.

                    Przed jakimiś światłami na wahadle gość przede mną wychodzi i z bagażnika wyciąga sobie wodę. Ja też wypijam resztkę zagrzanej wody z butelki w tankbagu. A nagle gość wyciąga z kartonu zimnego energetyka i z uśmiechem na ustach mi podaje.
                    Kurde no.
                    Niby nic wielkiego, ile ten energetyk może kosztować, prawda?
                    Ale czasem to aby dostrzec, że obok w słońcu stoi spragniony motocyklista, wziąc puszkę do ręki i mu podać, to jest powyżej możliwości wielu ludzi.
                    A tutaj właśnie to jest naturalny odruch.
                    Kiedyś czytałem wspomnienia niemieckiego żołnierza, wycofywali się zimą, skryli się na noc w jakiejś chałupinie. A tam ruska babuszka dała im ostatnie kartofle. No bo człowiek to człowiek.
                    I to dobro siedzi w tych ludziach, tylko aby je dostrzec trzeba wyjść poza kurtynę medialnych przekazów i stanąć z człowiekiem twarzą w twarz.

                    Ustalamy nocleg w Borisoglebsku. Dojeżdżam tam już po mokrym asfalcie, przed chwilą widać padało. Dołączam do ekipy w jakimś hoteliku.
                    Sam Borisoglebsk to po prostu rozległa wioska. Raptem dwa miejsca gdzie można coś zjeść czy wypić. Ale wieczorem ludzi na ulicach całe mnóstwo. Młodzież przyjeżdża ładami, z bagażników gra ruska muzyka, oni stoją wokół samochodów i rozmawiają. Główny plac z parkiem zaludniony jak na jakimś festynie, a jest zwykły dzień tygodnia. Tak jak w Achtubińsku, tutaj też przekonuję się, jak silne więzy wspólnotowe łączą tych ludzi.


                    Dzień 18.

                    Jedziemy przez Woroneż, tam też przebudowy, objazdy, ale dajemy radę, chociaż lekko nie jest.
                    W sumie to już taka klasyczna droga powrotna, czyli "fajnie było, ale trzeba jeszcze dojechać do domu".
                    Nic nadzwyczajnego się nie wydarza, poza spotkaniem Anatolija.
                    Zajeżdżamy na stację, coś jemy, a widzę, że jakiś gość ogląda moją tenerę. No dobrze, pewnie jakiś pasjonat, może też ma taką?
                    Wychodzę, poznajemy się.
                    Anatolij pochodzi z... Błagowieszczeńska.
                    Błagowieszczeńsk leży tutaj

                    blagow.jpg

                    Wyjechał zeszłej jesieni. Dojechał na Krym, a teraz wraca do domu. I wróci też na jesień. Gdy brakuje mu funduszy, gra po miastach na gitarze albo zatrudnia się na budowie. My wyglądamy przy nim jak francuskie pieski, jak bikerzy na ścigach, którzy w błyszczących kombinezonach wybrali się na "wyprawę" obwodnicami na kawę do sąsiedniego miasta.
                    Jedzie sobie starą yamahą xt 600 bodajże, z bocznym wózkiem, zaraz będzie właśnie wymieniał akumulator i olej. Ale nie jedzie sobie tak-o. Jedzie by głosić swoje naukowe teorie po świecie.
                    Mianowicie Anatolij wybadał, że np. odległość między platformą startową na terenie kosmodromu w Błagowieszczeńsku a kopułą jakiejś tam cerkwi w jakimś tam mieście wynosi... 5555 km i 500 m. A z cerkwi takiej i takiej do cmentarza poległych 3333 km. I jeszcze miał sporo takich rewelacji, wydrukowanych na dużych formatach, z zaznaczonymi liniami łączącymi punkty i zalaminowanych.

                    Taki motocyklowy okultysta.

                    CIMG3864.jpg

                    CIMG3865.jpg

                    CIMG3868.jpg

                    CIMG3871.jpg

                    Nie wiem czy tam się zbiera jakaś kosmiczna energia czy może tam ma się rozpocząć armageddon. Nie bardzo wierzę w takie teorie, ale człowiek sam w sobie ciekawy i nietuzinkowy, a przy tym pogodny. Chociaż więzienne dziary na paluchach ma.

                    Dojeżdżamy ponownie do Biełgorodu. Nie pchamy się na noc na granicę, idziemy znowu do naszego sprawdzonego hotelu. Tym razem nie jest tak łatwo, negocjujemy cenę z właścicielem, któremu coś mało się to kalkuluje, ale Przemo ma zawsze takią gadkę, że oszwabiłby bandę Arabów, a ci jeszcze by mu dziękowali.
                    Więc znowu spanie za 12 dolarów.
                    Pyszne gruzińskie żarcie i na piwo do hotelu.

                    Ja postanawiam ostatni raz obwiązać luźne króćce taśmą, bo jednak już za bardzo mi strzela i nie jedzie się komfortowo.
                    Odprowadzam sobie moto na boczny parking, bo w hotelu trwa wesele, a nie chcę gościom przed nosem grzebać w motocyklu.
                    Podchodzi właściciel, pyta czy w czymś nie pomóc (!).
                    Dziękuję, ale rozmawiamy sobie na luzie. Pochodzi z Azerbejdżanu, już chyba 26 lat mieszka w Rosji, ma dwójkę dorosłych dzieci, a teraz ma drugą żonę i dwójkę małych dzieciaków, i to dla nich pobudował ten hotel.
                    Poczciwy chłop, znowu kaukaska gościnność i życzliwość.
                    Ściemnia się, a on jeszcze mówi:
                    "Jak ci będzie za ciemno to idź do dziewuszki w recepcji, ona ci przyniesie taką stojącą lampę".
                    Piszę o nim żeby nie było, że wszyscy właściciele hoteli są chamami.

                    Dzień. 19.

                    Ostatnie tankowanie.
                    O, nie tylko ja jeżdżę różowym motocyklem!

                    CIMG3872.jpg

                    I na granicę.
                    Idzie w sumie normalnie, no może poza jednym incydentem.
                    Celnik każe nam objechac samochody i podjechać pod szlaban, ludzie się buntują ale my się bronimy "Ale celnik nam kazał!"
                    Ale zaraz pogranicznik wychodzi i każe zawracać. Tam już samochodów najechało, ciężko się obrócić. Przemek dyskutuje ale w końcu cofamy się o dwa samochody.
                    I znowu Ukraina.
                    Przed Kijowem po obiedzie żegnamy się na stałe, ja chcę odwiedzić jeszcze znajomego na Zakarpaciu, więc wybijam do przodu własnym tempem.
                    Znowu przejazd przez Kijów niczym we śnie. Niesamowite miasto.

                    Na powrocie odwiedzam jeszcze Jarka pod Rzeszowem i jego świątynię XTZ.
                    Jarek, mam nadzieję że nie będziesz miał mi za złe publikacji zdjęcia.

                    CIMG3902.jpg
                    Ostatnio edytowany przez zz44; 3558.

                    Komentarz


                      #55
                      Czy to już koniec relacji? Jeśli tak to szkoda, bo na prawdę dobrze się czytało.

                      Komentarz


                        #56
                        Tak, to koniec.
                        Dzięki, że się podobało. A zastanawiałem się, czy w ogóle jest sens pisać relację.
                        Mam jakieś filmiki VGA z aparatu, może skleję jakiś film, bo tych z kamery chyba już nie odzyskam.
                        Przemek na FAT i forum BMW pisze tę samą relację, może tam będzie trochę więcej szczegółów i zdjęć.
                        A już jest film, i to całkiem niezły.

                        Komentarz


                          #57
                          Super relacja. Dawno tak niecierpliwie nie czekalem na kolejne odcinki.

                          Wysłane z mojego Tapatanka
                          Idąc prosto przed siebie nie można zajść daleko…

                          Komentarz


                            #58
                            Zobaczyłem tą zieloną kropkę przy wątku... a radość ma nie miała granic.

                            Komentarz


                              #59
                              Dzięki za ciekawą opowieść. Czekamy na kolejne.
                              Mam nadzieje, że będzie okazja się zapoznać i posłuchać na żywo

                              Komentarz


                                #60
                                Koniec końców wypadałoby zakończyć tym:

                                Komentarz

                                Pracuję...
                                X