Plan był prosty. Safi i jego Teresa, ja i mój X oraz 3 dni jazdy po Mazowszu i Mazurach. Offem oczywiście.
W czwartek rano Safi pojawił się u mnie swym kamperem z przyczepą a na niej Teresa. Dołożyliśmy na przyczepę X-a i dzida do wiejskiej posiadłości Safiego w okolicach Długosiodła gdzie w piątek rano miał nastąpić start naszej wycieczki. Po drodze ogarnęliśmy przegląd techniczny Teresy w Ostrowii Mazowieckiej, a wieczorem Safi jeszcze tuningował Teresowy gaźnik coby lepiej wchodziła na obroty.
W piątek wszystko szło przepięknie prawie do końca dnia – piękne trasy (dzięki Junak), zajebiste żarcie i widoki (Wiszące Ogrody w Nowogrodzie – szczerze polecam). Niestety na finale sprawy lekko się skomplikowały. Otóż jakieś 10 km przed celem, na rozdrożu pięknej szutrowej drogi zbyt późno podjąłem decyzję o skręcie w lewo skutkiem czego wyrzuciło mnie na pobocze. Tam wydarzyło się coś, co spowodowało że się z motórem wyglebiłem. Sunęliśmy po ziemi 2-3m. Motór i ja z lewą nogą nim przygniecioną. Poczułem że stopa skręciła się w kostce o minimum 90 stopni na zewnątrz, lekko zabolało i po akcji.
Wiedziałem, że tym razem na otrzepaniu się i rzuceniu w eter trochę mięsa się nie skończy. Próba stanięcia na tej nodze skutkowała bólem z gatunku nie do wytrzymania. Skręcenie jak nic pomyślałem… Przeanalizowaliśmy z Safim sytuację i doszliśmy do wniosku, że dokulamy się te 4-5km do Kurklanek, tam poszukamy noclegu i albo dzwonimy po karetkę, albo organizujemy transport na SOR w Giżycku. Safi zapiął X-owi dwójkę, wsiadłem i pojechalim.
W końcu #enduroniekleka i #takiejestenduro
W Kurklankach przy wydatnej pomocy Safiego przysiadłem na kościelnym murku, a Safi ruszył szukać jakiejś miejscówki. Po paru minutach wrócił na pokładzie samochodu prowadzonego przez Michała – właściciela Motogospody w Kurklankach.
I tutaj chciałbym napisać to co najważniejsze w całej tej relacji – Michał i Jego Żona Asia okazali się absolutnie przecudownymi ludźmi, którzy zaopiekowali się mną w najlepszy możliwy sposób.
Transport do szpitala, odbiór z niego, udostępnienie namiotu i noclegu na swoim terenie – wszystko robili bez wahania, z uśmiechem, poświęcając swój czas i odmawiając przyjęcia za to choćby symbolicznej złotówki! Jestem ich ogromnym dłużnikiem. Tak więc wszyscy czytający te słowa – jeśli będziecie kiedyś w okolicy Kurklanek to wbijajcie do Motogospody. Bo nie dość, że żarcie tam jest przepyszne a klimat luźny i bezpretensjonalny to prowadzą ją super ludzie, których należy wspierać. Howgh!
A wracając do moich przygód - Michał powiedział, że nie ma problemu i zawiezie mnie na SOR. Pomyślałem, że karetka niech jeździ do poważniejszych rzeczy a ja spokojnie podróż na fotelu pasażera do Giżycka przeżyję. Ale zanim wyruszyliśmy powiedziałem, że nie ma mowy abym brudny, przepocony po prawie 200km w terenie pojawił się przed obliczem Służby Zdrowia. Prysznic musi być. Jak powiedziałem, tak zrobiłem. Wymagało to trochę ekwilibrystyki z mojej strony, ale się udało.
W końcu #enduroniekleka i #takiejestenduro
W Giżycku nie wiedziałem ile przyjdzie mi czekać na SORze więc powiedziałem chłopakom aby wracali do Kurklanek a ja albo transport sam ogarnę, albo po nich zadzwonię (wciąż naiwnie myślałem, że Michał weźmie ode mnie jakąś kasę, chociażby zwrot za paliwo). Na SORze poszło nawet w miarę szybko, ale diagnoza była lekko inna od spodziewanej - „Panie z tą nogą to poważniejsza sprawa. Złamanie kostki z przemieszczeniem. Trzeba operować.” Chwilę z doktorem porozmawiałem i jakoś tak z tej rozmowy wynikło, że teoretycznie mogą mnie zoperować w Giżycku, ale nie trzeba się spieszyć, mam na to siedem dni i może jednak wolałbym „u siebie”. Zakręcony, połamany stwierdziłem że chyba wolę jednak u siebie. Doktor chyba też tak wolał. Założyli „szynę gipsową” i rozeszli się do swoich zajęć. Potem po konsultacjach ze znajomymi lekarzami okazało się że trzeba było jednak cisnąć o operację na miejscu. Ale to temat na osobną historię.
Zadzwoniłem po chłopaków i po godzinie siedziałem na tyłach Motogospody w zacnym towarzystwie jej właścicieli, ich znajomych gości oraz Safiego oczywiście. Chwilę posiedzieliśmy i poszliśmy spać. Do namiotu. Powiem tak – spanie w ciasnej dwójce, we dwóch, na dmuchanym materacu w dodatku z nogą w gipsie to zupełnie inna odsłona endurzenia. Podsumowując w dwóch słowach – da się.
W końcu #enduroniekleka i #takiejestenduro
Na drugi dzień (sobota) Safi po śniadaniu wsiadł na Teresę i pojechał zawieźć ją na swoją wiejską posiadłość. Wrócił po mnie, zapakował X-a na przyczepę i zawiózł nas do Magdalenki. Czynności opisane w powyższych dwóch zdaniach zajęły nam (a bardziej Safiemu) czas od soboty 9:00 do już niedzieli 1:00
Ja całą sobotę przesiedziałem na krzesełku pod drzewkiem w cieniu, cierpliwie czekając na Safiego i będąc pod troskliwą opieką ekipy Motogospody i jej Przyjaciół – jeden z nich przyniósł mi nawet balkonik do chodzenia
Oczywiście nie przebimbałem całej soboty na Netflixie. Byłem też dość aktywnym uczestnikiem szerokich konsultacji rodzinno-przyjacielsko-sąsiedzkich w wyniku których udało się zorganizować przyjęcie mnie do szpitala w Otwocku. Lepszego „u siebie” w kwestii ortopedii mieć nie można. W niedzielę o 8:00 (spałem jakieś 3 godziny) zameldowaliśmy się na izbie przyjęć, a potem to już z górki - we wtorek operacja a w piątek już byłem w domu.
Ci co mnie znają, to wiedzą że zawsze wsiadając na motór ubieram się jak na wojnę. Tak było i tym razem. Strach pomyśleć co by było gdybym miał gorsze krosiaki, lub też o zgrozo jeździłbym w miękkich butach. A tak to „tylko” ta kostka. Oprócz tego żadnego sińca, stłuczenia czy zadrapania. To samo z motórem. Zero śladu po akcji. Pancerny sprzęt.
Przyczyna kontuzji? Pech. I brak umiejętności. Nie raz takie gleby przy tak niewielkiej prędkości zaliczałem i nic się nie działo. Oczywiście gdybym miał lepsze umiejętności to być może bym się nie wyłożył, ale jest to tylko gdybanie.
A to złamanie to na szczęście też wg lekarzy niezbyt skomplikowanie. Płytka i chyba 3 wkręty. Nie liczyłem jak wkręcali – spałem, obudziłem się jak kończyli szyć.
Żelastwo do usunięcia po zrośnięciu kości.
I to by było na tyle – przede mną jakieś 4 tygodnie w opatrunku gipsowym zwanym z włoska longetą, potem kilka tygodni w buciku plastikowym i mam nadzieję, że 1-listopada na groby to już bez kul się doczłapię
Safi – sorry za zjebanie weekendu i wielką pomoc w całej tej akcji. Bo załoga Motogospody to jedno, ale główny ciężar ogarnięcia rannego i jego dobytku był na Twojej zacnej głowie. Dzięki Przyjacielu!
A ostatnie zdjęcie w ramach bonusa – Żonexa Mojego Wspaniałego zmogło choróbsko i musiałem zorganizować sobie transport ze szpitala do domu. Nie od dziś wiadomo, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. I w gipsie
Ps. Junak nie wiem kiedy odbiorę od Ciebie tą starą oponę. Póki co to wyzwaniem jest doczłapanie się do kibla
W czwartek rano Safi pojawił się u mnie swym kamperem z przyczepą a na niej Teresa. Dołożyliśmy na przyczepę X-a i dzida do wiejskiej posiadłości Safiego w okolicach Długosiodła gdzie w piątek rano miał nastąpić start naszej wycieczki. Po drodze ogarnęliśmy przegląd techniczny Teresy w Ostrowii Mazowieckiej, a wieczorem Safi jeszcze tuningował Teresowy gaźnik coby lepiej wchodziła na obroty.
W piątek wszystko szło przepięknie prawie do końca dnia – piękne trasy (dzięki Junak), zajebiste żarcie i widoki (Wiszące Ogrody w Nowogrodzie – szczerze polecam). Niestety na finale sprawy lekko się skomplikowały. Otóż jakieś 10 km przed celem, na rozdrożu pięknej szutrowej drogi zbyt późno podjąłem decyzję o skręcie w lewo skutkiem czego wyrzuciło mnie na pobocze. Tam wydarzyło się coś, co spowodowało że się z motórem wyglebiłem. Sunęliśmy po ziemi 2-3m. Motór i ja z lewą nogą nim przygniecioną. Poczułem że stopa skręciła się w kostce o minimum 90 stopni na zewnątrz, lekko zabolało i po akcji.
Wiedziałem, że tym razem na otrzepaniu się i rzuceniu w eter trochę mięsa się nie skończy. Próba stanięcia na tej nodze skutkowała bólem z gatunku nie do wytrzymania. Skręcenie jak nic pomyślałem… Przeanalizowaliśmy z Safim sytuację i doszliśmy do wniosku, że dokulamy się te 4-5km do Kurklanek, tam poszukamy noclegu i albo dzwonimy po karetkę, albo organizujemy transport na SOR w Giżycku. Safi zapiął X-owi dwójkę, wsiadłem i pojechalim.
W końcu #enduroniekleka i #takiejestenduro

W Kurklankach przy wydatnej pomocy Safiego przysiadłem na kościelnym murku, a Safi ruszył szukać jakiejś miejscówki. Po paru minutach wrócił na pokładzie samochodu prowadzonego przez Michała – właściciela Motogospody w Kurklankach.
I tutaj chciałbym napisać to co najważniejsze w całej tej relacji – Michał i Jego Żona Asia okazali się absolutnie przecudownymi ludźmi, którzy zaopiekowali się mną w najlepszy możliwy sposób.
Transport do szpitala, odbiór z niego, udostępnienie namiotu i noclegu na swoim terenie – wszystko robili bez wahania, z uśmiechem, poświęcając swój czas i odmawiając przyjęcia za to choćby symbolicznej złotówki! Jestem ich ogromnym dłużnikiem. Tak więc wszyscy czytający te słowa – jeśli będziecie kiedyś w okolicy Kurklanek to wbijajcie do Motogospody. Bo nie dość, że żarcie tam jest przepyszne a klimat luźny i bezpretensjonalny to prowadzą ją super ludzie, których należy wspierać. Howgh!

A wracając do moich przygód - Michał powiedział, że nie ma problemu i zawiezie mnie na SOR. Pomyślałem, że karetka niech jeździ do poważniejszych rzeczy a ja spokojnie podróż na fotelu pasażera do Giżycka przeżyję. Ale zanim wyruszyliśmy powiedziałem, że nie ma mowy abym brudny, przepocony po prawie 200km w terenie pojawił się przed obliczem Służby Zdrowia. Prysznic musi być. Jak powiedziałem, tak zrobiłem. Wymagało to trochę ekwilibrystyki z mojej strony, ale się udało.
W końcu #enduroniekleka i #takiejestenduro

W Giżycku nie wiedziałem ile przyjdzie mi czekać na SORze więc powiedziałem chłopakom aby wracali do Kurklanek a ja albo transport sam ogarnę, albo po nich zadzwonię (wciąż naiwnie myślałem, że Michał weźmie ode mnie jakąś kasę, chociażby zwrot za paliwo). Na SORze poszło nawet w miarę szybko, ale diagnoza była lekko inna od spodziewanej - „Panie z tą nogą to poważniejsza sprawa. Złamanie kostki z przemieszczeniem. Trzeba operować.” Chwilę z doktorem porozmawiałem i jakoś tak z tej rozmowy wynikło, że teoretycznie mogą mnie zoperować w Giżycku, ale nie trzeba się spieszyć, mam na to siedem dni i może jednak wolałbym „u siebie”. Zakręcony, połamany stwierdziłem że chyba wolę jednak u siebie. Doktor chyba też tak wolał. Założyli „szynę gipsową” i rozeszli się do swoich zajęć. Potem po konsultacjach ze znajomymi lekarzami okazało się że trzeba było jednak cisnąć o operację na miejscu. Ale to temat na osobną historię.
Zadzwoniłem po chłopaków i po godzinie siedziałem na tyłach Motogospody w zacnym towarzystwie jej właścicieli, ich znajomych gości oraz Safiego oczywiście. Chwilę posiedzieliśmy i poszliśmy spać. Do namiotu. Powiem tak – spanie w ciasnej dwójce, we dwóch, na dmuchanym materacu w dodatku z nogą w gipsie to zupełnie inna odsłona endurzenia. Podsumowując w dwóch słowach – da się.
W końcu #enduroniekleka i #takiejestenduro

Na drugi dzień (sobota) Safi po śniadaniu wsiadł na Teresę i pojechał zawieźć ją na swoją wiejską posiadłość. Wrócił po mnie, zapakował X-a na przyczepę i zawiózł nas do Magdalenki. Czynności opisane w powyższych dwóch zdaniach zajęły nam (a bardziej Safiemu) czas od soboty 9:00 do już niedzieli 1:00
Ja całą sobotę przesiedziałem na krzesełku pod drzewkiem w cieniu, cierpliwie czekając na Safiego i będąc pod troskliwą opieką ekipy Motogospody i jej Przyjaciół – jeden z nich przyniósł mi nawet balkonik do chodzenia

Oczywiście nie przebimbałem całej soboty na Netflixie. Byłem też dość aktywnym uczestnikiem szerokich konsultacji rodzinno-przyjacielsko-sąsiedzkich w wyniku których udało się zorganizować przyjęcie mnie do szpitala w Otwocku. Lepszego „u siebie” w kwestii ortopedii mieć nie można. W niedzielę o 8:00 (spałem jakieś 3 godziny) zameldowaliśmy się na izbie przyjęć, a potem to już z górki - we wtorek operacja a w piątek już byłem w domu.
Ci co mnie znają, to wiedzą że zawsze wsiadając na motór ubieram się jak na wojnę. Tak było i tym razem. Strach pomyśleć co by było gdybym miał gorsze krosiaki, lub też o zgrozo jeździłbym w miękkich butach. A tak to „tylko” ta kostka. Oprócz tego żadnego sińca, stłuczenia czy zadrapania. To samo z motórem. Zero śladu po akcji. Pancerny sprzęt.
Przyczyna kontuzji? Pech. I brak umiejętności. Nie raz takie gleby przy tak niewielkiej prędkości zaliczałem i nic się nie działo. Oczywiście gdybym miał lepsze umiejętności to być może bym się nie wyłożył, ale jest to tylko gdybanie.
A to złamanie to na szczęście też wg lekarzy niezbyt skomplikowanie. Płytka i chyba 3 wkręty. Nie liczyłem jak wkręcali – spałem, obudziłem się jak kończyli szyć.

I to by było na tyle – przede mną jakieś 4 tygodnie w opatrunku gipsowym zwanym z włoska longetą, potem kilka tygodni w buciku plastikowym i mam nadzieję, że 1-listopada na groby to już bez kul się doczłapię

Safi – sorry za zjebanie weekendu i wielką pomoc w całej tej akcji. Bo załoga Motogospody to jedno, ale główny ciężar ogarnięcia rannego i jego dobytku był na Twojej zacnej głowie. Dzięki Przyjacielu!
A ostatnie zdjęcie w ramach bonusa – Żonexa Mojego Wspaniałego zmogło choróbsko i musiałem zorganizować sobie transport ze szpitala do domu. Nie od dziś wiadomo, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. I w gipsie

Ps. Junak nie wiem kiedy odbiorę od Ciebie tą starą oponę. Póki co to wyzwaniem jest doczłapanie się do kibla
Komentarz