Ogłoszenie

Zwiń
No announcement yet.

Zobaczyć Iran - czyli 4 dni w Armenii.

Zwiń
X
 
  • Filtr
  • Czas
  • Pokaż
Wyczyść wszystko
new posts

    #31
    Dzień 14
    2012-06-14
    Ararat i miasto w skale
    AM - GE
    km 452

    Pobudka w dolinie. Słońce romantycznie zagląda do namiotu. Na śniadanie wyjątkowo: wódka ze śledziami.

    Jakoś pozostałe żarcie się pokończyło.
    Pakujemy graty. Smarujemy łańcuchy i ruszamy. Jedziemy.
    Za resztkę kasy armeńskiej tankujemy. Chyba za mało kasy pobraliśmy. Przejechaliśmy 470 km na zbiorniku. Nieźle.
    Zjeżdżamy z gór i na horyzoncie wyłania się Ararat.

    Czyli ośnieżony wulkan.
    Szkoda, że po drugiej stronie granicy.
    Napieram główną trasą na Erewań. Po prawej stronie wzgórza, po lewej Ararat. Szeroka, prosta i gładka jezdnia. Mijamy wycieczki motocyklowe. Widać, że tu może każdy dojechać.
    Szukamy po lewej klasztoru.

    Kolejnego punktu obowiązkowego dla gości w Armenii.

    Ładnie tu.

    Znajdujemy - dojeżdżamy, a tam... Pilnujący parkingu chcą od nas kasę! Za postawienie motocykli na parkingu i możliwość podchodzenia pod górę do świątyni? No nie. Chyba nas nie znają. Zjeżdżamy z asfaltu i robimy off-a na drugą stronę.

    Piękny widok na Ararat i na kościółek.


    I za darmo. Jesteśmy jakieś 100-200 metrów od granicy tureckiej i czujemy na plecach wzrok snajperów. Nie wiadomo tylko po której stronie granicy oni są.
    Wracamy do głównej i kierujemy się na Erewań. W mieście kontrasty. Nowoczesność i bieda.
    W banku pobieramy jeszcze garść kasy.
    Na wylocie z miasta zatrzymujemy się pod budką z napisem kebab.

    Zamawiamy. Pan opieka.

    I podaje. Pycha.

    Jedziemy na północ. Skręcamy na drogę w góry - mamy podjechać pod schronisko turystyczne. Podobno z tamtąd widać Ararat. Jedziemy pod górę. Droga coraz gorsza. Widoki coraz ładniejsze. W oddali majaczą góry pokryte śniegiem. Skręcamy z głównej na bok. Przejeżdżamy przez piękną dolinkę, którą płynie rzeka.

    Na końcu dolinki - ruiny zamku.




    Oczywiście nie wchodzimy do środka. Zamek już widzieliśmy kiedyś. Może w Malborku.. Jedziemy dalej w góry. Mijamy namioty pasterskie i stada zwierząt. W końcu trawy robi się coraz mniej, a kamieni coraz więcej.
    Nawt miejscami jest ten biały.

    Ale nadal jakiś asfalt jest.
    Dojeżdżamy do schroniska, obserwatorium astronomicznego i jeziorka. No pięknie. Beniec się zamyślił.

    Jesteśmy na 3050 mnpm.
    Zrobiło się romantycznie.

    To teraz trzeba z powrotem - bo to jedyna droga jest. Wśród kamieni.

    Piękny strumyczek górski. Na górze śnieg.

    Na dole bez śnigu.

    Aż i motocyklom się czule zrobiło.

    Tu zagadka dla globtrotuarów. Czego zapomniał ten motocyklista?

    Odpowiedź banalna. Zapomniał wypić.
    Próbowaliśmy jazdy po śniegu.

    Ale szybko zrezygnowaliśmy.
    Po drodze sprzęt polowy.

    Odcinek dojazdówki. Nuda.
    Gumri. Nic nie pamiętam.
    Dojeżdżamy do granicy. Wstępujemy do ostatniego sklepu wydać ostatnią gotówkę. Oczywiście za dolary też kupujemy.
    Granica bezstresowa.
    Jedziemy asfaltem.
    Aszalkalaki.
    Zjeżdżamy z asfaltu. Kierujemy się do skalnego miasta. Wg GPSa i mapy. Jakoś jedziemy. Dojeżdżamy do małej wioski.
    Stajemy pod małym kościółkiem, tuż obok dużego SILOSA.

    Zaczyna się sciemniać - a tu nie widać postępów.

    Podbiega dzieciarnia.
    I tłumaczą nam na migi, że Wardzia to właśnie tędy.
    Podjeżdżamy na krawędź wąwozu.. Oszjapiórkuję.

    Faktycznie dziura jak ta lala.

    I kamienista droga w dół.

    Zatrzymuję się by popodziwiać. I zabrakło mi paru centymetrów. Jednak rozmiar ma znaczenie.

    Zjeżdżamy co chwila robiąc zdjęcia.



    Nawet skalne miasto trochę widać.

    I tak w dół. Po drodze robiąc zdjęcia.

    Aż do wioski.

    Tu parking. Piwko i z buta oglądać kamienie.

    Znaczy dziury w kamieniach.

    Ale dolinka z dołu wygląda imponująco. I droga którą przebyliśmy.


    I nawet widać silosa z pod którego zaczynaliśmy.

    Łazimy i oglądamy. Dotykamy.


    I w dół trochę też..


    I cerkiew czynna.

    I dziury jakieś. Że niby tu mieszkali??

    Ale widoki ładne



    Aż się pytanie nasunęło: Po co w ogóle zsiedliśmy?

    No widoki ładne.


    A turyści tylko zdjęcia by robili..

    Mogliby to jakoś urządzić..


    I znów w dół trzeba iść.

    Moria czy jak?

    Kończymy zwiedzanie oglądając jeszcze raz z dołu.


    I przeciwną jakże śliczną ścianę dolinki.

    Jako, że chodzenie nam nie wychodzi - zatrzymujemy się nad rzeczką na "campingu". Piszę w ciapkach bo nie było to oznakowane miejsce. Ale pozwolili się rozbić.

    Zjadamy zupkę.
    Popijamy browarem i czaczą.

    Padam do namiotu a beniec.... Znika.
    Pojawia się w środku nocy bełkocząc, żeby mu pomóc znaleźć flaszkę bo musi komuś dać. Ulegam.
    Ze dwie godziny potem budzi mnie i błaga, żeby mu pomóc się rozebrać. Tu byłem nieugięty.

    A zresztą.. ... niech sam opowie... :devil:

    majek zagończyk

    Komentarz


      #32
      Dzień 15
      2012-06-15
      Hej w góry w góry!
      GE
      262 km

      Jak co dzień pobudka.
      Tym razem okraszona chorobą wysokościową beńca.
      Czekałem cierpliwie aż pierwsze objawy miną.

      Beniec zamówił miejscowe oranżadki.

      Jak butelki wyschły - spróbowaliśmy metod alternatywnych.

      W końcu jakoś poszło.
      Na śniadanie chleb z serem, piwko.
      Przed jazdą tradycyjny koniaczek i ruszyliśmy.
      Najpierw był jakiś zamek.

      Potem spotkaliśmy kolarzy z kraju.

      Po pogaduszkach i wypiciu kielicha za powodzenie dalszej drogi - pojechaliśmy dalej.
      Po drodze był jakiś zamek.

      I pomnik królowej Jadwigi. Albo jakiejś innej - ale nie schodziliśmy z motocykli.

      Popatrzyliśmy na mapę i beniec twierdził, że mamy jechać asfaltem dokądśtam.
      Zaperzyłem się i przekonałem go do jazdy inną drogą. Mniej asfaltową (wg mapy).
      Dojechaliśmy do miejscowości Akhaltsikhe i skręciliśmy w stronę gór - w stronę rezerwatu. Droga asfaltowa.. Potem jakby mniej.. Aż dojeżdżamy do szalbanu. Przy szlabanie leśniczówka.
      Podchodzi leśniczy i spisuje nas.. Okazuje się, że on tu dba o las i pilnuje, żeby ten kto wjeżdża też wyjechał.
      Daliśmy się spisać, i zostaliśmy zaproszeni na wódeczkę.
      Że niby droga kręta to łatwiej będzie jechać.

      Wypiliśmy i pogadaliśmy. Jednak Kaczyński zrobił nam tam dobry PR.
      Jak ruszaliśmy do szlabanu dojechała łada i mercedes - nie wiem dokąd chcieli jechać. My zresztą też nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy.
      Zaczęły się góry.
      I widoki.

      Po drodze pragnienie zaspakajaliśmy w strumieniach.

      W górach motocykle się pasły.

      Droga była raczej górskim szlakiem.


      Za to trawniki zieleniały.






      Zdjęcia na tle gór są fajne.


      Na jednym ze zjazdów po kamieniach oparłem się o bandę - znaczy gleba.

      Ale pojechaliśmy jednak dalej.


      Po drodze mijaliśmy kowbojów na koniach i osłach. Naprawdę zacny to widok - gość na koniu z miską cynową przytroczoną do siodła.


      W pewnym momencie okazało się, że nie domknęliśmy sakwy i .. Zgubiliśmy flaszkę z żołądkową. Na szczęście poszukiwania okazały się owocne i odzyskaliśmy zgubę.

      Na szczycie (albo w okolicy) spotkaliśmy dwa pajero z rodzinkami. Nam było nie łatwo wjeżdżać - oni mieli ubaw po pachy. No i nieśmiertelny transit - tak spotkaliśmy transita na kamienistej serpentynie. Kamienistej czyli dwa kamienie na szerokość drogi.
      Beniec też był w górach.

      A krajobrazy były.

      Lasy też.

      I motocykliści.

      Kawłki gór były bardzo blisko.

      Niektóre choinki miały brody do samej ziemi.

      Robiliśmy wiele postojów. A niektóre przy uroczych wodospadzikach.

      Po kilku godzinach po górskich serpentynach - zaskoczył nas znak drogowy.

      Aż dojechaliśmy do SUPERhiperMEGA gładkiego asfaltu.
      Nie potrafiliśmy się na nim odnaleźć. Wjechaliśmy do jakiegoś kurortu. Nowe hotele, place zabaw, restauracje. Beniec zapatrzony w cywilizację LEDWO dostrzegł kolczatkę rozłożoną na asfalcie. Dym poszedł spod kostkowych opon, na zblokowanych kołach wykonał skręt i minął kolczatkę o 20 cm. Ja mając czas i miejsce wcelowałem w furtkę. UROCZO.
      Zatrzymujemy się w małym sklepiku i kupujemy wodę borjomi - taka miejscowa nałęczowianka.
      Całkiem znienacka po 130 km przejechanych na rezerwie beńcowi kończy się paliwo. Dolewamy z bukłaczka i w Kutaisi tankujemy.
      Po czym wyszukaliśmy MCDonalda (wierząc w WiFi), ale zjedliśmy w okolicznej budzie. Jak zwykle było pysznie.

      Po czym oczywiście wstąpiliśmy na WiFi okraszone drobną kawą i lodzikiem.

      I tu największa tragedia wyjazdu. Beniec zgubił/ zostawił chusteczkę. Niebawem zorganizujemy wyprawę ratunkowo-poszukiwawczą.
      A potem pojechaliśmy dalej na północ. Licząc, że tym razem Kaukaz się nie upomni o opady.
      Nawigujemy na saminiewiemynaco, byle kierunek utrzymać. Asfalt coraz dziurawszy - tak jak lubimy.
      I tak w pięknych okolicznościach przyrody, jadąc drogą bitą - piaszczysto-gliniastą dojechaliśmy do standardowego momentu postoju - czyli godziny przed zmrokiem. Akurat byliśmy nad piękną górską nad wyraz szeroką rzeką.
      Zjechaliśmy na pole nadrzeczne.

      Nalałem wieczorną porcję czaczy.
      Nazbieraliśmy chrustu na wieczorne ognisko.
      Zaczęliśmy rozstawiać namiot.
      A tu nagle NIESPODZIANKA.
      Podjeżdża Hyundai. Wysiada z niego 3 gości. Mają policyjne koszulki polo i klamki wetknięte za paski.
      I tłumaczą nam, że my tu nie możemy nocować.
      Że wilcy i niedźwiedzie. I w ogóle to musimy już jechać. I że oni nas odwiozą do granicy okolicy gdzie już będzie bezpiecznie.
      A my już dość jazdy mieliśmy.
      No ale cóż. Na władzę nie poradzę.
      Wypiliśmy dla kurażu żeby się nie rozlało i ruszyliśmy za policjowozem.
      I tak przeciągnęli nas jeszcze ze 20 km. Potem się zatrzymali i kazali jechać dalej. I powiedzieli, że dzwonili do kolegów z miejscowości następnej żeby nas odebrali.
      No to pojechaliśmy.
      Po ciemku po piaszczystej drodze.
      I już po kolejnych 15 km dojechaliśmy do wsi, gdzie już wolno było nocować.
      Ale jak jedna miejscowa starowinka zaproponowała nocleg z banią - nie trzeba nas było prosić.
      Oczywiście bania okazała się prysznicem ale i tak było pięknie.
      Miejscowi policjanci jeżdżą fajnymi autami. Beniec nawet chciał się zamienić.

      Sypialnia nam się podobała.

      Umyliśmy się w ciepłej wodzie a ja nawet obciąłem paznokcie.
      Więc poszliśmy spać.
      Mało kilometrów, za to po PRAWDZIWYCH GÓRACH.

      majek zagończyk

      Komentarz


        #33
        Dzień 16
        2012-06-16
        Mestia
        GE
        409 km

        Budzimy się w łóżkach. Naprawdę miło jest. Postanawiamy pierwszy raz użyć kuchenki gazowej. Nie, żeby była potrzebna. No ale po coś ja w końcu wozimy. I tak do śniadania dziś kawa rozpuszczalna.
        W łazience spotkaliśmy sublokatorkę.

        Przed jazdą tradycyjny koniaczek. Zagryzany półsnikersem.

        No i jedziemy. Droga z dziurami. Asfaltu coraz mniej - ale twardo. Z reguły wzdłuż rzeki.
        Jakaś zapora się trafiła.

        I rozlewisko.

        A nad rzeką górują góry.

        Pod nami ubite szutrówki.

        A rzeki spływają.

        No sielanka.
        Drogi czasem wyryte w zboczach.

        A rzeka nadal w dole.

        W pewnym momencie widzimy przed sobą chmurę. Podjeżdżamy powoli. Nie widać wiele. Nie wiemy czego się spodziewać. Mgła jak ta lala.

        Ale to tylko chmurka na kilkaset metrów. Za nią w dolinie nad rzeką - miejescowość.

        Do której oczywiście nie wjeżdżamy bo i po co.
        Dalej mamy asfalcik dla plastikow. Przez 8 km. Naprawdę śliczny. I naprawdę szkoda kostek.
        Nawet jakiś pomnik postawili. Pomnik miecza?

        Pytamy policmajstrów czy to tędy. No jak nie jak tak.
        Za chwilę kończy się asfalt i zaczyna znów szuter. Trochę ubita ziemia. Trochę kamyczków. No niedzielna przejażdżka. Przejeżdżamy przez kolejne wsie. Droga coraz gorsza - ale nadal przyjemna.
        Jadę pierwszy. Beniec za mną. Na drodze we wsi sprzęt drogowy - poprawiają.
        Słyszę szczekanie, widzę w lusterku psa, który próbuje dorwać beńca.
        Patrzę w lusterko drugi raz - nie ma beńca.
        Heble. Wracam. Beniec na ziemi właśnie się zbiera. Okazuje się, że rozpędzony kundel uderzył z boku w przednie koło. I motocykl runął jak podcięty a beniec wyskoczył supermanem i zaatakował barkiem glebę.
        Podchodzą lokalesi. Oglądamy straty. Nie jest dobrze. Gmol się podgiął tak, że nie da rady zmieniać biegów.
        Na szczęście robotnicy mieli łom. (może trzeba taki wozić ze sobą?) Chwila robót ręcznych i będzie jak nowe.

        Zielone lasy i pola.

        Wreszcie pola się kończą i ruszamy w góry. Raz nawet się zatrzymaliśmy.


        Ale tylko po to, żeby nabrać wody do kamelbaków.

        I dojeżdżamy do drogowskazu do USHGULI. Znaczy, że droga jest poprawna. Jeszcze 23 km.

        Jeszcze przed przełęczą przejeżdżamy przez wioskę.

        Potem już tylko góry, wodospady.

        Strumienie i mostki.

        Zatrzymaliśmy się przed tym mostkiem - bo zobaczyłem śruby i druty wystające na krawędziach blaszanego poszycia. Przepchnęliśmy jeden motocykl. I zanim zaczęliśmy drugi - usłyszeliśmy silnik - z góry zjeżdżało auto terenowe. Beniec chciał odsunąć motocykl i .. Jak już go podnieśliśmy to odsunął.
        Za tym mostkiem był bardzo trudny kamienisty podjazd. Dobrze, że nie wiedziałem jak trudny. Musiałem napierać.
        W górze góry i chmury.

        A my jedziemy w górę.

        A na górze zielono.

        Aż się chce zdjęcia robić.

        I strumienie.

        Ładny ten Kaukaz z tej strony.
        Jadę pierwszy. Nagle wyjeżdżam za winkiel - a tu twarda ubita droga zmienia się w głębokie gliniane pełne wody koleiny. Zgodnie z teorią - odkręcam żeby przefrunąć.
        Przód poniósł się do góry, trafił na przeszkodę i..

        Wylądowałem na bandzie.
        No ale latałem.
        Na szczycie - widoki powlają.


        Więc odpoczywamy na tapecie windowsa.

        Zajadając resztkę sera i chleba.

        Jadąc dalej trafiamy na śnieżny wąwóz.

        A potem już sielanka.

        No i upragnione wieżyczki we wioskach. (mało zdjęć wklejam bo ładniejsze są w sieci)



        Kawałek z Usguli do Mestii. Fajna droga. Twarda i w dolince.

        Oczywiście jak często - wzdłuż drogi słupy.

        Trochę pod górkę.


        A w oddali góry.

        W jednym miejscu dość żwawo płynąca rzeczka przecinała drogę.

        Podszedłem, obejrzałem. Wymyśliłem trajektorię jazdy. W praktyce - najechawszy na dużo większy niż się spodziewałem kamień - poderwało mi przód i wyleciałem w górę. Jakoś (nie mam pojęcia jak) wylądowałem na kołach na krawędzi drogi. Jeszcze ze 30 cm i bym spadł w dolinkę. Beńcowi się podobało. Potem droga wzdłuż rzeki wśród gór.




        Aż dojechaliśmy do Mestii. Betonowej i nowoczesnej. Więc nie zwiedzaliśmy tylko wypiliśmy po zasłużonym browarku.

        To zdjęcie miało być na końcu z podpisem "Dla Was.." ale chronologicznie jest tu więc proszę.

        Teraz już tylko asfalt. Jak jest Kaukaz - musi być jeszcze co? Deszcz. Więc zaczęło padać.
        Żegnamy się z górami.



        Jak pada coraz bardziej - zakładamy ortaliony.

        Coraz bardziej świadomi końca wycieczki jeszcze zwiedzamy jakiś mostek wiszący.

        Ujebawszy motocykle w kałużach.

        Dojeżdżamy do Poti.
        Szukamy plaży, ale znajdujemy tylko port.
        Robimy wieczorne zakupy (browar, chleb i ser..).
        Napieramy więc dalej na południe.
        Znajdujemy jakąś plażę nad morzem Czarnym. Piasek czarny. Kąpiemy się w morzu. Woda ciepła. W oddali grzmi - więc rozstawiamy dwa namioty. W jednym śpimy - w drugim gniją przemoczone ciuchy.

        Ser na kolacje.
        majek zagończyk

        Komentarz


          #34
          Dzień 17
          2012-06-17
          Do Turcji
          GE-TR
          507 km

          Nocą - wiatr i hałas burzy z oddali.
          W pewnym momencie - zrwywam się, budzę beńca i wybiegam na zewnątrz. Bo mi się przyśniło, że wiatr zerwał nam namiot z gratami. Okazuje się, że to tylko zły sen. Poprawiam linki i wracam do śpiworka.

          Poranek.

          Zwijamy obóz. Wiemy, że to ostatni poranek w Gruzji. A plaża ma CZARNY piasek.


          Przed jazdą - tankowanie.

          Ruszamy na południe.
          Batumi. Zwiedzamy bazar, który był na środku wielkiego placu. Większość to owoce i tytoń.
          Kupujemy arbuza. Taka tradycja.

          Kierujemy się w stronę granicy.
          Zaliczamy ostatnią stację benzynową z cenami przyzwoitymi.
          Za resztę gotówki robimy zakupy. Tym razem kupujemy "pamiątki" do domu. Już nie będzie off-roadu. Teraz już tylko powrót.
          Trafiamy na kamienistą plażę.

          Gdzie robimy piknik z arbuzem.


          Gorąco jak na plaży.

          Granicę przekraczamy w 25 min.
          Teraz już będzie tylko asfalt. Jedziemy nadmorską estakadą. Miasta i miasteczka po lewej, morze po prawej. Wielopiętrowe domy jeden koło drugiego. Ohyda. Zjeżdżamy na stację benzynową. Tankujemy po niechrześcijańskich cenach, zjadamy batona, korzystamy z WiFi. I dalej jazda.
          Stajemy w sklepiku przydrożnym, kupujemy chleb na kolację i zawiedliśmy się okrutnie brakiem piwa.
          Przejeżdżamy tunelem o długości 3800. Jedziemy dalej. A my dalej.
          Zaczyna się sciemniać.
          W jakiejś wiosce zjeżdżamy do człowieka, który stoi przy kebabie i macha do nas.
          Zamawiamy luksusową kolację.


          Łamańcami wielojęzykowymi ustalamy, że możemy tu nocować.
          W sklepie tuż obok na szczęście jest browar. Tym razem EFES.
          Parkujemy motocykle pod daszkiem.

          A my na trawniczku za. Jest gorąco - więc znów bez namiotu.
          Słońce zachodzi.

          A my zasypiamy...
          majek zagończyk

          Komentarz


            #35
            Czekamy na więcej
            popcorn.gif

            Komentarz


              #36
              Nie sugerujcie się brakiem ochów i achów na forum, bo po prostu wszystkim mowę odjęło!
              hominis est errare, insipientis in errore perseverare
              Komar 2350; WSK 175 Kobuz; JAWA TS 350 Sport; YAMAHA XT660Z; KTM LC4 ADV; KTM LC8 ADV; obecnie KTM 625 SXC

              Komentarz


                #37
                Styl opisywania wyprawy jest po prostu niesamowity, kiedy czytam zawsze jest przynajmniej banan a najczęściej także śmiech, choćby ten fragment "Stajemy w sklepiku przydrożnym, kupujemy chleb na kolację i zawiedliśmy się okrutnie brakiem piwa.
                Przejeżdżamy tunelem o długości 3800. Jedziemy dalej." normalnie emocje aż się przelewają

                Komentarz


                  #38
                  Dzień 18
                  2012-06-18
                  1000 km w Turcji
                  TR
                  1069 km

                  Budzi nas słońce. Nadmorska bryza przewietrzyła trochę ciuchy.


                  Jako, że w zamian za pozwolenie nocowania obiecaliśmy zjeść śniadanie
                  - sprawdzamy, czy gospodarze śpia. Jako, że tak - robimy pamiątkowe
                  zdjęcie COLA TURKA.

                  W 15 minut jesteśmy spakowani.

                  No i ruszamy na podbój Turcji.
                  Po 300 km tankowanie i herbata i ser na sniadanie.

                  Po 300 km tankowanie i czekoladka na obiad.

                  Po 200 km poczatek Istambułu. Tłok. Most do Europy. Korek potworny.
                  Po 300 km jedzenie na przydrożnym parkingu: musaka i herbata i decyzja
                  że skoro już jedziemy to może jeszcze pojeździmy. I napieramy dalej.
                  Tankowanie za wszystko.
                  Jedziemy w stronę granicy.
                  Jak słońce zaczyna się chować - zjeżdżamy na parking z TIRami.

                  W sklepie całodobowym piwa nie ma.
                  Słońce nadal zachodzi.

                  Życie ratuje nam resztka STROHa.
                  Zasypiamy na betonowych stołach.
                  majek zagończyk

                  Komentarz


                    #39
                    Dzień 19
                    2012-06-19
                    Przez bułgarię do Rumunii
                    754 km

                    Pobudka.

                    Myję trochę motocykle - głównie chodzi o zapewnienie jakiegoś dostępu
                    powietrza do chłodnic.

                    Na śniadanie zupa z kefiru.

                    Jajecznica na zimno z kefirem. Budyń i biszkopt w miodzie.

                    Pyszności...
                    I herbata.

                    Jedziemy dalej autostradą. Skręcamy na północ do granicy z Bułgarią -
                    do mniej uczęszczanego przejścia. Przed granicą - rollercoster - góra
                    i dół i zakręty z superprofilami. Można by było zasuwać jakby się
                    przyjechało na motocyklach a nie na hucułach.
                    Podjeżdżamy pod szlaban graniczny. Z budki wychodzą panie celniczki
                    taaaaakie... że beniec wywala motocykl z wrażenia.
                    Drugi szlaban. Obsługa w cywilach. Jeden majster maca w sakwach.
                    Przeciągają nas przez budynek strażnicy 4 razy w tę i we wtę. W jednym
                    okienku ktoś pracuje. W innym nie i musimy czekać. No Bułgaria. No i
                    jeden gość co stemplował paszporty - widział je z odległości 10 cm.
                    Dalej nie widział. Mistrzostwo.
                    Po granicy droga wąska i dziurawa.
                    Na stacji benzynowej wynajdujemy mapnik. Może trochę późno - ale patent jest.

                    Już się odzwyczailiśmy od dziur... Do pierwszego miasta. Potem lepsza
                    nawierzchnia, ale i ruch większy.
                    Zaczynają się kurorty nadmorskie.
                    Wjeżdżamy w Złote Piaski.
                    Idziemy na plażę.

                    Opalamy się.

                    Kąpiemy w morzu.


                    Zjadamy surówkę.

                    Oraz kebabczety.

                    Płacąc oczywiście dolarami.
                    I napieramy do granicy Rumunii.
                    Na granicy jedna pani z pistoletem.

                    Wyprzedzamy ciagniki siodłowe z rurami, które mają po 18 skrętnych kół
                    w naczepie. Robi wrażenie.
                    Gdzieś w Konstancji się gubimy.
                    Trafiamy znów na autostradę.
                    Przy drodze kupujemy Rakiję.
                    Przeżywamy stres paliwowy - ale jakoś wystarczyło.
                    Przejeżdżamy szczęśliwie przez Bukareszt.
                    Jak zaczyna się ciemność - zjeżdżamy nad rzeczkę - gdzie wywalam się
                    koncertowo na piaseczku. Ale liczba komarów nas zastrasza. Podjeżdżamy
                    pod motel. Zaczynamy rozstawiać namiot na trawniku a beniec mówi, że
                    może warto by w łóżeczku.. Sprawdzamy przystępność cen i decydujemy
                    się na wypas.
                    I tak nocujemy w motelu i oglądamy mecz w tv.




                    - - - Zaktualizowano - - -

                    Dzień 20
                    2012-06-20
                    Rumunia i transalpina
                    669 km

                    Na śniadanie zjadamy omleta.

                    I jedziemy autostradą.
                    W Piteszti obieramy kierunek na transalpinę.
                    Przeciskamy się między TIRami. Dla odwagi apikujemy rakiję.

                    Przełęcz jest wyasfaltowana. A widoki górskie.


                    Motocykle mają już dość asfaltu i nie chcą ze sobą gadać.

                    A góry jak to góry.









                    Na górze polskie quady i Vstrom. No i my na czubku.

                    I zjeżdżamy w dół.



                    Znów można by było przycierać podnóżki. A mówiłem, żeby jechać
                    czoperami... Zjeżdżamy w dół. Nad rzeczką skręcamy film instruktażowy
                    dla MOTOPOZYTYWNYCH.
                    Dalsza droga znów po asfalcie, za to co chwila coś remontują. I dziury
                    ogromne co jakiś czas próbują nas zaskoczyć. Przelotnie pada deszczyk.
                    Ale pamiętając Kaukaz to całkiem miłe jest...
                    Tankujemy i jemy obiad wielki. Z zupą.

                    I drugim daniem.


                    A na deser herbatka.

                    Zjeżdżamy z głównej drogi i jedziemy na azymut. Wjechaliśmy w jakąś
                    kolejową okolicę. Przejeżdżamy tory milion razy. W pewnym momencie
                    wjeżdżamy na WIEEELKIE serpentyny. Mają po dwa-trzy pasy pod górę. I
                    oczywiście TIRy się na nich wyprzedzają więc nie pokozaczyliśmy.
                    W pewnej wsi - panowie w mundurach robią nam zdjęcie. Negocjacjom nie
                    było końca. I tak, lżejsi o zapas euro i mocno zniesmaczeni jedziemy
                    dalej.
                    Jak słońce zaczęło się chować kupujemy piwo i zjeżdżamy pod przydrożny
                    lasek na biwak.
                    Popijając piwko rozpalamy ognisko...


                    - - - Zaktualizowano - - -

                    Dzień 21
                    2012-06-21
                    Do domu.
                    ? km

                    Znajdujemy największego chrząszcza w okolicy.


                    Jedziemy.
                    Na drogach pusto.
                    Jak zatrzymujemy się by zrobić słodką fotkę.

                    To zaraz robi się korek. Ech ci Polacy...
                    Robimy zakupy w Węgrzech - jakieś przysmaki miejscowe.
                    Jedziemy.
                    Robimy zakupy w Słowacji. Przepakowujemy się - tak by każdy miał własne.


                    Jedziemy już przez Lechastan.
                    Stajemy na obiadek.

                    Tradycyjna polska kuchnia.

                    No i lądujemy w stolicy.
                    Jeszcze pożegnalne zdjęcie.

                    Hucuły się także żegnają.

                    Chyba się polubiły.

                    A tu widać co z kostek pozostało.

                    Licznik pokazał 15035, a na starcie było 4888.

                    Czyli razem 10147... Może być..
                    No i w domu jeszcze zdjęcie pamiątek z podróży.


                    I to by było na tyle.
                    Można klaskać.
                    majek zagończyk

                    Komentarz


                      #40
                      Fotorelacja super, dopisz proszę jeszcze epilog-podsumowanie tak jak u czarnych braci.
                      "Na dobry początek - jedź na koniec świata"

                      Komentarz


                        #41
                        wrruuummmm

                        Tak może być?
                        EPILOG

                        To była bardzo udana wycieczka.

                        Cały czas jechaliśmy zgodnie z przepisami ponieważ przed wyjazdem oprócz przewodników przeczytaliśmy także kodeksy drogowe wszystkich państw, które chcieliśmy zwiedzić.

                        Jedliśmy tylko w restauracjach, gdyż w przewodnikach ostrzegano nas przed jedzeniem posiłków z nieznanych źródeł. Wielu podróżników przed nami ciężko chorowało, a my lubimy być zdrowi.

                        Nie oglądaliśmy się w ogóle za kobietami. Zabytki kultury tych miejsc tak pochłaniały naszą uwagę, że nie mieliśmy w ogóle czasu na zajmowanie się innymi sprawami. A poza tym w domach tęskniły nasze ukochane.

                        Spaliśmy tylko w sprawdzonych hotelach. Tak polecili nam inni podróżnicy. W końcu w tych krajach mogą grasować dzikie świnie, wilki, dzikie kaczki a nawet żaby. Nie mogliśmy sobie pozwolić na to, by spotkanie z dziką zwierzyną popsuło nam wycieczkę. Poza tym przecież musieliśmy być wypoczęci aby móc zwiedzać kościoły i inne zabytki.

                        W muzeach zawsze zdejmowaliśmy nasze brudne buty, aby nie zanieczyścić podłóg.

                        Ani razu nie zjechaliśmy z asfaltu. Znamy się dobrze na jeżdżeniu motocyklami i wiemy że poza asfaltem mogą się zakurzyć i moglibyśmy wtedy stracić gwarancję.

                        Motocykle ani razu nie upadły. W końcu jesteśmy doświadczonymi jeźdźcami i każdą wolną chwilę poświęcamy na doskonalenie techniki jazdy. A w zeszłym roku byliśmy nawet w Łochowie.

                        Alkoholu nie piliśmy. To byłoby wielce nieodpowiedzialne aby dosiadać naszych rumaków po spożyciu. Dawno temu jeden raz chciałem pojechać motocyklem trzy dni po wypiciu jednego piwa KARMI. I od razu się wywróciłem. Już nigdy tego nie zrobię.

                        Lewa w Górę
                        majek zagończyk

                        Komentarz


                          #42
                          Pięknie Panowie.. Dzięki, że Wam się chciało pisać. Super wyprawa i super relacja !

                          Komentarz


                            #43
                            Super relacja, a epilog to przyslowiowa wisienka na torcie
                            Fajnie jest miec XT1200 ale jeszcze fajniej jest posiadac XTZ750 i XT1200

                            Komentarz


                              #44
                              Opisz może jeszcze orientacyjne koszty, czas przygotowania do wyprawy, może nigdy tam nie pojadę al zawsze więcej wiedzy nie zaszkodzi.

                              Komentarz


                                #45
                                wrruuummmm
                                Zamieszczone przez robkri Zobacz posta
                                Opisz może jeszcze orientacyjne koszty, czas przygotowania do wyprawy, może nigdy tam nie pojadę al zawsze więcej wiedzy nie zaszkodzi.
                                no dobra.. skoro chcesz na poważnie to proszę. W dużym skrócie:
                                - pomysł na wschód już dawno
                                - no i czytanie relacji innych także od dawna
                                - motocykle kupione w październiku 2011
                                - potem modyfikacje motocykli
                                - koło marca ruszyliśmy z załatwianiem wizy rosyjskiej i pozwolenia na wjazd do Abhazji
                                - potem zakup waluty i wyjazd

                                - przejechano 10147
                                - spalono 419 litrów paliwa
                                - opony tył Mitas E09 przód Michelin T63
                                - jedna dętka przebita (śruba)

                                dokładnego podsumowania kosztów nie robiliśmy. Szacunkowo można przyjąć pięć tysięcy.
                                majek zagończyk

                                Komentarz

                                Pracuję...
                                X