Ogłoszenie

Zwiń
No announcement yet.

A jakże by inaczej ;) - -dookoła Morza Czarnego

Zwiń
X
 
  • Filtr
  • Czas
  • Pokaż
Wyczyść wszystko
new posts

    A jakże by inaczej ;) - -dookoła Morza Czarnego

    Wróciliśmy parę dni temu. Turcja-Gruzja-Rosja-Ukraina.
    Pierwsze zajawki

    DSCF3234.jpg

    IMG_0238.jpg

    IMG_0243.jpg

    IMG_0288.jpg

    Standartowo

    IMG_0347.jpg

    IMG_0470.jpg
    https://sites.google.com/site/rzorzoster/

    #2
    iran 43 - szacun

    Komentarz


      #3
      Dawajcie dalej i foty wrzucajcie nie na serwer tylko linkujcie gdzieś z netu, fajniej się ogląda jak są większe a nie takie popierdziawy.
      Był Junak M10, WSK125, potem xt600z i xtz750 aż w końcu przyszło nawrócenie, lc4 620 sc, exc 520, a teraz
      No i oczywiście WSK 125 73' jest nadal, fajnie powspominać szczeniackie czasy
      sigpic

      Komentarz


        #4
        miszcze !

        zdjęcia najlepiej z albumu na Picasa
        ST legenda Dakaru http://passion4travel.pl/index.php/c...dow/motocykle/
        FB: http://www.facebook.com/kamilltee

        Komentarz


          #5
          Stworzyłem zwiastun, nie mogę się powstrzymać, muszę go wkleić

          Było hucznie




          Było śmiesznie



          Było bojowo



          W czasie zbierania materiału nie ucierpiały żadne zwierzęta



          OCZEKUJCIE RELACJI !



          - - - Zaktualizowano - - -

          Dzień 1.

          Spotykamy się w Tarnowie. Jest nas pięciu. Żółwik Franklin,Siekiera "Big Foot", Kris "Berlina" i 2xGrisza. Po raz pierwszy Grzegorz Śląski jest pierwszy, a Siekiera ostatni na miejscu spotkania - przedziwny omen, ale przyjmujemy go na spokojnie. Startujemy. Franklin raźno prowadzi nasza dzielną drużynę ku Słowacji. Po 50 kilometrach bystre oko Siekiery dostrzega źle siedzącą oponę tylną ttr-y Grzegorza. Szczęśliwie oponka jest również założona na odwrót - tył do przodu - więc w zasadzie przebieg się nie liczy. Ten heroiczny czyn Siekiery umożliwia nam bezpieczne kontynuowanie podróży. Na Słowacji zatrzymujemy się u wulkanizatora celem poprawienia oponki.



          Wjeżdżamy na Węgry. W knajpie koło zgliszcz budynków *granicznych posilamy się, menel z gitarą śpiewa rzewną pieśń. Ni stąd, ni zowąd podjeżdża w busie zespól "Karbido"



          Śląski mówi że na pewno nie są psychodela, a front man uparcie twierdzi że są . Walimy dalej. Big Foot stwierdza że za dużo przygód jak na jeden dzień i będzie kontynuował wycieczkę sam. Celem Las Równi(bu)kowy. Osamotnieni ruszamy dalej. Osiągamy Oradeę . Znajdujemy pension i upychamy motóry w komórce. Centymetr luzu został.

          Dzień 2.
          Napieramy w kierunku Transfogara.



          Jedziemy,jedziemy. Pijemy ostatnie dobre kawulce i uderzamy w kimono przed Transfogarem. Bardzo dobra miejscówka. Akurat czteroosobowy pokój i telewizja z kanałami dla prawdziwych mężczyzn. Odpalamy prymusy, Kris jest zachwycony. Z jednej strony strach przed wybuchem, słaba kontrola płomienia, widowiskowa procedura startująca,a z drugiej oczyszczająca moc ognia, ciepły posiłek na obczyźnie,radość z ewentualnego wybuchu.

          Dzień 3.

          Zawijamy Transfogarem.





          Dream Team



          Dojeżdżamy do tunelu. Łacha śniegu przed zaspawanymi drzwiami 8O .
          Grupka Finów na katmanach mówi że nasze motocykle sa wystarczająco szczupłe żeby przejechać wejściem technicznym .
          No to się pchamy.



          Ostatni gasi światło.




          Było ciemno.



          Po drugiej stronie tunelu międzynarodowe towarzycho nie próżnowało



          No bo i fury grube.





          Mydłem go, mydłem



          W końcu przyjechał pan z kluczem.



          Ruszamy dalej.





          Walimy koło chaty Drakuli na południe. Jedzeieeemy , Franklin musi się pożegnać, skręca na Transalpinę i kołuje do domu. Osiągamy przejście rumuńsko-bułgarskie w Russie. Absolutnie wyśmienicie. Psy, cyganki, tiry,cinkciarze, sporo syfu. Wracają wspomnienia z wakacji z dzieciństwa. Most dla motongów bezpłatny. Znajdujemy podejrzany hotelik. Okazuje się wyśmienitym. Zięć szefa Bułgara jest polskim Niemcem opolskim. Wyżerka z kierownictwem, rozmowy w trzech językach jednocześnie, w TV trzy kanały dla prawdziwych mężczyzn.

          c.d.n

          https://sites.google.com/site/rzorzoster/

          Komentarz


            #6
            Świetnie się czyta i ogląda! Dawaj dalej

            P.S. A zdjęcia z tej TV to som?

            Komentarz


              #7
              Kapitalna wyprawa czekam na ciąg dalszy

              Komentarz


                #8
                Zamieszczone przez wojtekk Zobacz posta
                Świetnie się czyta i ogląda! Dawaj dalej

                P.S. A zdjęcia z tej TV to som?
                Ni

                Z fotami , to nam jakoś tak słabo w ogóle wyszło.

                Dajem dali.




                Dzień 4.

                Napieramy ku bułgarskiej rivierze. Droga fajna, pusta. Afrika po raz pierwszy traci moc. Jedynym pomysłem była próba odpowietrzenia filtra paliwa, okupiona chlustem benzinu w twarz. Kuurde wspaniale - jak Iwan McGregor. Dobrze że nosze bryle . Dojeżdżamy do klifowego półwyspu Kaliakra . Wyśmienicie wygląda ....... w internecie , bo nam przeszkadzała mgła . Mgła ciekawa , bo jednocześnie gorąc, parność, duchota. Wyśmienicie. Walimy wzdłuż wybrzeża na dół. Śpimy w Bachiku. Ciekawy nocleg. Nasz ekonomiczny apartament ma piękną wyłożoną kaflami wnękę - umieszczamy tam Krisa. Drobne kropelki kondensują się i raz po raz spływają w dół po plytkach.
                Fakt - klima nie byla w cenie . Idziemy połazić po kurorcie. Nocny załadunek statku, chrzęst dzwigów portowych - stoimy jak zaczarowani.


                Dzień 5.

                Przemy w dół. Afrika po raz drugi traci moc. Czas coś rozkręcić. Stwierdzamy sparciałe przewody podciśnienia pompuchy paliwa- na szczęście wziąłem coś, co w zasadzie pasuje. Montujemy. Palimy. Nowe przewody są przeźroczyste,cienkościenne, pięknie grają targane podciśnieniem. Stoimy jak zaczarowani. Mocy przybywaj! Niestety została w swojej jaskini. Jakoś kulamy dali. Tankujemy 98-kę, dolewamy malinowego doktora mocy. Po pewnym czasie moc zawitała. Pędzimy wzdłuż wybrzeża, następnie nieco gorszą dróżką w kierunku granicy z Turkami. Wita nas złoty posąg Ataturka 1:1. Wspaniały. Ruch na granicy w zasadzie zerowy. Kupujemy wizy, oprócz Krisa który nie musi. Siedzimy sobie na schodach, jemy. Wychodzi naczelnik przejścia. Wspaniały. Wysoki. Szpakowaty. Przypruszony siwizną - srebrny wilk. Zauważa. Rzuca szybkie, władcze słowa patrząc na nas i na gromadkę swoich podwładnych. "Niech nie siedzą na schodach pętaki" - pewnie mile zagadnął. Pokazuje stół przy którym możemy dokończyć tureckie ciasteczka. Skończyliśmy , idziemy. "Leave table clean? If not - it will be a penalty!" rzuca żartobliwie,ze wspaniałym "arabskim" akcentem. Pojedliśmy, pośmialiśmy, czas jechać. Wilk podchodzi do nas i ojcowskim głosem pyta: "Do You have 4 stamps in passport?" "Yes!" - opowiadamy
                Wilk rzuca jak z pepeszy - " Show me,show me!" Katowitz Grisz pokazuje - "Good - You can go!". Walimy do Kilkraleri. Kuurde, male miasteczko, ale już jest mocnooo. Auto pełno, trąbią pchaja się, męskie ekipy siedzą w knajpach piją czaj, klawo jak cholera. Włazimy coś zjeść. Obsługa wynosi nasz stolik na deptaczek, zatyka turecką flagę, podrzuca co rusz jakieś delikatesy, pełna radość obu stron. Na koniec,po posiłku kolońska woda cytrynowa na rączki i można zdobywać Istambuł.
                Ostatnio edytowany przez rzorzo; 2650.
                https://sites.google.com/site/rzorzoster/

                Komentarz


                  #9

                  Walimy boczną drogą, dojeżdżamy do Istambułu koło północy. Grzegorz SK tak mocno pociska TTR-ą , że gubimy się na rozjazdach. Szczęśliwie spotykamy się 36 kilometrów dalej w samym starym centrum. Grzechu wybiera lepszą drogę , niż mój gps, bo dojeżdża minutę później , a zdążył wykonać plakacika na torowisku i wypalić poplakacikowego papierosa. Śpiący nieopodal w krzaczorach menel wita nas w Istambule i wyraża nadzieję, że nie będziemy sprawiać problemów. Oszywiście. Padamy w hotelu.

                  Dzień 6.

                  Rano koło naszych motongów wyrosły ogródki.



                  Ruszamy w miasto , zakupy na Wielkim Bazarze , meczety, Hagia Sofia...






                  Bosforrrr!



                  Wyśmienicie.





                  Dzień 7.


                  Żegnamy Krisa.
                  Przejeżdżamy most!

                  Za mostem zaraz brameczki.
                  Kupujemy karty autostradowe - 50 Lirków można objechać Istambul - Kapadocja i na zad - tak mówi wąs z okienka
                  No to walimy do Kapadocji.

                  Pierwsze grzyby.



                  c.d.n.
                  Ostatnio edytowany przez rzorzo; 2650.
                  https://sites.google.com/site/rzorzoster/

                  Komentarz


                    #10
                    Super wyprawa. Dawaj dalej z tą relacją! Szacun, panowie!
                    hominis est errare, insipientis in errore perseverare
                    Komar 2350; WSK 175 Kobuz; JAWA TS 350 Sport; YAMAHA XT660Z; KTM LC4 ADV; KTM LC8 ADV; obecnie KTM 625 SXC

                    Komentarz


                      #11

                      Aha mała errata!

                      Zanim zobaczyliśmy grzyba , to....

                      Po drodze pierwsze Kurdyjskie widoczki.



                      Zanim dojechaliśmy do Kapadocji, to był jeszcze nocleg. Znaleźliśmy ekskluzywny nocleg na stacji. Cały czas przyjeżdżają autobusy, są dokładnie myte, następnie po dwóch godzinach są znowu myte. Śpimy na parkingu dla tirów, ustawiamy motorki tak żeby nie zrobili z nas naleśników. Nie rozstawiamy namiotku. Błąąąd. W nocy para z ust, owijamy się foliami termicznymi - kurde,jak misja Apollo . Hmmm 1700m.n.p.m. Rano miły pan pokazuje mi kierunek , w którym oddalił się psiur z moim klapkiem. Odzyskany pokojowo.
                      Walimy ku Kapadocji.

                      Jemy w Avanos. Knajpa nad rzeczką, opodal mostu. Za rzeką występy ludowe. Przez godzinę kolega od wielkiego tamburyna wybija skoczny rytm.



                      Aaaa jest tam też warsztat motocyklowy. Jeździmy sobie wokół Kapadocji.





                      W centrum spotykamy Cypiska i Michalinkę na Varadero.
                      Walimy razem na kemping. Rozmowom i dyskusjom z rodakami nie ma końca. Byli już też na Krymie i przez Mołdawią, Rumunię, Bułgarię ,Turcję wracają do Polszy.
                      Jest tak błogo, że nie rozstawiamy namiotku. O 5 rano przestaje być błogo, jak autobus stojący na siatką ma trójgodzinną rozgrzewkę silnika






                      Jest bardzo miło.



                      Dzień dziewiąty.

                      Ciśniemy na wschód.



                      Skręcamy w kierunku doliny Eufratu.









                      Ostatnio edytowany przez rzorzo; 2650.
                      https://sites.google.com/site/rzorzoster/

                      Komentarz


                        #12
                        Góry, dolina , absolutnie wyśmienite.



                        Niestety trochę nas czas goni i nie jedziemy w kierunku tamy na Eufracie i do konkretnie rozlanego Eufratu, tylko chwilę się relaksujemy w małym górskim miasteczku Kemalie .





                        Gdy siedzimy i pijamy oranżada, z naprzeciwka, z okna, po niemiecku zagaduje Turczynka. Od słowa do słowa i lądujemy na pięterku.




                        Kawa i walimy w kierunku Erzurum . Trzeba będzie koniecznie tu wrócić bo widoczki urywają gały.









                        Dobijamy do głównej i całą mocą naszych sześćsetcentymetrowców grzmimy w kierunku Araratu.

                        Dzień 10.

                        Nocleg był malowniczy. Może nieco za dużo boazerii.



                        W czasie jak zbieramy obozowisko, mijają nas dwa motorki z betami - NASI! Nie widzieli, przemknęli.

                        Nieco później dopadlim ! Z braku laku wspólny czaj.



                        Koledzy z Wołowa, "Leśna Jazda" - też ku Gruzistanowi. Umawiamy się na kempingu koło Wardzi.

                        Lecim.





                        Ciśniem,ciśniem.



                        Cegły, opałek?



                        Jest git!







                        No i jest maleństwo. Od lewej Gregor Silesiano, Ararat , kolega na roweru do Tybetu.



                        To lubię.



                        No to jedziemy w lewo , chociaż i tak jest fajnie.



                        Dwa piwa i kachol precli !



                        Rany , wszędzie ta góra



                        Przestrzeni trochę było.



                        Jedziemy, następnie wspinamy się serpentynami i osiągamy płaskowyż (?) bo wysoko i płasko jest Na celowniku Kars.
                        Kuuurde, dopiero teraz zauważyłem na zdjęciu, w tle ..... Araratos. Prawdziwa masara.



                        c.d.n.
                        https://sites.google.com/site/rzorzoster/

                        Komentarz


                          #13
                          Miodzio widoki. Teresa w niebieskim malowaniu i słynne kufry ze skrzynek amunicyjnych. W końcu będzie kogo zapytać jak się sprawdzają w trasie.

                          Komentarz


                            #14
                            Kufry bez problemu spełniają funkcję. Miałem parę paciaków parkingowych i wolnych błotnych i bez strat. Są nieco masywne, ale kolega mechanik chce spróbować większy element klapy zamienić na aluminiowy. Klapy są jak z czołgu Wtedy będą idealne. Oczywiście na tygodniowe odcinki tarki , raczej lepsze crosso. Stelaż jest to chyba akcesoryjny Yamahy - również masywny, rurki są grubsze niż w typowym. No i cena jest super.
                            https://sites.google.com/site/rzorzoster/

                            Komentarz


                              #15
                              Dojeżdżamy do Kars. Baz Jandarmerii jakby więcej, militarne Defendery krążą po ulicach. Policjant na blokadce drogowej zagadnięty o jakieś miejsce na biwaczek ostro myśli , inny skocznym krokiem podbiega, ściska nam dłonie i wrzeszczy "Jak się masz?" , po czym wraca do wesołych towarzyszy w pozie radosnego triumfu. No cóż szukamy stacji. Mamy. Obsługa chce zaczekać na przyzwolenie "Patrona" czyli bossa. Patron przyjeżdża i przytakuje.

                              Dzień chyba 11.

                              Pomykamy ku Gruzji.



                              Aaaaa i jeszcze jedno - opisywane przez wielu irańskie tiry. Przegląd american highways złotych lat 70-tych. Stoimy oniemiali. Gumowy Kaczor i Świniopas z "Konwoju" !

                              Tu tylko niewielki wycinek.







                              Gruzja!



                              I Wardzia i kemping i "Leśna Jazda" Wołów.



                              Jest bardzo kameralnie. Oprócz nas jest para Irlandczyków w drodze do Australii terenówą i para francuskich emerytów na rowerach.
                              Temat zasługujący na osobne omówienie to szopa łazienna. Wspaniała, zbita z dech , z widokiem na gwiazdy. W środku betonowy basen, w którego odmętach wije się gumowa rura, która to prowadzi siarkowo-żelazistą wodę z źródeł matki ziemi. Węża można ściągnąć i wtedy powstaje prysznic, mocy średniego hydrantu. Czasem popy wchodzą do szopy, bo u góry w skalnej plebani łazienki ni ma.
                              Gadamy z Leśnymi i śpimy.

                              Dzień 12.

                              Razem walimy na północ w kierunku Kutaisi. Po drodze koledzy się odłączają. W Kutaisi obalamy po małym piwie za przyjaźń Polsko-Gruzińską - w zasadzie wyjścia nie ma - mocna przyjaźń. Osiągamy Lengheti. Policjanci pokazują nam jedyne ubytowanie. Trafiliśmy doskonale na miejsce i czas. Ekipa estońskich rowerzystów , z gwiazdą estońskiej telewizji śniadaniowej na czele - Ventem. Ze strony gruzińskiej Lewan - przewodnik, organizator, właściciel na wpółprzymkniętych ocząt i barytonu z głębi kanionu. Zabezpieczeniem medycznym jest 15-letni Michał - multikulturowy Polak. Wymienieni koledzy ruszają na rowerach w poszukiwaniu wina. No i się zaczęło. Lewan jako tamada wygłasza kolejne toasty, Vent dolewa. Sportowcy poszli w kimono, Lewan usypia zmęczony nadmiarem obowiązków. A my z Ventem poruszamy kolejne ważne, życiowe tematy. Vent opowiada o swojej podróży na rowerze dookoła świata rozbitej na lata. Następnie, gdy już jesteśmy po bruderszafcie, pięknym, spontanicznym rzutem w tył rozbija pusty sagan po winie. Wspaniale.

                              Dzień 13.

                              Ruszamy ku Mestii.

                              W tym miejscu zastanawiamy się, czy aby dobrą drogę obrali.





                              Dobrą!



                              https://sites.google.com/site/rzorzoster/

                              Komentarz

                              Pracuję...
                              X