Slowem wstepu:
wedle planu mialem objechac jezioro Sevan w Armenii. Plan sie troche posypal, troche go zmienialem kazdego dnia, ale takie wlasnie sa uroki podrozowania samemu. W sumie to wyszla mi Gruzja i troche Turcja.
No to wyjezdzamy...
Pierwotny plan zakładał, że uda mi się wyjechać w trzy dni z Unii Europejskiej. O ile pierwszego dnia faktycznie przejechałem jakieś 800 km i udało mi się dojechać do Vásárosnamény na Węgrzech - okupiłem ten wyczyn ogromnym zmęczeniem, które przetrzymało mnie w łóżku do południa następnego dnia. Końcówkę przejechałem po ciemku szukając godzinę kempingu, pewnie wszystko by się udało ogarnąć przed zmrokiem gdybym nie pojechał z poradą Ovi Maps do zamkniętego promu drogami piątej kategorii. Jeszcze jakieś leczo własnej roboty na kempingu i mogłem iść spać.
Droga nie była specjalnie ciekawa, Sandomierz, drewniane kościoły we wschodniej Słowacji, zabytkowe świątynie w Takos i Csarodzie. Mimo, iż węgierska prowincja dobrze mi się kojarzy i, z niewyjaśnionych powodów, po prostu mi podoba mi się, ucieszyły mnie bardziej zróżnicowane widoki, które zastałem w Rumunii. Delikatne górki, bardziej kręte drogi, kolorowe, transylwańskie wsie. Jedyny problem to przejazdy przez całe rumuńskie miasta, które zajmowały mi po czterdzieści minut. Rozwiązania komunikacyjne podobne do naszych, zamiast wybudować obwodnice znacznie lepiej jest fundować zwiedzanie paskudnych blokowisk na obrzeżach miast. Pod wieczór dojechałem do Sighisoary, którą za swój cel obrało całe stado "majówkowych" turystów z Polski. Samo miasteczko jest śliczne, kuchnia, ze zrozumiałych powodów, to mieszanka rumuńsko-węgierskich (węgiersko-rumuńskich?) specjałów, kilka otwartych knajp na rynku - ale dwa dni po wyjeździe z Polski jeszcze nie tęskniłem za kontaktem z rodakami, którzy opanowali miasteczko, więc nastąpił szybki odwrót do hostelu i postawiłem na szybki powrót do hostelu i pobudkę razem z kurami.

Sandomierz

Szlak drewnianych kościołów we wschodniej Słowacji

Kościółek w Csarodzie

Pegaso w Transylwanii

Sighishoara

Sighishoara

Sighishoara

Sighishoara
wiec zdjec tutaj: http://moto.elban.net/2012/07/10/wyjazd/
- - - Zaktualizowano - - -
Pożegnałem Sighishoarę z planem obejrzenia słynnych zamków w Rasnov i Branie. Po drodze wypadł mi przystanek w Brasnov, turystycznym centrum regionu. Odnowiona starówka, deptak, europejski standard i takie same ceny. W kafejce internetowej dostałem szybką lekcje - nigdy nie kupuj ubezpieczenia zdrowotnego będąc już w podróży:
* jest znacznie droższe
* zaczyna Cię obejmować dopiero po pięciu - siedmiu dnia w zależności od towarzystwa ubezpieczeniowego
W koszmarnym upale dojechałem do Rasnov aby obejrzeć chłopski zamek wybudowany przez okolicznych mieszkańców w celu ochrony przed tureckimi najazdami. Co ciekawe, zamek został zdobyty tylko raz, w XVII wieku, z powodu braku wody. Kiedy udało się wybudować studnie nikt nie zmusił mieszkańców do kapitulacji. Kolejny przystanek to słynny zamek Draculi w Branie - niestety został on sprzedany przez Dominika Habsburga w 2007 roku i pewnie od tego czasu jest maszynką do zarabiania pieniędzy. Zastawiony jest straganami z jakimś paskudnymi pamiątkami, jedzeniem, palinką. Cepelia. Zrobiłem zdjęcie kwaterze Draculi od tyłu i obiecałem sobie, że to była ostatnia wielka atrakcja turystyczna na tym wyjeździe.
Przejazd drogą 73 do Campulung wynagrodziła poprzednie porażki, były piękne widoki, górskie wioski, serpentyny, wiraże. Sielski przejazd skończył się wraz górami - pięćdziesiąt kilometrów drogi z płyt betonowych, z furmankami, tirami, półmetrowymi wyrwami - plan dojazdu do Bułgarii był coraz mniej realny, więc przejechałem kawałek autostradą, a później bocznymi drogami aż do Giorgiu. Wioski ciągnęły się całymi kilometrami, zrobiłem dziesiątki przegazówek dla miejscowej dzieciarni, odpowiedziałem na setki pozdrowień znudzonych rolników odpoczywających po całym dniu pracy przed swoimi obejściami, wyminąłem niezliczone ilości wałęsających się psów i jeszcze więcej dziur aż wreszcie dojechałem do jedynego granicznego mostu na Dunaju.
Kiedy znalazłem się w Russe było już ciemno, moje mapy Ovi pokazywały, że do guesthouse'u mam jakieś siedemset metrów i wtedy motocykl po prostu umarł. Objawem awarii był brak możliwości uruchomienia. Paliwo nie dochodziło do gaźników. Postanowiłem przepchać motocykl, pójść na piwo i zastanowić się co dalej. Gdy dotarłem na ulicę, na której miał się znajdować pensjonat okazało się, że nie ma na niej numeru, którego szukałem, więc grzecznie zapytałem o drogę gościa pijącego piwo pod sklepem. Za chwile pojawił się jego kolega o imieniu Augel, który stwierdził, że miejsce, którego szukam jest bardzo blisko, ale w sumie nie wie jak mi wytłumaczyć drogę, więc najlepiej będzie jak zabierze swoje piwo i mnie zaprowadzi.
Augel pracował kilka lat w Dublinie, więc mówił bardzo dobrze po angielsku i kiedy dowiedział się, że mam problem z motocyklem wyjął swój telefon i zaczął dzwonić w poszukiwaniu numer do swojego kolegi. A raczej kolegi swojego kolegi, który jest motocyklistą, z którym kiedyś pił. Po dziesięciu minutach przyjechał gość na jakimś super sporcie, potwierdził moją diagnozę, wyciągnął telefon i okazało się, że za kolejnych piętnaście minut przyjadą jego dwa koledzy - mechanicy. Gdy okazało się, że mechanicy mówią po angielsku Augel poszedł do domu oglądać jakiś mecz i stała się rzecz niesłychana. Motocykl ożył. Mechanicy nie zrobili nic specjalnego - pogmerali trochę przy kraniku i przewodzie paliwowym i nagle silnik zapalił. Jazda próbna nie wykazała żadnych niepokojących objawów, ale na wszelki wypadek umówiliśmy się na następny dzień na czyszczenie gaźników.
Sukces został opity piwem w towarzystwie miejscowych motocyklistów, właścicieli popularnych tam super sportów marki Suzuki.

Brasov

Brasov

Rasnov

Rasnov

Bran

Gdzies na krajowej 23

Gdzies na krajowej 23
więcej zdjęc tutaj http://moto.elban.net/2012/07/12/pie...niespodzianka/
wedle planu mialem objechac jezioro Sevan w Armenii. Plan sie troche posypal, troche go zmienialem kazdego dnia, ale takie wlasnie sa uroki podrozowania samemu. W sumie to wyszla mi Gruzja i troche Turcja.
No to wyjezdzamy...
Pierwotny plan zakładał, że uda mi się wyjechać w trzy dni z Unii Europejskiej. O ile pierwszego dnia faktycznie przejechałem jakieś 800 km i udało mi się dojechać do Vásárosnamény na Węgrzech - okupiłem ten wyczyn ogromnym zmęczeniem, które przetrzymało mnie w łóżku do południa następnego dnia. Końcówkę przejechałem po ciemku szukając godzinę kempingu, pewnie wszystko by się udało ogarnąć przed zmrokiem gdybym nie pojechał z poradą Ovi Maps do zamkniętego promu drogami piątej kategorii. Jeszcze jakieś leczo własnej roboty na kempingu i mogłem iść spać.
Droga nie była specjalnie ciekawa, Sandomierz, drewniane kościoły we wschodniej Słowacji, zabytkowe świątynie w Takos i Csarodzie. Mimo, iż węgierska prowincja dobrze mi się kojarzy i, z niewyjaśnionych powodów, po prostu mi podoba mi się, ucieszyły mnie bardziej zróżnicowane widoki, które zastałem w Rumunii. Delikatne górki, bardziej kręte drogi, kolorowe, transylwańskie wsie. Jedyny problem to przejazdy przez całe rumuńskie miasta, które zajmowały mi po czterdzieści minut. Rozwiązania komunikacyjne podobne do naszych, zamiast wybudować obwodnice znacznie lepiej jest fundować zwiedzanie paskudnych blokowisk na obrzeżach miast. Pod wieczór dojechałem do Sighisoary, którą za swój cel obrało całe stado "majówkowych" turystów z Polski. Samo miasteczko jest śliczne, kuchnia, ze zrozumiałych powodów, to mieszanka rumuńsko-węgierskich (węgiersko-rumuńskich?) specjałów, kilka otwartych knajp na rynku - ale dwa dni po wyjeździe z Polski jeszcze nie tęskniłem za kontaktem z rodakami, którzy opanowali miasteczko, więc nastąpił szybki odwrót do hostelu i postawiłem na szybki powrót do hostelu i pobudkę razem z kurami.

Sandomierz

Szlak drewnianych kościołów we wschodniej Słowacji

Kościółek w Csarodzie

Pegaso w Transylwanii

Sighishoara

Sighishoara

Sighishoara

Sighishoara
wiec zdjec tutaj: http://moto.elban.net/2012/07/10/wyjazd/
- - - Zaktualizowano - - -
Pożegnałem Sighishoarę z planem obejrzenia słynnych zamków w Rasnov i Branie. Po drodze wypadł mi przystanek w Brasnov, turystycznym centrum regionu. Odnowiona starówka, deptak, europejski standard i takie same ceny. W kafejce internetowej dostałem szybką lekcje - nigdy nie kupuj ubezpieczenia zdrowotnego będąc już w podróży:
* jest znacznie droższe
* zaczyna Cię obejmować dopiero po pięciu - siedmiu dnia w zależności od towarzystwa ubezpieczeniowego
W koszmarnym upale dojechałem do Rasnov aby obejrzeć chłopski zamek wybudowany przez okolicznych mieszkańców w celu ochrony przed tureckimi najazdami. Co ciekawe, zamek został zdobyty tylko raz, w XVII wieku, z powodu braku wody. Kiedy udało się wybudować studnie nikt nie zmusił mieszkańców do kapitulacji. Kolejny przystanek to słynny zamek Draculi w Branie - niestety został on sprzedany przez Dominika Habsburga w 2007 roku i pewnie od tego czasu jest maszynką do zarabiania pieniędzy. Zastawiony jest straganami z jakimś paskudnymi pamiątkami, jedzeniem, palinką. Cepelia. Zrobiłem zdjęcie kwaterze Draculi od tyłu i obiecałem sobie, że to była ostatnia wielka atrakcja turystyczna na tym wyjeździe.
Przejazd drogą 73 do Campulung wynagrodziła poprzednie porażki, były piękne widoki, górskie wioski, serpentyny, wiraże. Sielski przejazd skończył się wraz górami - pięćdziesiąt kilometrów drogi z płyt betonowych, z furmankami, tirami, półmetrowymi wyrwami - plan dojazdu do Bułgarii był coraz mniej realny, więc przejechałem kawałek autostradą, a później bocznymi drogami aż do Giorgiu. Wioski ciągnęły się całymi kilometrami, zrobiłem dziesiątki przegazówek dla miejscowej dzieciarni, odpowiedziałem na setki pozdrowień znudzonych rolników odpoczywających po całym dniu pracy przed swoimi obejściami, wyminąłem niezliczone ilości wałęsających się psów i jeszcze więcej dziur aż wreszcie dojechałem do jedynego granicznego mostu na Dunaju.
Kiedy znalazłem się w Russe było już ciemno, moje mapy Ovi pokazywały, że do guesthouse'u mam jakieś siedemset metrów i wtedy motocykl po prostu umarł. Objawem awarii był brak możliwości uruchomienia. Paliwo nie dochodziło do gaźników. Postanowiłem przepchać motocykl, pójść na piwo i zastanowić się co dalej. Gdy dotarłem na ulicę, na której miał się znajdować pensjonat okazało się, że nie ma na niej numeru, którego szukałem, więc grzecznie zapytałem o drogę gościa pijącego piwo pod sklepem. Za chwile pojawił się jego kolega o imieniu Augel, który stwierdził, że miejsce, którego szukam jest bardzo blisko, ale w sumie nie wie jak mi wytłumaczyć drogę, więc najlepiej będzie jak zabierze swoje piwo i mnie zaprowadzi.
Augel pracował kilka lat w Dublinie, więc mówił bardzo dobrze po angielsku i kiedy dowiedział się, że mam problem z motocyklem wyjął swój telefon i zaczął dzwonić w poszukiwaniu numer do swojego kolegi. A raczej kolegi swojego kolegi, który jest motocyklistą, z którym kiedyś pił. Po dziesięciu minutach przyjechał gość na jakimś super sporcie, potwierdził moją diagnozę, wyciągnął telefon i okazało się, że za kolejnych piętnaście minut przyjadą jego dwa koledzy - mechanicy. Gdy okazało się, że mechanicy mówią po angielsku Augel poszedł do domu oglądać jakiś mecz i stała się rzecz niesłychana. Motocykl ożył. Mechanicy nie zrobili nic specjalnego - pogmerali trochę przy kraniku i przewodzie paliwowym i nagle silnik zapalił. Jazda próbna nie wykazała żadnych niepokojących objawów, ale na wszelki wypadek umówiliśmy się na następny dzień na czyszczenie gaźników.
Sukces został opity piwem w towarzystwie miejscowych motocyklistów, właścicieli popularnych tam super sportów marki Suzuki.

Brasov

Brasov

Rasnov

Rasnov

Bran

Gdzies na krajowej 23

Gdzies na krajowej 23
więcej zdjęc tutaj http://moto.elban.net/2012/07/12/pie...niespodzianka/
Komentarz