Ogłoszenie

Zwiń
No announcement yet.

can I put tent here?

Zwiń
X
 
  • Filtr
  • Czas
  • Pokaż
Wyczyść wszystko
new posts

    can I put tent here?

    Slowem wstepu:

    wedle planu mialem objechac jezioro Sevan w Armenii. Plan sie troche posypal, troche go zmienialem kazdego dnia, ale takie wlasnie sa uroki podrozowania samemu. W sumie to wyszla mi Gruzja i troche Turcja.

    No to wyjezdzamy...


    Pierwotny plan zakładał, że uda mi się wyjechać w trzy dni z Unii Europejskiej. O ile pierwszego dnia faktycznie przejechałem jakieś 800 km i udało mi się dojechać do Vásárosnamény na Węgrzech - okupiłem ten wyczyn ogromnym zmęczeniem, które przetrzymało mnie w łóżku do południa następnego dnia. Końcówkę przejechałem po ciemku szukając godzinę kempingu, pewnie wszystko by się udało ogarnąć przed zmrokiem gdybym nie pojechał z poradą Ovi Maps do zamkniętego promu drogami piątej kategorii. Jeszcze jakieś leczo własnej roboty na kempingu i mogłem iść spać.

    Droga nie była specjalnie ciekawa, Sandomierz, drewniane kościoły we wschodniej Słowacji, zabytkowe świątynie w Takos i Csarodzie. Mimo, iż węgierska prowincja dobrze mi się kojarzy i, z niewyjaśnionych powodów, po prostu mi podoba mi się, ucieszyły mnie bardziej zróżnicowane widoki, które zastałem w Rumunii. Delikatne górki, bardziej kręte drogi, kolorowe, transylwańskie wsie. Jedyny problem to przejazdy przez całe rumuńskie miasta, które zajmowały mi po czterdzieści minut. Rozwiązania komunikacyjne podobne do naszych, zamiast wybudować obwodnice znacznie lepiej jest fundować zwiedzanie paskudnych blokowisk na obrzeżach miast. Pod wieczór dojechałem do Sighisoary, którą za swój cel obrało całe stado "majówkowych" turystów z Polski. Samo miasteczko jest śliczne, kuchnia, ze zrozumiałych powodów, to mieszanka rumuńsko-węgierskich (węgiersko-rumuńskich?) specjałów, kilka otwartych knajp na rynku - ale dwa dni po wyjeździe z Polski jeszcze nie tęskniłem za kontaktem z rodakami, którzy opanowali miasteczko, więc nastąpił szybki odwrót do hostelu i postawiłem na szybki powrót do hostelu i pobudkę razem z kurami.


    Sandomierz

    Szlak drewnianych kościołów we wschodniej Słowacji

    Kościółek w Csarodzie

    Pegaso w Transylwanii

    Sighishoara

    Sighishoara

    Sighishoara

    Sighishoara

    wiec zdjec tutaj: http://moto.elban.net/2012/07/10/wyjazd/

    - - - Zaktualizowano - - -

    Pożegnałem Sighishoarę z planem obejrzenia słynnych zamków w Rasnov i Branie. Po drodze wypadł mi przystanek w Brasnov, turystycznym centrum regionu. Odnowiona starówka, deptak, europejski standard i takie same ceny. W kafejce internetowej dostałem szybką lekcje - nigdy nie kupuj ubezpieczenia zdrowotnego będąc już w podróży:

    * jest znacznie droższe
    * zaczyna Cię obejmować dopiero po pięciu - siedmiu dnia w zależności od towarzystwa ubezpieczeniowego

    W koszmarnym upale dojechałem do Rasnov aby obejrzeć chłopski zamek wybudowany przez okolicznych mieszkańców w celu ochrony przed tureckimi najazdami. Co ciekawe, zamek został zdobyty tylko raz, w XVII wieku, z powodu braku wody. Kiedy udało się wybudować studnie nikt nie zmusił mieszkańców do kapitulacji. Kolejny przystanek to słynny zamek Draculi w Branie - niestety został on sprzedany przez Dominika Habsburga w 2007 roku i pewnie od tego czasu jest maszynką do zarabiania pieniędzy. Zastawiony jest straganami z jakimś paskudnymi pamiątkami, jedzeniem, palinką. Cepelia. Zrobiłem zdjęcie kwaterze Draculi od tyłu i obiecałem sobie, że to była ostatnia wielka atrakcja turystyczna na tym wyjeździe.

    Przejazd drogą 73 do Campulung wynagrodziła poprzednie porażki, były piękne widoki, górskie wioski, serpentyny, wiraże. Sielski przejazd skończył się wraz górami - pięćdziesiąt kilometrów drogi z płyt betonowych, z furmankami, tirami, półmetrowymi wyrwami - plan dojazdu do Bułgarii był coraz mniej realny, więc przejechałem kawałek autostradą, a później bocznymi drogami aż do Giorgiu. Wioski ciągnęły się całymi kilometrami, zrobiłem dziesiątki przegazówek dla miejscowej dzieciarni, odpowiedziałem na setki pozdrowień znudzonych rolników odpoczywających po całym dniu pracy przed swoimi obejściami, wyminąłem niezliczone ilości wałęsających się psów i jeszcze więcej dziur aż wreszcie dojechałem do jedynego granicznego mostu na Dunaju.

    Kiedy znalazłem się w Russe było już ciemno, moje mapy Ovi pokazywały, że do guesthouse'u mam jakieś siedemset metrów i wtedy motocykl po prostu umarł. Objawem awarii był brak możliwości uruchomienia. Paliwo nie dochodziło do gaźników. Postanowiłem przepchać motocykl, pójść na piwo i zastanowić się co dalej. Gdy dotarłem na ulicę, na której miał się znajdować pensjonat okazało się, że nie ma na niej numeru, którego szukałem, więc grzecznie zapytałem o drogę gościa pijącego piwo pod sklepem. Za chwile pojawił się jego kolega o imieniu Augel, który stwierdził, że miejsce, którego szukam jest bardzo blisko, ale w sumie nie wie jak mi wytłumaczyć drogę, więc najlepiej będzie jak zabierze swoje piwo i mnie zaprowadzi.

    Augel pracował kilka lat w Dublinie, więc mówił bardzo dobrze po angielsku i kiedy dowiedział się, że mam problem z motocyklem wyjął swój telefon i zaczął dzwonić w poszukiwaniu numer do swojego kolegi. A raczej kolegi swojego kolegi, który jest motocyklistą, z którym kiedyś pił. Po dziesięciu minutach przyjechał gość na jakimś super sporcie, potwierdził moją diagnozę, wyciągnął telefon i okazało się, że za kolejnych piętnaście minut przyjadą jego dwa koledzy - mechanicy. Gdy okazało się, że mechanicy mówią po angielsku Augel poszedł do domu oglądać jakiś mecz i stała się rzecz niesłychana. Motocykl ożył. Mechanicy nie zrobili nic specjalnego - pogmerali trochę przy kraniku i przewodzie paliwowym i nagle silnik zapalił. Jazda próbna nie wykazała żadnych niepokojących objawów, ale na wszelki wypadek umówiliśmy się na następny dzień na czyszczenie gaźników.

    Sukces został opity piwem w towarzystwie miejscowych motocyklistów, właścicieli popularnych tam super sportów marki Suzuki.


    Brasov

    Brasov

    Rasnov

    Rasnov

    Bran

    Gdzies na krajowej 23

    Gdzies na krajowej 23

    więcej zdjęc tutaj http://moto.elban.net/2012/07/12/pie...niespodzianka/
    Social media: Facebook | @maku_xtz on twiiter
    Relacje Bośnia 2013 | Bałkany 2012 | Gruzja 2012 | Bałkany 2011

    #2
    Widzieliśmy u Ofcy w lokalu 365 z 600 zdjęć jest moc ! Liczę, że cześć drugą też pokażesz i opowiesz przy najbliższej okazji !

    Miałem Ciebie zapytać skąd dobra znajomość regionu - po prostu przygotowania w internecie przed wyjazdem czy jacyś znajomi lub inne zainteresowania?
    ST legenda Dakaru http://passion4travel.pl/index.php/c...dow/motocykle/
    FB: http://www.facebook.com/kamilltee

    Komentarz


      #3
      zalezy, ktorego regionu.

      Gruzja: ksiazki Jagielskiego i Goreckiego. Odkad przeczytalem o wiezach z kamienia (akurat ta ksiazka jest o Czeczeni, ale wieze i region sie zgadza) to chcialem je zobaczyc.

      Poza tym przed wyjazdem czytalem wybiorczo (o terenach, ktore przejezdzalem) Wikitravel i przewodniki Lonely Planet. W Gruzji bylem rok wczesniej i w sumie wiedzialem czego nie obejrzalem wtedy, wiec niby mialem czytac Lonely Planet na miejscu, ale to co wiedzialem wczesniej plus tipy od miejscowych wystarczylo.

      Lubie podrozowac tak zeby miec niedosyt. Nie widzialem Tuszetii (ale mysle, ze Swanetia sie chowa), nie pojechalem do Ushguili, bo wypekalem offroadu, slabo obczailem poludniowa czesc kraju. Bedzie po co wrocic za jakis czas.

      No i nie wjechalem do Armenii.

      Jakos super specjalnie sie nie przygotowuje - stawiam sobie na mapie kilka kropek co moze byc ciekawe po drodze i albo to ogladam albo nie. Czasem stawiam je na przekor, dlatego nie bylem w Istambule, olalem Transalpiny i Transforgarskie, Kapadocji tez wypadla z listy w ostatniej chwili.

      Generalnie to najwiecej dowiadywalem sie od miejscowych - wiec czasami moje informacje sa niesprawdzone. Ale akurat to najbardziej lubie w podrozach - gadac z miejscowymi. O czymkolwiek.

      foteczki na zywo moge pokazac - jeszcze mi sie nie znudzily.

      - - - Zaktualizowano - - -

      O dziewiątej rano pod moją kwaterą pojawił się samochód mechanika i jego warsztacie rozpoczęła się procedura czyszczenia gaźników. Mój dobrodziej kiedyś naprawiał jednoślady hobbistycznie, ale kiedy okazało się, że chętnych na jego usługi jest wielu rozwinął skrzydła i w garażu zorganizował sobie coś na kształt małego warsztatu. Po szkole wpadał do niego młodszy kumpel, który wyraźnie uczył się od starszego kolegi. Gaźniki zostały wyczyszczone, ale pozostał problem ustawienia ich w ten sposób, żeby motocykl nie gasł na wolnych obrotach. Tego mój mistrz nie był w stanie przeskoczyć, więc po chwili konsternacji wyciągnął telefon aby poradzić się swojego mentora. Pół godziny byliśmy u Krasiego, mechanika przygotowującego super sporty na wyścigi, którego klientami są zawodnicy osiągający sukcesy w Europie. Ich też łączyła relacja mistrza z uczniem – Krasi głównie nastawiał ucha żeby posłuchać silnika, dawał rady i dzielił się spostrzeżeniami. Wyregulowali mi zawory, naciągnęli łańcuszek rozrządu, wyczyścili fajkę od świecy. Motocykl pracował lepiej, ale dalej był jakiś problem z elektryką, którego nie potrafili zdiagnozować. Miałem do wyboru – nie przejmować się zbytnio tym kłopotem – w sumie motocykl gasł tylko na wolnych obrotach i to poniżej 1800 (lub – gdy napięcie ładowania było mniejsze niż 14V) lub wracać do Polski. Wynikiem regulacji chłopaków był nowy sprzęt – znacznie lepsze przyśpieszenie, łagodniejsze oddawanie mocy, nawet mniej trzęsło – wszystko to kosztem większego spalania – ale postanowiłem nie rozczulać się za bardzo i jechać dalej. Pół żartem, pół serio zostałem zapewniony, że ciągu miesiąca na pewno znaleźli by problem, ale wtedy musiał bym zmienić plany i jechać z chłopakami do Barcelony.

      Dzień zakończyła późna kolacja z ludźmi, którzy uratowali mi wyjazd. Bez ich pomocy najprawdopodobniej motocykl umarł by na dobre gdzieś w połowie Turcji. Po ich ingerencji bez problemu zrobił kolejne 10 000.

      Teraz masz prawdziwy motocykl, poprzedni do niczego się nie nadawał – pożegnał mnie Krasi
      Rozumiałem jego słowa doskonale. Sam był posiadaczem stunnigowanej Hayabusy, w której nie działał prędkościomierz. Mówił, że bałby się jeździć, gdyby wiedział jaką osiąga prędkość. Było też sportowe Suzuki z turbosetem – tak na zmiane z Hayabusa.

      Na koniec dostałem naklejkę - coś w rodzaju oficjalnie odpicowany. Czad.

      Podobno Russe to całkiem ciekawe miasteczko z ładnym deptakiem i starówką. Trzydzieści godzin, które pomiędzy warsztatami i guesthousem nie pozwoliło mi się o tym przekonać – za to jestem pewny, że to miejsce z dobrą karmą, do którego warto wrócić – spotkałem tam samych miłych ludzi, którzy bardzo mi pomogli.

      Następnego dnia pojechałem dalej via Veliko Turnovo. Humor dopisywał, pogoda też, przyszło rozluźnienie i stało się – najpierw przejechałem zjazd na Starą Zagorę i pojechałem pięćdziesiąt kilometrów w drugą stronę a potem wywróciłem się. Jakiś gość zajechał mi lekko drogę, trochę się zagapiłem, trochę przestraszyłem, strzał z całej siły w klamkę hamulca też nie był potrzebny, podpieranie się nogą tym bardziej i w efekcie leżałem na środku ulicy, z prawą nogą przygniecioną kufrem aluminiowym w jakimś prowincjonalnym bułgarskim miasteczku.

      * Kurwa mać, kurwa mać!

      krzyczał Bułgar, który pomagał mi zepchnąć motocykl na chodnik. Wykrzykiwał to “kurwa mać” na zmianę z pokazywaniem kciuka do góry i wielkim uśmiechem na jego pyzatej twarzy. Ja miałem trochę gorszy humor, ale kiedy się okazało, że sprzęt jest cały, w razie czego w miasteczku jest serwis i szpital, noga wcale strasznie nie puchnie, chodzić mogłem, zakres ruchu kostki był pełen to troszeczkę morale podniosło się.

      Uruchomiłem pojazd, przejechałem przez jakaś przełęcz, w Simeonovgrad poczułem się jakby ktoś mnie zaprosił na plan filmu Szutka, obejrzałem dziesiątki reklam wódki prosto z Polski, której nigdy nie piłem a na koniec obstawiłem się bułgarskim jedzeniem. Mój plan zakładał jakieś męki na tureckiej granicy, walki z naciągaczami, kolejki, ogólny burdel i masę problemów – chciałem być najedzony, fajki mieć w kieszeni i nagrany kemping kilka kilometrów za granicą.



      Akcja reaktywacja

      Gaźniki będą czyściutkie

      Klienci Krasiego

      Nie płacisz?!

      No to jestem znowu gotowy do drogi

      Turboset

      Ktoś to pił?

      Bułgaria bez szału. Przynajmniej moim szlakiem

      Mega kolacja z...

      ... nastawieniem na walkę

      więcej fotek http://moto.elban.net/2012/07/15/akcja-reaktywacja/
      Social media: Facebook | @maku_xtz on twiiter
      Relacje Bośnia 2013 | Bałkany 2012 | Gruzja 2012 | Bałkany 2011

      Komentarz


        #4
        Kurde chyba i ja zacznę jeździć samemu, coraz trudniej dopasować ekipę a samemu sam jesteś sobie panem.
        Był Junak M10, WSK125, potem xt600z i xtz750 aż w końcu przyszło nawrócenie, lc4 620 sc, exc 520, a teraz
        No i oczywiście WSK 125 73' jest nadal, fajnie powspominać szczeniackie czasy
        sigpic

        Komentarz


          #5
          szczerze polecam wyjazdy samemu.

          ja pojechalem pierwszy raz. ogolnie to moj drugi dalszy wyjazd na motocyklu - na pierwszy pojechalismy we dwojke z dziewczyna. wczesniej duzo podrozowalismy z dobrymi, fajnymi znajomymi roznymi innymi srodkami lokomocji, wiec strachu nie bylo.

          troche sie obawialem jak to bedzie w takiej samotni - nawet zakladalem, ze moze byc na tyle slabo, ze wroce do domu wczesniej na tarczy i tak dalej a byl to dla mnie najfajniejszy wyjazd ever - wiele powodow - ale takze z tego, ze ciezko jest spotkac kogos, kto czasem wstaje o 7, czasem o 11 i tym podobneszczegoly - ale chyba najwazniejsze jest to, ze bedac samemu (i nie majac jakiegos zakazanego, niesympatycznego ryja) bardzo latwo poznajesz ludzi.

          Ale o tym w nastepnych odcinkach.

          - - - Zaktualizowano - - -

          Wjazd do Turcji miał być koszmarem, ale zapas sił po sałatce owczarskiej i kebabcze był naprawdę ogromny. Było już ciemno i granica była pusta. Pierwsza bramka poszła gładko, druga też, na trzeciej ktoś sprawdził to samo co na pierwszej i drugiej. Na czwartej musiałem skoczyć kupić wizę. Ogólnie to nawet by mnie śmieszył ten burdel z szukaniem odpowiedniej budki, w której sprzedają wizę za piętnaście euro, gdyby nie to, że noga średnio zginała się w kolanie. Po kilku kursach zła budka - policja - kolejna zła budka - policja wreszcie się udało. Za chwile kontrola bagażu i witamy w Turcji.

          A jednak nie - do pokonania zostały kolejne cztery bramki, na których znowu sprawdzali dokładnie to samo co poprzednicy - tyle, że w różnych permutacjach:

          - paszport
          - paszport i dokumenty pojazdu
          - dokumenty pojazdu i ubezpieczenie

          Później się z tego śmiałem, ale w tamtej chwili było to drażniące. Dokument do ręki, sprawdzanie czegoś w komputerze, badawcze spojrzenie. Wszystko bardzo starannie, pełen profesjonalizm, żadnego gestu, który mógłby zdradzać znudzenie czy irytację. I tak osiem razy.

          Kiedy przekroczyłem granicę rozległ się śpiew z minaretu, więc poczułem klimat. Pozostało mi odnalezienie jakiegoś kempingu koło Edirne, co okazało się być trudnym zadaniem. Po prostu początek maja to zbyt wcześnie na otwieranie takiego biznesu. Wreszcie trafiłem na jakaś stację benzynową, gdzie rozmawiając, głownie na migi, przeprowadziłem następujący dialog z jej pracownikami:

          - gdzie tu jest najbliższy kemping?
          - kemping?
          - tak, kemping, miejsce do snu
          - tutaj
          - gdzie dokładnie?
          - tutaj!
          - ten kawałek trawy?
          - tak

          Pobyt w Russe trochę nadwyrężył mój budżet, było już dawno ciemno, nie chciało mi się szukać jakiegoś innego miejsca do spania, więc skorzystałem z tej jakże miłej propozycji.

          W nocy obudził mnie jakiś lokalny burak, który przyjechał na stację tankować paliwo z muzyką puszczoną na full. Kątem oka zobaczyłem jak zwracają mu uwagę moi gospodarze - pracownicy stacji - pokazując palcem w moim kierunku. Muzyka momentalnie została wyłączona a ja od razu pomyślałem cieplej o Turkach i Turcji.

          Nigdy wcześniej nie byłem w Turcji, nawet więcej - nigdy mnie ten kraj nie interesował, traktowałem go jako przelotowy w drodze na Kaukaz - dlatego następne dni były dla mnie tak zaskakujące. Rano postanowiłem wyczyścić czujnik stopu - Pegaso ma taki feler, że raz na jakiś czas trzeba zdjąć osłonę dłoni i oddać salwę z WD40, żeby światło stop przestało się świecić. Mój towarzysz z "kempingu", turecki kierowca tira, bez słowa przyszedł ze swoimi narzędziami, trzymał mi śruby i wyglądał na bardziej zainteresowanego tą robotą niż ja.

          Na każdej stacji benzynowej ucinałem sobie "pogawędki" z obsługą:

          - skąd jedziesz?
          - dokąd?
          - ile pali motocykl?
          - jak szybko jeździ?
          - ile kosztuje maszyna?
          - jak masz na imię?
          - kawę? herbatę? wodę?
          - welcome to Turkey!

          Nie ważne co odpowiadałem - zawsze słuchałem zachwytów. 130 km / h to v-max? Ale szybki!! Można go kupić za 1000 euro? Ale drogi! Uśmiechy, pozdrowienia. Zupełnie inny świat.

          Nie zawiodłem się za to na relacjach z przejazdu przez Istambuł. Przez siedemdziesiąt kilometrów wygląda to dokładnie tak:



          Zbyt wolne wyprzedzanie pasem awaryjnym skutkuje atakiem na tylne koło i trąbieniem. To chyba jedyne miasto gdzie kierowcy niszczą obcokrajowców za zbyt mało brawurowe łamanie przepisów. W pewnym momencie zorientowałem się, że ktoś mnie goni w tym korku i trąbi. Kiedy zatrzymałem się sprawdzić o co mu chodzi usłyszałem łamaną polszczyzną:

          - potrzebujesz jakaś pomoc?

          Niesamowite.

          Zmuszony do zakupu karty prepaid na autostradę postanowiłem jechać nią do oporu, mimo tego, że miałem jej serdecznie dosyć nim zdążyłem wyjechać z tureckiej stolicy. Niestety, im bliżej zachodu słońca tym pewniejszy wydawał się deszcz - wielkie stacje benzynowe przy autostradzie średnio odpowiadały mojej wizji rozstawienia przy nich namiotu, więc skierowałem się na kemping nad morzem z myślą o porannym pływaniu, jakimś piwku na odprężenie i tym podobnym atrakcjom.

          Padło na Akcakoca - piwo w kiosku kosztowało więcej niż u polskiej knajpie, kemping konkurował do najdroższego spania podczas wyjazdu - widoczki niczego go sobie, ale chęci na kąpiel odebrała temperatura wody. Jedyna ciekawa sytuacja to opowieść o Włochach przytoczona przez poznanego Niemca, którzy pojechali do Gruzji kamperem. Zaskoczył ich brak bazy - więc zatrzymywali się koło hoteli, stołowali się w hotelowych restauracjach w zamian za zgodę na "obozowanie" na parkingu.

          Rano próbowałem znaleźć starówkę w Akcakoca - wszystkie biura informacji turystycznej zamknięte, nie spotkałem nikogo kto by mówił po angielsku albo chociaż potrafił wskazać palcem "city center" - tak więc darowałem sobie ostatecznie "zwiedzanie". Postawiłem na drogę wzdłuż wybrzeża a kiedy mi się znudziła, wjechałem w góry. Mimo, że padało nie żałowałem ani przez chwili tej decyzji, bo było bardzo ładnie. Postanowiłem, że śpię byle gdzie - mój plan posypał się już dawno. Powinienem dojeżdżać do Gruzji a nawet nie przejechałem połowy Turcji. W ramach osłody fundowałem sobie coraz to lepsze obiady: kjufte, kebab urfa, różnego rodzaju pidy, sałatki i obowiązkowo ajran. Ludzie dalej byli wyjątkowo mili, tankowałem tylko na stacjach ze świetnym widokiem, żeby móc się cieszyć darmową herbatą i tak dojechałem w okolice Boyabat.

          Moim oczom ukazała się całkiem ładnie położona stacja. Na migi dogadałem z jej właścicielem warunki noclegu. Nim postawiłem namiot zostałem zaproszony na kolację i poznałem rodzinę mojego gospodarza. To była bardzo biedna, ale porządna rodzina, która po prostu mieszkała na ten stacji benzynowej. Dostałem do jedzenia jakiegoś zająca albo królika, potem piliśmy czaj na kieliszki i próbowaliśmy rozmawiać o Polsce i Turcji. Na migi. Za pomocą rysunków. Pokazując zdjęcia w telefonie. Zgadując o co jestem pytany i domyślając się odpowiedzi. Od razu przypomniały mi się książki podróżnicze Cejrowskiego i jego dialogi z szamanem. Mój gospodarz obalił też stereotypy traktowania kobiet przez muzułmanów:

          - cały ruch na stacji benzynowej obsługiwał sam (łącznie z tankowaniem, bo w Turcji nie ma mowy, żeby tankować samodzielnie)
          - przygotował mięso na obiad
          - posprzątał stół przed i po jedzeniu

          Zjedliśmy sami, ale po posiłku dołączyła do nas żona i najstarszy, sześcioletni syn.

          Rano w asyście gospodarza i przygodnego klienta naciągnąłem łańcuch a chwile później jechałem chyba najfajniejszą drogą tej podróży - Bayabat - Samsun nad zalewem Allinkaya. Jak na złość akurat ten film nie nagrał się na kamerze.

          Kiedy przejechałem Samsun i zobaczyłem drogę nad wybrzeżem byłem bliski rozpaczy. To praktycznie autostrada, tyle, że bezpłatna morza prawie w ogóle nie widać, miasta, które przecina to nudne blokowiska. I tak przez 500-600 kilometrów. To był chyba jedyny raz w tej podróży kiedy się na coś napiąłem - obiecałem sobie, że dojadę do Batumi tego dnia, bo kolejnego nie mam zamiaru marnować na takie atrakcje.

          I dojechałem. Co prawda złamałem świętą regułę niejeżdżenia po zmroku, wypiłem za dużo energetyków i zjadłem za dużo batonów na stacjach benzynowych. Udało się tylko dlatego, że turecka infrastruktura drogowa to dla nas, Polaków, jakiś nieosiągalny poziom. Pisał o tym Stasiuk w "Jadąc to Stambułu", jednak kto się spodziewa dzikiej Azji po przejechaniu Bosforu będzie zawiedziony. Równe, świetnie oznaczone drogi, zero śladów aktów wandalizmu, bardzo mili ludzie, duże poczucie bezpieczeństwa. Do tego klimat tych małych barów, w których starsi ludzie przesiadujący przy kawie i grają w domino, kolorowe sklepy z warzywami, śpiew z minaretu i piękne widoki.

          I horrendalnie drogie paliwo.


          Kebab Urfe

          owoce

          warzywa

          tak, ślisko. i zimno.

          Wybrzeze

          Wybrzeze

          a w gorach..

          Pide

          Mlodziez

          Nocleg przy stacji z dobrym widokiem

          Zalew

          Pegaso nad zalewem

          Wiecej zdjec http://moto.elban.net/2012/07/16/przejazd-przez-turcje/
          Social media: Facebook | @maku_xtz on twiiter
          Relacje Bośnia 2013 | Bałkany 2012 | Gruzja 2012 | Bałkany 2011

          Komentarz


            #6
            kurde widzę że kroi się nam kolejny podróżnik którego naprawdę fajnie się czyta

            Komentarz


              #7
              No czyś ty zwariował w jeden dzień zapodać na tydzień czytania i oglądania, kuwa panie lekka przeginka.

              Komentarz


                #8
                a wolisz cedzenie jak u Kowala - jeden dzień wyprawy/raz na tydzień ?
                ST legenda Dakaru http://passion4travel.pl/index.php/c...dow/motocykle/
                FB: http://www.facebook.com/kamilltee

                Komentarz


                  #9
                  mi się właśnie podoba, bez owijania i krótko na temat wyjazdu a nie jakieś tam pitu pitu. Zajefajna wyprawa.
                  Był Junak M10, WSK125, potem xt600z i xtz750 aż w końcu przyszło nawrócenie, lc4 620 sc, exc 520, a teraz
                  No i oczywiście WSK 125 73' jest nadal, fajnie powspominać szczeniackie czasy
                  sigpic

                  Komentarz


                    #10
                    Też mi się podoba bez zbędnych zapowiedzi typu "chcesz wiedzieć co dziś zrobiłem? odpowiedź już jutro 17:35". Do zapowiedzi jest shoutbox.

                    Komentarz


                      #11
                      to musze Was zawiesc. to jest pisane w tej chwili. Nie ma jeszcze kolejnych odcinkow - ale beda.

                      Zbieralem sie ponad dwa miesiace za te relacje - nawet myslalem, zeby to sprzedac gdzies, ale nie mam czasu na weryfikacje niektorych faktow oraz szukanie zrodel do pewnych rzeczy. mysle, ze ciagu tygodnia - dwoch wyskocze ze wszystkiego.
                      Social media: Facebook | @maku_xtz on twiiter
                      Relacje Bośnia 2013 | Bałkany 2012 | Gruzja 2012 | Bałkany 2011

                      Komentarz


                        #12
                        Ofca - na spotkaniu Cię nagramy, a ty sobie z tego zrobisz stenopis. serio!
                        ST legenda Dakaru http://passion4travel.pl/index.php/c...dow/motocykle/
                        FB: http://www.facebook.com/kamilltee

                        Komentarz


                          #13
                          Gruzini muszą sprawiać lepsze wrażenie na Turkach niż Europejczycy, bo przejście graniczne w Batumi ma do zaoferowania jedynie cztery bramki. Po gruzińskiej stronie na koniec procedury usłyszałem

                          - witamy Państwa w Gruzja

                          i pojechałem szukać jakieś noclegu w Batumi. Miałem serdecznie dosyć motocykla, spodziewałem się fajnego nadmorskiego miasteczka, przyjaznych ludzi i chinkali. A przede wszystkim chciałem się wyspać. Wykąpać. Odpocząć. Nie wsiadać na motocykl następnego dnia.

                          Wjazd do Batumi mnie załamał. Jakaś tandetna, podświetlana na zielono, aleja z palmami, Radisson, kasyna, masa pijanych ludzi na ulicach. Miejscowi taksówkarze doradzali mi spanie w namiocie przy restauracji na plaży - ogólnie - świetny plan - ale tego dnia. Od znajomych z Polski dostałem cztery adresy jakiś hosteli i tanich guesthousów. Rozpoczęły się długie i męczące poszukiwania.

                          Była druga w nocy miejscowego czasu, Batumi było miastem w budowie. Wymieniano chodniki, remontowano (lub budowano od zera) budynki, często nie było tabliczek z nazwami ulic lub były tylko w gruzińskim alfabecie. Pierwszy adres - hostel już nie istniał, drugi - ponoć strasznie daleko, trzeci - jeżeli to miał być guesthouse to świetnie zamaskowany. Miałem serdecznie dosyć, byłem nawet bliski złamania świętej zasady nienocowania w hotelu, ale cena jakiegoś syfnego pokoju (70 lari, ponad 130 PLN) skutecznie wybiła mi z głowy takie głupoty. Został ostatni adres, którego szukałem dobre pół godziny.

                          Sukces! Wielka willa, kartka przy dzwonku z napisam "rooms for rent" i ujadające bydle przy furtce. Pełnia szczęścia - ja się wyśpie, zwierzak popilnuje motocykla na podwórku a następnego dnia dam drugą szansę Batumi. Pod warunkiem, że dzwonek do drzwi nie jest popsuty. A był.

                          Pies szczekał, dzwonek milczał a ja postanowiłem załatwić to bardziej stylowo. Najpierw zaprzyjaźniłem się z pieskiem przez furtkę. Obiecałem mu, że podrapie go za uchem jak pozwoli mi ją otworzyć. Zabawę piłeczką mieliśmy umówioną zaraz po tym, jak wejdziemy razem do domu i obudzimy właściciela. Problem polegał na tym, że nikt nie reagował na moje wrzaski na parterze tego domu, na piętrze też nie było żywego ducha. Wyżej postanowiłem nie wchodzić. Już miałem przepychać motocykl przez furtkę i spać pod balkonem gdy usłyszałem kroki na schodach. Uffff...

                          Cała operacja trwała 10-15 minut, o psa byłem spokojny, ale na ewentualny cios w ryj od krewkiego mieszkańca domu byłem przygotowany. Wchodzenie do kogoś do domu bez zaproszenia w środku nocy może mieć różne konsekwencje.

                          Pani skasowała 30 lari, co po dziś dzień uznaję za horrendalną cenę i mogłem się wykąpać i wyspać. Motocykla miałem dosyć- sprawdziłem nawet rozkład promów do Ukrainę, żeby tylko nie musieć pokonywać tej koszmarnie nudnej drogi Samsum - Batumi jeszcze raz. Cały następny dzień spędziłem włócząc się bez celu po Batumi, jedząc jakieś dobre rzeczy - nie mogłem się odnaleźć w tym mieście. Po powrocie do Polski przeczytałem stary reportaż pod tytułem "Batumi miasto ucieczki" - wtedy zrozumiałem co mnie tak irytowało. Ucieczka od własnej tożsamości. Stare kamienice stojące obok nowych budynków wyglądających jakby ktoś je przeniósł z Disneylandu, karykaturalny plac "piazza Batumi", nowy bruk na ulicach, Holiday Inn w budowie konkurujący z tureckimi klubami z zasłoniętymi szczelnie witrynami tak żeby nikt nie widział co jest w środku i dziadkami grającymi w backgammona na ulicy.

                          Też zagrałem. 7:3 do przodu. Duży sukces.

                          Wieczorem w moim guesthousie odbywała się impreza. Gospodarz zaprosił kilku kumpli na piwo a ja robiłem przegląd motocykla. Co chwile koło mnie pojawiał się pies a za chwile jakiś mężczyzna z imprezy - strasznie się bali, że mnie mój wczorajszy przyjaciel pogryzie. Po którymś razie powiedziałem im, że w Polsce też mam wielkiego psa i nie wcale się nie boje. Dwa, trzy zdania i już byłem zaproszony na imprezę, która odbywała się na tarasie. Skład doborowy - obserwator UEFA w firmowym dresie, facet, który mógłby śmiało być sobowtórem Szewardnadze, jeszcze dwóch kumpli i mój gospodarz - jak się okazało - homosovieticus. Kiedy zostaliśmy sami rozpoczął swój monolog o Szakaszvillim:

                          - to pizdzielec i autokrata! Żyć się w tym kraju nie da i normalnie pracować
                          - A policja? Czy to nieprawda, że nie istnieje korupcja? - zapytałem
                          - Na ulicy małej korupcji nie ma, ale na szczytach władzy wielkie pieniądze kradną. Żyć się nie da. -powiedział zmożony browarem gość leżący na bujance stojącej na wielkim balkonie w trzystu metrowej willi.

                          Dyrektor farmy, jak się później okazało.

                          - jadę do pracy na godzinę, dwie, po patrze co się dzieje i wracam do domu

                          i chwili później zasnął. Kiedy wyjeżdżałem następnego dnia o jedenastej siedział na kanapie przez telewizorem w samych gaciach wypluwając na stół pestki słonecznika. Robota na fermie musiała palić się rękach.


                          Disneyland

                          Piazza Batumi

                          Kontrasty

                          Batumi

                          A kiedys...

                          Ulice Batumi

                          Promenada

                          Rocky, mój kumpel

                          Się robi, będziesz pan zadowolony

                          Przykro mi panowie, jestem zmuszony Was ograc.

                          Więcej zdjęć http://moto.elban.net/2012/07/18/batumi/
                          Social media: Facebook | @maku_xtz on twiiter
                          Relacje Bośnia 2013 | Bałkany 2012 | Gruzja 2012 | Bałkany 2011

                          Komentarz


                            #14
                            Mestia - część pierwsza (będzie długie)

                            Niby miałem jechać do Vardzi, ale byłem już tam kiedyś, więc postanowiłem poprawić sobie humor wycieczką do Swanetii. Po drodze zatrzymałem się obejrzeć ruiny twierdzy Petra z VI wieku, obejrzałem pałac w Zugdidi, nie mogłem sobie też odmówić adżarskiego chaczapuri z jajkiem. Jadłem chyba wszystkie możliwe typy chaczapuri – adżarskie jest zdecydowanie najlepsze. Sama droga do Mestii to widokowa bajka, jednak trzeba zachować czujność. Niby droga została skończona dwa lata temu, lecz zdarzają się dziury, braki nawierzchni, krowy na drodze. Gruzini starają się ją utrzymać w dobrym stanie – turystyka jest jedynym sposobem podniesienia warunków bytowych mieszkańców Swanetii – a te – nawet dziś są słabe. Wysokie góry, wpadające z impetem do kanionu rzeki potoki, śnieg na szczytach, gołe granitowe skały, wodospady, znikomy ruch – i tak przez sto trzydzieści kilometrów. Na mecie czeka nagroda – całe zastępy wież z kamienia, które chciałem zobaczyć na własne oczy odkąd o nich przeczytałem.

                            Przejechałem bardzo europejskie, odnowione centrum Mestii i skierowałem się na obrzeża wsi szukać noclegu. Nie zdążyłem zdjąć kombinezonu przeciwdeszczowego a już ze miejscowego sklepu wyszedł miejscowy góral z piwem w ręku wołając mnie do siebie. Wypiliśmy po piwku, uzgodniliśmy warunki noclegu w namiocie na podwórku właścicielki sklepu, było bardzo miło, aż padło pytanie z jego ust:

                            - a czy ty lubisz Stalina?

                            Odmowa odpowiedź wykrzywiła jego twarz w nieznośnym grymasie zawodu. Mój towarzysz już się nie uśmiechał. Szybka lekcja historii drugiej wojny światowej, paktu Ribbentrop – Mołotow, opowieść o Katyniu i Syberii nie zmieniła wiele

                            - gdybyś ty zrobił tak jak Stalin to by było dobrze

                            Awantura wisiała w powietrzu. Kobiety w sklepie z zaciekawieniem przyglądały się tej scenie – miałem wrażenie, że są ciekawe czy miejscowy wirażka jest w stanie mnie przestraszyć. Poczułem się trochę jak w pustym przejściu podziemnym przy Stadionie Dziesięciolecia w połowie lat dziewięćdziesiątych – te spojrzenia w oczy, rozłożone szeroko ręce, zaczepny głos i udawanie, że to tylko przyjacielska rozmowa dwóch ludzi, którzy właśnie się poznali. Brakowało tylko pytania o dwa złote. Pobawiliśmy się w ten sposób dziesięć minut, aż mój niedoszły przyjaciel postanowił sobie pójść. Sklep opustoszał, więc udałem się z właścicielką do domu.

                            Moja gospodyni mieszkała w tradycyjnym swańskim domu. Na podwórku nawet mieli drewniane, ręcznie zdobione krzesło głowy rodziny, następnego dnia widziałem bardzo podobne w muzeum etnograficznym. Moja umowa z nią zawierała również jakieś proste jedzenie – domowy ser, maconi, trochę warzyw (solony szczypiorek w całości!) i hektolitry herbaty, więc po rozstawieniu namiotu znalazłem się w wielkiej izbie połączonej z kuchnią. W środku znajdowała się trójka nastoletnich dzieci i ojciec sklepowej, głowa rodziny. Na początku trochę się przeraziłem kiedy zaczął mnie wypytywać o historie Polski i stosunki z sąsiadami – zdecydowanie nie miałem ochotę na zabawę “Kto pierwszy mrugnie” drugi raz. Cała szczęście był to zupełnie inny typ człowieka – po prostu był ciekawy świata. Wspomagając się rysunkami (mój rosyjski jest bardzo ubogi) odpowiadałem mu na tysiące pytań dotyczących naszego kraju, puszczałem mu polskie kawałki z komórki, wymieniałem imiona polskich królów. W tle leciał gruziński taniec z gwiazdami, który oglądała reszta rodziny, na kolanach nastolatków leżał laptop z mobilnym internet – chłopak ściągał jakieś filmy z torrentów. Od czasu do czasu głowa rodzina przywoływał młodzież, aby im przeczytać z mojej kartki coś co uznał za wyjątkowo ciekawe. Nie mógł chyba zrozumieć, że to co dla niego jest bardzo interesujące dla nich nie stanowi żadnej atrakcji. Opowieść gościa z dalekich stron jest niczym w porównaniu z wikipedia, youtubem, facebookiem. Jedyne co interesowało cała rodzinę to jak wytrzymam w nocy w namiocie – chyba nie wierzyli, że wytrzymam. Nazwali mnie Wikingiem, ale tak naprawdę byłem przygotowany na gorsze warunki.


                            Petra

                            Zugdidi

                            Droga do Mestii

                            Droga do Mestii

                            Droga do Mestii

                            Droga do Mestii

                            Droga do Mestii

                            Droga do Mestii

                            Droga do Mestii
                            Social media: Facebook | @maku_xtz on twiiter
                            Relacje Bośnia 2013 | Bałkany 2012 | Gruzja 2012 | Bałkany 2011

                            Komentarz


                              #15
                              popcorn.gif

                              Komentarz

                              Pracuję...
                              X