Mestia, czesc druga
Rano zjadłem śniadanie z rodziną i poszedłem zwiedzać Mestię. Udało mi się przejść może czterysta metrów nim zaczepił mnie kierowca Łady Niwy. Mówił dobrze po angielsku i chwilę później zaprosił mnie na piwo do swojego domu. Nieporządek panujący w długiej sieni, w której stał stół tłumaczył imprezą, która odbyła się wczoraj u niego w domu. Jego znajomi świętowali sukces jakim było utrzymanie na drodze stojącej na podwórku Hondy Civic po tym jak wystrzeliła im opona na drodze do Mestii. Cudem uniknęli śmierci. Przez otwarte na oścież drzwi widać było kaukaskie góry a mój gospodarz okazał się przemiłym rozmówcą.
Nie wiem dokąd jechali młodzieńcy w BMW, którzy wyprzedzili mnie poprzedniego dnia. Dwóch z nich siedziało na zewnątrz samochodu w oknach, jeden wystawał przez szyberdach. Głośno się śmiali, trąbili, krzyczeli coś do mnie. Kilkanaście minut później rozpadało się i wtedy ich dogoniłem. Ich BMW stało na zakręcie a boczne lewe drzwi uderzył Kamaz. Samochód wytrzymał uderzenie, nikomu nic się nie stało – ponieważ deszcz zmusił ich do wejścia do środka samochodu. Ich impreza w punkcie docelowym musiała być bardzo huczna.
Piliśmy piwo i wymienialiśmy opinie o naszych ojczyznach – kilkanaście minut później pojawił się kolega mojego gospodarza – miejscowy artysta plastyk. To on został moim przewodnikiem na kolejną część dnia. Najpierw galeria, w której są prace całej jego rodziny, potem muzeum Miszy – niezwykle ciekawej postaci i legendy tamtych stron. Misza to imię wybitnego alpinisty pochodzącego z Mestii, znanego w Europie pod pseudonimem “Skalny Tygrys”. Tutaj można poczytać więcej o tej postaci. Jeszcze muzeum etnograficzne i byłem przygotowany na przerwę, którą postanowiłem spędzić w miejscowej melinie.
Kończyłem właśnie jeść charczo, pikantną, tłustą zupę z pomidorami, której aromat tworzyły orzechy oraz świeża kolendra gdy na długim, drewnianym stole stojącym na środku sali zaczęły się pojawiać różne przystawki, butelki z czaczą, wino oraz kilka butelek piwa. Na honorowym miejscu siedział pięknie ubrany starszy gentalmen w garniturze, obok niego panowie w podobnym wieku, następnie ubrane na czarno kobiety. Gdy najmłodszy z mężczyzn wygłaszał kolejny, kwiecisty toast kobiety wycierały łzy z oczu, panowie z uznaniem kiwali głową. Nie rozumiałem oczywiście co mówił, wydawało mi się, że jest to jakiś sposób celebrowania uroczystości pogrzebowej, więc dyskretnie obserwowałem tę scenę starając się zarejestrować jak najwięcej szczegółów. Po chwili zrobiło mi się głupio, że robię sobie z czyjeś tragedii atrakcje turystyczną i postanowiłem iść dalej na spacer. Gdy wychodziłem zaczepił mnie człowiek, który wygłaszał toasty i po chwili rozmowy już siedziałem przy stole. Najstarszy mężczyzna postawił przede mną trzy szklanki z czaczą a resztę zachęcała do picia do dna
- eto nie czaj, dawaj!
Okazało się, że moi gospodarze to nauczyciele, którzy przyjechali do Mestii na przemówienie jakiegoś ministra w rezydencji prezydenta. Łzy kobietom wyciskał ich były uczeń, a impreza miała osłodzić im stracony dzień na wysłuchiwanie ministerialnych planów. Przed knajpą czekała marszrutka, do której udawali się zmęczeni spożyciem (ale nie pijani!) uczestnicy biesiady, a kobiety, które nie chciały już pić wina po prostu siadały przy innym stole. Najstarszym gentelman okazał się być dyrektorem szkoły, w której uczyli siedzący przy stole belfrowie. Imprezę zakończył nauczyciel historii swoją indoktrynacją na temat prezydenta Gruzji. Nim zdążyłem się zorientować o co mu chodzi dyskusję uciął Dyrektor – pogląd historyka nie był popularny wśród biesiadników.
- Polityka nie tworzy dobrego klimatu przy stole
Rosyjska wersja tego powiedzenia brzmiała znaczenie lepiej, ale niestety jej nie zapamiętałem – impreza skończyła się w ciągu dziesięciu minut po tym jak mój towarzysz próbował mnie przekonywać po cichu o zbyt miękkiej polityce wobec Rosji.
Jeszcze obiad w moim gospodarstwie, spacer po wsi, rozgrywki backgammona w knajpie z miejscowymi i koniec. Stan kolana nie pozwalał mi jakiś lekki trekking ani tym bardziej offroad do Ushguli czego bardzo załowałem, więc postanowiłem jechać do Kazbegi.













Więcej zdjęć: http://moto.elban.net/2012/07/19/mestia/
- - - Zaktualizowano - - -
Ponowny przejazd drogą Mestii Zugdidi wprawił mnie wyśmienity humor. Niestety droga Zugdidi – Mtskheta nie jest zbyt ciekawa, tak więc przy Kutaisi postanowiłem zobaczyć kompleks Gelati. Monastyry w Gruzji są niesamowite, gdybym nie lubił swojej profesji, mógłbym zostać mnichem!
Późny wyjazd, spacerowe tempo i dużo przystanków sprawiły, że dojazd do Kazbegi okazał się niemożliwy. Postanowiłem zatrzymać się w Ubisie, małej miejscowości znanej z monastyru o takiej samej nazwie mającym niebagatelne znaczenia dla Gruzinów. Wioska okazała się urocza, choć biedna. Miejscowi wskazali mi miejsce na namiot nad rzeką a następnie przyszli z wizytacją. Ocena mojej konstrukcji wypadła pozytywnie. Niestety, miałem pecha. Motocykl się wywrócił, na prawą stronę czego efektem było zniszczenie mocowania szyby kasku, który wisiał na lusterku. O ile samą śrubkę mocującą znalazłem, to sprężyny dociskającej wizjer do uszczelki nawet nie próbowałem szukać – do końca wycieczki miałem głośny, nieszczelny kask.
Rano obejrzałem śliczny monastyr, świetną bibliotekę w dzwonnicy i ruszyłem Drogą Wojenną do Kazbegi.

Gelati

Gelati

Nocleg

Ubisa entertaiment area

Monastyr Ubisa

Biblioteka

http://moto.elban.net/2012/07/21/monastyr-ubisa/
Rano zjadłem śniadanie z rodziną i poszedłem zwiedzać Mestię. Udało mi się przejść może czterysta metrów nim zaczepił mnie kierowca Łady Niwy. Mówił dobrze po angielsku i chwilę później zaprosił mnie na piwo do swojego domu. Nieporządek panujący w długiej sieni, w której stał stół tłumaczył imprezą, która odbyła się wczoraj u niego w domu. Jego znajomi świętowali sukces jakim było utrzymanie na drodze stojącej na podwórku Hondy Civic po tym jak wystrzeliła im opona na drodze do Mestii. Cudem uniknęli śmierci. Przez otwarte na oścież drzwi widać było kaukaskie góry a mój gospodarz okazał się przemiłym rozmówcą.
Nie wiem dokąd jechali młodzieńcy w BMW, którzy wyprzedzili mnie poprzedniego dnia. Dwóch z nich siedziało na zewnątrz samochodu w oknach, jeden wystawał przez szyberdach. Głośno się śmiali, trąbili, krzyczeli coś do mnie. Kilkanaście minut później rozpadało się i wtedy ich dogoniłem. Ich BMW stało na zakręcie a boczne lewe drzwi uderzył Kamaz. Samochód wytrzymał uderzenie, nikomu nic się nie stało – ponieważ deszcz zmusił ich do wejścia do środka samochodu. Ich impreza w punkcie docelowym musiała być bardzo huczna.
Piliśmy piwo i wymienialiśmy opinie o naszych ojczyznach – kilkanaście minut później pojawił się kolega mojego gospodarza – miejscowy artysta plastyk. To on został moim przewodnikiem na kolejną część dnia. Najpierw galeria, w której są prace całej jego rodziny, potem muzeum Miszy – niezwykle ciekawej postaci i legendy tamtych stron. Misza to imię wybitnego alpinisty pochodzącego z Mestii, znanego w Europie pod pseudonimem “Skalny Tygrys”. Tutaj można poczytać więcej o tej postaci. Jeszcze muzeum etnograficzne i byłem przygotowany na przerwę, którą postanowiłem spędzić w miejscowej melinie.
Kończyłem właśnie jeść charczo, pikantną, tłustą zupę z pomidorami, której aromat tworzyły orzechy oraz świeża kolendra gdy na długim, drewnianym stole stojącym na środku sali zaczęły się pojawiać różne przystawki, butelki z czaczą, wino oraz kilka butelek piwa. Na honorowym miejscu siedział pięknie ubrany starszy gentalmen w garniturze, obok niego panowie w podobnym wieku, następnie ubrane na czarno kobiety. Gdy najmłodszy z mężczyzn wygłaszał kolejny, kwiecisty toast kobiety wycierały łzy z oczu, panowie z uznaniem kiwali głową. Nie rozumiałem oczywiście co mówił, wydawało mi się, że jest to jakiś sposób celebrowania uroczystości pogrzebowej, więc dyskretnie obserwowałem tę scenę starając się zarejestrować jak najwięcej szczegółów. Po chwili zrobiło mi się głupio, że robię sobie z czyjeś tragedii atrakcje turystyczną i postanowiłem iść dalej na spacer. Gdy wychodziłem zaczepił mnie człowiek, który wygłaszał toasty i po chwili rozmowy już siedziałem przy stole. Najstarszy mężczyzna postawił przede mną trzy szklanki z czaczą a resztę zachęcała do picia do dna
- eto nie czaj, dawaj!
Okazało się, że moi gospodarze to nauczyciele, którzy przyjechali do Mestii na przemówienie jakiegoś ministra w rezydencji prezydenta. Łzy kobietom wyciskał ich były uczeń, a impreza miała osłodzić im stracony dzień na wysłuchiwanie ministerialnych planów. Przed knajpą czekała marszrutka, do której udawali się zmęczeni spożyciem (ale nie pijani!) uczestnicy biesiady, a kobiety, które nie chciały już pić wina po prostu siadały przy innym stole. Najstarszym gentelman okazał się być dyrektorem szkoły, w której uczyli siedzący przy stole belfrowie. Imprezę zakończył nauczyciel historii swoją indoktrynacją na temat prezydenta Gruzji. Nim zdążyłem się zorientować o co mu chodzi dyskusję uciął Dyrektor – pogląd historyka nie był popularny wśród biesiadników.
- Polityka nie tworzy dobrego klimatu przy stole
Rosyjska wersja tego powiedzenia brzmiała znaczenie lepiej, ale niestety jej nie zapamiętałem – impreza skończyła się w ciągu dziesięciu minut po tym jak mój towarzysz próbował mnie przekonywać po cichu o zbyt miękkiej polityce wobec Rosji.
Jeszcze obiad w moim gospodarstwie, spacer po wsi, rozgrywki backgammona w knajpie z miejscowymi i koniec. Stan kolana nie pozwalał mi jakiś lekki trekking ani tym bardziej offroad do Ushguli czego bardzo załowałem, więc postanowiłem jechać do Kazbegi.













Więcej zdjęć: http://moto.elban.net/2012/07/19/mestia/
- - - Zaktualizowano - - -
Ponowny przejazd drogą Mestii Zugdidi wprawił mnie wyśmienity humor. Niestety droga Zugdidi – Mtskheta nie jest zbyt ciekawa, tak więc przy Kutaisi postanowiłem zobaczyć kompleks Gelati. Monastyry w Gruzji są niesamowite, gdybym nie lubił swojej profesji, mógłbym zostać mnichem!
Późny wyjazd, spacerowe tempo i dużo przystanków sprawiły, że dojazd do Kazbegi okazał się niemożliwy. Postanowiłem zatrzymać się w Ubisie, małej miejscowości znanej z monastyru o takiej samej nazwie mającym niebagatelne znaczenia dla Gruzinów. Wioska okazała się urocza, choć biedna. Miejscowi wskazali mi miejsce na namiot nad rzeką a następnie przyszli z wizytacją. Ocena mojej konstrukcji wypadła pozytywnie. Niestety, miałem pecha. Motocykl się wywrócił, na prawą stronę czego efektem było zniszczenie mocowania szyby kasku, który wisiał na lusterku. O ile samą śrubkę mocującą znalazłem, to sprężyny dociskającej wizjer do uszczelki nawet nie próbowałem szukać – do końca wycieczki miałem głośny, nieszczelny kask.
Rano obejrzałem śliczny monastyr, świetną bibliotekę w dzwonnicy i ruszyłem Drogą Wojenną do Kazbegi.

Gelati

Gelati

Nocleg

Ubisa entertaiment area

Monastyr Ubisa

Biblioteka

http://moto.elban.net/2012/07/21/monastyr-ubisa/
Komentarz