Ogłoszenie

Zwiń
No announcement yet.

Prostitie, katoryj puc w Polszu?

Zwiń
X
 
  • Filtr
  • Czas
  • Pokaż
Wyczyść wszystko
new posts

    #16
    Ofca , pojechałeś na drugi koniec świata a nie sprawdziłeś czy klucz do swiec pasuje ? Jesteś motocyklistą wielkiej wiary ale jak przygoda to przygoda , czekamy na następne odcinki
    Jeżeli jest jeden cylinder to pozostaje tylko jeden wybór...
    Jeżeli jest wybór to mogą być nawet cztery...

    Komentarz


      #17
      czyta

      Komentarz


        #18
        Czyta czyta....od poczatku do konca..Owca...ty jestes po prostu genialny!!!Szacun stary...Zreszta nie tylko pewnie ja, ale uwielbiam czytac twoje relacje...sposób w jaki to robisz jest genialny...hehe))jest nutka intrygi...i za chwile coś co rozsmiesza...extra! pozdrowionka i czekamy na nastepne opowieśći...

        Komentarz


          #19
          Czyta po raz kolejny, bo zdążył zapomnieć
          Pomarańczowa gorączka rośnie... XTZ 660 i LC4 640

          Komentarz


            #20
            Czyta czyta
            "Na dobry początek - jedź na koniec świata"

            Komentarz


              #21
              I ja czytam! Dobre źródło inspiracji do własnych wypraw

              Komentarz


                #22
                dzięki chłopaki. obiecałem sobie pisać częściej, więc mam nadzieje, że będzie lepiej.

                piotr13 - bo ja jestem początkujący motocyklista (a do tego jestem mechanicznie lewy, choć cały czas się powoli czegoś uczę) i wychodzę z założenia, że "nie pierdolnie". I czasem jak jednak "pierdolnie" to muszę improwizować albo ktoś musi mnie uratować. Generalnie to najlepiej radzę sobie z awariami, które już miałem, hehe.
                Social media: Facebook | @maku_xtz on twiiter
                Relacje Bośnia 2013 | Bałkany 2012 | Gruzja 2012 | Bałkany 2011

                Komentarz


                  #23
                  czyta !

                  to ta słynna wyprawa co nie ma z niej zdjęć... ewenement w dzisiejszych czasach... tym bardziej tajemniczo
                  opisy jak zwykle w deche !
                  ST legenda Dakaru http://passion4travel.pl/index.php/c...dow/motocykle/
                  FB: http://www.facebook.com/kamilltee

                  Komentarz


                    #24
                    Pozazdrościć kaliegi Naczalnika.U nas takich Girojów też trochę po ulicach się szwenda.Relacja super.

                    Komentarz


                      #25
                      dobra, teraz mój najbardziej przygodowy i farciarski dzień EVER

                      Zaopatrzony w mapę narysowaną na kartce papieru, tak aby jeszcze raz się nie zgubił oraz w pyszny domowy chleb „na drogę” ruszyłem dalej w stronę jeziora Song Kul. Po kilometrze, za mostem, miałem skręcić w prawo, tam też miał mieszkać brat sąsiada, u którego bankowo miałem mieć możliwość zakupienia paliwa, potem przełęcz i dalej już miało być łatwo. Lekko kropił deszcz, więc moja akademia enduro postawiła przede mną kolejne wyzwanie. Górska droga z ogromnymi koleinami plus śliska nawierzchnia. Śmiało ruszyłem do przodu.

                      Na którym zakręcie wywinąłem klasycznego paciaka w koleinie. Rozpoczęła się praca logistyczno-siłowa. Należało zaplanować w jaki sposób wytargam motocykl z dziury i jak go ustawić żeby dało się wyjechać. Trwało to z pół godziny. Było to pierwszy raz kiedy pomyślałem sobie, że te kufry aluminiowe to może nie jest najlepszy sposób pakowania bagażu – nie da się ich odpiąć w razie czego.

                      Kolejny warty odnotowania fakt to zakup paliwa. Dokonałem tej sztuki w środku niczego. Po prostu, zauważyłem stojący na drodze UAZ, zatrzymałem się, pogadałem chwilę i moi nowi znajomi sprzedali mi pięć litrów paliwa. Do tego poczęstowali mnie chlebem, wypiliśmy półtora litra kumuzu i wypaliliśmy kilka papierosów. Taka procedura, z ewentualną zmianą kumuzu na herbatę to podstawa załatwienia tam czegokolwiek. Najpierw należy się przedstawić, potem pogadać, potem wypić to co dają i jest już z górki. Po kilku dniach w Kirgistanie kumuz nawet zaczął mi smakować, piłem jak na Kirigiza przystało, zamaszystym ruchem biorąc butelkę na głowę i wlewając w siebie kilka konkretnych łyków.

                      Zadowolony z siebie udałem się do brata mojego pomocnika z poprzedniego dnia. W domu zastałem brata i kilkoro dzieciaków. Wypiłem pół hektolitra herbaty, zjadłem chleb i kupiłem kolejne pięć litrów paliwa. Rozmowa była bardzo miła, bo brata-sąsiada-mechanika był inżynierem pochodzącym z tych stron mieszkającym na stałe w Biszkeku. Deszcz nawet przestał padać, w baku miałem prawie 20 litrów benzyny więc w duchu nastawiłem się na piękną przygodę.



                      Pożegnałem się i z uśmiechem ruszyłem do góry. Przejechałem dwie serpentyny i na trzeciej poległem po długiej walce. Po prostu, na pozornie wyglądającym podjeździe motocykl nie dawał rady. Jakby mu brakowało mocy, zatrzymywał się i gdy próbowałem go uruchomić nie udawało mi się wejść na wyższe obroty niż 1000. Tak więc sprowadzałem go kilka metrów niżej, tam chodził już normalnie, próbowałem podjeżdżać i znowu to samo. Po któreś glebie nogę mi przygniótł kufer i przez jakieś dwadzieścia minut nie mogłem się wydostać spod motocykla. I to był drugi moment, w którym pomyślałem, że miękki bagaż mógł by być bardziej wskazany.



                      Po jakimś czasie poddałem się i postanowiłem zawrócić. Wracając wpadłem poinformować brata-sąsiada-mechanika o mojej porażce. Na wieść o tym facet bardzo się zdziwił i zaproponował, żebyśmy pojechali razem, bo on i tak tego dnia wybierał się do Biszkeku. Okazało się, że tam są tylko trzy serpentyny, więc dalej droga miała być łatwa. Co prawda jego propozycją było ewentualne holowanie w razie w problemów, ale postanowiłem to zamienić na włożenie kufrów do jego samochodu. Wypiliśmy kolejny hektolitr herbaty, a gdy ociągałem się z piciem gospodarz zachęcał mnie

                      Pij czaj! Czaj eto siła!
                      Gdy wyjeżdżaliśmy z posesji spotkaliśmy na drodze półciężarówkę ze znajomymi gospodarza. To tylko pozornie nic ciekawego – miało to niebagatelny wpływ na dalsze wydarzenia. W tamtych okolicach samochód widuje się raz na kilka godzin. Ruszyliśmy pod górę. Feralną serpentynę bez kufrów zrobiłem na luzie i nim poczułem się dobrze zaczęło padać. Dobrze, że dużo wypiłem czaju tego dnia, bo motocykl podnosiłem co chwilę. Droga okazała się być drogą z gliny. Po jakimś czasie ciężko było po niej chodzić, próbowałem omijać glinę i jeździć po kamieniach, ale dualowe K60, moje umiejętności w połączeniu z narastającym zmęczeniem dawały efekt w postaci coraz częstszych wywrotek. Dodatkowo powróciły problemy z mocą motocykla. Wreszcie ktoś mądrzejszy ode mnie zadecydował

                      Nada motocikl zagruzować na maszinu
                      W półciężarówce było dwóch Kirgizów, gospodarz na oko miał sześćdziesiąt lat a paka fury była na wysokości przynajmniej półtora metra. To, że na pace było kilka kóz i cielak stanowiło najmniejszą przeszkodę. I tu nastąpił kolejny zbieg okoliczności – z naprzeciwka wyjechał bus z robotnikami wracającymi z Biszkeku w rodzinne strony. W dziesięciu łatwo wrzuciliśmy Teresę na pakę.



                      Wsadziłem kask i rękawiczki do bagażnika Łady Niwy gospodarza i razem jechaliśmy dalej. Droga była ciężka, Ził (czy co to był za radziecki sprzęt) potrafił się zakopać w koleinach, więc konieczna była akcja ratunkowa polegająca na niwelowaniu nierówności kamieniami i pchaniem, Ładę raz nawet wyrzuciło z drogi na łąkę. Mało nie narobiłem w gacie ze strachu, lecz inżynier uspokoił mnie zadanym z dumą pytaniem:

                      Charoszyj ruski dźip, ha?!
                      W tej atmosferze dojechaliśmy do jakieś jurty gdzie brata-sąsiada-mechanika zamierzał wypić herbatę (czytaj spędzić co najmniej godzinę) co nie pasowało kierowcom Ziła. Zostałem przerzucony na pakę wraz z motocyklem a fanty z Łady miałem odebrać po zjechaniu do doliny. Początkowo jechałem na pace w lekkiej panice, ale po jakimś czasie zacząłem sobie nawet pstrykać fotki.



                      Ledwo zdążyłem się oswoić z sytuacją kiedy kierowcy zatrzymali Ziła i oświadczyli, że tutaj kończy się moja podróż. Teraz już ma być tylko z górki, droga łatwa a miejsce motocykla mają zamiar załadować krowy. I faktycznie, krowy zaraz się pojawiły się. Nie ma co zgrywać hojraka – uruchomił mi się panic mode. Chciałem im nawet rzucić jakąś kasę jako argument, żeby zwieźli mnie na dół, ale uparli się, że nie zdążą wrócić po krowy przed zmrokiem. Motocykl po wyładowaniu odpalił od pierwszego strzału. Niestety, kozy go trochę zdemolowały – urwana sprężyna od stopki bocznej i ułamane lusterko. Lusterko schowałem do kieszeni a stopkę złapałem na sznurek. Musiałem jechać, mimo, że kask został w Ładzie. Kierowcy w ogóle nie rozumieli moich obaw przed jazdą bez kasku, jedyne co do nich przemawiało to to, że będzie mi zimno. Więc jeden z nich dał mi swoją czapkę.

                      Tak więc jak będziecie kiedyś pomiędzy Tulok i Kolozoy i usłyszycie historię o gościu, który nie umiał jeździć motocyklem i ciągle leżał a do tego jeździł jak cipa tylko w kasku to będzie na pewno o mnie.

                      Przejechałem w czapce może kilometr i stwierdziłem, że to nie ma sensu. Zawróciłem i próbowałem znaleźć Ładę. Jazda bez kasku działała mi tak na wyobraźnie, że to nie miało żadnego sensu. Droga i może była lepsza, ale tyle, że w dół. Szanse, że ją przejadę bez gleby praktycznie zerowe.

                      Spotkałem Ładę w połowie drogi, zabrałem kask i zabraliśmy się do zjeżdżania w dolinę. Nawet nieźle mi to szło, wywrotek nawet nie pamiętam, czyli było ich mało i nie były spektakularne. Zgubiłem też jedną śrubę od stelaża, więc, żeby nie tracić czasu złapaliśmy latające części na sznurek.

                      Coraz bardziej kirgiski ten Twój motocykl
                      W takim klimacie dojechaliśmy do Korozoy gdzie był kolejny przystanek, bo brat-sąsiada-mechanika miał tam kolejną część rodziny do odwiedzenia. Facet miał nieliche poważanie – nie wiem o czym opowiadał, bo rozmawiali po kirgisku, niemniej jak coś mówił to wszyscy kiwali głową z uznaniem. Kobiety nie zabierały głosu w ogóle, młodsze pokolenie również siedziało cicho. Ja wykorzystałem ten czas na przebranie się w suche ciuchy – miałem wszystko przemoczone do tego stopnia, że na piecu suszyłem portfel i banknoty, które w nim miałem.

                      Wracaliśmy szutrówką drogą, którą przyjechałem w góry. Dopóki było jasno jechało się świetnie. Po tych przygodach szutrowa droga wydawała mi się autostradą i uciekałem Ładzie Niwie jadąc z prędkościami, o które bym siebie nigdy nie podejrzewał. Jeszcze tylko tankowanie i przejazd asfaltem przez tunel i góry do obiecanego noclegu w KaraBałty. Żeby nie było zbyt łatwo to zrobiło się ciemno, więc wzrósł stopień trudności i spadła temperatura. Te kilkadziesiąt kilometrów po asfalcie kosztowało mnie masę zdrowia, mimo, iż wydawało się to być czymś nieporównywalnie łatwiejszym niż to czego (nie)dokonałem przez cały dzień.

                      zdjęcia okolicy na blogasku: http://moto.elban.net/2013/06/27/trz...ogramow-fartu/
                      Social media: Facebook | @maku_xtz on twiiter
                      Relacje Bośnia 2013 | Bałkany 2012 | Gruzja 2012 | Bałkany 2011

                      Komentarz


                        #26
                        "Coraz bardziej kirgiski ten Twoj motocykl" - rozwalilo mnie! Jedziesz dalej z tekstem ofca

                        Komentarz


                          #27
                          Ofca, kozy, cielaki,krowy niezłe Ził- zoo Ten wyjazd to pewnie Twoja przygoda życia.Dawaj co było dalej.

                          Komentarz


                            #28
                            Kiedy rano wstałem miałem takie zakwasy jak po jakimś morderczym treningu w karnej jednostce Legii Cudzoziemskiej. Od rana przystąpiłem do eliminowania strat. Stelaż poskręcałem na nowo zapasowymi śrubami, nawet nie zapomniałem spakować kleju do śrub. Lusterko dostało sporą dawkę poxyliny i powertape’a – jak czas pokazał była to bardzo trwała prowizorka. Sprężynę do stopki musiałem gdzieś przyspawać. Gospodarze popędzali mnie, jak się później okazało, przygotowywali duży obiad.



                            Usiadłem obok brata-sąsiada-mechanika i dwudziestoparoletniego chłopaka. Na stół wjechał tradycyjny kirgiski makaron z mięsem (pięć palcy), bulion oraz kawał mięsa z kością, na którym robiła się zupa. Brat-sąsiada-mechanika, jako najstarszy, dostał mięso do podzielenia. Co lepsze kąski podawał mi ręką – a ja grzecznie to połykałem popijając bulionem. Następnie chłopak nałożył mi ręką trochę makaronu oraz dostałem kawałek kości. Męczyłem się z nią nożem i widelcem aż wreszcie młody szturchnął mnie pod stołem. Scena jak w romantycznych komediach, kiedy główna bohaterka z niższych warstw społecznych nie potrafi zjeść homara na wytwornym przyjęciu u przyszłej teściowej i jakaś uczynna ciocia pokazuje jej co robić. Gesty były proste – odłóż sztućce i jedz rękami. Na koniec posiłku przyszedł ktoś z młodszego pokolenia z czajnikiem i wszyscy wymyliśmy ręce po jedzeniu. Oczywiście przed, w trakcie i po jedzeniu ciągle piliśmy herbatę.

                            Ta procedura też jest ciekawa. Przed każdą osobą stoi miseczka a przy stole znajduje się osoba odpowiedzialna (z moich doświadczeń – kobieta) za uzupełnianie jej zawartości. Wlewa trochę esencji z czajniczka i dolewa gorącą wodę z termosu. Gdy herbata zostaje wypita bez słowa podaje się ją osobie odpowiedzialnej i bez słowa podziękowania odbiera. Gdy ktoś zauważy, że miseczka jest pusta zabiera Ci ją sprzed nosa i podaje do uzupełnienia. Słowa podziękowania za dolanie płynu przyjmowane były ze zdziwieniem ale też z życzliwością.

                            Pożegnałem się serdecznie i ruszyłem w kierunku Issyk Kul. Moja dwutygodniowa wiza kazachska właśnie się zaczynała, więc postawiłem na dojazd najszybszą drogą – bardzo chciałem zobaczyć to jezioro. Biszkek objechałem jakaś pseudoobwodnicą, trafiłem nawet na jakiś kawałek autostrady (lub raczej – drogi szybkiego ruchu). Wcześniej nauczyłem się bardzo przydatnego rosyjskiego słowa: sfarka – czyli spawarka/spawanie dzięki czemu mogłem swobodnie korzystać ze stopki. Niestety, przestał działać czujnik. Musiałem pamiętać aby nie odpalać motocykla z wrzuconym biegiem i stopka oraz nie zeskakiwać z niego zaraz po postawieniu stopki. Zazwyczaj o tym pamiętałem.

                            Niestety, dałem się też złapać na radar i po raz pierwszy w życiu zostawiłem jakieś pieniądze policjantowi. Uparty był strasznie, początkowo robił sobie ze mnie żarty mówiąc o 100$ dolarach, potem o 2000 somów, aż wreszcie dostał 400 (~ 26 PLN). Bardzo byłem zły na siebie – przepłaciłem pewnie dwukrotnie.

                            Sama droga nie była specjalnie ciekawa. Czasem było widać z daleka jakieś górki, czasem jakiś postsowiecki pierdolnik w miasteczku. Jeżeli coś przykuwało uwagę to meczety – jednak z powodu architektury czy przepychu – czasem to jedyne nowe budynki w miejscowości.

                            Jezioro faktycznie jest przepiękne. Kiedy wreszcie do niego dojechałem musiałem się zatrzymać i po prostu na nie popatrzeć.



                            Niestety, musiałem zostać po jego północnej stronie. Buty mi nie wyschły oraz kurtka nie wytrzymała padającego tego dnia deszczu. Chciałem sobie znaleźć nocleg pod dachem, jednak nie w turystycznej miejscowości, których, jadąc od strony Biszkeku, nie brakuje. Strasznie nie lubię spać w namiocie gdy przemoknę. W pewnym momencie hotele i kwatery skończyły się, więc mogłem przystąpić do sprawdzonego sposobu szukania noclegu z wyżywieniem: od zapytania się w sklepie.

                            Już po chwili pani sklepowa przedstawiła mnie swoim trzem synom. Po obejrzeniu motocykla padła dosyć nieoczywista propozycja:

                            Może pojedziemy samochodem nad jezioro porobić zdjęcia?

                            Dziwne? Rzeczone zdjęcia to butelka wódki. Najmłodszy, osiemnastoletni z braci nie pił, więc mieliśmy kierowcę, dwaj starsi, mimo, iż założyli swoje rodziny i wyprowadzili się z domu nie chcieli spożywać alkoholu na oczach matki. Kilka godzin później zrozumiałem dlaczego. Ta przemiła kobieta była głęboko wierzącą muzułmanką. Chłopaki z szacunku do niej ukrywali się z piciem wódki. Po wypiciu wódki i szybkiej kąpieli, która miała być chyba naszym alibi wróciliśmy do domu na kolację.



                            To była uczta! Domowe pielmieni, kurczak, sałatki. Po przymusowej diecie „1000 kalorii”, którą przerobiłem w górach jadłem jak król. Cała rodzina strasznie mnie namawiała abym został dłużej – obiecywali mi nawet trekking na koniach w góry.

                            - ale ja nie umiem jeździć konno

                            - nieważne! damy Ci jakiegoś staruszka, sam Cię zaprowadzi

                            Po jedzeniu poszliśmy jeszcze oglądać owce – czyli wypić jeszcze trochę wódki. Starsi bracia rozeszli się do swoich domów, a młodszy przed snem poprosił mnie

                            - nie mów nic matce, dobra? Jak tylko zaśnie ja uciekam na imprezę

                            Faktycznie, po pierwszej nieudanej próbie, z butami i ciuchami w ręku, uciekł na jakieś spotkanie.

                            więcej fotek okolicy: http://moto.elban.net/2013/06/28/chw...-nad-jeziorem/
                            Social media: Facebook | @maku_xtz on twiiter
                            Relacje Bośnia 2013 | Bałkany 2012 | Gruzja 2012 | Bałkany 2011

                            Komentarz


                              #29
                              Strasznie żałowałem, że nie mogłem zostać dłużej nad jeziorem. Polubiłem moich gospodarzy, okolica była piękna a obietnica jedzenia świeżej baraniny była wisienką na torcie. Niemniej, zegar tykał a do zrobienia miałem prawie 4000 kilometrów przez cały Kazachstan. Za cel na ten dzień postawiłem sobie dotarcie do Alma Aty, gdzie chciałem spędzić dwie noce, zrobić pranie i nabrać sił przed podróżą przez step i pustynie. Wyjeżdżając z gościnnego Kirgistanu przejechałem kilkadziesiąt kilometrów piękną doliną Karakol. Nawet deszczowa pogoda nie psuła mi humoru. Z tego przejazdu zachował się film.

                              Po jakimś czasie dojechałem do granicy, która wyglądała jak jakiś żart. I po kirgiskiej stornie było śmiesznie, szybko i wygodnie. Oczywiście nie obyło się bez pytania o 100 dolarów zadanego przez żołnierza pilnującego szlabanu, ale wiedziałem, że to taka zgrywa, więc odpowiedziałem, żeby to oni mi dali, bo ja to tyle nie mam.


                              Autor: Pedro-Zurita-Zaragoza

                              Na samym posterunku bardzo miło, do tego stopnia, że zostawiłem na mapie swoją wyjazdową nalepkę. Spotkałem też dwóch Polaków z ekipy Sambora jadących w drugą stronę. U Kazachów natomiast wielka papierkologia zakończona wydaniem dwóch kartek – małej i dużej. Obu nie mogłem zgubić, bo to one poświadczały mój legalny wjazd na teren republiki.

                              Dojechałem do Kegen gdzie na stacji benzynowej zrobiłem mały przegląd. Po chwili pojawiło się dwóch typów i zaczęło wypytywać o mojego kumpla. Nie chcieli uwierzyć, że jestem sam i zarzucali mi kłamstwo. Przecież wczoraj widzieli nas obu! Wreszcie się wkurzyłem i pokazałem im stempel z granicy jako dowód, że wjechałem dopiero dziś. Chyba zrobiło im się głupio, bo zaprosili mnie do kanciapy na małą imprezkę. Oni pili wódkę a ja herbatę, choć zaproszenie dotyczyło wspólnego wypicia całej flaszki. Chłopaków bardzo dziwił mój brak znajomości słynnego kazachskiego partyzanta z okresu drugiej wojny światowej, który walczył w Polsce. Do kompletu polecili mi „drugą Szwajcarię” w okolicy Kegen, później żałowałem, że nie sprawdziłem tego miejsca. A jeszcze później się dowiedziałem, że 1500 kilometrów dalej, również w Kazachstanie jest „trzecia Szwajcaria”, na północ od Astany.


                              Autor: Дмитрий Гладышев


                              Kolejny przystanek to słynny kanion Sharyn. Ten kawałek drogi też został nagrany.


                              Sam kanion jest bardzo ładny, ale zatrzymałem się na parkingu z widokiem i zostałem dosłownie oblepiony przez miejscowych. Czułem się jak biały niedźwiedź na Krupówkach – wszyscy robili sobie zdjęcia albo ze mną albo w moim kasku.



                              Oczywiście znowu spadło trochę deszczu, droga zmieniła się w step, ale jeszcze, przynajmniej gdzieś na horyzoncie, można było oglądać góry.





                              Jeszcze przed dojazdem do byłej stolicy kraju zatrzymałem się w miejscowości, która została zamieniona w bazar i zjadłem dwie porcje baraniny.

                              Później już tylko prosta droga i sam wjazd do Alma Aty, fajnego miasta otoczonego górami.


                              Autor: vdsolga

                              Hostel udało mi się znaleźć całkiem sprawnie a jak na podwórku zobaczyłem dwa zaparkowane GS 1200 to mało nie podskoczyłem z radości. Właścicielami motocykli byli dwaj Australijczycy, ojciec i syn podróżujący dookoła świata. Skoczyliśmy nawet razem na kolację, ale musiałem ich strasznie nudzić, bo resztę wieczoru woleli spędzić oglądając filmy w swoim pokoju.

                              Więcej zdjęć i filmy na blogasku: http://moto.elban.net/2013/06/29/w-drodze-do-alma-aty/
                              Social media: Facebook | @maku_xtz on twiiter
                              Relacje Bośnia 2013 | Bałkany 2012 | Gruzja 2012 | Bałkany 2011

                              Komentarz


                                #30
                                Poprzedniego dnia zobaczyłem, iż odkręciła mi się tylna lampa – żarówki potłukły się. Postanowiłem kupić sobie klucz nasadowy, żarówki, jakieś przyprawy i powłóczyć się po samym bazarze i starszej części miasta. Na bazarze, w głównej hali, feria kolorów, przyprawy, owoce, także suszone, wszystkie części krowy, jakie można tylko zjeść a na zewnątrz klasyczny syf, taki jak u nas na Bazarze Dziesięciolecia – podrabiane adidasy, tandetna elektronika oraz chińskie ciuchy z kategorii ‚Vogule Kirigistan’. No i, rzecz jasna, zakaz fotografowania, który ignorowałem.


                                Autor: liazzat


                                Budje sztraf! *

                                * będzie mandat

                                Krzyknął jeden ze sprzedawców podając mi orzecha z uśmiechem. Pogadaliśmy chwilkę, sztuczka marketingowa z orzechem zadziała idealnie, kupiłem masę suszonych owoców, które jadłem przez kolejne dni podróży. Zostawiłem też trochę pieniędzy przy stoisku z przyprawami – Rahid, sprzedający na tym stoisku, miał zaraźliwy śmiech i pełno złotych zębów. Zrobił mi świetną mieszankę do marynowania szaszłyków i zobowiązał do wychwalania swojego imienia:

                                Kiedy będziecie to jeść w Polsce to powiedz, że tę mieszankę wymyślił Rahid. Zobaczysz, wszyscy będą mi dziękować.

                                Słyszałem podobne zdanie wielokrotnie podczas tej podrózy, w Kirigistanie, Rosji, Kazachstanie czy na Ukrainie. Żebym, gdy tylko wrócę do Polski mówił dobrze o tym co tutaj zobaczyłem. Żeby nawet w ten sposób przekazywać innym, że warto jest tutaj przyjechać. Tak więc wychwalam mieszankę Rahida, kirgiską sfarkę (sprawnie), ruską sfarkę, kazachską policję, azerskie szaszłyki, poznanych lepiej motocyklistów, serdecznych ludzi ze stacji benzynowej, pyszny plov czy sok z granatów.

                                Po zakupach nadszedł czas na spotkanie z miejscowym bikerem. Alexa poznałem przez kazachskie forum live2ride.kz. O istnieniu tej strony dowiedziałem się rok wcześniej w Gruzji, gdy poznałem chłopaków z Kazachstanu. Na forum stanowczo odradzano mi podróż przez południe Kazachstanu, Alex też przekonywał mnie, że to głupi pomysł. Nie mogłem się zdecydować. Kazach planował też wyjazd do Europy (i, jak się później okazało, dojechał do Grecji i wrócił na kołach do domu), trochę go postraszyłem opowiadając o obowiązkowym OC oraz zakazie rozbijania namiotu na dziko w niektórych europejskich krajach. Dla mnie przeznaczył drogę przez Astane, Konostay, do Uralska i dopiero zjazd nad morze Kaspijskie. Jej zaletą miał być przystanek w każdym mieście a w nim miejscowy motocyklista skory do pomocy (zostałem zaopatrzony w potężną listę telefonów). Jej wadą były odległości pomiędzy miastami – średnio 700 kilometrów.

                                Almata to śmieszne miasto. Wszystko jest takie jak u nas „za komuny”, ale nowe. Nowy saturator, nowy trolejbus, nowa „sowiecka” architektura. Nowoczesne, wylansowane kawiarnie i pomniki bohaterów rewolucji. Do tego sporo parków, masa lexusów, sklepy armaniego i widok na szczyty górujące nad miastem z południowej strony. Podobał mi się taki misz-masz. Niestety, nie miałem planów na wieczór – zmęczyłem się sam sobą poprzedniego dnia i tym razem chciałem mieć jakieś towarzystwo.


                                Autor: Stefan Sonntag


                                Autor: vesil’chak


                                Autor: Пензин Сергей

                                Mój problem, jak zwykle, rozwiązał się sam. Teoretycznie miałem dokręcić dwie śrubki i wymienić żarówki. Idąc w stronę motocykla, który stał do mnie przodem, w duchu nabijałem się z tego jak śmiesznie wygiął mi się stelaż na kufry. Niestety, bliskie oględziny wskazały, że z jednej strony jest popękany a z drugiej znów zgubiłem śruby. Popatrzyłem z rozczarowaniem na nalepkę ‚offroad’ na tym kawałku stali…

                                Mój hostel nie był skończony. Jedno skrzydło budynku było w budowie i tam skierowałem swoje kroki aby pożyczyć kawał porządnej rurki czy też pręta potrzebnego do przywrócenia stelażowi odpowiedniego kształtu. Spawanie zostawiłem na kolejny dzień, była godzina 16, w niedzielę – marne szanse na znalezienie jakiegoś otwartego zakładu. Już prawie udało mi się zrobić wszystko samemu gdy pojawił się młody chłopak, który sam zgłosił chęć pomocy. Rurki stelaża prawie odzyskały swój kształt a gdy mój pomocnik zauważył, że również spawanie jest potrzebne:

                                mamy spawarkę na budowie, zaraz zawołam kolegę

                                Całą sytuacją zainteresowała się reszta robotników, młodych, może dwudziestoletnich chłopaków. Jeden z nich był już lekko wypity i koniecznie chciał się ze mną zaprzyjaźnić. Gadał straszne głupoty, ale w sumie był śmieszny. Spawaczowi zostawiłem kilka złotych za fatygę a po chwili zauważyłem wracających chłopaków z siatką browarów. Dwie kolejne kolejki kupiłem już ja, zostałem też zaproszony na kolacje w stylu urban-adventure. Dwie cegły, kociółek i palnik, masło, nudle i woda. Pod piwko idealne.




                                Po obiedzie ktoś przyniósł gitarę i zaczął grać kazachskie piosenki, aż ilość alkoholu dla mojego-największego-przyjaciela robi się krytyczna. Żyg na posadzkę kończy sympatyczną imprezę, mimo, że jego kreator nie zamierza się poddawać. Reszta woli się rozejść okazując tym samym dezaprobatę dla takiego zachowania.

                                Więcej fotek: http://moto.elban.net/2013/06/30/almaty/
                                Ostatnio edytowany przez ofca234; 2529.
                                Social media: Facebook | @maku_xtz on twiiter
                                Relacje Bośnia 2013 | Bałkany 2012 | Gruzja 2012 | Bałkany 2011

                                Komentarz

                                Pracuję...
                                X