Ogłoszenie

Zwiń
No announcement yet.

Prostitie, katoryj puc w Polszu?

Zwiń
X
 
  • Filtr
  • Czas
  • Pokaż
Wyczyść wszystko
new posts

    #31
    Fantastycznie piszesz@! Czytam z przyjemnością

    Komentarz


      #32
      Serdecznie dziekuje.

      maly quiz - ktory przyjaciel puscil pawia?
      Social media: Facebook | @maku_xtz on twiiter
      Relacje Bośnia 2013 | Bałkany 2012 | Gruzja 2012 | Bałkany 2011

      Komentarz


        #33
        Koszula w kratkę?

        A czyta się świetnie Czekamy na więcej
        Pomarańczowa gorączka rośnie... XTZ 660 i LC4 640

        Komentarz


          #34
          tak, ten polegl pierwszy. a odgrazał się skubany jak to pijemy do końca i żebym nie wymiękał..
          Social media: Facebook | @maku_xtz on twiiter
          Relacje Bośnia 2013 | Bałkany 2012 | Gruzja 2012 | Bałkany 2011

          Komentarz


            #35
            Wyjazd z Almaty po prostu mnie zmęczył. Godzinę kręciłem się po mieście aż wreszcie udało się wyjechać na wylotówkę w stylu „Raszyn” czyli korek po horyzont. Kiedy wreszcie wydostałem się ze dawnej stolicy kraju, nacieszyłem swoje oczy widokiem rozległego stepu, zatrzymałem się na jakieś stacji benzynowej w środku niczego gdzie zorientowałem się, że stelaż od kufrów znów pękł. Okazuje się, że spawacz jest 300 metrów dalej, po drugiej stronie drogi. Cała operacja spawania zajmuje godzinę – 20 minut demontaż kufrów, 15 minut spawania i 25 składania wszystkiego do kupy. Aby zrozumieć jak dużym szczęściem jest znalezienie spawacza w okolicy należy przedstawić jak wygląda droga przez kazachski step.

            Najpierw odcinek dla mistrzów długiej prostej:


            Autor: Vitaliy Sobutskyy

            Następnie, poprzedzony znakiem ostrzegawczym zakręt:



            Długi łuk pozwala jeźdźcowi odpowiedzieć sobie na pytanie „co do cholery będzie za zakrętem”, „czy tym razem to będzie co innego”. Zazwyczaj jest to kolejna długa prosta.


            autor: Александр Рогонов

            Raz na jakiś czas wioska (średnio co 50 kilometrów) pokołchozowa


            autor: LizaZhitskaya

            lub kompleks zabudowań składający się z zabudowań stacji benzynowej, warsztatu samochodowego, motelu i zajazdu z jedzeniem. Infrastruktura raczej nie zachwyca.



            A czasem coś bardzo dziwnego


            Autor: Vitaliy Sobutskyy


            Do tego, gdyby ktoś zapomniał jak daleko jest z miasta do miasta, można podnieść się na duchu oglądając takie obrazki


            Autor: Юрий Родионов

            To wszystko w trzydziestostopniowym upale, w towarzystwie gnających Lexusów i SUVów BMW oraz tirów. Na trasie Almaty – Astana widziałem największe zagęszczenie nowych, luksusowych samochodów w moim życiu.
            Do Astany miałem dotrzeć następnego dnia, na ten dzień wyznaczyłem sobie Balkasz, miasto nad wielkim jeziorem o tej samej nazwie. Skorzystałem też ze sposobności spędzenia czasu w towarzystwie miejscowych bikerów i zapowiedziałem swoją wizytę u jednego z nich.


            Autor: Vitaliy Sobutskyy

            Pierwszego dnia step mnie fascynował i pewnie cała drogę przejechałbym w wyśmienitym humorze, szczególnie, że spawacz zapewnił mnie, że poprawił również poprzednią robotę i stelaż wytrzyma wszystko. Po 70 kilometrach mina mi zrzedła – stelaż znowu popękał. Złapałem go jak się tylko dało pasami transportowymi, podkręcałem śrubki i ruszyłem ostrożnie dalej. Co dwadzieścia kilometrów zatrzymywałem się, wyjmowałem klucze z mapnika, dokręcałem śrubki i bardzo, ale to bardzo chciałem znaleźć kolejnego spawacza. Przed oczami miałem wizję jak mi się to wszystko rozwala w drobny był i zostaje z dwoma aluminiowymi kuframi w środku stepu. W myślach obrzucałem błotem producenta tego kawałka stali, rozważałem opcje wysłania części tego majdanu pocztą do Polski i obiecywałem sobie, że w kolejną podróż to na pewno pojadę z czymś bardziej odpowiednim niż delikatny stelaż z nalepką „offroad”, który nie wytrzymuje mojej lajtowej jazdy. Wysłałem kontrolne smsy o opóźnieniu do Balkasz i z duszą na ramieniu podążałem dalej do przodu.
            Aby załamać mnie do końca los na moją drogę zesłał Kirstofa, Szwajcara na Africe Twin przemierzającego dookoła świat – Kristof na swoim motocyklu miał trzy razy więcej rzeczy niż ja. I nic mu nie pękało…
            Po jakiś 150 kilometrach wreszcie znalazłem spawarkę - niestety nie było już w warsztacie po ogłosił fajrant. Udało mi się jednak przekonać jego kolegę aby przez telefon spróbował przedstawić moją sytuację co może by skłoniło chłopaka do powrotu na stanowisko pracy. Po udanych negocjacjach oczekiwanie na fachowca reszta załogi umilała mi żartami w rodzaju
            - nie wiedziałeś, ze to jest droga dla czołgów?
            - ta droga to tester. jak dasz rade możesz startować w mistrzostwach świata
            Czar miłej rozmowy prysł w momencie podania ceny: cztery razy więcej niż u poprzedniego fachowcy. W mojej obronie staneli nawet inni klienci ale cena nie zmieniła się:2000 tenge. Nie upierałem się strasznie: drogo, ale dupa uratowana.
            Zadzwoniłem jedynie do Balkash powiedzieć, że wszystko jest ok i podkręcam tempo. I faktycznie, jadę ze stała prędkością 140 na godzinę i chwilkę przed zachodem słońca (pewnie koło 22) wjeżdżam do miasta nastawiony na świetną imprezę ponieważ po drodze słyszałem jakieś opowieści o bikerfest w tym mieście. Niestety, tego dnia miejscowi bikerzy prowadzą mnie do najtańszego hotelu w mieście i zostawiają samego. Nie miałem do nikogo pretensji, raczej jestem wdzięczny za pomoc: spóźniłem się jakieś pięć godzin.
            Na dobranoc obejrzałem sobie kazachską telewizję – po raz kolejny relacja z zawodów siłaczy. Rosjanie nakryli czapką Kazachów, Kirgizów i Mongołów. Na takie dictum idę spać.
            Social media: Facebook | @maku_xtz on twiiter
            Relacje Bośnia 2013 | Bałkany 2012 | Gruzja 2012 | Bałkany 2011

            Komentarz


              #36
              Zamieszczone przez ofca234 Zobacz posta
              Na takie dictum idę spać.
              Na dictum acerbum chciałeś powiedzieć...
              Sowizdrzał
              KTM 750 6T
              Nie wierz, nie bój się, nie proś!

              Komentarz


                #37
                Czy mi się to podobało czy nie tego dnia zmuszony byłem zwiedzić Balkasz ponieważ musiałem zarejestrować swój pobyt w biurze emigracyjnym. Największą atrakcją tego miasta jest sowiecki czołg postawiony obok plaży




                Serio. Oprócz tego klasyczna sowiecka estetyka: zapuszczone bloki, pomalowane na biało krawężniki, trochę pierdolnika, sowieckie czerwone gwiazdy, niepasujący do niczego ratusz i mój hotel. Z kabiną prysznicową z niedziałającym masażem oraz obluzowanym kranem.




                autor: katya.goced


                Autor: Sebastian W Bauer

                Objechałem kilka razy miasteczko nim znalazłem się na posterunku miejscowej policji. Sprytnie pojawiłem się 20 minut po otworzeniu biura tak aby dać urzędnikom szanse na wypicie porannej kawy i przystąpiłem do procedury rejestracji. Byłem pierwszy w kolejce, ale po miny pań w mundurach zdradzały, że moja turystyczna wiza to dla nich problem. Pierwsza rada:

                - Zrób to w Karagandzie
                czyli 300 kilometrów dalej. Nie dałem się spławić więc musiałem czekać. Naczelniczka rozpoczęła proces spychologii na pierwszą podwładną, która brała mnie na przeczekanie. Po dwudziestu minutach weszły do biura dwie dziewczyny: jedna w butach na koturnie i letniej, zwiewnej sukience a druga w różowych baletkach, jeansach i seledynowej bluzce ze złotymi guzikami. Makijażu nie było, bo jak się okazało, był to jedynie skromny strój pracownic biurowych. Na jedną z nich spadł smutny obowiązek rejestracji mojego pobytu i ta oczywiście też nie wiedziała jak się do tego zabrać. Z pokoju obok dochodziły głosy

                - Jak go zarejestrować?

                - Nie wiem. Może coś jest w archiwum
                Cały ten cyrk tylko po to aby postawić mi na mojej karteczce z granicy pieczątkę i wypełnić jakiś formularz, z którego nic nie rozumiałem. Grzecznie wpisałem co mi kazano, Pani sprawnie przepisała mój formularz do Worda i dostałem upragnioną pieczątkę. Wizę i tak mi zarejestrowali jako tranzytową, bo panie stwierdziły, że skoro przenoszę się praktycznie codziennie to de facto to jest tranzyt.



                Zwracam uwagę na istotny szczegół. Na przejściu granicznym musieli zgubić pieczątkę, dlatego nazwa przejścia jest skreślona i długopisem jest napisana prawidłowa: Kegen.

                Cel na ten dzień to Astana. Drugi dzień zabawy w Indianina jak nazywałem moją podróż przez step. Wsiadasz na koń i ruszasz w bój mierząc się z własnymi myślami. Balkasz pożegnał mnie pomnikiem samolotu Mig.


                autor: adam_sz

                Skoro odcinek miał być policyjny to słowo o kazachskiej drogówce. Jeżeli ktoś chce przejść przyśpieszony kurs przekleństw po rosyjsku należy zapytać się miejscowych co sądzą o swoich „gaicznikach”. Przy okazji okaże się jak wiele z tych słów brzmi znajomo. Kazachowie szczerze nienawidzą swojej milicji drogowej. Nie dotyczy to w ogóle motocyklistów. GAI zatrzymuje motocyklistów tylko po to aby porozmawiać sobie, obejrzeć motocykl, przybić piątkę, zapewnić o tym, że są żeby pomagać i w razie czego można na nich liczyć. Kiedy odkryłem ten sekret potrafiłem powiedzieć, na przykład

                - Przepraszam, nie mam czasu gadać, spójrz goni mnie burza
                i pojechać w siną dal. Miejscowi bikerzy uświadomili mnie, że jest to wybór racjonalny. Gdyby robili problemy to po prostu nikt by się nie zatrzymywał a pościg za motocyklem starą Ładą nie ma szans powodzenia.

                Na koniec informacja turystyczna: do Karagandy jechałem w wielkim upale. Gdy dojechałem do tego miasta okazało się, że temperatura spadła do 13 stopni. Ponoć tak zawsze jest. W okolicy tego górniczego miasta znajdują się jakieś góry co, jak na Kazachstan, jest bardzo miłą odmianą.

                Do Astany dojechałem bardzo sprawnie, ale o samej stolicy będzie oddzielny wpis.

                trochę więcej zdjęć na blogasku: http://moto.elban.net/2013/07/02/odcinek-policyjny/
                Załączone pliki
                Social media: Facebook | @maku_xtz on twiiter
                Relacje Bośnia 2013 | Bałkany 2012 | Gruzja 2012 | Bałkany 2011

                Komentarz


                  #38
                  czyta się genialnie - trzyma w napięciu

                  Komentarz


                    #39
                    Kontakt w Astanie znalazł się sam. Akurat zatrzymałem się jakieś trzydzieści kilometrów przed miastem kiedy zadzwonił mój kazachski numer, który zostawiłem na lokalnym forum. Gość przedstawił się jako Giena i nakazał czekać mi na wskazanej stacji benzynowej. Czekając na Gienę, z nudów, dokonałem przeglądu motocykla - niestety, podczas reanimacji w Kirgistanie niedokładnie założyłem uszczelkę pokrywy zaworów i zaczęło się spod niej pocić. Po jakimś czasie na stacji pojawił się młody chłopaczek na jakieś stylizowanej na sportbike'a pięcdziesiątce. Przywitał się, dał adres sklepu, w którym mogę kupić olej do motocykla a następnie podprowadził mnie w stronę hostelu. No cóż, jakoś sobie poradzę sam. Pokręciłem się chwilę po nowej Astanie - jest taka jak sobie ją wyobrażałem. Po fasadach budynków spływa kasa - przepych, błysk, bogactwo rzuca się w oczy. Wyobrażam sobie, że to taki Dubaj w miniaturze.

                    Długo nie mogłem znaleźć ulicy przy której znajduje się hostel aż telefon zadzwonił kolejny raz.

                    - Tu Giena, gdzie jesteś? Zatrzymała mnie policja więc się spóźniłem

                    Mimo, że w Astanie wszyscy motocykliści się znają nie udało się nam rozszyfrować kim był młodzieniec, który skierował mnie do centrum. Poprosiłem kogoś na ulicy aby wytłumaczył Gienie gdzie jestem i za kilka minut miałem nowego kolegę. Kolegę, który mi zaproponował nocleg oraz miejsce w garażu na motocykl. Tu ciekawostka: w Astanie nikt nie pozwoli Ci zostawić motocykla na ulicy z obawy przed kradzieżą: mijasz miliony lexusów kręcących się wokół nowych budynków za kupę forsy a ukradną Ci (ponoć) motocykl z 89 roku.

                    Giena mieszkał w starej części Astany, która jest klasycznym sowieckim blokowiskiem. Garaż znajdował się kilka przecznic od jego mieszkania i tam zostawiliśmy motocykl. Udało się nam jeszcze coś zjeść w barze mlecznym, kupić olej, silikon, płyn chłodniczy, umówić wieczorem i ruszyliśmy do kawalerki Gieny, którą zajmował ze swoją dziewczyną. Rozmawiało nam się bardzo łatwo, bo Giena jest Polakiem. Jego babcia została zesłana do Kazachstanu, on sam ma kartę Polaka, był na kursie językowym w Lublinie, podobnie jak Ilona, jego towarzyszka. W kawalerce panował geekowski klimat, ponieważ jej właściciel pracował w IT, do tego głownie zdalnie. Nim wbiłem się do wanny Giena powiedział, że wyskoczy na godzinę coś załatwić. Kiedy byłem w łazience, usłyszałem jak wychodzi jego dziewczyna zamykając za sobą drzwi na klucz. Gdy nie wrócili po dwóch godzinach spróbowałem do nich zadzwonić, telefon jednak nie odpowiadał. Podsumujmy sytuacje:

                    znajdowałem się w mieszkaniu, gdzieś w starej Astanie, nie znając adresu ani nawet nazwy ulicy. Drzwi nie dało się otworzyć, w oknach były kraty. Motocykl znajdował się gdzieś w okolicy, ale nie potrafił bym do niego trafić. O gospodarzu wiedziałem tyle, że nazywa się Giena i czyta forum live2ride.kz.

                    Dla pewności wysłałem kilka smsów do Polski, trochę się uspokoiłem i poszedłem spać. Giena i Ilona wrócili koło trzeciej, trochę byli zdziwieni, że od razu się obudziłem gdy usłyszałem, że otwierają się drzwi. Mieli jakieś swoje problemy, które musieli załatwić. Za bardzo nie chciałem wnikać w to co się stało - po prostu ucieszyłem się, że ciśnienie spadło i wszystko jest ok.

                    Ponieważ Giena zgodził się udostępnić mi swój garaż postanowiłem rozprawić się z uszczelką i złożyć ją na silikon. Rozebrałem motocykl, urządziłem sobie fotostory z naprawy, wymieniłem płyn chłodniczy tak aby chłodzić motocykl borygo a nie wodą z potoku, bawiłem się naprawdę świetnie....

                    Aż przy czwartym kroku, przy dokręcaniu ostatniej śruby od pokrywy urwałem łeb śrubie.

                    Wykręcenie urwanego gwintu, w tamtym czasie, przerastało mnie. Po prostu - brakowało umiejętności. Pozostało dokupić oleju, sprawdzać go regularnie i w razie potrzeby dolewać. Wściekły byłem niesamowicie. Humor uratowała mi wieczorna impreza z kolegami motocyklistami Gieny. Najpierw poszliśmy na pizzę, a potem do mieszkania w starej Astanie, w bloku nazywanym "chruszczówką" (czyli wybudowanym za czasów panowania Chruszczowa w ZSRR). Te bloki to istna masakra - rozwiązania hydrauliczne rodem z Alternatywy 4, zapuszczone, obdrapane klatki, o które nikt nie dba, stare, smutne elewacje i festiwal samoróbek na balkonach. Każdy inny. Normalni ludzie muszą mieszkać w takich warunkach, ponieważ ceny mieszkań w nowej Astanie są nieosiągalne dla przeciętnego mieszkańca tego miasto - w 2013 były porównywalne z apartamentowcami w centrum Warszawy. Sama impreza miała bardzo sympatyczny, rodzinny klimat - mimo, iż towarzystwo było bardzo internacjonalne - moi koledzy to Ukrainiec, Kazach, Rosjanin i Polak. Do tego ich partnerki i dzieciaki. Nauczyłem się pić piwo pod rybę - zagryzka do browaru u nas zupełnie nie znana. Polecam!


                    Ciekawostką był dla mnie sklep piwny, czyli miejsce, w który wprost z nalewka kupuje się browar do plastikowej butelki. W tamtych czasie nie znałem żadnego takiego sklepu w Warszawie (i w Polsce) a w Kazachstanie było to bardzo popularne rozwiązanie. Pamiętam, iż marzyłem aby moda na takie sklepy trafiła do Polski i pamiętam też jak bardzo cieszyłem się rok później kiedy zaczęły wyrastać takie przybytki jak grzyby po deszczu, że udało mi się coś fajnego "zaimportować" z podróży.

                    fotki na blogu:http://moto.elban.net/2013/07/03/astana/
                    Social media: Facebook | @maku_xtz on twiiter
                    Relacje Bośnia 2013 | Bałkany 2012 | Gruzja 2012 | Bałkany 2011

                    Komentarz


                      #40
                      Rzecz o kazachskich drogach

                      Rano sprawnie wyjechałem z Astany korzystając z papierowej mapy, którą narysowaliśmy wspólnie z Gieną. Miałem jakieś 750 kilometrów do celu, ponieważ postanowiłem nadłożyć około 150 km aby zobaczyć "drugą Szwajcarię". Kilometry nawijałem w zabójczym tempie, korzystając z nowiutkiej autostrady. Wymyśliłem sobie tak, że im zaraz wyjadę w chmur, pooglądam jeziora i lasy a potem dojadę do Konstonay, gdzie byłem umówiony z kolegami poznanymi rok wcześniej w Gruzji.

                      Gdy już dojechałem do tej "drugiej Szwajcarii" zastała mnie mgła, deszcz i temperatura w okolicach 10 stopni Celsjusza. W taką aurę wolałem się skupić na zjedzeniu soljanki w przydrożnym barze i szybkim dostaniu się do miejsca zamieszkania moich kumpli.

                      Aby szybko i sprawnie poruszać się po Kazachstanie należy mieć motocykl enduro oraz umiejętność długiego utrzymania koncentracji. Kazachska droga jest prosta jak stół, niemniej należy uważać na wzniesieniach. Koledzy opowiadali mi o jakimś Włochu, który za późno zobaczył stado krów, wpadł w nie i zginął. Należy też nie lekceważyć małego ruchu samochodowego i wzmóc swoją czujność przy zbliżaniu się do tirów czy Kamazów. Inny kolega wylądował w rowie gdy zza ciężarówki wyjechał mu przed sam nos jakiś Lexus. Gość nawet się nie zatrzymał aby mu pomóc. Należy też koniecznie wypatrywać zmian kolorów nawierzchni oraz patrzeć na znaki. To wszystko jest bardzo trudne, bo samochody wymija się w odstępach dziesięciominutowych, pagórki są co parędziesiąt kilometrów, tak samo jak lekkie łuki. Niemniej, jest to bardzo istotne. Na przykład taki znak:



                      Oznacza, że przez najbliższe dwadzieścia kilometrów jeździec będzie pokonywał krajobraz księżycowy, z długi na metr dziurami o głębokości kilkudziesięciu kilometrów. Najlepiej jest wtedy stanąć na podnóżki i jechać szutrowym, równie pofałdowanym poboczem.


                      Autor: Fotexx

                      Droga może być również nowa, ponieważ Kazachowie remontują drogi "od podstaw". Remontowany kawałek jest rozbierany do ziemi i budowany od nowa, a do efektu nie można się przyczepić.


                      Autor: *irma*

                      Można też jechać szutrową, nową drogą, która jest tymczasowo budowana obok remontowanego kawałka szosy.


                      Autor: D.K. quattro

                      A tak standardowo wygląda to tak:


                      Autor: Badger-16

                      Czasem na drodze może leżeć hałda ziemi, czasem może przechadzać się stado krów a czasem trzeba kogoś wyprzedzić. Na pewno trudno jest się zgubić.
                      Do miasteczka dotarłem dosyć sprawnie. Moi koledzy to miejscowa elita, w Polsce również uznawani byli by za bogatych, niemniej to strasznie fajne, normalne chłopaki, którym po prostu powiodło się w życiu. Jednakże, hołdując zasadzie, że pieniądze lubią dyskrecje nie będę za bardzo rozpisywać się o tym z kim i gdzie. Przytoczę tylko jeden, świetny dialog:

                      Jeden z moich kumpli pyta się czy mam załatwiony nocleg w kolejnym mieście, kiedy okazuje się, że nie wykręca jakiś numer.

                      - Cześć Aloszka, jest u mnie taki Polak, jedzie motocyklem do domu, przygarniesz go?
                      - ...
                      - Tak, mówi po rosyjsku.
                      - ...
                      - Tak, on pije wódkę.
                      - ...
                      - Dobra, przekażę mu. Dzięki
                      i za chwilę zwraca się do mnie

                      - Tu jest numer telefonu, jak będziesz 50 kilometrów przed Aktubińskiem zadzwoń, Aloszka odbierze Cię z rogatek miasta.
                      Social media: Facebook | @maku_xtz on twiiter
                      Relacje Bośnia 2013 | Bałkany 2012 | Gruzja 2012 | Bałkany 2011

                      Komentarz


                        #41
                        pisz

                        Komentarz


                          #42
                          Poprzedniego dnia, z Sergiejem, piliśmy do 4 rano. Nie było to specjalnie mądre w kontekście odległości, która miałem pokonać tego dnia - całe 800 kilometrów. Po dużym śniadaniu dostałem od chłopaków "na do widzenia" kanister na benzynę i koło 13 ruszyłem do Aktobe. Oczywiście, kolejny nocleg załatwiony został jednym krótkim telefonem. Tego dnia strasznie się spieszyłem, jechałem po 160 km/h, zatrzymując się na stacjach benzynowych tylko w celu tankowania, sprawdzenia oleju i szybkiego zjedzenia batonika. Nie padał deszcz, droga była pusta i nawet niezła i czułem, że dojadę przed zmrokiem.

                          i pewnie by się udało gdyby nie to, że zgubiłem telefon. Pewnie mi wypadł z niedomkniętego tankbaga. Straciłem moją Nokię z kazachską kartą i milionem kompromitujących zdjęć moich znajomych. Leży gdzieś w stepie - gdy ktoś ją kiedyś znajdzie będzie mieć dobry ubaw. Całe szczęście, w moim chińskim tablecie była polska karta z telefonem do chłopaków więc udało mi się odzyskać numer do Alieksieja.

                          Ufff. Jak już to się udało zatrzymałem się kolejny raz zatankować. W Kazachstanie robiłem to co 100 kilometrów. Jak zwykle oblepili mnie miejscowi zadając milion pytań. Po raz pierwszy chciałem ich wszystkich nie widzieć i nie słyszeć. Gniazdo zapalniczki przestało działać, tablet się rozładował a olej wylatywał mi przez pokrywę zaworów (w rogu, w którym powinna być urwana przeze mnie w Astanie śruba). Wiele nie udało mi się naprawić, ale gniazdo raz działało, raz nie - pozwoliło mi to zapisać sobie numer na kartce i jechać dalej.

                          Wedle umowy miałem zadzwonić z miasta oddalonego od Aktobe o 75 km. Wszystkie stacje na tej drodze były w modelu "dziki zachód": zakratowane okienko, pani w środku i brak możliwości wejścia do budyneczku. Mała szansa aby wejść, podłączyć zwykła ładowarkę i wykonać telefon. Nie było też możliwości zakupienia kolejnego miejscowego sima. Poprosiłem pierwszego napotkanego Kazacha o pomoc. Nie dosyć, że sazadzwonił do Aloszki, to jeszcze narysował mi mapę gdzie mam czekać.

                          Dojechałem chwilę po zmroku. Aleksiej czekał na mnie na swoim Diversion 900. Nie mogłem go dogonić, gdy jechaliśmy razem z dwóch powodów: byłem zmęczony po podróży oraz widziałem jak Łada mu zajechała drogę. Aloszka hamował długo, motocykl musiał już podpierać nogami i jakimś cudem nie wywalił w dumę sowieckiej motoryzacji. Nie zrobiło to nim większego wrażenia - dalej pędził po podwójnej ciągłej wymijając kolejne samochody a ja z duszą na ramieniu goniłem go.

                          Motocykl zostawiliśmy o niego w garażu. Szybko okazało się, że mój gospodarz to mechanik i że urwany łeb śruby załatwimy jutro bez większego problemu. Jeszcze tylko żabi skok na motocyklu Alieksieja do niego do domu. Pierwszy raz jechałem jako pasażer - niesamowite przeżycie wymijać samochody na centymetry w ulicznym ruchu, gdy prowadzi gość, którego poznało się kilka minut wcześniej - żeby jakoś to przetrwać skupiłem się na podziwianiu architektury blokowisk.

                          Wieczór upłynął nam na opróżnianiu butelki wódki w towarzystwie pielmieni a kolejny dzień na naprawianiu motocykla. Zrobiliśmy wszystko to udało nam się znaleźć - nawet poprawiliśmy instalację elektryczną a ja nauczyłem się kilku rzeczy o mechanice i swoim motocyklu.

                          Rodzice Loszki pochodzili z Ukrainy - przyjechali po wojnie do Kazachstanu za pracą. Dostali nowe mieszkanie w bloku i zajęcie - teraz mają stare lokum i niską emeryturę więc muszą dorabiać sprzedając hodowane na działce zioła. Mama Alieksieja robiła z tymi cudnymi ziołami najlepsze ziemniaki z wody jakie kiedykolwiek jadłem.

                          Muszę przyznać, że czułem się w Aktobe wyśmienicie.

                          Cytat dnia
                          - Ile w Polsce ma taki stary Mercedes albo Passat na sprzedaż przebiegu?
                          - Jak na sprzedaż, to musi mieć koło 180 tysięcy
                          - To dokładnie tak samo jak u nas. U nas wszystkie, niezależnie od stanu, mają 180 tysięcy.

                          fotki na blogu, nie ma siły ich przeklejać, sorki: http://moto.elban.net/2013/07/06/aktobe/
                          Social media: Facebook | @maku_xtz on twiiter
                          Relacje Bośnia 2013 | Bałkany 2012 | Gruzja 2012 | Bałkany 2011

                          Komentarz


                            #43
                            Do Uralska było blisko. Jakieś 500 kilometrów. Po poprzednich "żabich skokach" wydawało mi się jak niedzielna rundka wokół domu. Trasa wydawała mi się tak łatwa, że zapamiętałem z tego przejazdu tylko wysoką, dochodzącą do czterdziestu stopni temperaturę.

                            50 kilometrów przed miastem, zgodnie z umową, zadzwoniłem na otrzymany od Aloszki numer. Zostałem poinstruowany, że mam znaleźć jakiś charakterystyczny punkt w samym Uralsku i dać znać jeszcze raz gdzie jestem. Gdy próbowałem zapalić zatankowany pod korek motocykl okazało się, że nie ma w ogóle prądu. Po przekręceniu kluczyka nie dzieje się nic.

                            Wymyśliłem to sobie tak – odpalę ten motocykl z kabli, przejadę 50 kilometrów i z piwem w ręku coś wymyślę. Pozostało kupić bądź znaleźć kable rozruchowe. Na stacji nie było, i mimo iż klienci lali paliwo głównie do starych Ład nikt nie miał kabli. Sytuacja była trochę komiczna, bo za nic nie mogłem przyswoić rosyjskiego słowa oznaczającego przewody i za każdym razem musiałem to tłumaczyć na migi bądź prowadzić jegomościa do motocykla i przekręcać kluczyk.

                            - Motocikl kaput!

                            Aż za którymś razem kontrolki nagle się zapaliły, rozrusznik zakręcił, więc nie tracąc czasu wskoczyłem na koń i popędziłem do Uralska, rozbiłem obóz koło dworca autobusowego, wykonałem obiecany telefon dzięki uprzejmości jakiegoś taksówkarza i czekałem na kogoś kto mnie odbierze.

                            Po kilkudziesięciu minutach zjawił się Kostia. Młody inżynier na rozwalonym w pył Transalpie. Jakieś dwa tygodnie wcześniej ktoś Lexusem wyjechał mu na czołówkę, Kostia musiał uciec w step. Przekoziołkował kilka razy, rozbił motocykl i poobijał siebie a kierowca limuzyny uciekł. Pozbierał motocykl, z krzywą kierownicą pojechał 200 kilometrów w stronę Uralska gdzie ktoś skierował go to Stiepy. Od tego czasu Stiepa przygarnął Kostię do siebie do domu, a w ciągu dnia próbowali reanimować rozbitego Transalpa, tak aby jego właściciel mógł przejechać na nim kolejne 1000 kilometrów do miejsca pracy, którą miał rozpocząć za kilka tygodni.

                            Stepia był mechanikiem. Jego królestwo składało się z trzech garaży, mieszczących się w długich rzędach garaży gdzieś na obrzeżach miasta. Na dachu jednego z nich własnoręcznie dobudował piętro, wstawił okna, zrobił dach. Wewnątrz nie było to wykończone, ale z zewnątrz miało już swoją formę.

                            Sam gospodarz miał kozacką urodę. Był bardzo wyskoki, chudy i żylasty. Chodził w samych bokserkach i co chwilę wchodził pod specjalnie wyprowadzony na zewnątrz garażu prysznic, żeby się ochłodzić. Bezskutecznie zachęcał do tego samego resztę. Do kompletu wokoł kręcił się jakiś jego kolega.

                            Rozebrałem motocykl i zobaczyłem, że mam spaloną kostkę przy regulatorze napięcia oraz totalnie wyniszczony akumulator. Na krótko połączyliśmy kable bez kostki i wedle pomiarów ładował całkiem dobrze na wyłączonych światłach i bardzo słabo z włączonym oświetleniem. Stepia stawiał dosyć poważne diagnozy, chciał rozpierdać alternator i czyścić w nim szczotki. Na razie stanęło na to, że uzupełnił w akumulatorze elektrolity i wstawił go na prostownik.

                            Tak więc podsumujmy moją sytuację:

                            * za dwa dni kończy mi się kazachską wiza, której nie mogę przedłużyć a jej przekroczenie ponoć skutkuje aresztem

                            * do rosyjskiego przejścia granicznego (Astrakhan), które wskazałem we wniosku wizowym mam ponad 1000 kilometrów, częściowo przez pustynię.

                            * niby mam blisko (50 kilometrów) przejścia prowadzącego mnie na rosyjską Samarę, ale wtedy mam znacznie większy dystans do pokonania w samej Rosji a na to mam tylko cztery dni.

                            * jest też możliwa próba wjechania do Rosji w kierunku Saratova. Wtedy do granicy mam tylko dwieście kilometrów a do ukraińskiego przejścia 2000 kilometrów. Ta wersja brzmi najbardziej rozsądnie, ale nie wiem czy mogę wjechać innym, niż wskazane we wniosku, przejściem granicznym.

                            * nie wiem dlaczego spaliła się kostka w regulatorze. Wiem, że działa sam regulator, zresztą, nawet jakby padł to mam drugi.

                            Zaczynam się stresować. Najbardziej męczy mnie to, że nie znam przyczyny. Chłopaki mówią mi, żeby wrzucił na luz. Że Stepia mi pomoże. A teraz to się napijmy piwka. Pogadajmy. A potem zobaczymy. I że się uda. A najwyżej to sobie pojadę na Samarę gdzie Stepia mnie przekaże jakimś swoim ziomalom.

                            No to zaczęliśmy pić. Było bardzo miło, aż do momentu zobaczenia na temat drugiej wojny światowej, komuny, Katynia. Stepia czuł się Rosjaninem. Do tego interesował się historią, znał dobrze daty, kojarzył fakty. Wszystko by się zgadzało, tylko uczyliśmy się z innych książek, nasi dziadkowie opowiadali nam inne rzeczy. Były tam kwestie przy których gotowała się moja głowa: o tym jak w Katyniu żaden czerwonoarmista nie strzelał do Polaków, tylko jedni Polacy zabijali drugich (w domyśle, komuniści, za zgodą Sowietów). Po dłużej chwili przestałem na to zwracać uwagę – dla niego moje źródła były tak samo niewiarygodne jak dla mnie jego.

                            Koło piątej zabrałem śpiwór, tankbag, matę, aparat i po pokonaniu prawie pionowej, ledwo trzymającej się kupy drabiny wskoczyłem na jakaś skrzynkę, podciągnąłem się lekko i już byłem na piętrze. Rzuciłem się tylko na jakaś kanapę i za chwilę spałem jak zabity.

                            Następnego dnia obudził mnie koszmarny kac. Byłem przeraźliwie głodny (poprzedniego dnia zjadłem tylko kilka batoników i może trzy kanapki) i strasznie chciało mi się pić. Rzut oka przez okno upewnił mnie, że łatwo nie będzie – wszystko zamknięte. Przypomniałem sobie rozmieszczenie moich rzeczy – tankbag, mata i śpiwór ze mną. Motocykl w drugim garażu, w trzecim tablet (czyli mój tymczasowy telefon), z którego wczoraj puszczaliśmy muzykę. Zejście na dół zajęło mi jakieś dwadzieścia minut, kiedy opracowywałem plan, jak tego dokonać bez połamania sobie nóg. Nie mogłem uwierzyć, że z tankbagiem i matą pod pachą oraz ze śpiworem w ręku wszedłem tam spać w kilka sekund. Kiedy udało się już zejść odkryłem, że całe szczęście nie jestem zamknięty od zewnątrz, ale drzwi się zatrzaskują. Jeżeli je zamknę za sobą nie mam szansy na ponowne wejście co przy pogodnie zapowiadającej deszcz budziło pewien niepokój.

                            Całe szczęście w tankbagu miałem telefony do chłopaków więc zostawiwszy czymś drzwi poszedłem poszukać kogoś kto pozwolił by mi do nich zadzwonić ze swojego aparatu. Po kilku minutach trzymałem w ręku czyjś telefon i starałem się nie bluzgać za głośno - oba telefony były wyłączone. Podziękowałem za pomoc i poszedłem warować pod garaże. Po kilkudziesięciu minutach pojawił się jakiś Kazach, który również szukał Stiepy aby zostawić mu swój samochód do naprawy. Oskar, bo tak miał na imię, bardzo się przejął moją sytuacją.

                            - i tak Cię zostawili bez żarcia i bez picia? To nie po kazachsku. Naprawimy to.

                            Zabrał mnie do siebie do domu. Nakarmił langmanem (rodzaj mięsa w makaronem w rosole, na kaca idealne), dał hektolitry kompotu a następnie zostawił mnie w domu, z telefonem i komputerem podłączonym do internetu, na jakieś pół godziny. Miałem dzwonić i szukać Stiepy i Kostii, a gdyby mi się to nie udało, to obiecał, że jak tylko wróci pojedziemy poszukać ich na mieście.

                            Pomiędzy telefonami rozpaczliwie próbowałem sprawdzić czy wjazd innym przejściem granicznym do Rosji będzie możliwy. Akurat tego dnia wypadało jakieś święto i ambasada rosyjska w Warszawie była zamknięta, a na forach internetowych nie mogłem uzyskać jednoznacznej odpowiedzi.

                            Telefony nadal były niedostępne, więc po prysznicu, Oskar wziął mnie na objazd miasta. Cwanie wymyśliliśmy, że jak znajdziemy jakiegoś motocyklistę, to dojdziemy do tego gdzie Stiepa mieszka a wtedy po prostu dowiemy się co się stało. Było już koło 16, więc stres rósł proporcjonalnie do upływającego czasu.

                            Tak sobie jeździliśmy po Uralsku nie posuwając się w ogóle dalej. Aż przypadkiem dojechaliśmy w okolice garaży i sprawdziliśmy czy przypadkiem kogoś tam nie ma. Na krzesłach przed garażem siedzieli obydwaj, skacowani przeraźliwie, z papierosami w rękach. Na nasz widok krzyknęli:

                            - Oskar, dzięki za Polaka. Już się martwiliśmy, że nam zginął

                            To było tak absurdalne, że po chwili wszyscy się śmiali i całe ciśnienie zeszło.

                            Nadszedł czas na reanimacje motocykla. Po złożeniu wszystkiego do kupy, było niby ok, ale dalej nie mogłem się pogodzić z tym, że nie wiem dlaczego na większym obciążeniu tak spada ładowanie. Coś mi mówiło, że to musi być łatwiejsze niż rozbieranie alternatora. W pewnym momencie po prostu wyłączyłem jeden z dwóch reflektorów. Ładowanie wróciło do normy.

                            Po godzinie jeździliśmy już po Uralsku, który ma swoje ciekawe momenty. To miasto z długą historią (szczególnie jak na północ Kazachstanu), z kawałkami fajnej, drewnianej, architektury. Zjedliśmy świetne szaszłyki, pogadaliśmy. Niestety, czasem falowały mi obroty. Stiepa postawił kolejną diagnozę

                            - Konieczny serwis gaźników

                            Nie spodobało mi się to. W teorii mieliśmy to zrobić następnego dnia rano. Moje umiejętności mechaniczne nie pozwalały zabrać się na to samemu, do 24 musiałem opuścić Kazachstan. Stanęło na tym, że rano spróbuje odpalić Tenerę i jak będzie chodziła dobrze to nic nie robimy. Uzasadnieniem dla takiego posunięcia był fakt, że Stiepa jak tylko zobaczył mój motocykl poprzedniego dnia to kazał mi go umyć - nierówna praca miała być spowodowana wodą, która w jakiś magiczny sposób dostała się do paliwa.

                            Wierzcie mi lub nie, od tego czasu nigdy nie myje motocykla w podróży. Żeby się nie zepsuł.

                            Rano odpaliłem Teresę, chodziła równiutko, więc spakowałem się i czekałem do gospodarza, żeby się pożegnać. Spóźnił się jakieś trzy godziny, podziękowałem za nocleg, pomoc oraz przygody i ruszyłem na Saratov.

                            Na granicy kazachski celnik spojrzał na datę końca wizy, uśmiechnął się od ucha do ucha i powiedział:

                            - Szkoda, że nie przyjechałeś dzień później

                            Chwilę później byłem już na pasie ziemi niczyjej.

                            kilka fotek na blogasku: http://moto.elban.net/2013/07/12/walka-z-czasem/
                            Social media: Facebook | @maku_xtz on twiiter
                            Relacje Bośnia 2013 | Bałkany 2012 | Gruzja 2012 | Bałkany 2011

                            Komentarz


                              #44
                              Do pierwszej budki strażnika uformowała się kolejka składająca się z kilku samochodów. W pierwszej chwili zastanawiałem się czy powinienem przebijać się "po motocyklowemu" na początek czy może stać karnie, ale jak wyobraziłem sobie te kilkanaście minut w pełnym słońcu żwawo wyforsowałem się na środek.

                              Pewnym krokiem podszedłem do budki:

                              - Zdrasti*, kakaja u Was procedura?

                              * od "zdrastwujcie".

                              W skrócie: Kartoczka, pogranicznik, celnik i rura. Niestety, plan aby wypełnić "kartoczkę" nie mogłem się schować w cieniu, który dawała budka

                              - Naruszenie reżimu

                              Wpisałem to co wiedziałem, dostałem pozwolenie na dojazd do kolejnej budki pogranicznika. Przynajmniej w cieniu stała tak więc mogłem karnie stać 10 minut i patrzeć cały czas na wprost, zgodnie z otrzymanym wcześniej pouczeniem. Pan cały czas sprawdzał coś w komputerze, miałem nadzieje, że wcale się nie przejmie tym, że zgodnie z wypełnioną deklaracją wizową powinienem być jakieś 800 kilometrów na południe. Dłuższa chwila niepewności i czas na celnika. Ten natomiast chciał obejrzeć wszystko, powtarzając w kółko

                              - Opeeeeeeeeeeeeeeeeeeeen, pleeeeeeeeeeeeeeeeeeeaaaase

                              Kufer, narzędziówkę, namiot, śpiwór, kieszenie w kurtce. Do tego piesek szukający narkotyków, którego kategorycznie nie można głaskać. Kiedy już wszystko obejrzał mogłem pojechać dalej.

                              Wszystko jak dosyć stresująca próba przekroczenia granicy a tak naprawdę była luźna atmosfera. Ot, trzeba się trzymać przepisowo, a poza tym to dokładne sprawdzanie wszystkiego, ale z uśmiechem. Kazachsko-rosyjska granica to jedyna podczas tej podróży, na której nikt ode mnie, nawet w żartach nie chciał.
                              Kolejne 200 kilometrów to ostateczne pożegnanie ze stepem. Po prostu - powoli zanikał. W tym czasie obroty dalej falowały a motocykl głupiał. W tych momentach po prostu kląłem:

                              - Kurwa, nie teraz!

                              I odkręcałem gaz. Jakoś się udało.


                              Autor: Dr_Dron


                              Autor: k.savochkin


                              Autor: Vitaliy Sobutskyy


                              W ten sposób dojechałem do Saratova, skąd wzdłuż rzeki, na południe, planowałem dostać się do Wołgogradu. Pojechałem starą drogą, po wschodniej stronie. Po 12 dniach spędzonych w stepie było to dla mnie niesamowite przeżycie. Nagle czułem wilgoć rzeki, jej zapach, mijałem wioski co kilkanaście minut. Czułem się dobrze i bezpiecznie. Droga była raz lepsza, raz gorsza, a raz offroadowa.



                              Autor: Sergey Petrov


                              Autor: Sergey Bulanov


                              Autor: Boris Trikhleb



                              Aż wreszcie, po prostu się skończyła. Na brzegu rzeki stał prom. Wołga w tym miejscu jest ogromna i robi potężne wrażenie.

                              - Masz pecha, ostatni prom właśnie odpłynął

                              Usłyszałem od pracownika promu, który stał na wielkiej platformie przycumowanej do brzegu, do której to cumował prom.

                              - A mógłbym tutaj rozbić namiot?
                              - Coś się wymyśli, siadaj.

                              I tak trafiłem na jedną noc do załogi. Spałem w kajucie udostępnionej mi przez samego kapitana, kolacje zjadłem z resztą obsługi oraz Ormianami prowadzącymi bar na promie. Razem oglądaliśmy nieudolne próby wyjazdu Kamaza wraz z przyczepą z promu, który wrócił "do bazy" na noc, jedliśmy szaszłyki, wypiliśmy trochę wódki i piwa.

                              Szybko też zdiagnozowałem awarię. Po prostu, nie przykręciliśmy wraz ze Stiepą masy do akumulatora. Szybko dobrana śrubka załatwiła sprawa, rozładowałem też przeładowany akumulator.



                              Całe szczęście nie przejechałem drugą stronę. Tego dnia jakiś Czeczen zabił nożem Rosjanina (ponoć o kobietę poszło). Naród urządził sobie polowanie na przybyszów w Kaukazu z odwecie. Były takie zamieszki, że wojsko zamknęło drogę Saratov - Wołgograd (to 400 km!). W moim towarzystwie byli i Rosjanie, i Ukraińcy, i Ormianie - z niedowierzaniem kręcili głowami gdy oglądali migawki telewizyjne pokazujące te wydarzenia.

                              - Ryba psuje się od głowy

                              Podsumował Rosjanin a reszta smutno pokiwała głowami.

                              - - - Zaktualizowano - - -

                              Wstałem o 5.30 tak aby zabrać się na pierwszy prom. Postanowiłem przejechać tak daleko jak się tylko da i wieczór spędzić gdzieś nad morzem. Przez cały dzień wszyscy, z którymi rozmawiałem, byli dla mnie bardzo mili. Jedynie policja drogowa nie miała ochoty na pogawędkę ze mną, ale akurat tego mi nie brakowało. Za Wołgogradem przypomniałem sobie co to jest Europa. Do tej pory jeździłem pustymi drogami, a tutaj trafiłem w środek chaosu. Tłok, tiry, wyprzedzanie na trzeciego. Po kilku godzinach miałem serdecznie dosyć, byłem tak zmęczony, że zjechałem gdzieś w las, postawiłem motocykl i położyłem się na trawie. Nawet nie pamiętam czy wtedy spałem czy tylko leżałem, nie mam nawet pojęcia ile czasu to trwało. Ważne, że udało mi się reaktywować.

                              Aby tradycji stało się zadość miałem dwie małe przygody. Zgubiłem oring od bagnetu oleju, więc trochę mi bryzgało (już w domu okazało się, że miałem zapasowy ze sobą) oraz zapomniałem o rozwalonym czujniku stopki jeszcze w Kirgistanie, więc na oczach całej stacji benzynowej musiałem podnosić motocykl.

                              Po raz kolejny pękł stelaż. Znalazłem jakiś chłopaków ze spawarką, którzy zgodzili się mi po raz setny pospawać mój stelaż z naklejką "off-road". Kiedy opowiadałem im, ile razy to było spawane jeden z nich rzucił

                              - Była kirgiska sfarka*, była kazachska, będzie i ruska!

                              - A ile płacę?

                              - Nic, ale w Polsce masz wszystkim mówić, że ruska sfarka jest najlepsza.

                              * od sfarzyć czyli spawać.

                              Tak więc wszystko to powtarzam. Ruska sfraka najlepsza!

                              Dojechałem nad morze i znalazłem wioskę położoną przed samą granicą. Spróbowałem starą metodą znaleźć kogoś kto mnie przenocuje pytając w sklepie, ludzi po drodze i ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, nie udało się. Byłem bardzo zawiedziony, ciągle słyszałem, że w tej wsi nikt się tym nie zajmuje. Po godzinie odpuściłem. Miałem za sobą jakieś 900 kilometrów, postanowiłem przekroczyć granicę i spędzić noc już na Ukrainie.

                              Trochę obawiałem się granicy. "Wriemmnienny wwóz" czyli papier celny na czasowy wwóz motocykla na teren Rosji był wystawiony na Kowala, który przywiózł mi motocykl do Biszkeku. W teorii wszystko powinno być dobrze - motocykl jest mój, papiery o użyczeniu przetłumaczone na rosyjski, ale mogło być różnie.

                              Przebiłem się na początek kolejki.

                              - Wriemienny wwóz jest?

                              - Jest!

                              - Dawaj

                              i... to tyle. Celnik nawet nie sprawdził numerów rejestracyjnych. Chwilę później byłem na Ukrainie.






                              Autor: puch

                              Autor: Susuman

                              Autor: Sergey Ground

                              Autor: wlad63

                              Autor: Puch
                              Social media: Facebook | @maku_xtz on twiiter
                              Relacje Bośnia 2013 | Bałkany 2012 | Gruzja 2012 | Bałkany 2011

                              Komentarz


                                #45
                                Zamieszczone przez ofca234 Zobacz posta
                                ej dobra, czyta to ktos w ogole?
                                Ja dopiero dziś znalazłem czas by nadrobić straconą lekturę.
                                Super przygody!
                                http://www.przezswiat.eu

                                https://www.facebook.com/PrzezSwiat.eu

                                Komentarz

                                Pracuję...
                                X