Ogłoszenie

Zwiń
No announcement yet.

Zibi ponownie w Romanii :)

Zwiń
X
 
  • Filtr
  • Czas
  • Pokaż
Wyczyść wszystko
new posts

    Zibi ponownie w Romanii :)

    Pewnie nikt mnie osobiście nie zna ale prawdopodobnie byłem widywany w okolicach Piaseczna (rano) . Tak się złożyło, że dwa lata temu byłem w Rumunii i się w niej zakochałem. W tym roku postanowiłem przejechać przez Ukaraińskie zamki aby powrócić do Rumunii. Niby nic wielkiego, ale jadę sam. W sumie wszystko jest OK do momentu gdy nie jest potrzebna jakakolwiek pomoc innej osoby. Trasy nie są jakieś zbyt wymagające, jak jest sucho . Relacja będzie wkrótce, taka ogólna dla wszystkich Obecnie siedzę w pensiunie na południowej części. Minąłem jezioro Vidru offem i jestem bardzo zadowolony

    #2
    No to trzymaj się dzielnie i opisuj kolejne wrażenia
    Czy jeziorko Vidru to to? http://goo.gl/maps/kI2ct (jest tam kilka o tej nazwie )
    Sowizdrzał
    KTM 750 6T
    Nie wierz, nie bój się, nie proś!

    Komentarz


      #3
      Co do jeziorka to lekko pomyliłem nazwy Chodziło o Vidrau 45.395677, 24.622851


      19.06.2014
      Czas na pakowanie. Niestety wcześniej muszę wymienić zbiorniczek oleju od olejarki. Złośliwość losu, zaopatruję połowę Warszawy, a mi trafił się pęknięty. Na szczęście mam inny i sprawnie przystępuję do wymiany. Ale żeby nie było tak różowo to masę czasu tracę na poszukiwanie opasek samozaciskowych. Miałem gdzieś całe opakowanie ale schowało się gdzieś. Po dobrej godzinie znalazłem jakieś mniejsze, najwyżej dam dwie. Tamtych nie znalazłem. Zbiorniczek wymieniony , czas na pakowanie. Godzinka i mam wszystko spakowane. Można coś zjeść przed drogą i pozapinać wszystko. No z tym to się trochę dłużej zeszło. Czas ruszać. Taaa, miało być koło 12, wyszło koło 14. Droga na Radom to nudy, no był mały incydent przy wjeździe na krakowską. Jest tam droga podporządkowana i wystarczy tylko popatrzeć czy nic nie jedzie i jest OK. No niestety niektórzy muszą się zatrzymać! Gość dostał parę długich i krótkich  , a że akurat w tym momencie rozmawiałem przez telefon to i kolega usłyszał  Stwierdził tylko, że nic się nie zmieniło, ze mną jest bardzo dobrze i że wszystko jest OK. Dalsza droga na Dorohusk była znowu nudna  Dosłownie nic się nie działo. Nocleg nad Zalewem Husynnym. Okolica ładna i legalnie można się rozbić z namiotem przy zalewie. Ale komarów to było zatrzęsienie i były bardzo wygłodniałe.

      nocleg.JPG

      Komentarz


        #4
        20.06.2014
        Rano nie ma śladu po komarach, wszystkie są pod tropikiem ale przynajmniej śpią.
        Granicę miałem przekraczać w Dorohusku ale w ostatniej chwili zmieniłem plany i jadę na Zosin. To, że się wpakowałem na szczegółową odprawę pomijam. Przecież każdy może się pomylić  Po jakimś czasie zostałem odpowiednio skierowany i jakoś to poszło. Wcześniejszą kolejkę do granicy oczywiście zgodnie z tradycjami i zwyczajem minąłem bokiem  Na granicy informacja: droga na Wołodymir zamknięta. Ma być otwarta o 12. Spoko, ja nie przejadę ? Granica przekroczona, moto zatankowane na pierwszej stacji i tam wymienione pieniądze. Wychodząc ze stacji mówię kierowcy , że paliwo mu się leje. On każe córce odjechać. W zamian dostaję informację o objeździe blokady. OK.  Zjeżdżam na objazd, droga szutrowa  , co jest? Zamknięty  Stoi ciężarówka z przyczepą i blokuje drogę. Stojący tam mówią, że tendy nie przejadę droga zamknięta. Czyżbym pomylił zjazdy ? Ale nic nie widziałem po drodze. No nic, wracam na drogę , spróbuję normalnie przejechać. Turystę puszczą, przynajmniej mam taką nadzieję. Po drodze milicjant informuje o blokadzie, mówi też żeby spróbować, może puszczą. Jadę. Niestety daleko nie zajechałem, następna blokada. Podchodzę do gościa i rozmawiam. Dostaję tylko informację, że nikogo nie przepuszczają, nie przejadę nawet jako turysta odwiedzający ich kraj i gość odchodzi ode mnie. Muszę przyznać , że mało sympatyczne to było. Wściekły wracam w stronę granicy. Gdzieś musi być jakiś przejazd. Droga szutrowa w prawo, hamuję i sprawdzam w nawigacji gdzie prowadzi. Niestety w stronę granicy tylko. Wracam dalej, wcześniej, gdzieś w mieście granicznym widziałem przejazd przez tory, może tamtędy przejadę. Przejazd znaleziony, blokady brak, więc jednak się udało  Pociskam dalej. Daleko nie ujechałem. Gdzieś po ok. 1km następna blokada. Teraz to już się zagotowałem. Nie, nie mogę utknąć na granicy. Idę do milicjantów, krótka i miła rozmowa. Radzą przepchać motocykl, tak puszczą, mówią. Rad nie rad, pcham tą objuczoną ciuchcię z wyłączonym silnikiem. Niestety protestujący zastępują mi drogę. Przejścia brak.
        Chwila rozmowy z protestującymi i pojawia się światełko. Jedni mówią, że mogę inni , że nie. W końcu zostaję przepuszczony. Uff, jeszcze chwila rozmowy już w innym toni z tymi co byli najbardziej oporni na przepuszczenie mnie. Blokady zostały zrobione na znak protestu, przeciwko wojnie która toczy się na wschodzie kraju. Komuś z tej wioski urwało obie ręce broniąc swojej ojczyzny. Ruszam, po następnym kilometrze kończy się asfalt i zaczynają się szutry. Kurzy się tak, że nie można za nikim jechać. Czekam parę min aż poprzedzający samochód oddali się. Czasami jak coś jedzie z naprzeciwka to nic nie widać. Jadę na pamięć i z nadzieją, że nie będzie jakiejś dziury, której nie widziałem. Jest ryzyko, jest zabawa Po kilkunastu kilometrach wjeżdżam na asfalt i jadę na Wołodymir Wołyński, później na Lutsk. W międzyczasie coś zaczyna mi szwankować nawigacja. Tak jak by nie było ładowania  Podpinam kabel z zapalniczki i jest ok. Wjeżdżam do Dubna. O! Zamek, wcześniej nic nie wiedziałem o nim. Niestety jest zamknięty i nici ze zwiedzania. Fota i lecę dalej. Teraz czas na odnalezienie fortu. Chwila szukania, dwie podpowiedzi , trochę polnej drogi wśród chaszczy , podjazd i już jestem na miejscu. Szału nie robi , ale tam byłem. Foty na Google są dużo lepsze niż przedstawia to rzeczywistość. Obieram kurs na Zbaraż, mój dzisiejszy punkt docelowy. Po drodze zatrzymuję się w Krzemieńcu. Nawigacja zaczyna wariować. W drodze do Zbaraża niestety mijam Wiśniowiec  Z noclegu pod namiotem nic nie wyszło , miałem za mało czasu na szukanie jakiejś dobrej miejscówki, co nie znaczy , że nie próbowałem. Z rozmowy z miejscowymi wyszło , że lepiej ii bezpieczniej jest pojechać do hotelu. Ze znalezieniem też nie było łatwo . Znowu błądzenie ale zakończone sukcesem ( przynajmniej tego dnia  ) Cena noclegu w bardzo przyjemnym hotelu to 150 hrywien czyli jakieś 40 złociszy. Jestem wykończony i szybko zasypiam.

        21.06. 2014

        Wyspany i wypoczęty zamawiam kawę. Po kawie wychodzę na zewnątrz zapalić. I tu opowieść swą powinienem przerwać. Można powiedzieć, że później nastąpił reset  nie całkowity ma się rozumieć. Zamek zwiedziłem, była specjalnie dla mnie wynajęta przewodniczka  A tak w ogóle to na tym papierosku poznałem gościa który mówił, że przyjechał właśnie ze Słowiańska, był tam strzelcem wyborowym na ochotnika. Resztę sobie dopowiedzcie.

        Komentarz


          #5
          22.06.2014
          Oj, ciężko było wstać. Dobrze, że wczoraj wcześniej się urwałem  Po 3 godz. W końcu ruszam. Taaak, wcześniej narzekałem na drogi , ale to co jest do Toku to nie można nazwać drogą. No coś masakrycznego. Niby szuter ale z potwornymi dziurami. W Toku trochę błądzenia i pytania i w końcu znalazłem ruiny zamku. Doprowadził mnie miejscowy na jakimś skuterku. Dalej na Skalat. No odnowione ale szału nie robi. Odpuszczam Tarnopol i Chmielnitskij i udaję się prosto na Kamieniec Podolski. Hmm no fajne. Z zewnątrz naprawdę robi wrażenie, a w środku zrobione trochę komercji. Wszystko pod turystów. Jak do tej pory to było słoneczko ale przy wyjeździe z Kamieńca dorwał mnie w końcu deszcz. Nie było wyjścia, muszę założyć kombinezon przeciwdeszczowy. Na szczęście długo nie opadał. Po 10km mogę się pozbyć kombinezonu. W końcu docieram do Chocimia o jakiejś normalnej godzinie. Kieruję się na motel , adres dostałem od Miszy w Zbarażu. Niestety cena jest większa niż się wcześniej dowiedziałem ale i tak jest przystępna więc korzystam. Po rozpakowaniu motocykla i wstępnym ogarnięciu dowiaduję się, że jak będę chciał się wykąpać to mam zgłosić i włączą mi wodę bo jakiś problem z kanalizacją jest. Nie załapałem, że zaraz po kąpieli woda zostanie wyłączona.

          23.06.2014
          Rano pobudka i obieram kierunek na twierdzę. Hotel, a w zasadzie motel nie okazał się taki dobry. To, że śpiewy, hulanki i swawole były prawie do rana to pomijam. Rano nie było wody i nie było możliwości jej włączenia. To od rana mam już ciśnienie podniesione  Coś kiepsko się dzień zaczął. Pocieszam się zwiedzaniem Twierdzy. Podjeżdżam na miejsce, kupuję bilet i idę. Wychodzę z za zakrętu i widzę jakieś byle co. Kurde, miało być większe, a tu takie nic. Tyle kasy za jakieś maleństwo. No nic, wchodzę w tą bramę, przechodzę przez nią i hen w dali widzę Ją. Jest  Ale dlaczego trzeba iść z buta taki kawał ?! Sama Twierdza to kamienie i trochę pamiątek, przynajmniej nie ma nic z II wojny światowej, jak to było w Kamieńcu Podolskim i mniej cepelii. Opuszczam Twierdzę i kieruję się na Żwaniec. Przejeżdżam koło posterunku DAJ, zatrzymałem się może 2m dalej niż był znak i zaczęło się. Koniec końców po godzinie i 500zł udało się ruszyć. Uff, a mogło być gorzej. W Żwańcu coś jem, odwiedzam ruiny i lecę do Zbrucza. Trochę błądzenia, szutrów i w końcu odpuszczam. Wg mapy do Chernivtsi mogę lecieć przez Rashkiv. No i tylko wg mapy, takiego połączenia nie ma przez Dniestr. Wszyscy radzą wracać na Chocim i tam się przeprawić mostem. Tyle tylko, że tam jest nieszczęsny posterunek i durny znak STOPU, nie wiadomo po co i dlaczego. Lecę dalej, nie będę się wracać. Po drodze dowiaduję się, że w Melnytsyi Podolskiej jest prom. OK. , cisnę z nadzieją. No znaleźć to badziewie jest naprawdę wyzwaniem Żadnych oznaczeń, droga szutrowo-polna , masę rozgałęzień i wszystkie takie same. Nie wiadomo gdzie jechać. Dzięki nawigacji dostałem wskazówki od miejscowych na 1/3 drogi, później to już tyko na czuja. Nie było kogo się spytać takie pustki były, a niby wszędzie domostwa. W pewnym momencie wg nawigacji jechałem w korycie rzeki której nie widziałem W końcu docieram do rzeki i za chwilę do promu. Niestety operatorzy gdzieś wybyli i trzeba było czekać. OK., najważniejsze to przeprawić się na drogą stronę. Po godzinie przybyła w końcu obsługa jak i inne samochody. Prom to ciekawe urządzenie które porusza się dzięki linie rozwieszonej w poprzek rzeki jak i jej nurtowi. W zależności na którą stronę ma płynąć tak się ustawia., a co najważniejsze jest darmowy. Przynajmniej ja nie płaciłem  W trakcie „rejsu” pogawędka z obsługą i na zakończenie przegazówka o którą prosili. Kieruję się na Chernivtsi, jakieś 30km szutrami , resztę „asfaltem” . Na promie widziałem jakieś świeże krople oleju pod motocyklem i zaczynam się niepokoić. W Chernivtsi stwierdziłem padnięty tylni amortyzator. Zmiana planów. Mam dość ukraińskich dróg i nie jadę na Pop Iwana. Jadę prosto do Rumunii. W końcu GRANICA ! 
          To też oddzielny temat  Podchodzi „czarnuch” , bierze dokumenty motocykla, drugi mówi do niego „sprawdź numery na koźle” Acha, sobie myślę, zaraz się zacznie. Chwilę szuka i pyta się gdzie są. Pokazuję mu tabliczkę żeby się nie męczył. Mówi, że nie oryginalna. No i we mnie się zagotowało. Jak nie oryginalna!? Tu już bym nie odpuścił. „Czarnuch” chwilę się wacha ale stawia pieczątkę i odchodzi. Uff, jedno z głowy. Stoję i czekam. Po 15min. przychodzi jakiś celnik i pyta się czy mam pieczątkę. „Mam” odpowiadam. Każe mi brać motocykl i pchać się z nim do przodu i iść z dokumentami do celniczki. Ok., pcham padlinę , a raczej pociąg towarowy  Od celniczki do kontroli paszportowej. W sumie to zaoszczędziłem może 10 min. ale zawsze to szybciej mogłem się wydostać z tego kraju. Jak oni nas tak traktują to gdzie oni się pchają do Unii? W końcu wjeżdżam na przejście rumuńskie. Staję wg oznaczeń, tylko dlaczego przede mną stoją Ukraińcy jak oni mają inny pas ? Nie minęło 5min. podchodzi celnik rumuński i pyta się „polak ?” Polak, odpowiadam. I ni stąd ni z owąd prawie po polsku zaprasza mnie do jeszcze innego zupełnie pustego stanowiska. Odrywa od pogaduszek inną celniczkę żeby mnie obsłużyła tzn. sprawdziła dokumenty jak by ktoś miał jakieś wątpliwości Nie wiem czy zdążyła nawet sprawdzić dokumenty, a już miałem je znowu w rękach. Zresztą cały czas spędziłem na miłej pogawędce z celnikiem  Wreszcie Rumunia. 40km, parę fajnych zakrętów, banan od ucha do ucha i zatrzymuję się w Sucevita na campingu. Szmery, bajery, kafelki duperelki, czego tam nie było  Las, potok, basen (niestety chwilowo pusty), altana, huśtawka, no wypas po prostu. Obiadu dostałem tyle, że nie wiem czy zjadłem 1/5 . Siedzę sobie obżarty, daję chwilę na odsapnięcie, a tu kobita wchodzi jeszcze z ciastkiem. Musiałem popijać, bo tego kawałka to bym samego nie wcisnął już.Dubno.JPG Dubno Fort.jpg Zbaraż.JPG Toku.JPG Skalat.JPG Kamieniec Podolski.JPG Chocim.JPG Wrota fortecy Świętej Trójcy.JPG

          Komentarz


            #6
            24.06.2014
            Rano pobudka. Trochę chmur, trochę słońca. Szybki przegląd motocykla. Oprócz padniętego amortyzatora, tylko zaśniedziały bezpiecznik od nawigacji. Szybkie czyszczenie i powinna w końcu działać. Dolewka oleju i wszystko jest OK. No , prawie. Owiewki poskręcałem, narzędzia spakowałem i zaczyna padać. Pada godzinę, pada drugą… W końcu nie wytrzymałem i idę do gospodarzy pytać się czy mają wifi. Jest, sprawdzam pogodę i co? Ma padać do końca tygodnia, a pada już ponoć trzeci dzień  O nie, nie będę tutaj siedział. Zbieram się w deszczu i jadę na Vatra Moldovitei. Serpentynki wspaniałe, tylko moje opony to jodełka, a nie typowo szosowe. Jest mokro i chłodno, parę uślizgów tylnego koła  i jest naprawdę super. Ach , gdyby było sucho… Później Vama, Frasini na Holdę. I znowu była przełęcz, a jak przełęcz to serpentyn ki. I było mokro i znowu były uślizgi  . Kurdę, muszę uważać żeby się tylko nie wyłożyć. Nie lubię ślizgów w ciuchach po asfalcie ale zakręty same się proszą o jeszcze . No ale opony prawie pozamykałem. Mijam kemping sprzed dwóch lat i lecę na Bicaz. W końcu kamera ładuje się i będzie fajny filmik o zachodzie słońca  (nadzieja matką głupich). Trochę się nagrało ale nie wszystko. Coś z tym ładowaniem jest nie tak jak powinno. Raz ładuje, raz rozładowuje  Wyjazd muszę jakoś przetrzymać w domu się tym zajmę, teraz nic nie wymyślę. Wjazd na przełęcz Bicaz. Dlaczego w najciekawszych nawrotach jest nowy asfalt  ? Było mokro i asfalt już w innej technologii niż był wcześniej, no nie mogłem sobie na wiele pozwolić. Ach ten deszcz. Przed Georgheni ma być camping. Były nawet dwa ale na żaden się nie zdecydowałem. Były i pensiuny ale odpuściłem, a że nie chcę się wracać to gdzieś w mieście pewnie coś znajdę. Robi się późno i ciemno , coś muszę znaleźć. Dwa lata temu jak tam błądziłem to miasto zrobiło na mnie 1000 razy lepsze wrażenie niż teraz. Teraz było wręcz strasznie i w dodatku żadnego pensjonatu nie widziałem po drodze. Napisy jeszcze w 3 językach. Decyduję się jechać dalej, a robi się coraz ciemniej. W Joseni (przy szarówce też mało ciekawie wygląda miasto) chwila namysłu i cisnę na Liban. Tam chyba coś było. Aaaaa, jeszcze wróćmy się przed Bicaz. Gdzieś przed Poianą lub nawet Holdą , zachciało mi się zrobić zdjęcie mostu. Stanąłem z boku i coś mi nie pasowało. Drzewo mi zasłaniało czy coś. Zachciało mi się podjechać jeszcze kawałek do przodu, a że pobocze było kiepskie to musiałem wyjechać na asfalt. Jak mi nagle w kałuży przekrzywiło najpierw kierownicę , a za chwilę motocykl to mimo maksymalnego wysiłku nijak nie mogłem go utrzymać w pionie. Na szczęście nie pacną tylko go położyłem. Kurdę, ale to bydle załadowane jest ciężkie. No nic, zaraz go podniosę i będzie git. Nie było git  Targam raz, targam drugi… Przednie koło cały czas odjeżdża przy próbie podnoszenia, a tylna sakwa cały czas w kałuży  W końcu któryś z kolei samochód zatrzymał się i nadeszła pomoc. Uff, stoi na kołach. Na pierwszy rzut oka żadnych strat Podnoszę kamerę, o w mordę. Mocowanie pękło. Pozostaje tylko kręcić z kasku. Ok., ruszam. Jedynka, dwójka, dwójka !!! Co jest? Nie mogę wbić dwójki, gdzie dźwignia!? To jak wbiłem jedynkę ? Zjeżdżam na bok i tym razem uważniej patrzę gdzie staję.
            No tak, dźwignia zmiany biegów skrzywiona biorę klucze i próbuję naprostować. Oprócz zgiętego klucza nic się nie dzieje. Wymieniam klucze miejscami i tym razem poszło trochę. Nie jest idealnie ale do powrotu musi mi wystarczyć. Może to zdarzenie sprawiło, że przełęcz Bicaz przejechałem tak asekuracyjnie? Ale chwilę wcześniej na drodze do miasta Bicaz, koło jeziora pozwalałem sobie na dużo więcej. Ale było sucho. Wracajmy do Libanu. Niestety nic tam nie było  Parę kilometrów dalej jest drogowskaz. Pensiuna w bok. 200m do przejechania i będę szczęśliwy. Na początku szuterek, za chwilę zaczyna się błotko. Jadę, w końcu niewiele mam do pokonania. Podjeżdżam pod bramę i … zamknięta. W budynku ciemno, dzwonka przy furtce brak. Jakiegoś telefonu kontaktowego też nie ma. Zapadam się prawie do kostek w błocie ale muszę jakoś wykręcić motocyklem. Tył, przód, tył, przód z duszą na ramieniu aby znowu nie pacnąć, spocony jak siedem nieszczęść, w końcu wykręcam motocykl i powracam na drogę. Po paru kilometrach docieram do Odorheiu Secuiesc. Na przedmieściach jest Motel. Oj, będzie drogo ale trudno się mówi. Czas na odpoczynek i porządną kąpiel. Wchodzę i słyszę jakiś dziwny język. Nieee, to na pewno nie jest rumuński. Myśląc, że to pewnie jakaś wycieczka się zatrzymała grzeję do obsługi i pytam się po angielsku o nocleg. Kobitka coś mi odpowiada i dosłownie znika nim zdążę jakkolwiek zareagować. Za chwilę pojawia się chłopak i mogę się jakoś dogadać. Nim wydusiłem z niego cenę za pokuj, to już miałem w ręku klucz. Cena za nocleg w pokoju 4 osobowym , a w zasadzie to dwóch pokojach dwu osobowych, dużym przedpokoju i salonem kąpielowym, bo trudno to nazwać łazienką ze względu na wymiary, wynosiła całe 60 RON. Pokuj został mi pokazany, po czym zaproponowano mi coś do picia. Nie nie, dziękuję. Kawa, herbata, sok, wino, palinka… Palinka ? O tak poproszę . Normalna, podwójna? Wziąłem podwójną  Wiadomo, trzeba będzie zapłacić ale nie odmówiłem. Było już późno i potrzebowałem się zrelaksować. Prawie 50km w nocy po górach i po mokrym asfalcie daje w kość.

            25.06.2014
            Z samego rana udaję się do Sigisoary. Chwila błądzenia i zatrzymuję się koło starego miast. Opłata za parking i mogę iść na zwiedzanie. Wcześniej wystarczy pokonać parę schodów dla rozgrzewki i już można cieszyć oczy. Lekko zgrzany i zdyszany zwiedzam cały czas targając z sobą kurtkę i kask. Coś mi jednak nie pasuje, to chyba nie wszystko. W końcu dotarłem do „zagubionego miejsca”. Przed oczami mam do pokonania jakieś 200-250 schodów. No jak już tu jestem to idę. Przynajmniej nie będę żałować, że nie wszedłem. Spocony, zdyszany i zziajany docieram na samą górę i oglądam kościół. Niestety jestem nie pocieszony, nie można wejść na wieżę.
            Zaczyna padać gdy opuszczam Sigisoare . W drodze do Agnity mam wszystko. Deszcz, słońce oraz potężny wiatr. Nie dało się jechać prosto. Wjazd do Agnity to coś czego nie da się opisać, przynajmniej ja nie potrafię. Powiedzmy, że jest to droga gruntowa w początkowej fazie budowy  Tankowanie i pogawędka z z Serbem który jest kierowcą tira. Między Sigisoarą , a Agnitą też było coś do zwiedzania, niestety tylko z zewnątrz bo wszystko pozamykane na kłódkę. Wyjeżdżam z miasta na z góry upatrzony nocleg, czyli okolice 7C. W tych okolicach , przy rondzie jem obiado-kolację. Jedzenie dobre ale niestety naciągają. Wcześniej jednak poznaję miejscowych bikerów w tym 1 na XTZ 750 . Mówią, że jutro też jadą na Transfogarską. No, może się spotkamy. Po jedzeniu pozostaje przejechać niecały kilometr i już rozbijam namiot. W deszczu ma się rozumieć. Po 2 godz. zaczyna się przejaśniać. Humor zaczyna mi dopisywać, może rano będę miał możliwość porobienia dobrych zdjęć. Niestety, moja radość nie trwała długo i pogoda znowu się załamała i padało 

            26.06.2014
            Rano pobudka i smarowanie łańcucha. Wcześniejsze próby naprawy sterownika nie dały rezultatu. Niestety lutownicy nie mam, a nawet gdybym miał to nie potrafię takich rzeczy lutować. Ruszam. Już na trans fogarskiej ale jeszcze przed podjazdem zatrzymuję się i sprawdzam tylni hamulec. Wcześniej zapomniałem , a wydawał jakieś dziwne dźwięki. Potwierdziły się moje obawy, skończył się. Tylko dlaczego tak szybko, przecież przed wyjazdem sprawdzałem i wszystko było OK. Pewnie jakieś badziewie było wsadzone co to piasku nie lubi. Trudno, muszę dać sobie radę bez niego do końca wyjazdu. Ktoś by powiedział, że mogę kupić po drodze. Niby tak ale zaciski nie są od XTZ-ty tylko od jakiegoś Kata i nawet nie wiem którego. Po powrocie będę musiał powrócić do oryginalnych zacisków które dostałem przy zakupie Tenery. Wjazd na 7C. Początek jest całkiem przyzwoity. W miarę sucho i pusto. Ha, nie napisałem wcześniej. Pogoda była pochmurna , a szczyty we mgle. Czyli nic ciekawego się nie zapowiada. Mogę się tylko spodziewać gorszego. I tak też było. Im wyżej tym zimniej i bardziej mokro. Gdzieś w połowie drogi przy „cepelii” (ci którzy byli to wiedzą gdzie) stoi znak - zakaz wjazdu, czyli droga zamknięta. Hmm, chwila konsternacji i zawracam. Ujechałem może 200m , a w górę jadzie samochód. Niemiec. Zatrzymuję się i patrzę co zrobi. Hm, zawraca. Za chwilę jadą następne dwa. To już tubylcy. Pierwszy przejechał , drugiego udaje mi się zatrzymać. Próbuję dowiedzieć się na temat przejezdności drogi. Coś tam mówi po swojemu, zrozumiałem, że można jechać tylko miejscami jest na mijankę bo były osuwiska. Jak oni jadą to i ja  Muszę się dostać na drugą stronę. No to już naprawdę nie jest ciekawie Im wyżej, tym większa mgła. Miejscami na poboczach śnieg  Widoczność sięga 10m . Mimo takich drobnych niedogodności udaje mi się jeszcze wyprzedzić samochód  W końcu docieram na górę. Większość straganów zamknięta ale na szczęście udaje mi się kupić ser i palinkę która okazała się rewelacyjna. Zaczynam zjazd. Mgła kończy się dosyć szybko i mogę już normalnie (z padniętym amortyzatorem i brakiem tylniego hamulca) jechać. Kto by się przejmował takimi drobnostkami. Docieram do jeziora Vidrau i szutrowej drogi która okrąża jezioro z prawej strony. Zatrzymuję się i sprawdzam nawigację. Wcześniej pokazywała mi tą drogę , teraz niestety tylko kawałek. Stoję i zastanawiam się czy pchać się tam. Obładowaną ciuchcię w razie czego podnieść to już sztuka która nie udała mi się wcześniej. Trzeba by było rozpakować moto. Tak sobie stoję, palę i słyszę . Jadą jakieś motorki. W duchu chcę aby to byli wczoraj poznani tubylcy. Ale tyle szczęścia to na pewno nie będę miał. Zza zakrętu wyłania się pierwszy motorek, wyłania się drugi… I micha mi się cieszy. To ONI  Macham i zatrzymuje się ten na Tenerze. Witamy się, chwila rozmowy i wraca się następny. Rozmawiamy o drodze szutrowej którą chcę jechać . Niestety nie jechali nią. Wiedzą tylko , że jest przejezdna i jak popada to jest śliska. Pocieszają mnie, że jak mam dobrą technikę jazdy to na pewno dam radę. Ha, moja technika w terenie… Zero ! Tyle co przejechałem to nic. Ale jak nie spróbuję to nie będę wiedział. Najwyżej, jak będę miał bliskie spotkanie z matką ziemią to wtedy będę się martwił. Asfaltem można pomykać, szutrami po deszczu , samemu i bez czynnego tyłu… Nie spodziewam się ich więcej zobaczyć. Jadę. Początek luzacki. Im dalej tym gorzej. Kałuże i małe jeziorka są spoko, najgorsze są błota. Ale nie mogę spanikować i to mnie czasami ratuje. Widoki zupełnie inne niż na asfalcie. Po 6km rozpościera się przede mną potężne błoto. Z boku na polanie stoją dwie przyczepy kempingowe. Przy jednej kręci się mężczyzna, pozdrawiamy i podchodzę do niego . Wcześniej droga miała rozwidlenie i nie jestem pewien czy dobrze jadę. Rozmowa  , ja po angielsku on po rumuńsku. Mapa w rękę i jakoś się dogadaliśmy. Jadę dobrze, przed sobą mam jeszcze 17km wyboistej drogi. Na koniec rozmowy zostałem jeszcze poczęstowany plackami. Mniam, dobre były. Raz jest lepiej, raz jest gorzej ale widoki są niesamowite. Przy okazji widziałem dwie wspaniałe miejscówki na nocleg. Tuż przy samym jeziorze z dostępem do niego. Tak sobie jadę , podziwiam widoki, raz mam sucho, raz kałuże i „jeziorka” , a czasem ślisko, że przestawia mi motocykl na bok drogi. Bo po co mam jechać środkiem kiedy może mnie ściągnąć w bok. I wtedy to tylko oczy odbijały się od szybki  Wjeżdżam w jakiś tunel i się zastanawiam, czy coś się nie oderwie ze stropu. Wyjeżdżając z niego moim oczom ukazała się tama. Jest , dotarłem do celu. Chcę odpocząć ale zastanawiam się czy po drugiej stronie tamy nie stoją wcześniej poznani Rumuni. Przyglądam się, chyba stoją, pewny nie jestem. 1, 2 i pociskam przez tamę, w końcu trzeba podjechać z charakterem Podjeżdżam bliżej i teraz już widzę. Ich motorki stoją, a chłopaki wchodzą (schodzą ) na taras widokowy i mnie pozdrawiają. Zatrzymuję się i odpoczywam. Jak się okazało ,dopiero wchodzili na taras, coś długo im się zeszło na tym asfalcie z dojechaniem do tamy. Gdy zeszli , dostałem słowa uznania  bezcenne. Rozmawiamy chwilę o zamku Drakuli i na początku kierują mnie do Braszowa. Ja upieram się przy tym najbliższym Poienari. W końcu idą do ochrony tamy po informację. Tak, jest za 6km parking i tam trzeba się zatrzymać . Trzeba wejść po kilku schodach na górę bo drogi dojazdowej nie ma. Docieram na miejsce, a chłopaki lecą dalej. Kask i kurtkę zostawiam u pani parkingowej i zaczynam wspinaczkę. Po pierwszej 100 powiedziałem sobie, że dam radę, po 200 że się nie poddam. W połowie wypociłem ze 100 litrów potu i doszedłem do wniosku, że chyba pokonałem już tryliard tych schodów. Po nieskończenie długim czasie dotarłem do celu, a w zasadzie do kasy. Bileter wykazał się zrozumieniem i poczekał z pobraniem opłaty aż odsapnę chwilę. Na koniec jeszcze kilka schodów i jestem w zamku. W sumie do pokonania miałem 970 stopni. Sam zamek nie robi wrażenia, ale za to widoki rekompensują wszystko. Później tylko zejście i dojechanie do pensjonatu gdzie chciałem się zatrzymać. Jezioro Izvorul.JPG kamieniołom.JPG Sigisoara.JPG 1.JPG góra.JPG off.JPG poiernari.JPG widok na C7.JPG
            Ostatnio edytowany przez zibi_1; 3014.

            Komentarz


              #7
              Trochę mokro jak się czyta ale zajebi...e. Jak lark chodzi i jakie mapy masz bo też się do takiego przymierzam?
              Dużo wiecej ciekawych zdjęć tutaj

              Komentarz


                #8
                Mocowanie motocyklowe jest delikatne i może zostać bardzo szybko polamane. Ładowarka samochodowa ma 1.5A natomiast w motocyklu nie wiedzieć czemu jest 1A i jest to za mało. Po kilku godzinach nawigacja pada z braku prądu. Mapy to Automapa i jeszcze druga ale w tej chwili nie pamiętam. Później napiszę co to za mapa. Ostatnio coś długo wyszukuje mi satelity. Tyle.

                Komentarz


                  #9
                  27.06.2014
                  Dzień jak zawsze. Prawie. Zaczął się bardzo dobrze  i stwierdziłem, że nigdzie się nie ruszam. Dzień odpoczynku (chociaż nie byłem zmęczony) i czas na naprawienie (obejście elektroniki) olejarki. Tyle  . Więcej się nie dowiecie hehe.

                  28.06.2014
                  Pobudka, śniadanie, kawusia. Jestem już spakowany. Póki co, graty zostają w pokoju (kto by to wszystko nosił 30m dalej ) Wyprowadzam motocykl zza bramy i odpalam. Odpalam, odpalam i nic. Próbuję na wszystkie sposoby i słyszę tylko pracujący rozrusznik. Moto nie chce odpalić. Próbuję pchać ale bydle jest strasznie nieporęczne do tej metody odpalania. Rozmawiam z obsługą pensjonatu i mają zadzwonić po taksówkę żeby dostać się do miasta i pomóc dostać jakieś klucze do świec bo najzwyczajniej zapomniałem i może jakiś miernik. Taksówka przyjechała i gość zawiózł mnie do dwóch sklepów, niestety nic nie dostałem. Jest sobota i nie wszystkie są otwarte. Taksówkarz niewiele rozumiał po angielsku i może dlatego byłem nie w tych sklepach. Jeszcze próba odpalenia z kabli która też spełzła na niczym. 40RON wydane na darmo. Znowu jestem sam z tym problemem. No nie mogę sobie darować braku klucza do świec i multimetra  . Za płotem jest tartak. W pewnym momencie odzywa się piła łańcuchowa  Moje wybawienie. Jak jest piła to i klucz też jest. Biorę nasadkę i drałuję do gościa z piłą. Ten no inglisz i odsyła mnie do innych ludzi którzy tam pracują. Niestety, albo nie zrozumieli albo nie mieli klucza i odchodzę z niczym. I znowu jestem z niczym. Po jakiś 30min przychodzi jakiś ludek z tartaku (nie widziałem go wcześniej) który jakoś mówi po angielsku i mogę się z nim dogadać. Niestety muszę czekać aż przyjedzie jego szef który ma wszystkie klucze w samochodzie. Znowu czekam, ale przynajmniej mam jakąś nadzieję. Dzień się dłuży niesamowicie. Gdzieś koło 17-tej zaczął się koło mnie ruch. Co tam się wtedy działo. Dopasowywanie kluczy, jazda do domu po inne, jazda po moduł, piłowanie rączek od kluczy. Mierzenie wszystkiego co mogło być przyczyną. Momentami mogło być i z 10 ludzi, fakt, że większość się tylko przyglądała. Na koniec zostało 2 elektromechaników, przynajmniej mieli jakieś pojęcie. Po długich debatach doszedłem do wniosku, że w poniedziałek odstawię moto do jednego z nich do warsztatu. Uff, dzień dobiega do końca z pewnymi nadziejami na lepsze.
                  W międzyczasie korzystając z wi-fi siedzę na fejsie i próbuję ogarnąć temat z modułem zapłonowym. Odezwał się gość z Niemiec i oferował sprzedaż za 90Euro ale wysyłka w poniedziałek. Wstrzymałem się z zakupem, ponieważ właściciel warsztatu do którego miałem odstawić motocykl obiecał dopasować moduł od Mitsubishi. Aż byłem ciekaw jak on to zrobi.

                  29.06.2014
                  Rano, jeszcze przed dzień dobry, obsługa pensjonatu szczerze ubolewa nad moim unieruchomionym motocyklem. Po śniadaniu ruszam do miasta po pieniądze. Muszę zapłacić za poprzedni jak i następny nocleg. Kartą niestety nie można. Do miasta mam 8.5km  2.5 godzinny spacerek i znowu jestem w pensjonacie. Dzień mija na rozmowach z personelem i siedzeniem w Internecie. Po za w/w czynnościami nie było nic innego do roboty.

                  30.06.2014
                  Śniadanie. Jak zwykle odniosłem talerze i zamówiłem drugą kawę. Ledwo usiadłem do picia kawy, a nagle pojawiła się kobieta z zaplecza i przyniosła mi ciasto do kawy. Zdążyłem tylko zrozumieć, że to od personelu i już oddaliła się (chyba za to odnoszenie talerzy, bo za każdym razem były zmieszane)
                  8;30 przyjeżdża właściciel warsztatu z busem. Hm, myślałem o czymś większym, a tu za busa robiła stara Dacia pick-up. Ale moto weszło  W warsztacie była też podmieniana cewka ale miała za krótkie przewody. Trochę kombinowali i ustalili, że przyczyną była świeca. Wymienili obie, do tego dostałem jedną zapasową i klucz do świec. Moto gada, micha się cieszy więc po co jeszcze wymieniać dobrą cewkę. Wracam do pensjonatu po klamoty. Zadowolony ładuję wszystko na motocykl i ruszam dalej. W drodze do Ramnicu Valcea parę fajnych serpentyn, jestem naprawdę szczęśliwy. Obieram kierunek na Novaci gdzie zaczyna się Transalpina. Jadę z wyłączoną nawigacją bo z jakiegoś powodu nie ładuje mimo iż kontrolka ładowania świeci się. W pewnym momencie musiałem coś przeoczyć i skręciłem nie tam gdzie trzeba. Zatrzymałem się przy najbliższym radiowozie i z chwilę dostałem dokładne instrukcje jak mam jechać do właściwej drogi. Tutejsza policja jest naprawdę pomocna. Przed wjazdem na Transalpinę zatrzymuję się na obiad gdzie w końcu jem ciborę de burta o której tyle słyszałem. Jeszcze chwila rozmowy z właścicielem który był bardzo zdziwiony faktem, że siedzący obok motocykliści z Niemiec piją po drugim piwie i chcą dalej jechać. No cóż, Niemcy to bogaty naród, a bogatym wszystko wolno.
                  Transalpina , część południowa. Oooo tak. Zakręty takie, że widać swoją własną tablicę rejestracyjną . Jeszcze przed przełęczą zatrzymuję się na parę fotek i aby dać wytchnąć lewej ręce bo zaczynałem mieć skurcze w dłoni. Prawdopodobnie przewiałem bo zrobiło się naprawdę zimno, a wywietrzniki miałem pootwierane. Widoki niesamowite. Zdjęcia porobione, wracam do motocykla. Koło mnie zatrzymuje się para z Grecji na motocyklu i pytają się czy wszystko OK, czy nie potrzebuję pomocy. No przecież moto rano ożyło i nie narzekam na nie. Rozjeżdżamy się, oni na południe ja na północ. Do przełęczy jest jeszcze kawałek. Szkoda tylko, że już jest asfalt. Za przełęczą jest Strategic Road. Szutrowa w bok jak by ktoś nie wiedział. Chwila postoju, namysłu. Jak by nie patrzeć jadę sam. Z nikąd pomocy, odludzie totalne. Zapada decyzja. Jadę.
                  W końcu po to kupiłem Tenere żeby szlajać się po bezdrożach, a jak się wywalę to wtedy będę się martwić jak to podnieść. Naciskam przycisk starteru, cisza. No tak, kluczyki nie przekręcone. Sięgam ręką do kluczyków. Są na ON. Ki diabeł? Sprawdzam wszystko, znowu starter. Cisza. Schodzę z motocykla sprawdzam światła, brak. Teraz dopiero dociera do mnie, że w czasie podjazdu temperatura cieczy była coś nietypowo wysoka. Nie to żeby się gotował ale było naprawdę chłodno i nigdy tak wysokiej temperatury nie osiągał. No to chyba sobie pojechałem. Już wiem, że z of fu nic nie wyjdzie. Pozostaje mi tylko pode pchać kawałek pod górkę do asfaltu i stoczyć się jak najdalej. Zawsze to bliżej jakiejś cywilizacji. A może moto odpali i będzie wszystko dobrze. Wtoczyłem ciuchcię na asfalt i chwila oddechu. W międzyczasie jedzie para na motocyklu. Próba zatrzymania i … nawet nie zwolnił, tylko machnął ręką i wziął kolejny zakręt. Cóż, nie pozostaje mi nic innego jak próbować odpalić z górki. Toczę się, pierwsza nawrotka pokonana, prędkość odpowiednia, puszczam sprzęgło. Odpalił. Chwilę jadę spokojnie, motocykl jedzie normalnie. To zaczynam wkręcać go na obroty. Niestety, motocykl zaczyna gasnąć w czasie jazdy. Czyli mam mam dwie możliwości. Albo nie mogę przekraczać pewnych obrotów, albo wszystko padło na amen. Za chwilę ponowna próba odpalenia. Odpalił, ale tym razem nie wkręcam go na obroty. Max to 3000. To już wiem, że nie będzie lekko. Minimum hamowania, aby jak najdalej zajechać. Łatwo mówić. Z tyłu padnięty amortyzator i wykończone klocki, motocykl w każdym momencie może zgasnąć, a w najbliższej okolicy brak jakiejś mieściny. Całą uwagę poświęcam drodze i słucham jak pracuje motocykl. Zakręty pokonuję z maksymalną prędkością, a nawrotki ciut wolniej co skutkuje pozamykaniem obu opon. Dobrze , że jest sucho to przynajmniej tył mi nie odjeżdża. W pewnym momencie mam dylemat, czy jechać na Brezoi czy na Sebes. Chwila namysłu bez gaszenia motocykla i jadę na Sebes. Właśnie zapadła decyzja o skróceniu urlopu. Jak najszybciej i najbliżej domu. Droga wyglądała podobnie czyli jak najmniej hamowania. Mijam Sebes, Alba Lulie, Auid i zaczynam kombinować jak by tu tankować. Kluczyk w stacyjce, a drugiego nie mam żeby otworzyć wlew paliwa. Do Cluj Napoca powinienem dociągnąć na tym paliwie co mam, a co dalej? Prędkość maksymalna to jakieś 80km/h. Teraz już wiem po co są drugie kluczyki potrzebne  Do otwarcia baku, w razie czego. Przede mną zakręt i zjazd z małej górki, wręcz wzniesienia. Nagle motocykl gaśnie. Niestety mimo próby ponownego odpalenia, milczy jak zaklęty. Toczę się na luzie, aby jak najdalej. W końcu zatrzymuję się, 200m przed rondem. No to jestem w czarnej d… Do jakiegoś miasta mam parę kilometrów. Do ronda brak pobocza. Próbuję zatrzymać kogokolwiek, nawet motocyklistów, niestety próby pełzną na niczym. Wypijam resztki wody i po jakiś 30 min zaczynam z pianą na ustach pchać motocykl po przydrożnej trawie.
                  Przepchałem może z 50m i słyszę, że ktoś mnie woła z tyłu. Zatrzymuję się i opieram motocykl na kosie. Chwila rozmowy i potwierdzam, że potrzebuję pomocy. Zatrzymał się Włoch, samochód na rumuńskich blachach. Co jest grane? Włącza się sygnał ostrzegawczy w głowie, muszę uważnie słuchać co mówi żeby nie wpuścić się w maliny i nie wylądować jeszcze gorzej. O ile to możliwe. Okazuje się , że on buduje w Rumunii autostradę, a samochód jest jego siostry. Obiecuje mi pomóc, mówi że też jest motocyklistą. Wykonuje kilka telefonów i za chwilę wiem, że przyjedzie laweta i przetransportuje motocykl do jakiegoś warsztatu. Minęło parę min i już podjeżdża wspomniana laweta. Chwilę rozmawiają ze sobą i ustalili gdzie najlepiej odstawić moto. Czas na załadunek. Moto wtoczone teraz pozostaje tylko przypiąć. Łapie tylne koło tak jak w samochodzie i czuję, że coś będzie nie tak. Drugi pas przeciąga przez siedzenie, dociska… i dobrze, że stałem koło motocykla. Pęka boczna stopka którą wcześniej kazał mi rozłożyć. Na szczęście utrzymuję motocykl w pionie. Nie na długo. W końcu kładziemy motocykl na boku i w ten sposób będzie wieziony. Ja wsiadam do Toyoty RAV4 na rumuńskich blachach z Włochem na pokładzie i jedziemy za lawetą. Ale tylko przez chwilę, do ronda. Jest już ciemno i tracę lawetę z oczu. Skręcamy to tu to tam , lawety nie widzę. Zaczyna mi się robić ciepło. Jestem bardzo niespokojny, wręcz przerażony, gdzie podział się mój motocykl? W międzyczasie muszę jeszcze rozmawiać z Włochem. Nawet nie zdążyłem zrobić zdjęcia jak motocykl był już na lawecie. Tablic rejestracyjnych też nie mam  A jak zostanę wyrolowany i zostanę bez motocykla ? W końcu widzę lawetę z moim motocyklem. Dosłownie kamień z serca mi spadł. Czyli nie jest źle. Za trochę przyjeżdża właściciel warsztatu na motocyklu. Mam jakąś nadzieję, że zna się na robocie. Teraz pozostaje kwestia noclegu. Jestem przygotowany żeby spać w jakimś pensjonacie ale rozmowy toczą się po rumuńsku i coś jest mowa tylko o hotelach. Zostaję poinformowany przez Dawida (Włocha) żebym się nie martwił. Znowu kilka telefonów i za chwilę mam załatwiony nocleg u innego motocyklisty. Za darmo. Mam się niczym nie przejmować. W końcu zajechaliśmy na nocleg. Chwila rozmowy i dostaję zimne piwo do ręki  O tak, tego teraz potrzebowałem.

                  1.07.2014
                  Rano do mechanika, ą raczej do elektromechanika. Sprawdzanie wszystkiego po kolei. W końcu decyzja, padła cewka. Nagle mechanior gdzieś się stracił. Przychodzi po kilkunastu minutach i mówi, że cewka kosztuje około 1000 RON (czyli tysiąca zł !) i trzeba czekać 7-10 dni roboczych. Oszsz, normalnie tragedia. Nie pozostaje mi nic innego jak szukać innego rozwiązania. Od Tomka mam informację, że w Cluj Napoca jest lotnisko międzynarodowe. Z rozmów z miejscowymi wynika, że bilety będą tanie, coś koło 30 RON. Sprawdzamy cenę na stronie. 324 Ojro powala na kolana. Autobus, też nie wesoło. Cena co prawda 50 Ojro jest przystępna ale trzeba jechać przez Budapeszt gdzie jest przesiadka i nawet nie wiem ile czasu trzeba czekać. Wstąpił do piekieł po drodze mu było Dodatkowo autobus był tylko do Krakowa. Pociąg, muszę się tylko wrócić do Bukaresztu (450 km) W międzyczasie Tomek opieprza mnie za dodatkowe koszty podróży w tę i z powrotem. O telefonach do Polszy nie wspomnę, trochę ich było. W końcu zapada decyzja, Tomek przyjedzie po mnie jak tylko poukłada wszystko. Zawsze to jakaś deska ratunku. Teraz pozostaje mi tylko czekać. Wracając od mechanika wstępujemy do sklepu motoryzacyjnego z nadzieją dostania jakiejś cewki. Niestety nie ma, a bariera językowa nie pozwala na dopasowanie jakiejkolwiek innej. Wracamy do domu, a wieczorem przyjeżdża Dawid i jedziemy na pizze która jest tak wielka, że ledwo mogę ją zjeść. No i espresso które nim jest, a nie tylko kawą podaną w małej filiżance i noszącą to miano.

                  2.07.2014
                  Czas oczekiwania. Pewnych rzeczy się nie przeskoczy i nie ma co się denerwować. Z Adrianem (gościł mnie przez ten czas) idę zwiedzać Turdę. Po drodze opowiada historię miasta która sięga czasów rzymskich. Wracając zachodzę do sklepu po wodę. Pani jest miła i uprzejma ale nie rozmawia po angielsku, a po ichniemu ja znowu nie rozumiem. Wiem tylko , że coś koniecznie chce mi powiedzieć. Wołam Adriana na pomoc. Chwilę rozmawiają ze sobą i dowiaduję się , że chodziło o to czy byłem już lub czy planuję odwiedzić kopalnię soli która jest obok. Wracamy do domu, coś jemy, popijamy palinką i idziemy zwiedzić kopalnię. Do przejścia mamy z kilometr. Płacę za bilety i już możemy wejść do korytarza który był ręcznie wykuwany i użytkowany przez górników. Do przejścia mamy 500-700m. W międzyczasie dowiaduję się, że z drugiej strony góry jest drugie wejście które zostało zrobione specjalnie dla zwiedzających i jest krótsze. Mimo tego wolę przejść tym dłuższym i z historią. Kopalnia soli, trzeba tam pojechać i zobaczyć. Zdjęcia i opis tego nie oddadzą. Niestety nie mam porównania do Wieliczki bo tam nie byłem. Wieczorem znowu przyjeżdża Dawid i i tym razem jedziemy na jakąś pieczeń. Po drodze mijamy potężny cygański dom, a Dawid mówi, że to jego. Hehe żartowniś się znalazł. Siadamy w knajpie i wybieramy jedzenie. Proponują coś tam. Sama nazwa nic mi nie mówi ale zgadzam się. Oczekiwanie było naprawdę długie. Nareszcie wnoszą, wielkie drewniane półmiski, a raczej tace, a na nich golonki. No może to i dobre, bo opiekane ale Dawid i Adrian są zaskoczeni. Acha, czyli coś nie tak. Kelnerzy zabierają półmiski i znowu czekamy. Tym razem znacznie krócej. W końcu dostajemy to co było zamówione. Parę frytek, trochę sałatki i z 5-6 pieczeni. Dla każdego! Tak sobie myślę: kto to zje? Co tu zrobić żeby temu podołać? Jak oni to wszystko zjedzą, a ja nie dam rady to dopiero będzie plama. Pomyślą sobie, że mi nie smakowało. Oj ciężkie wyzwanie przede mną. Jak się później okazało oni też nie dali rady zjeść wszystkiego. Taką jedną porcją spokojnie mogą najeść się dwie osoby. Cena za taki półmisek to 35RON, czyli naprawdę tanio. Wracamy do domu i dla lepszego trawienia- palinka.

                  3.07.2014
                  Oczekiwanie na rescue ciąg dalszy. Rano dostaję sms-a z wiadomością, że Tomek już wyjechał. Wiem, że ma dosyć spory kawałek do przejechania i nie będzie go tak szybko. W związku z tym rano udajemy się do Cheile Turzii czyli wąwozu który został wydrążony przez rzekę. Widoki super, ale powrót jest tą samą trasą co niespecjalnie mi odpowiada. Po południu Adrian zabiera mnie do swojej siostry. Mówi mi, że mieszkała paręnaście lat w Holandii razem z mężem i będę mógł porozmawiać po angielsku na spokojnie bo on , jak sam twierdzi to nie za bardzo zna ten język. Hehe, jak bym tęsknił za rozmową w języku angielskim, ale nie zgłaszam sprzeciwu. Zajeżdżamy na miejsce, do siostry. Właśnie budują dom koło Turdy. Oglądając go , w pewnym momencie zdziwiłem się, że znają najnowsze przepisy p-poż dotyczące domów drewnianych i stosują je. Wracając do rozmowy. Muszę przyznać, że bardzo dobrze mówili w języku Szekspira. Na początku dawałem radę. Wszystko by było dobrze ale w pewnym momencie zaczęliśmy rozmawiać o gospodarce i polityce. Co ja tam przeżyłem… Dla nie wtajemniczonych dodam, że znacznie lepiej mogę się dogadać w krajach wschodnich z racji wcześniej wyuczonego języka  No ale jakoś dałem radę. Przy okazji na własne oczy widziałem jak kobieta wzięła pacę i zacierała ściany. Dla jeszcze mniej wtajemniczonych to najpierw nakłada się tynk, a później właśnie zaciera (to wyjaśnienie dla tych co siedzą w biurach ). Na moje zdziwienie usłyszałem, że jest to normalne. W końcu wizyta dobiegła końca i wracamy do domu. Wieczorem znowu do pizzerii, przy okazji wziąłem jakieś lokalne kiełbaski dla Tomka. Piwa ani palinki tego dnia już nie piłem bo wiedziałem, że będę musiał wracać samochodem. W końcu Tomek przyjechał. Było coś po 1 w nocy. Niestety nie wyjechaliśmy jak chciał Tomek od razu.

                  4.07.2014
                  Pobudka o 6-tej i koło 7-mej wyjazd do mechanika. Jeszcze tylko tankowanie i już jesteśmy gotowi do załadunku motocykla na przyczepę. Ale wcześniej mnie trafiło. Motocykl nie był poskładany!!! Mało tego , chciał 150 RON, na szczęście skończyło się na 60. Motocykl załadowany, pożegnałem się z Adrianem. Czas wracać do kraju. Czy na tarczy? Niekoniecznie. Wszystko zależy od punktu widzenia i tego jak do całej sytuacji podejdziemy. Na pewno pozostaje niedosyt. Ale z drugiej strony nie poznał bym takich ludzi  01.JPG turda tunel kopalnia soli.JPG turda.JPG kopalnia soli.JPG t.JPG W gumiakach nie chodzimy w góry.JPG

                  Komentarz


                    #10
                    No to przygód z tym motorem przeżyłeś.
                    Dużo wiecej ciekawych zdjęć tutaj

                    Komentarz


                      #11
                      W końcu udało mi się jakoś tam zmontować film z wyjazdu https://www.youtube.com/watch?v=O1DqUE0Klho
                      A ciąg dalszy z powrotu się pisze...

                      Komentarz


                        #12
                         W końcu ruszamy. Daleko nie zajechaliśmy. Zatrzymujemy się koło przystanku i sprawdzamy pasy, czy jest wszystko w porządku. W międzyczasie Tomek idzie dowiedzieć się o arbuzy. Chwila konsternacji czy zabierzemy się, ale przecież jedziemy samochodem i choćby nie wiem jak był by wielki to zabierzemy się. Niestety , brakuje już miejscowej gotówki, a nie będziemy specjalnie jechać do bankomatu. Nawigacja ustawiona, ruszamy. Ha, żeby było to takie proste. Autostradę widzimy ale nawigacja coś nas nie prowadzi na nią. Pewnie była ustawiona na omijanie autostrad Po kilku nawrotkach w końcu udaje nam się wjechać na upragnioną drogę i śmigamy na północ. Koło Cluj-Napoca kończy się nasza szybka jazda. Trochę przebijania się przez miasto i już prawie wyjeżdżamy. Na szczęście wcześniej widzę odpięty pas i zatrzymuję się czym prędzej (chyba, że było to w Zalau, już nie pamiętam dokładnie), po części tarasując jakąś drogę. Tyle dobrego, że wszyscy są wyrozumiali i nikt nie trąbi omijając nas łukiem z wyrozumieniem. Jak mi tego brakuje tutaj… Po ponownym umocowaniu motocykla już w pełni zadowolony z przypięcia motocykla ruszamy dalej. Tak to możemy dookoła świata jechać i się nie wypnie . Droga do granicy trochę się dłuży. Jedziemy przez góry, piękne serpentyny, ale niestety nie dla samochodu z przyczepą. Dojeżdżamy do Satu Mare. Miałem trochę pozwiedzać to miasto. Niestety nie tym razem. Pozostaje tylko patrzeć przez szyby samochodu i cisnąć w korku
                        Węgry.
                        Zanim wjechaliśmy , to trzeba było chwilę odstać w kolejce. Żar się leje z nieba, zero wiatru , chmurek na niebie nie ma, klimy w samochodzie też nie ma . Mijamy granicę i w zasadzie czujemy się jak w domu. Drogi tak samo łatane i dziurawe jak u nas w kraju. Dopiero teraz zaczynam doceniać jakość rumuńskich dróg. Wcześniej na motocyklu nie zwracałem na to uwagi. Przed Meteszalką zatrzymujemy się na obiad. Kiszki już od dłuższego czasu grają nam marsza pogrzebowego. Obsługa zaprasza do stolika i informuje nas, że ktoś do nas zaraz przyjdzie i będziemy mogli złożyć zamówienie. Oczywiście w jakimś bardziej normalnym języku niż węgierski. Kawa zamówiona, żarełko też. Oczywiście wzięliśmy różne dania żeby mieć jakieś rozeznanie ich kuchni. Będąc na Węgrzech grzechem jest nie spróbować miejscowej pikanterii. Dostaliśmy też jakąś pastę pomidorową. Na pytanie czy jest HOT (pasta oczywiście) kelnerka lekko się uśmiechnęła i tylko potwierdziła. Tomek oczywiście odpuścił sobie próbowanie. A ja, no cóż, lubię czasami coś ostrego zjeść i zbytnio nie oszczędzałem sobie popróbować. Najpierw oczy stanęły mi dęba (Tomek już się śmieje) , później odbiły się od niego – siedział naprzeciwko. W tym momencie już zdążył się podnieść i zadać pytanie: Chcesz coś do picia? Jedyna moja reakcja którą mogłem wykonać to twierdzący ruch głową. Ale Tomasz nie odpuszczał. Pokładając się ze śmiechu zadaje jeszcze jakieś pytania: cola, sprite… No zamiast lecieć biegiem po coś do popicia to temu zachciewa się pogawędek… Posileni i w dobrych nastrojach możemy ruszać dalej. Wcześniej jeszcze tylko sprawdzenie pasów przy motocyklu i jedziemy. Dojeżdżając do autostrady dyskutujemy między sobą czy autostrady na Węgrzech są płatne. Wcześniej nie planowałem jechać autostradą to nawet nie interesowałem się tematem. Poszliśmy na żywioł i wpasowaliśmy się na nią, a ewentualnymi konsekwencjami będziemy martwić się później. Niestety szybko się skończyła i żadnych niespodziewanych rozmów nie mieliśmy. Powoli zbliżamy się do granicy ze Słowacją. Od jakiegoś czasu za mną ciśnie jakaś ciężarówka. Miałem wrażenie, że była pusta bo cisnęła równo. Nie szło jej zgubić. Ale dobra , niech sobie jedzie, tylko nie lubię jak coś „siedzi mi na ogonie”. Wjeżdżamy do Encs i słyszę jakiś dziwny huk. Zerkam w lusterko wsteczne, motocykla nie widzę. Ciśnienie skacze, słowa cisną się na usta… Patrzę na jadącą za mną ciężarówkę czy nie podskakuje na moim motocyklu i jak najszybciej zatrzymuję się zaraz za skrzyżowaniem. Na szczęście motocykl tylko się przewrócił. Dopiero teraz doceniłem niekompetencje mechanika który nie poskręcał mi motocykla. Przynajmniej nie miałem większych szkód. Do dzisiaj nie wiem jak to było możliwe. Pasy były maksymalnie ściągnięte, nie miał prawa się przewrócić. Z tego całego zdenerwowania nawet nie zrobiliśmy zdjęcia  . Później już była Słowacja. Hehe, też nie było tak różowo  . Tutaj już nie mogę posiłkować się zdjęciami. Jechaliśmy jakąś główniejszą drogą, niestety jednopasmówką. Tiry wlokły się strasznie. W pewnym momencie pojawił się drugi pas. Niewiele się zastanawiając wrzucam kierunek, redukcja, gaz i zjeżdżam na lewy w celu wyprzedzenia. Niestety w tym samym momencie zrobił to tir przede mną. No nic, jadę za nim. Przecież zjedzie w końcu to wtedy i jego wyprzedzę  . No i zjechał. Jak się pas skończył, a ja zostałem na pasie pod prąd. Nawet nie miałem gdzie uciec. Nieźle się wtedy … na tych kierowców. Odstęp między sobą mieli taki, że nawet motocyklem bym tam nie wjechał. Na szczęście po jakimś czasie wyprzedzany trochę zwolnił i mogłem się schować.
                        Wjeżdżamy do Polski  Przejście w Barwinku. Na granicy zatrzymujemy się na kawę. Zamawiamy i siadamy przy stoliku. Nagle słyszymy KAWA! Ocho, witamy w kraju. No nic, idziemy po kawę która jest podana w naszych kochanych PRL-owskich szklankach. Nie pozostało już nic z urlopowej wykwintności. Człowiek wrócił do szarej rzeczywistości . Czas jechać dalej. Droga na Rzeszów była strasznie ruchliwa, wszystko jechało tak jakoś niemrawo. Postanowiliśmy odbić w bok. Jechaliśmy na Sędziszów Małopolski. Małe natężenie ruchu, droga kręta, a my w samochodzie z przyczepą  . Do Opatowa docieramy już po ciemku. Zmęczenie powoli daje o sobie znać. Od Radomia niby dobrze się jedzie ale strasznie monotonnie. Oczy najchętniej by poszły spać. Niestety do pokonania jeszcze około 100 km. W końcu około 1-ej w nocy docieram do domu, a Herdek musi jeszcze dojechać do siebie. Potwornie zmęczeni ściągamy jeszcze motocykl z przyczepy. Tak oto kończy się mój wyjazd.
                        CAM01526.jpgCAM01594.jpg

                        Komentarz


                          #13
                          Zibi - same przygody. Potem jest co wspominać, a tak bez akcji to przelatujesz tylko i nic.....

                          Komentarz


                            #14
                            'A co naprawę padło?

                            Następnym razem alarmuj forum. Kiedyś Kamil załatwił Kate W Rumunii gazniki.
                            Social media: Facebook | @maku_xtz on twiiter
                            Relacje Bośnia 2013 | Bałkany 2012 | Gruzja 2012 | Bałkany 2011

                            Komentarz


                              #15
                              Najpierw świece ale zostały wymienione Później cewka. Niestety czas oczekiwania i podana cena zwalała z nóg. Po powrocie należało wymienić lub naprawić: cewka, świece, moduł, sygnał, żarówki (już nie będę pisał które), obrotomierz, przekaźnik, regulator napięcia, tylni amortyzator (był już wcześniej regenerowany i teraz nie wytrzymał, teraz jest nowy)
                              Alarmowałem tych do których miałem telefon ale następnym razem będę próbował
                              Na chwilę obecną kończę składanie silnika. Wymiana uszczelniaczy i takie tam. Ale, coś się szykuje ciekawego. Gdy będzie ukończone będzie i info
                              A tutaj zdjęcia z wyjazdu https://plus.google.com/photos/10959...625?banner=pwa
                              Ostatnio edytowany przez zibi_1; 3014.

                              Komentarz

                              Pracuję...
                              X