Oj tam, po prostu chciało mi się spać
O, to dawaj linka do ich relacji. Jak przejechali te góry na GSach to grubo. Aczkowlwiek i tak zakładam ewentualność, że to mi brak umiejętności.
Dawaj linka, ciekawy jestem gdzie jechali.
Dzień 10. ...
Zatrzymuje się ta gazela i wychodzi mały ciapatek, Abdul.
"Co się stało?"
Znowu opowiadanie
"Zgasła, czarny dym, złe paliwo, świeca, teraz mi potrzeba dobrego paliwa. Przywieziesz?"
"Hm, hm. Wiesz co, teraz już późno i burza idzie, zabierzemy cię z tym wszystkim a jutro pojedziemy do Khunzakh, tam jest stacja Lukoil z dobrym paliwem."
Cholera. W każdym razie gazela ma większą pakę niż łada, to fakt. Przekonał mnie.
"Tylko ten motocykl bardzo ciężki, we dwóch nie damy rady"
Abdul oczywiście nie wierzy, myśli że jak motocykl to waży tyle co chińskie popierdółki.
Już nie pamiętam, czy to od Abdula zadzwoniłem po tego dziadka co jechał z mięsem, czy jeszcze od tego drugiego pijaczka z synem, zanim odjechali.
W każdym razie trochę czekamy, przyjeżdża dziadek.
A gazela nie ma paki na wysokości 30 cm jak sprinter, tylko na jakichś 100 cm!
My we trzech zarzucamy przednie koło i za gmole próbujemy wtargać tenerę na pakę, a żona Abdula asekuruje z tyłu.
Dajemy radę, dziękuję dziadkowi. Pakujemy resztę gratów, ubrań, kufer, na gazelę.
Abdul wyciąga jakiś powróz z włosia końskiego i słomy, całe szczęście że mam pasy transportowe. Czterema pasami mocuję tenerę. Wszystko w pyle, kurzu i piasku.
Mówię:
"Pojadę z tyłu na pace, będę trzymał motocykl"
"Nie nada, wsiadaj do środka"
"Ok, ale jedź ostrożnie"
"Tam wyżej już droga lepsza, nie będzie trzęsło"
Zamykamy pakę, wsiadamy. Cholera, tenera jest na luzie. No już trudno, daleko nie odjedzie.
Abdul rusza, a jego żona stoi na drodze. Ja mówię:
"A wasza żena??"
A Abdul macha ręką i coś tam mamrocze.
Myślę sobie, może tutaj taki zwyczaj, że gość jest najważniejszy, a żona sobie wróci z buta w deszczu przez góry.
No nie. Może nie chce, aby żona siedziała obok obcego faceta na jednym siedzeniu.
"Abdul, ja pójdę na pakę, a żona niech wsiada tutaj"
Ten znowu swoje, że wsio narmalna.
Ale tylko nawrócił gazelą i się zatrzymuje, i żona wsiada.
I tak sobie jedziemy, ja z arbuzem na kolanach. Abdul włącza ichniejsze disco polo, czyli połączenie bollywoodzkiej jazgotliwej "muzyki" i arabskich wokali.
Pytam o czym ta babka śpiewa.
"O tym, że pada deszcz i dobrze nam razem"
Wypytuję Abdula kto on i skąd. Mieszka w wiosce Orota, jadą do rodziców żony w odwiedziny. Też jest narodowości awarskiej jak 99,5 % ludzi w tym regionie. A religijnie, kulturowo i etnicznie najbliżej im do Iranu.
Oczywiście droga wcale nie jest łatwiejsza, wąskie serpentyny zasypane całymi tonami dużych, luźnych kamieni.
A Abdul oczywiście ciśnie aż wszyscy podskakujemy. Czekam tylko aż z tyłu usłyszę łupnięcie.
Jedziemy i jedziemy, kawał drogi! Nie dojechałbym do Khunzakh tego popołudnia.
Na szczycie Abdul się zatrzymuje, stoi tam mały meczecik dla podróżnych, wchodzą z żoną każde do swojego pokoiku. A ja z latarką na pakę. Tenera stoi, tylko z jednej strony dwa pasy lekko się zluzowały. Poprawiam i jedziemy dalej.
Dojeżdżamy do tej ich wioski Orota. Samochód zostawiamy na w miarę płaskim terenie. Biorę tylko ręcznik i przybory toaletowe i idziemy drogą pod górę. Nagle Abdul patrzy na żonę, na mnie
"A arbuza nie wzięliście?"
Cholera.
"Ok, czekajcie tu, zaraz go przyniosę"
Dochodzimy do domku na wzgórzu, z daleka widać zapalone światło. Impreza na całego. Siedzi kilka osób przy stole.
Witam się z mężczyznami, dziewuszki zaciekawione co to za dziwadło przyszło.
Ale bardzo luźny klimacik, oni tak-o spotykają się pogadać, z sąsiadami, przyjaciółmi, znajomymi, rodziną. A w domu już śpi masa dzieciaków ich, sąsiadów i jeszcze jakichś, bo się akurat razem bawiły.
Śmieją się że dobrze że nie mam na imię Mohhamed, bo oprócz Abdula wszyscy faceci tak się nazywają.
Dostaję zaraz herbaty, najstarsza kobieta przygotowuje mi miskę pysznej zupy (ale wszystko bez mięsa). Mój arbuz okazuje się hitem wieczoru.
I tak sobie siedzimy, jemy, pijemy, oni ciekawi mnie, ja ich.
Ale pytam Abdula o "miejsce gdzie można się umyć" bo o łazience nie marzę nawet.
"Nu wot!" i pokazuje ręką na kranik z jakiegoś baniaka stojącego na środku podwórka. Kilka cegieł wokoło.
Ok. Woda to woda. Ale pytam czy mogę zdjąć koszulkę, bo pamiętam, że gdy chłopy z mojej ekipy gdy paradowali w hotelu w Groznym z gołymi klatami, to dostali reprymendę od jakiegoś Czeczena, który wszedł z kobietą.
'Da, wsio narmalna"
Hm. No wszystko dobrze, ale już gaci nie zdejmę przecież.
Wracam do stołu, dziewuszki atakują mnie swoimi smartfonami i zdjęciami swojej wioski na instagramie.
A ja mówię:
"A pokaż mi gdzie my jesteśmy na mapie"
"Yyyy"
"No włącz mapę np google maps i pokaż gdzie my teraz jesteśmy"
"Yyyyyy"
Biorę telefon od niej, wpisuję "google maps" i.. nie ma takiej strony. WTF?
Dziewuszki mają bardziej zróżnicowane i piękniej brzmiące imiona niż mężczyźni.
Asiya mówi, że mają blokady. Pokazuje mi co ona ma w tym smartfonie.
Yandex, instagram, jakiś komunikator, gra i to wszystko.
Zaraz Abdul też zaczyna mnie atakować pięknymi filmikami z widokami gór, wodospadów.....a w tle jakiś muezin jęczy coś po arabsku.
"To są wersety z Koranu mówiące o braterstwie"
Uhm.....super... Pewnie obowiązkiem dobrego muzułmanina jest pomóc obcemu i go ugościć, ale jeśli obcy jest niewierny, to trzeba go nawrócić...
W sumie jakbym dostał taką Asiyę na żonę, domek w górach i jakiegoś liścia do jeżdżenia po górskich serpentynach, to mógłbym od czasu do czasu coś tam pojęczeć w meczecie!
Tak na serio - dziewuszki się krzątają w tych swoich habito-fartuchach, a Abdul mówi:
"No, u nas dziewuszki tak chodzą ubrane. A u was?"
Już mam na końcu języka, aby powiedzieć, że u nas dziewuszuki chodzą tak jak im wygodnie i jak się z tym dobrze czują, i nikt im nie narzuca. Ale gryzę się w język.
"Krasiwo, krasiwo, w Polszy też czasem takie sukienki noszą"
Już widzę, jakby te laski to usłyszały, a następnego dnia wszystkie z dekoltami i w krótkich kieckach!
Asiya już nawet niby przypadkiem zsunęła chustkę z części głowy. Pokazuje mi na smartfonie jakieś jezioro.
"Gdzie to jest?"
"A tu niedaleko, jezioro Maczoch"
"Niedaleko? To jutro jadę!"
Zakochuję się w jeziorze bardziej niż w Asiyi.
Abdul obiecuje pokazać mi drogę.
No i co, już jest po pierwszej w nocy, Mohamedy rozeszły się do domów. Nie wiem, może to gość decyduje kiedy koniec imprezy??
Abdul dyskretnie pyta:
"To co, idziemy spać?"
"Jasne, już późno"
Dziękuję tym niedobitkom, które jeszcze zostały, za gościnę i jedzonko.
I idziemy z Abdulem do starego domu (bo siostra jego żony wraz z mężem właśnie budują nowy) i tam spać.
To był długi dzień.

O, to dawaj linka do ich relacji. Jak przejechali te góry na GSach to grubo. Aczkowlwiek i tak zakładam ewentualność, że to mi brak umiejętności.
Dawaj linka, ciekawy jestem gdzie jechali.
Dzień 10. ...
Zatrzymuje się ta gazela i wychodzi mały ciapatek, Abdul.
"Co się stało?"
Znowu opowiadanie
"Zgasła, czarny dym, złe paliwo, świeca, teraz mi potrzeba dobrego paliwa. Przywieziesz?"
"Hm, hm. Wiesz co, teraz już późno i burza idzie, zabierzemy cię z tym wszystkim a jutro pojedziemy do Khunzakh, tam jest stacja Lukoil z dobrym paliwem."
Cholera. W każdym razie gazela ma większą pakę niż łada, to fakt. Przekonał mnie.
"Tylko ten motocykl bardzo ciężki, we dwóch nie damy rady"
Abdul oczywiście nie wierzy, myśli że jak motocykl to waży tyle co chińskie popierdółki.
Już nie pamiętam, czy to od Abdula zadzwoniłem po tego dziadka co jechał z mięsem, czy jeszcze od tego drugiego pijaczka z synem, zanim odjechali.
W każdym razie trochę czekamy, przyjeżdża dziadek.
A gazela nie ma paki na wysokości 30 cm jak sprinter, tylko na jakichś 100 cm!
My we trzech zarzucamy przednie koło i za gmole próbujemy wtargać tenerę na pakę, a żona Abdula asekuruje z tyłu.
Dajemy radę, dziękuję dziadkowi. Pakujemy resztę gratów, ubrań, kufer, na gazelę.
Abdul wyciąga jakiś powróz z włosia końskiego i słomy, całe szczęście że mam pasy transportowe. Czterema pasami mocuję tenerę. Wszystko w pyle, kurzu i piasku.
Mówię:
"Pojadę z tyłu na pace, będę trzymał motocykl"
"Nie nada, wsiadaj do środka"
"Ok, ale jedź ostrożnie"
"Tam wyżej już droga lepsza, nie będzie trzęsło"
Zamykamy pakę, wsiadamy. Cholera, tenera jest na luzie. No już trudno, daleko nie odjedzie.
Abdul rusza, a jego żona stoi na drodze. Ja mówię:
"A wasza żena??"
A Abdul macha ręką i coś tam mamrocze.
Myślę sobie, może tutaj taki zwyczaj, że gość jest najważniejszy, a żona sobie wróci z buta w deszczu przez góry.
No nie. Może nie chce, aby żona siedziała obok obcego faceta na jednym siedzeniu.
"Abdul, ja pójdę na pakę, a żona niech wsiada tutaj"
Ten znowu swoje, że wsio narmalna.
Ale tylko nawrócił gazelą i się zatrzymuje, i żona wsiada.
I tak sobie jedziemy, ja z arbuzem na kolanach. Abdul włącza ichniejsze disco polo, czyli połączenie bollywoodzkiej jazgotliwej "muzyki" i arabskich wokali.
Pytam o czym ta babka śpiewa.
"O tym, że pada deszcz i dobrze nam razem"
Wypytuję Abdula kto on i skąd. Mieszka w wiosce Orota, jadą do rodziców żony w odwiedziny. Też jest narodowości awarskiej jak 99,5 % ludzi w tym regionie. A religijnie, kulturowo i etnicznie najbliżej im do Iranu.
Oczywiście droga wcale nie jest łatwiejsza, wąskie serpentyny zasypane całymi tonami dużych, luźnych kamieni.
A Abdul oczywiście ciśnie aż wszyscy podskakujemy. Czekam tylko aż z tyłu usłyszę łupnięcie.
Jedziemy i jedziemy, kawał drogi! Nie dojechałbym do Khunzakh tego popołudnia.
Na szczycie Abdul się zatrzymuje, stoi tam mały meczecik dla podróżnych, wchodzą z żoną każde do swojego pokoiku. A ja z latarką na pakę. Tenera stoi, tylko z jednej strony dwa pasy lekko się zluzowały. Poprawiam i jedziemy dalej.
Dojeżdżamy do tej ich wioski Orota. Samochód zostawiamy na w miarę płaskim terenie. Biorę tylko ręcznik i przybory toaletowe i idziemy drogą pod górę. Nagle Abdul patrzy na żonę, na mnie
"A arbuza nie wzięliście?"
Cholera.
"Ok, czekajcie tu, zaraz go przyniosę"
Dochodzimy do domku na wzgórzu, z daleka widać zapalone światło. Impreza na całego. Siedzi kilka osób przy stole.
Witam się z mężczyznami, dziewuszki zaciekawione co to za dziwadło przyszło.
Ale bardzo luźny klimacik, oni tak-o spotykają się pogadać, z sąsiadami, przyjaciółmi, znajomymi, rodziną. A w domu już śpi masa dzieciaków ich, sąsiadów i jeszcze jakichś, bo się akurat razem bawiły.
Śmieją się że dobrze że nie mam na imię Mohhamed, bo oprócz Abdula wszyscy faceci tak się nazywają.
Dostaję zaraz herbaty, najstarsza kobieta przygotowuje mi miskę pysznej zupy (ale wszystko bez mięsa). Mój arbuz okazuje się hitem wieczoru.
I tak sobie siedzimy, jemy, pijemy, oni ciekawi mnie, ja ich.
Ale pytam Abdula o "miejsce gdzie można się umyć" bo o łazience nie marzę nawet.
"Nu wot!" i pokazuje ręką na kranik z jakiegoś baniaka stojącego na środku podwórka. Kilka cegieł wokoło.
Ok. Woda to woda. Ale pytam czy mogę zdjąć koszulkę, bo pamiętam, że gdy chłopy z mojej ekipy gdy paradowali w hotelu w Groznym z gołymi klatami, to dostali reprymendę od jakiegoś Czeczena, który wszedł z kobietą.
'Da, wsio narmalna"
Hm. No wszystko dobrze, ale już gaci nie zdejmę przecież.
Wracam do stołu, dziewuszki atakują mnie swoimi smartfonami i zdjęciami swojej wioski na instagramie.
A ja mówię:
"A pokaż mi gdzie my jesteśmy na mapie"
"Yyyy"
"No włącz mapę np google maps i pokaż gdzie my teraz jesteśmy"
"Yyyyyy"
Biorę telefon od niej, wpisuję "google maps" i.. nie ma takiej strony. WTF?
Dziewuszki mają bardziej zróżnicowane i piękniej brzmiące imiona niż mężczyźni.
Asiya mówi, że mają blokady. Pokazuje mi co ona ma w tym smartfonie.
Yandex, instagram, jakiś komunikator, gra i to wszystko.
Zaraz Abdul też zaczyna mnie atakować pięknymi filmikami z widokami gór, wodospadów.....a w tle jakiś muezin jęczy coś po arabsku.
"To są wersety z Koranu mówiące o braterstwie"
Uhm.....super... Pewnie obowiązkiem dobrego muzułmanina jest pomóc obcemu i go ugościć, ale jeśli obcy jest niewierny, to trzeba go nawrócić...
W sumie jakbym dostał taką Asiyę na żonę, domek w górach i jakiegoś liścia do jeżdżenia po górskich serpentynach, to mógłbym od czasu do czasu coś tam pojęczeć w meczecie!

Tak na serio - dziewuszki się krzątają w tych swoich habito-fartuchach, a Abdul mówi:
"No, u nas dziewuszki tak chodzą ubrane. A u was?"
Już mam na końcu języka, aby powiedzieć, że u nas dziewuszuki chodzą tak jak im wygodnie i jak się z tym dobrze czują, i nikt im nie narzuca. Ale gryzę się w język.
"Krasiwo, krasiwo, w Polszy też czasem takie sukienki noszą"
Już widzę, jakby te laski to usłyszały, a następnego dnia wszystkie z dekoltami i w krótkich kieckach!

Asiya już nawet niby przypadkiem zsunęła chustkę z części głowy. Pokazuje mi na smartfonie jakieś jezioro.
"Gdzie to jest?"
"A tu niedaleko, jezioro Maczoch"
"Niedaleko? To jutro jadę!"
Zakochuję się w jeziorze bardziej niż w Asiyi.
Abdul obiecuje pokazać mi drogę.
No i co, już jest po pierwszej w nocy, Mohamedy rozeszły się do domów. Nie wiem, może to gość decyduje kiedy koniec imprezy??
Abdul dyskretnie pyta:
"To co, idziemy spać?"
"Jasne, już późno"
Dziękuję tym niedobitkom, które jeszcze zostały, za gościnę i jedzonko.
I idziemy z Abdulem do starego domu (bo siostra jego żony wraz z mężem właśnie budują nowy) i tam spać.
To był długi dzień.
Komentarz