Ogłoszenie

Zwiń
No announcement yet.

Po niespełnione marzenia... [Maroko 2014]

Zwiń
X
 
  • Filtr
  • Czas
  • Pokaż
Wyczyść wszystko
new posts

    #46
    W przedostatni dzień naszej przygody startujemy z nadzieją, że kemping na którym spędziliśmy noc był w połowie tej ciekawej drogi - niestety. To był koniec ciekawych widoków. Dalej, poza kilkoma pierwszymi kilometrami czekała nas nudna dolotówka na marokański standard jakim jest liczący 110m wysokości wodospad Ouzoud (co w języku berberyjskim oznacza „oliwę” - wodospad nazwano tak ze względu na otaczające go gaje oliwne).















    I jeszcze widok z drugiej strony



    Wodospad zajmuje nam nieco ponad godzinę. Najwięcej czasu poświęcamy na zrzucenie z siebie kombinezonów i ubranie cywilnych ciuszków (było gorąco - 36*C) i operację w drugą stronę Jest naprawdę gorąco. Najchętniej uwalilibyśmy się w cieniu jakiegoś drzewa i poleżeli tak do wieczora. Niestety czas ucieka, do kempingu, gdzie czeka już reszta ekipy, zostało ponad 150km więc nie ma co - trzeba ruszać.
    15km dalej KTM łapie coś w tylną oponę. Zjeżdżamy w pierwszy cień i dumamy co dalej... Została mi jedna krótka łyżka, drugą wozi Darek, odkąd wygrzebywał nią błoto spod błotnika swojej Tenery. Na tyle KTMa siedzi E09 w wersji DAKAR - niezwykle twarda guma, do tego z nieba leje się żar. Odpuszczamy walkę w tych warunkach. Pakujemy koło na EnJoya i ruszam w poszukiwaniu wulkanizatora. Jest 13:00
    Mijam 2-3 zamknięte zakłady, chyba trwa południowa sjesta. Dopiero po około 45km udaje się coś znaleźć. Chłopaki z zakładu ochoczo zabierają się do pracy.



    Po 15minutach uśmiech znika im z twarzy a w ręku pojawia się duuuży młot - opona nie chce zejść przy użyciu łyżek. W końcu się udaje. Jest dziura - łatają. Uff.
    Pompowanie, montaż na tyle mojego moto i jeszcze kontrola, czy aby trzyma ciśnienie. Niestety... z 2atmosfer po kilku minutach w kole zostało 0,8...
    Znów walka z opona. Pojawia się krzesło bo chłopaki twierdza, że jeszcze trochę zejdzie. Współczuję tylko dla Michała i Doroty - zostali w piekielnym słonku, praktycznie bez wody i czegoś do zjedzenia...



    Dętka wyjęta - okazuje się, że łatka została źle przyklejona. Poprawiają, składają koło do kupy i sytuacja się powtarza. Kurrrrcze - zaczynam się denerwowac, że nie zabraliśmy się za to jednak sami, choć biorąc pod uwagę długość łyżek jakimi operują, ciężar młota... chyba byśmy się poddali
    Tym razem znajdują problem przy wentylu. Nie wiadomo czy tak było od początku czy uszkodzili go przy montażu. Gościu przestraszony bo wie, że nie dostanie takiej dętki w mieście. Na szczęście mam coś pod siedzeniem - nie 18kę ale 17" też może się uda wcisnąć.
    Działamy!



    W międzyczasie pojawia się herbata która rozgarnięci pracownicy serwisu wylewają
    Na szczęście udało się wypić szklaneczkę.



    Po 4h jestem z powrotem. Zimna Cola, pieczywko... już nawet nie pamiętam za co zabraliśmy się najpierw - za montaż koła czy jedzenie.
    Do Marrakeszu docieramy już po zmroku gdzie czeka na nas ekipa i... tadżin przyrządzony własnoręcznie przez Dominika i Darka. Był znacznie lepszy niż te serwowane w restauracjach. Pycha!
    Przy butelce omawiamy plan na jutro. Część osób ma już dość jazdy, część pragnie trochę OFFu na dobry koniec wyjazdu.
    Planując jutrzejszą eskapadę usypiam z mapą w ręku i nawigacją obok...
    http://www.przezswiat.eu

    https://www.facebook.com/PrzezSwiat.eu

    Komentarz


      #47
      Budzę się. Pod ręką szeleści mapa, obok głowy nawigacja - bateria jeszcze trzyma!
      To ostatni dzień - ta myśl jest jak wyrok!
      Ostatni, na szczęście ciepły.
      Szybciutko pakujemy najbardziej potrzebne rzeczy, ubieramy nasze motocyklowe wdzianka i ruszamy. Ja wpadam na pomysł by tym razem zamiast butów motocyklowych zabrać obuwie górskie.
      Wyjazd z miasta, pierwsze kilometry za nim to euforia. Potem jakoś emocje opadają, droga strasznie nudna. Nic dziwnego - droga była wybrana na chybił trafił, po prostu wbiłem palec w mapę i postanowiliśmy, że to własnie tam poszukamy naszej OFF-roadowej przygody.
      Po jakimś 60tym kilometrze zatrzymuję się bo umieram z nudów! Szybka konsultacja z chłopakami, propozycja w stylu "a może jednak wracamy" i po ich spojrzeniach widzę, że jednak mam brnąc dalej.
      Więc brnę.
      Nie wiem kto wymyślił to powiedzenie ale to prawda: "tam gdzie kończy się droga zaczyna się przygoda". Droga może nam się jeszcze nie skończyła ale skończył się asfalt. Za to zaczęły się piękne widoki, a wąska, górska ścieżka z ogromnymi przepaściami, stała się nie lada wyzwaniem.
      Do godziny 13:00 sądziłem, że tego dnia nie wyciągnę nawet aparatu. Jakże się pomyliłem. Relację z tego dnia podzielę na minimum dwa odcinki bowiem ilość zdjęć (a mniej już wybrać nie mogłem) przerasta mnie i pewnie forumowy serwer

      Pierwsza sesja, tuz po zjeździe z asfaltu. Jak tak patrzymy co jest przed nami, co na nas czeka to... nie ma odważnego, który pojechałby pierwszy i poprowadził











      Jako posiadacz mapy, nawigacji czuję się zobowiązany ruszyć przodem.
      Dzida!
      Znaczy ten, teges... dwójka i na wolnych obrotach

      Widoki zapierają dech w piersiach. Tradycyjnie sama jazda przestaje mnie interesować, liczą się kadry. Puszczam chłopaków przodem uzgadniając, że czekają na każdym ze skrzyżowań - tak, byśmy się nie pogubili. Pniemy się do góry, temperatura wyraźnie spada!













      Czasem trzeba jednak podnieść jakiś motocykl więc robi się cieplej








      W tych pięknych okolicznościach przyrody łapie nas deszcz. My oczywiście wzięliśmy tylko to "co potrzeba" a w górach wiadomo, ciężko schować się przed deszczem na szczęście chmura nam odpuściła i poza strachem nie narobiła większych szkód.













      Pniemy się w górę, coraz wyżej i wyżej. Temperatura spadła o jakieś 20*C, wysokość wzrosła chyba o 2000m jeśli nie więcej. Widoki takie, że wpatrzony w nie nie zauważam wielkiego kamienia, średnicy blisko pół metra, wystającego częściowo swoim obwodem na drogę. Uderzam go lewym czubkiem górskiego buta. Chwilę potem czuję przeszywający ból. Jeszcze nawet nie dotarło do mnie co się stało. Zsiadam z motocykla o mały włos nie kładąc go po prostu na drodze - zwijam się z bólu. Chłopaki daleko w tyle. Leżę więc i drę mordę - to zdecydowanie zmniejsza uczucie bólu. Po jakimś czasie mobilizuję się, siadam na kamieniu, ściągam obdartego buta i sprawdzam co z nogą. Palcami ruszać mogę, nic nie wystaje- chyba będzie ok Przyjeżdżają Marek z Arkiem, ubieram się więc i zgrywam twardziela. Kuśtykam jeszcze kilka metrów niżej i oglądam odłupaną górną część kamienia. Podnóżki mam tak ostre, że nie pozwoliły zsunąć się nodze do tyłu w czasie uderzenia, stopa przyjęła cały impet. Ciekawi mnie tylko co by się stało, gdybym jechał w butach enduro.

      A zagapiłem się bo w dole , w dolinie, były takie widoki:


















      Dojeżdżamy do wzniesienia i... kończy się nam droga. Dalej nie ma śladów ani ludzkich, ani zwierzyny. Widać, że kiedyś była tu droga. W nawigacji tez jakaś kreska istnieje...
      Jechać? Nie jechać ?

      cdn.
      http://www.przezswiat.eu

      https://www.facebook.com/PrzezSwiat.eu

      Komentarz


        #48
        Co wpis, to wiem od razu że to będzie uczta dla oczu.
        Ta wstążka drogi z lekka przypomina Transfogarską, ale ukradli jej asfalt.
        Jest wrażenie, jest moc.

        Komentarz


          #49
          Nie no, Transfogarska przy tym to autostrada (szerokość drogi, ekspozycja, wysokość)

          - - - Zaktualizowano - - -

          Pora kończyć relację (i brać się za kolejną, kończyć stare), to jeden z ostatnich wpisów.

          Dojeżdżamy do wzniesienia i... kończy nam się ścieżka. Dalej nie ma śladów ani ludzkich, ani zwierzyny. Widać, że kiedyś była tu droga. W nawigacji też jakaś kreska istnieje...
          Jechać? Nie jechać ?
          - Jedź, jedź - mówią chłopaki, my poczekamy grzecznie.
          - Wrócisz, opowiesz jak było i podejmiemy decyzję.

          Ruszam więc sam. Lekko nie ma!
          Przejeżdżam kilka winkli i macham ręka by chłopaki dawali dalej!
          Jadą!
          Szybko podpinam pod body swoje ulubione szkiełko - tele na którym dumnie widnieją cyferki 300mm














          Trochę walki i kilka chwil potem Arek z Markiem na swoich DL-ach meldują się koło mnie.
          Patrzymy przed siebie - jest jeszcze gorzej, więc tu nawet nie namawiam ich do dalszej jazdy, umawiamy się, że jadę sam i jeśli dalej droga będzie taka sama, jak na pierwszych widocznych 200m, to odpuszczamy, jeśli będzie lepiej - porozmawiamy...



          Jest iskierka nadziei, że po drugiej stronie coś jednak jest bowiem jakiś osiołek przeciera mi szlak. Odczekuję by nie spłoszyć zwierzaka, poza tym jest tam tak wąsko, że nie ryzykuję minięcia się. Mogło by to się skończyć mało ciekawie - dla mnie, maszyny ale przede wszystkim dla jeźdźca i jego środka transportu, który jest tu, na tych wysokościach, podejrzewam, dość ważnym "ogniwem" zapewniającym przetrwanie.
          Pozdrawiamy się tylko w milczeniu, w oczach Marokańczyka widzę jednak zapytanie
          - Co Wy tu do diabła robicie?



          Szczęk wbijanej jedynki, wkręcającego się na obroty singla przeszywa ciszę. Ruszam.
          Z duszą na ramieniu ale jakoś udaje mi się przejechać, pokonać owe trudności. 1200m dalej jest już w miarę szeroka, równa droga. jest wioska, są samochody więc dojazd musi być całkiem niezły. Sklepu co prawda nie ma ale jak powiem chłopakom, że tam, za górą czeka na nich zimna Cola - może podejmą wyzwanie...
          Wracam rozmyślając, podziwiając okolicę, zerkając jak daleko byłoby na dół w razie gleby i... glebię.
          Pyrkałem sobie na dwójce, na wolnych obrotach, trafiła się mała górka, zabrakło mocy... gapiostwo, nie odkręciłem w porę gazu i tyle. Padam. Lecąc mam tylko dwie myśli w głowie - pierwsza oby mi nogi nie przygniotło, druga, żeby motocykl nie spadł w przepaść. Jakoś o sobie lecącym w dół nawet nie pomyślałem.





          EnJoy pada na tyle niefortunnie, że nie daję rady go sam podnieść. Boląca noga mi w tym nie ułatwia. Przekręcam maszynę tak, by nie gubiła paliwa i idę po chłopaków, po pomoc bowiem krzyki nic nie dają - nie słyszą mnie.

          20minut potem wracamy z podkulonymi ogonami ta sama drogą, która przyjechaliśmy.
          Zimna Cola "zostaje" za wzniesieniem

          A droga w dół wyglądała mniej więcej tak:



















          Wieczorem zostało nam już tylko pakowanie i wspomnienia.
          http://www.przezswiat.eu

          https://www.facebook.com/PrzezSwiat.eu

          Komentarz


            #50
            Pisałem wcześniej, napiszę jeszcze raz - SUPER.

            Komentarz


              #51
              Ostatnie fotki, wkrótce link do galerii gdzie będzie można zobaczyć nieco większe powiększenia niż te zamieszczone na Forum.




























              To już jest koniec, nie ma już nic,
              jesteśmy wolni...
              http://www.przezswiat.eu

              https://www.facebook.com/PrzezSwiat.eu

              Komentarz

              Pracuję...
              X